96. Zbyt wiele istnień
Pole bitwy zastygło jakby w miejscu. Wszyscy czekali na jedną rzecz. Przeogromna cisza zakłócona głuchym wybuchem w oddali. Naruto zacisnął w gniewie pięści.
- Madara! - warknął głośno - Lepiej się kurwa broń albo rozniosę cię w drobny mak - warknął nieludzko. Kohamaruji, który stał parę metrów za blondynem, spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. Chłopak emanował chakrą. Co rusz pojawiały się przebłyski. Po chwili całe jego ciało pokrywało się złotą chakrą. Z wyciągniętym mieczem ruszył na Madarę. Ogony, które atakowały Uzumakiego, stawały w białych płomieniach. Koha i Roma uśmiechnęli się pod nosem i wspomogli blondyna. Obaj rzucili się biegiem nad chłopakiem. Madara nie spodziewał się, tak szybkiej reakcji ze strony przeciwników. Juubi ryczał z wściekłości i zaatakował wszystkich, których miał tylko w pobliżu. Shinobi bronili się zawzięcie, ale kilku poległo pod gruzami. Lisy, które również walczyły, padały martwe z ręki potwornego Bijuu. Władca i jego brat robili przejście fali mocy płynącej z ciała blondyna.
- Naruto, opanuj emocje! - warknął Shikuroma i spopielił jeden ogon, drugi zamroził. Koha za to zablokował ciosem rękojeści pięść. Chłopak nie słuchał, brnął naprzód. Jego katana płonęła białym ogniem, a on sam pokryty złotem.
- Opanuj się Naruto! - warknął Kurama i przybił mu mentalnego liścia. Chłopak to zignorował. Znajdował się kilka metrów od wrogów. Już miał posłać ognisty sierp, zakończając połączenie, ale zanim dobrze się zamachnął, został trafiony z górnej kończyny bestii. Chłopak padł na ziemię, tworząc olbrzymią wyrwę. Wstał od razu, ale przed nim pojawił się Sasuke i złapał go za ręce. Pomógł sobie ogonami.
- Uspokój się młotku! - potrząsnął nim - Zginiesz idioto! - krzyknął mu w twarz. Złota chakra zaczęła się wchłaniać w ciało. Ogień zniknął z klingi, a mordercze spojrzenie złagodniało, ale pozostawało twarde i zdeterminowane. - Sam go nie pokonasz. - powiedział już spokojniej. - Jest nas tu sporo. Rusz się, a może wygramy.
- Nie może... Tylko my wygramy to, Sasuke. - powiedział lekko zachrypniętym głosem. Brunet uśmiechnął się lekko.
- Chłopcy, już czas na mnie. - odezwał się lis - Użyjcie Trybu Bijuu. - w głosie było słychać rozkaz, nie prośbę.
- Ale... - zaczął Naruto.
- Nie pochłonie mnie już. - przerwał mu spokojnie.
- Naruto! Sasuke! - wykrzyknął Minato, pojawiając się obok nich, razem z Sarutobim.
- Tou-chan, co się dzieje? - zapytał.
- Wskrześ tę dwójkę. - powiedział i podał synowi dwie fiolki z włosami. - To Pierwszy i Drugi Hokage. - oczy braci otworzyły się szeroko. - Bez gadania. Ja i reszta Kage stworzymy Shisekiyōjin*. - nie dał sobie przerwać.
- Zgoda. - powiedział blondyn i odkorkował fiolki. Wysypał ich zawartość, po czym pazurem przeciął opuszek. Dwie złote krople spadły na DNA. Młody pół-lis szybko złożył odpowiednie pieczęcie. - Kuchiyose: Edo Tensei! - wykrzyknął i w białym świetle ukazała się dwójka Kage.
- Hashirama-dono, Tobirama-dono. - odezwał się Minato - Potrzebna mi wasza pomoc w użyciu Shisekiyōjin.
- Gdzie... - zaczął Shodaime.
- Toczymy wojnę z Madarą. - tu spojrzał w brązowe oczy Hashiramy, które w tej chwili wyrażały niemałe zaskoczenie.
- To on nie powinien nie żyć? - zapytał głupio.
- Jakim cudem nie mamy znamion? - zadał pytanie młodszy brat.
- A to moja zasługa. Tobirama-sama, ale nie czas na tłumaczenia. Przeniesiemy was, jak najbliżej się da stwora. - powiadomił ich Naruto - Umieść swoje znaczniki na naszej piątce.
- Używasz Hiraishinu? - zdziwił się.
- Owszem. - odpowiedział Drugiemu - Prędko. - ponaglił go. Wskrzeszony mężczyzna wykonał prośbę. - Resztę powierzam wam.
- Doskonale. - mruknął brunet i dotknął ramienia Trzeciego i Czwartego. - Na mój sygnał jednocześnie. - Blondyn kiwnął głową i chwycił braci. Tobirama pozostawił na ramieniu Naruto swój znacznik. Kiedy brunet kiwnął głową, zniknęli. Było to tak szybkie, że Drugi sapnął, ale natychmiast przystąpił do składnia pieczęci.
- Shisekiyōjin! - rozległ się donośny krzyk z czterech stron bestii. Madara spostrzegł swojego przyjaciela i rywala w jednym ze swojego dzieciństwa. Otworzył lekko oczy z zaskoczenia. Nagle pojawiła się czerwona bariera, odgradzająca z czterech stron bestię od shinobi. Stało się to tak szybko, że nim Jinchuriki spostrzegli to, zostali zamknięci w czterech ścianach. Juubi zawył wściekły. Po kilku sekundach zaczął tworzyć Bijuudamę. Lisi bracia zacisnęli w wąską linię usta i stanęli po dwóch stronach kwadratu, a Kohamaruji z Shikuromą przy kolejnych dwóch. Cała czwórka posłała w barierę lisią chakrę, by wzmocnić ją. Wszyscy patrzyli, jak potwór tworzy czerwony pocisk. Jinchuriki zasłonili się ciałem Juubiego. Bijuu wystrzelił pocisk. Powstał olbrzymi huk i wybuch. Bariera zaczęła się giąć i tylko giąć. W górę wzniosły się kurze wybuchu. Kiedy nastała cisza, wszyscy z cieniem radości ujrzeli, jak bestia sama siebie zraniła. Starszy Uchiha spojrzał na Pierwszego Hokage, w momencie, kiedy osłona Jinchurikich opadła. Na jego twarzy pokazały się czarne linie. Oznaczało to, że Pierwszy Hokage wszedł w Sennin Modo.
- Senpō: Futo Myōjinmon!* - wykrzyknął Hashirama. Nagle znikąd zaczęły spadać bramy Torii na ogony Bestii. Przyszpilając je do ziemi i unieruchamiając. - Zaraz zajmę się tobą, Madara! - zwrócił się do niego, przyprawiając w lekkie zdezorientowanie jego i resztę shinobi. Pojawiały się jeszcze jedna brama, która spadła na kark Juubiego. Bestia została unieruchomiona. - Nie mów, że dalej łakomyś na władzę? - wszystkich wojowników zaskoczyły słowa wypuszczone w tak luźnej formie. Nawet Naruto przystanął z lekko uchylonymi ustami. Tego się nie spodziewał po stwórcy Konohy.
- Stworzę potęgę, w której świat będzie wolny! - wykrzyknął. Naruto słysząc te słowa, zmarszczył brwi i spojrzał na brata, który był na drugim końcu jednego z krawędzi kwadratu. Brunet wzruszył ramionami.
- Hashirama-sama zagaduj go. - blondyn przesłał myśli Pierwszemu, który lekko zmarszczył brwi z wtargnięcia do umysłu. Jednocześnie rozmawiał też brunet.
- Shikamaru potrzeba mi przekazać shinobi plan. - odezwał się w głowie Nary Sasuke. Brunet szybko streścił zamiar, a Naruto przekazał wytyczne Pierwszemu, który stworzył cztery drewniane klony. Każde ustawiło się przy jednej ze ścian. Shikamaru za pomocą Ino połączyli się z ludźmi, przekazując natarcie na Juubiego.
- Przestań. Dzięki tobie udało się stworzyć Konohę. - zagadywał go.
- Sasuke uderzymy w Obito. Żeby powstrzymać tę bestię potrzeba mu dwóch Jinchurikich. - poinformował go.
- Dobrze. Spróbuj z Kakashim, niech zagada go. - chłopak mentalnie przytaknął.
- Kakashi-sensei. Spróbuj zwrócić na siebie uwagę Obito. - Hatake drgnął i ruszył do przodu - Tou-chan, ty też spróbuj. - blondyn kiwnął głową, co tylko syn ujrzał.
- Obito! - wykrzyknął Kopiujący - Zaprzestań! Nie potrzeba tu rzezi! - Młodszy Uchiha drgnął i zwrócił swoje oko w jego stronę.
- Obito! - mężczyzna, słysząc znajomy głos, odwrócił głowę lekko w prawo - Zaniechaj tego! - Namikaze wykrzyknął.
- Dobrze. Jeszcze trochę. - mruknął Sasuke. Pół-lisy skupiły chakrę, po czym zniknęli jeden w granatowym, drugi w pomarańczowym błysku. Obaj pojawili się za plecami Obito.
- Co?! - wykrzyknęli Uchiha. Z rąk braci wystrzelił biały ogień. Trafił w Obito odłączać go od bestii. Madara warknął i skupił się na okiełznaniu Juubiego. Młodszy Uchiha wylądował na łapie, po czym zaczął się przemieszczać w górę po niej. W tej samej chwili chłopcy zostali zepchnięci przez łapę. Jedynie, co im się udało zrobić, to zablokować ją w powietrzu. Dało to czas Obito na wrócenie na miejsce, ale również na przedostanie się do środka licznej części armii. Widząc to, Bijuu warknęło i zaczęło się dosłownie dzielić. Z jego fragmentów tworzyły się szkarady. Bracia przenieśli się naprzód Shinobi i odgrodziła monstra białą ścianą ognia. Shinobi przystanęli z lekką obawą.
- Nic wam nie będzie. - powiedział Uzumaki, tworząc setki klonów. Którego pary zaczęły tworzyć Rasenshurikeny. - Sasuke, może się ruszysz? - zapytał sarkastycznie. Brunet patrzył uważnie w Madarę i Obito.
- Coś szykują. - mruknął do brata. Ten tylko kiwnął głową, że zrozumiał. Mentalnie dał znać reszcie replik, by uniosły powietrze shurikeny do góry. Sasuke wspiął się do góry. Każda replika trzymająca technikę ustawiła się w rzędzie. Uchiha wyciągnął dłonie i posłał dwa strumienie ognia w techniki. Obie połączyły się. Powietrzne ostrze stało się białe, a kula zapłonęła. Oryginał uniósł dłoń do góry i szybko opuścił. Gwiazdki poleciały, a klony zniknęły. Technika przeleciała przez ścianę. Kiedy pierwsze gwiazdki dosięgły kreatur, zaczęły się zwiększać, tnąc na drobne kawałki wrogów. Raz po raz można było usłyszeć ryki wściekłości.
- Domyślam się Sasuke i mi się to nie podoba. - odpowiedział bratu - Shikuroma-sama? Koha-san? - zwrócił się do lisów, które posłały swoje techniki w klony Juubiego.
- Słuchamy? - spojrzeli na niego.
- A może by, tak ich przysmażyć? - uśmiechnął się lekko.
- Dobry pomysł. - zgodził się z nim Roma. Szybko stworzył z roślinnej techniki róg. Zadął w niego. Dźwięk był delikatny i piękny. Wszystkie lisy słysząc sygnał, zaczęły się piąć do góry.
- Shinobi nie obawiać się ognia! - wykrzyknął Sasuke i wskazał kataną na ścianę. - Odetniemy ich trochę. - Koha stanął obok brata. Po chwili dołączyli do niego Książęta i wszystkie lisy. Ustawili się w linii nad ścianą ognia. Skierowały kity w stronę tylnej części kreatur. Dzięki lepszemu wzrokowi, byli w stanie ujrzeć, że tym dalej tym potwory stawały się większe.
- Na mój sygnał! - wykrzyknął Roma i uniósł dłoń - Teraz! - opuścił ją. W tej samej chwili kilkadziesiąt czworonogów posłała strumień Białego Ognia na tylne szeregi. Bestie zaryczały, tworząc potworny harmider. Pół-lisy opadły na dół i dały sygnał do walki, wyciągając katany i wbiegając w ścianę ognia. Madara i Obito widząc, że ludzie nie spalają się, przeklęli pod nosem. Madara nie rozumiał mocy Świętego Ognia. Nagle bestia zaryczała i starała się uwolnić ogony. Po kilku chwilach siłowania się udało jej się złamać trzy Torii. Od razu posłała w przeciwników kilkaset strzał wypuszczonych z dłoni na ogonach. Rozległy się krzyki agonii. Ludzie i lisy padali nieżywi na ziemię, poprzebijane kolcami, które ku okropieństwu rozrastały się w kontakcie z ciałem, nie dając szans na przeżycie. Naruto odbijał kilkanaście, ale kosztem uderzenia cztery razy większej od siebie bestii. Chłopak zawył z bólu, kiedy źle odebrał atak potężnej pięści na rękę. Chłopak usłyszał nieprzyjemny trzask. Jego bark przesunął się. Ręka bezwładnie opadła do boku. Nagle obok niego zjawiła się Sakura.
- Pozwól. - powiedziała i w jej dłoniach ukazała się lecznicza chakra. Naruto zdrową ręką stworzył ognistą kopułę. Zielonooka przyklęknęła i zaczęła nastawiać kość.
- Pośpiesz się. - powiedział i wytarł stróżkę krwi z ust. Zacisnął zęby, kiedy kość wróciła na miejsce. - Dzięki. - zamachnął się nią. - Już zdołam się sam wyleczyć. - spojrzał na nią i jej ubytek chakry. - Słabniesz.
- Dam radę... - nie dokończyła, bo chłopak złapał ją za rękę, podnosząc jej poziom chakry.
- Wezwij Katsuyu razem z Tsunade-bachan. Przyda wam się pomoc w leczeniu. - Zielone oczy otworzyły się szeroko, po czym kiwnęła ze zrozumieniem, wybiegając z kopuły. Naruto spojrzał na pole bitwy. Ujrzał setki ciał, leżących we wszelkich pozach. Każde oczy, na jakie padł jego wzrok były puste, pozbawione życia. Nie ważne, czy to byli ludzie, czy lisy. Zacisnął zęby i oczy, po czym machnął kataną. Kopuła zniknęła. Chłopak stał twarzą w twarz z patrzącym na niego okiem Juubiego. Wtedy zrozumiał, dlaczego znieruchomiał. Zbierał chakrę. Klony mają zablokować dostęp do głównego ciała.
- Naruto! - wykrzyknęła Tsunade, podbiegając do niego z Sakurą - Kryj nas. - powiedziała bez ogródek. Chłopak kiwnął głową. - Sakura już czas. - uczennica kiwnęła głową. Obie złożyły jedną pieczęć. Kucyki Senju zafalowały, aura wokół niej przybrała różowawy kolor, tak samo było z Sakurą.
- Byakugō no In!* - wypowiedziały jednoczenie. Z klejnocików na czole, zaczęły wypełzać czarne linie. Naruto kiwnął z uznaniem głową. Ich siły wzrosty stokrotnie. Obie w tym samym czasie zaczęły składać pieczęcie. - Kuchiyose no Jutsu! - wykrzyknęły. W wielkiej chmurze białego dymu pojawiły się dwa ogromne ślimaki.
- Katsuyu. Zajmiecie się leczeniem. - powiedziała Tsunade i zeskoczyła obok Naruto tak jak Sakura. Dołączył do nich Sasuke, który wycierał łuk brwiowy z krwi.
- Hai Tsunade-sama! - powiedziała ślimaczyca i wybuchła. Nagle we wszystkich kierunkach rozbiegły się mniejsze wersje przyzwanej. Od razu rozpoczęła leczenie rannych.
- Sakura zostań tu. Ja przemieszczę się na drugi koniec. - uczennica kiwnęła na mentorkę.
- Jak widzę, team siedem znów razem. - mruknął Naruto z lekkim uśmiechem. - Widzę, że szkolenia Tsunade-bachan pomogły. - zwrócił się do niej.
- Owszem Naruto. - odpowiedziała z uśmiechem. Ucho blondyna poruszyło się, a on zbladł. - Naruto?
- Co ona tu do cholery robi?! - powiedział, ale nie mógł się do niej przecisnąć. Przed nimi pojawiły się trzy potężne kreatury z pseudo włóczniami w łapach. Właśnie się zamachnęły na drużynę. Bracia sparowali atak. Bestie były silne, że aż wbiły ich lekko w ziemię. Sakura uniknęła zamachnięcia się, wyskakując do góry. Dzięki temu uderzyła stwora z pięści. Poleciał on dobre kilkanaście metrów w tył, przewracając po drodze inne klony. Sasuke pierwszy zerwał szyk i przeciął stwora w poprzek. Naruto wbił katanę w czubek głowy, posyłając do wnętrza powietrze. Bestia po prostu eksplodowała. Blondyn spojrzał na miejsce, gdzie chwilę temu wyczuł chakrę dziewczynki i jej czarnych łańcuchów. To, co ujrzał, spowodowało opuszczenie katany na ziemię. Sasuke spojrzał w tym samym kierunku. Zbladł jak brat.
- Uważajcie! - wrzasnęła. To obudziło pół-lisy i w ostatniej chwili uskoczyli przed czterema pięściami. W tym miejscu powstał pokaźny rów.
- Dzięki Sakura. - powiedział Sasuke, zaskakując dziewczynę. - Naruto! - warknął na brata, który co chwilę łypał na prawo. - Nie czas. - Uzumaki warknął zwierzęco i jednym machnięciem katany pozbył się jednego stwora. Sakura zajęła się drugim, wgniatając go w ziemię. Monstrualna siła zaskoczyła braci, ale skupili się na niszczeniu potworów, zbliżając się krok po kroku do głównego cielska. Naruto ciął bez litości. Z każdym potworem przybywały inne, coraz to większe. Sasuke nie był w tyle, dorównywał powalonym przeciwnikom młodszego brata. Sakura kryła ich tyły, ale nie raz pokazywała, żeby nie stawać na jej drodze. Co rusz do wyczulonych uszu pół-lisów docierały pełne determinacji i gniewu okrzyki walki oraz ten dużo mniej przyjemne krzyki rozpaczy. Jeden był przyczyną furii u blondyna.
***Kimisa***
Dziewczynka siedziała po turecku przy barierze. Jej twarzyczka zwrócona była w kierunku pola bitwy. Po kilku minutach siedzenia wstała i zaczęła spacerować wzdłuż ściany osłony. Obok niej siedział Kiri, który obiecał, że będzie jej strzec. Co rusz mamrotała pod nosem, że już nie może. Nie mogła siedzieć bezczynnie, jak reszta zdolnych do walki shinobi i lisów odchodziła z namiotu, by walczyć. Nawet Rekin-san z gniewem i niemą prośbą nakazał jej zostać w szpitalu, ale ona nie mogła bezczynnie siedzieć. Wiedziała, że teraz nic już ewentualnie nie będzie groziło szpitalowi, bo główna bitwa już się rozpoczęła. Gdy tak chodziła, jej wyczulone zmyły sensoryczne zostały zmiażdżone. Dostały ataku potężnej i przerażającej siły. Poczuła, że ilość tak złowrogiej chakry zwala ją z nóg. W ostatniej chwili Kiri ją przytrzymał, by się nie przewróciła.
- Straszne. - mruknęła blada jak ściana. Pot zrosił jej czoło. Ręce zaczęły się trząść. - Potwór. - powiedziała i zamknęła oczy, by skupić się na innych dwóch chakrach. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. - Naruto-nichan, Sasuke-nichan! - zawyła, a z jej oczu poleciały łzy. - Oni potrzebują pomocy. - załkała - Ja muszę...
- Uspokój się dziecko. - powiedział Kiri i objął dziewczynkę w pasie ogonem. - Poradzą sobie. Musisz w nich wierzyć.
- Ja wierzę, ale on jest za silny. Wyczuwam od niego chakry innych podobnych Kurama-nisanowi. Oni tam są uwięzieni. Boli. - zacisnęła rączki na głowie. Kiri słysząc te słowa, był pod wielkim wrażeniem, ale ukrył szok, jaki w nim wywołała.
- Spokojnie Kimisa. - liznął ją w policzek - Książęta sobie poradzą. Ochronią tyle istnień, ile tylko zdołają.
- Nie mogę tu siedzieć bezczynnie. - warknęła i wyrwała się z uścisku. Pojawiły się dwa brązowe łańcuchy. - Idę tam. - powiedziała, a w głosie brzmiała czysta determinacja. - Wiem, co mnie tam czaka Kiri-san. - przerwała mu, po czym przekroczyła barierę. Noki wiedząc to, przeklęła pod nosem.
- Kiri, leć z nią. - powiedziała, a lis skinął łbem w geście szacunku i czmychnął za uciekinierką. Dziewczynka biegała z zawrotną prędkością, raz po raz zmieniając łańcuchy z brązowych na złote. Kiri, bez trudu ją dogonił.
- Jak spróbujesz mnie... - zaczęła.
- Nie pozwolę ci się zabić, dziecko. - przerwał jej i zatrzymał się na konarze. Dziewczynka zrobiła to samo.
- To znaczy, że mi pomożesz? - spojrzała zaskoczona na niego.
- Owszem. Masz się trzymać z dala od kłopotów. - powiedział - Słuchać się mnie. Wiem, o wojaczce znacznie więcej, niż ty. Widok pola bitwy jest potworny. Módl się, abyś na wstępie nie zobaczyła znajomej twarzy. - mruknął, co doskonale usłyszała. Zacisnęła zęby i pięści.
- I tak, to się stanie. - powiedziała spokojnie - Wiem, jakie widoki mnie tam czekają. Znam uczucie znikającej nagle chakry. To oznacza śmierć. Wyczułam śmierć Temari-nesan. Nie rozpaczam. Na to przyjdzie czas. - Jej wiek, mimo że dziecięcy, wykazywała się niezwykłą dorosłością. Nagle zatrząsnęła się ziemia. Kiri i Kimisa wylądowali na ziemi.
- Co się dzieje? - zapytał, a uszy i nozdrza poruszały się, szukając wyjaśnienia.
- Nie wiem, ale nie podoba mi się to. - odpowiedziała i puściła się biegiem. Zaraz obok pojawił się lis. Oboje przyśpieszyli. Nie długo po pierwszym trzęsieniu, nastąpiło drugie.
- Co na Złotego się dzieje znowu? - lis spojrzał na bladą dziewczynkę.
- Ktoś zginął, ktoś bardzo ważny. Wszyscy są poruszeni i wściekli. Ich chakry strasznie się gotują w ciele. - wyjaśniła przez zaciśnięte gardło.
- Dlaczego, tak się na nich skupiasz? Widzę, że to cię wymęcza. - powiedział zaniepokojony, patrząc na zmarszczone czoło zroszone potem.
- Muszę wiedzieć czy osoby, na których mi bardzo zależy, są żywi. - odparła i ruszyła. Lis warknął pod nosem, ale dołączył do niej. Po kilku minutach znaleźli się nieopodal bitwy. Kimisa sapnęła, kiedy ujrzała profil potwora.
- Czym to jest?! - wykrzyknęła.
- To jest zapewne Juubi. Pośpieszmy się. - ponaglił ją.
- Racja. - mijali pole bitwy, gdzie ujrzeli tlące się jeszcze popioły, porozrzucaną broń. Kimisa pozbierała parę kunai i wzięła krótką katanę, której długość była dla niej odpowiednia.
- Co do... - nie dokończył, bo nagle bestia została zamknięta w czerwonej klatce.
- Łał. - wymsknęło się Kimisie - Ta osłona jest potężna. - oboje stali i patrzyli, jak Juubi zbiera energię. - Co to jest?! - pocisk wstrzelił. Powstał huk, stłumiony odległością. Misa patrzyła jak wielki wybuch, leci kominem go góry. Dym i kurz wylewał się jak po erupcji wulkan przez komin. - Nie pękała! - pisnęła - Super, dattemasa!
- Jesteś pewna? - lekkie podekscytowanie zgasło w zielonych oczach, zstępując je determinacją.
- Jestem Kiri-san. - powiedziała z powagą, po czym wznowili bieg.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro