Rozdział 7
<Dominic>
Co on miał na myśli? Niby w jaki sposób miałby mi pomóc? Jeśli kazałby mi odstawić dragi, zrobiłbym mu krzywdę. Zupełnie nie rozumiem co siedzi w tej jego głowie. Wydaje mu się może, że pozbycie się uzależnienia jest takie proste? Będę musiał go zasmucić. To w cholerę trudne. Gdybym zabrał się za to wcześniej. Gdybym odmówił za pierwszym razem lub przerwał to na początku, kiedy czułem, że powoli się od tego uzależniam.. Wtedy miałbym jeszcze jakieś szanse, ale teraz..Teraz już nic nie mogę z tym zrobić, prawda? Wiem to. Za każdym razem, kiedy patrzę w lustro widzę w nim osobę, która kiedyś miała wszystko, a teraz jest gorsza od najgorszego śmiecia.
Usiadłem na parapecie. Dobrze, że na ostatnim piętrze, rzadko ktoś ma lekcje. Przynajmniej mogę w spokoju przesiedzieć tutaj przerwę i nikt się na mnie nie patrzy. A tak przynajmniej było do dzisiaj.
- Jak długo masz zamiar, tak się za mną skradać? - westchnąłem cicho, nie odwracając wzroku od widoku za oknem. Co mnie podkusiło, żeby zadać to bezsensowne pytanie? Ah, tak. To całe "śledzenie", powoli zaczyna mnie denerwować. - Zdajesz sobie sprawę, że twoi przyjaciele martwią się, kiedy tak za mną łazisz, wiec żeby było zabawniej też za mną chodzą? To irytujące. - tym razem spojrzałem w stronę bruneta, który porzucił swój kamuflaż i wychodząc zza ściany, stanął tuż przede mną. Oczywiście, chwile potem pozostała trójka ~ tak trójka - Rafał nie wyszedł jeszcze ze szpitala ~ również stała już przede mną.
- Dlaczego nie pozwolisz mi sobie pomóc? - jakieś...dziewięć miesięcy temu zgodziłbym się przyjąć jego pomoc bez szemrania, ale na pewno nie zrobię tego teraz. Miał rok na to, żeby mi pomóc. Teraz jest już za późno. Ile razy mam to powtarzać?
- Dlaczego mnie nie słuchasz?! - opuściłem głowę tak, żeby grzywka zasłaniała moje oczy i korzystając z faktu, że jest tu tylko nasza piątka wydarłem się na całe gardło tak, że poniosło się to echem po całym korytarzu. - Powiedziałem ci już, że nie możesz mi pomóc. - wdech. Wydech. I już wszystko jest w porządku. Przekonywałem sam siebie, jednak nie byłem już tego taki pewien, kiedy spojrzałem na przestraszoną twarz Krisa. Nie sądziłem, że będzie się mnie bał tyle czasu. Powinno mu już przejść, prawda? A może wydaje mi się tak, tylko dlatego, że jestem osobą poboczną i nie potrafię wyobrazić sobie tego, co on czuje?
- T-To nie tak, że nie mogę. To ty nie chcesz przyjąć mojej pomocy. - dalej upierał się przy swoim choć łamał mu się głos, a ręce drżały podobnie jak reszta jego ciała. Chciałem przyjąć jego pomoc. Naprawdę. Myślałem o tym, żeby się zgodzić już, kiedy po raz pierwszy powiedział mi o tym w szpitalu. Ale, kiedy już miałem się zgodzić cichy głosik w mojej głowie przypomniał mi co zrobiłem. "Znów chcesz go skrzywdzić?" "Jesteś narkomanem...Z tego nie da się wyleczyć. To nie przeziębienie czy grypa." "A co zrobi Ru, kiedy dowie się, że Kris robi coś wbrew temu czego on chce? Nie będziesz w stanie go obronić, bo przecież sam jesteś tym, który potrzebuje ochrony." ~ Właśnie dlatego nie mogę przyjąć jego pomocy.
- I nie przyjmę, więc możesz dać już sobie spokój. Chciałbym zostać sam, jeżeli wiesz co mam na myśli. Ah. I swoją ochronę też możesz zabrać. - zapatrzyłem się w widok za oknem, zupełnie ignorując grupkę chłopaków za mną. Niestety nie sprawiło to, że zniknęli. Cholera! Zakląłem w myślach i wzdychając po raz kolejny tego dnia, zeskoczyłem z parapetu, stanąłem tuż przed Krisem i popatrzyłem mu wyzywająco w oczy. - Czego ode mnie oczekujesz? Uważasz, że mnie poprosisz, a ja z dnia na dzień przestanę ćpać? Jestem narkomanem, Kris. - nie wiedzieć czemu, kiedy sam się do tego przyznałem, moje serce na chwilę zmieniło tempo uderzeń. "Widzisz? Nie możesz zignorować tego kim jesteś."
- Dominic.. - nie słuchałem go już. Wyminąłem całą czwórkę i zszedłem schodami na dół. Zrobiłem to, jednak tylko po to, żeby zabrać swoją torbę i chwilę potem zbiec na parter. - Dominic, zaczekaj! - za wszelką cenę starałem się go zignorować. Dlaczego to tak boli? Myśl, że nie mam, nawet prawa być dla niego kimś ważnym.
Właśnie. Jestem tylko głupim dzieciakiem, który robi głupie rzeczy i podejmuje głupie decyzje. Dzieciakiem, który pozwolił, aby nałóg zawładnął całym jego życiem. To tak, jakbym w momencie przekroczenia progu tego starego, opustoszałego budynku po raz pierwszy, stracił możliwość do panowania nad swoim losem. Teraz to nie ja...To Ru i dragi podejmują za mnie decyzję. Jestem tylko pustą skorupą. I Ru doskonale zdaje sobie z tego sprawę. To wszystko, to jego wina.
- Daj mi w końcu spokój! Nienawidzę cię! - zatrzymałem się gwałtownie przed samymi drzwiami, z ręką ułożoną na klamce. Co ja właśnie powiedziałem? Przyspieszony oddech. Coraz szybsze i mocniejsze uderzenia serca. Nie powiedziałem tego! Panika. Tylko dlaczego panikuję, skoro właśnie o to mi chodziło? Przecież chciałem, żeby dał mi spokój.
Nie odwróciłem się. Nie czekałem na to co powie. Po prostu nacisnąłem klamkę i wybiegłem na zewnątrz. Uciekanie to moja specjalność. Ale trudno przyznać się przed samym sobą, że przez chwile..chciałem, żeby mnie zatrzymał.
~*~
I znowu tutaj jestem. Po co tu przyszedłem? Jaki mam w tym cel? Nie mam bladego pojęcia. Przychodzę tu z przyzwyczajenia. To miejsce stało się poniekąd moim domem. Kiedy tylko mam jakiś problem... Nie. Zawsze. To jedyne miejsce, do którego mogę uciec. Tchórz.
Z obojętną miną minąłem Fina i Elen, od razu przechodząc do "wielkiej sali". Od samego początku nazwa ta wydawała mi się dziwna, ale ostatecznie jakoś się przyjęła. W końcu to tu Ru podawał mi dragi, a że pomieszczenie było naprawdę duże tak, że sufit był kilka, jak nie kilkanaście metrów nad nami przypominało mi jakąś salę balową...Tak, więc to cała historia tego pomieszczenia.
- Uhm..? Dominic, co tu robisz tak wcześnie? Nie powinieneś być w szkole? - przez cały czas stałem przy drzwiach i przyglądałem się Ru, który właśnie przeliczał pieniądze. Są to prawdopodobnie pieniądze, które zarobił w zamian za narkotyki. Ciekawe ile osób udało mu się w to wciągnąć. Znów to samo. Dlaczego tylko ja nie płacę mu za faszerowanie mnie kokainą i innym badziewiem? Nawet Elen to robi, choć mogłoby się wydawać, że z nas wszystkich to ona ma najlepszy kontakt z blondynem. Powoli podszedłem do stołu i usiadłem na krześle naprzeciwko niego, przewieszając ramię przez oparcie krzesła.
- Zrobiłem sobie wolne. - rzuciłem krótkie spojrzenie na kupkę banknotów na stole, a chwilę potem ze znudzonym wyrazem twarzy, zwróciłem swój wzrok na chłopaka przede mną. - Ru..? - musi mi to w końcu wytłumaczyć. Nie mogę sam się nad tym, dłużej głowić. - Dlaczego tylko ja nie płacę ci za narkotyki? - aby nie musieć patrzeć mu w oczy przeniosłem wzrok, z powrotem na kupkę pieniędzy.
- Jesteś taki głupiutki Dominic. To oczywiste, że skoro to oni proszą mnie o narkotyki, muszą mi za nie płacić. Ty mi za nie, nie płacisz, ponieważ to ja namawiam cię do brania ich. - wyjaśnił z szerokim uśmiechem, zupełnie jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
- W takim razie wytłumacz mi... Dlaczego mnie do tego namawiasz? Masz z tego jakieś cholerne korzyści?! - poderwałem się z miejsca i uderzając ręką o stół, przysunąłem swoją twarz do jego tak, że dzieliło nas od siebie jakieś 7-8 centymetrów. - Zniszczyłeś mi życie, rozumiesz to?! - miałem ochotę wykrzyczeć mu w twarz, wszystko co myślę na jego temat, jednak coś mi w tym przeszkadzało. Uczucie dziwnego ucisku w gardle sprawiało, że miałem wrażenie jakbym miał się za chwilę udusić. - Ja...ja...
- Sam jesteś sobie winien. - podniosłem na niego wzrok, który chwilę temu spuściłem na swoje dłonie i zaniemówiłem widząc obojętny wyraz jego twarzy. - Co do twojego pytania.. Tak Dominic. Mam z tego korzyści, ale jakie dowiesz się w swoim czasie. - w tym momencie z obojętnej, mimika jego twarzy zmieniła się w coś na wzór "psychopatycznego uśmiechu". - A teraz do rzeczy. Bierzesz teraz swoją działkę czy przyjdziesz jutro? - zupełnie zmienił temat, a ja wyprostowałam się mocno zaciskając zęby i dłonie. Wydaje mu się, że może mnie spławić w tak prosty sposób. Chyba ma rację. Jestem nieudacznikiem. Nie potrafiłbym sobie z nim poradzić.
- Przyjdę jutro. - zabrałem torbę leżącą do tej pory na ziemi i nie patrząc mu w oczy wyszedłem, przy okazji trzaskając drzwiami. Nienawidzę, kiedy ktoś, coś przede mną ukrywa. A Ru doskonale o tym wie i wykorzystuje to, aby mnie zdenerwować. - Mam dość tego wszystkiego.
Chciałbym cofnąć czas. Wiele rzeczy bym, wtedy zmienił. Na początek...Mógłbym się nigdy nie urodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro