Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

<Dominic>

Dni powoli mijały i nawet nie zdałem sobie sprawy z tego, kiedy na dworze zaczęło robić się chłodno. Ru gdzieś się ulotnił. Przez ostatnie dwa dni ani razu się ze mną nie kontaktował, więc można powiedzieć, że powoli robiłem się "głodny". Najśmieszniejsze w całej tej sytuacji jest to, że od Ru uzależniłem się równie mocno co od kokainy i innego gówna, które mógłbym zaliczyć do kategorii: "dragi". Niby śmieszne, a jednak mnie to nie śmieszy.

Trzeci dzień. W normalnych okolicznościach nie byłby to dla mnie jeszcze wielki problem. Kiedyś bez problemu wytrzymywałem bez narkotyków góra trzy tygodnie, natomiast teraz nie umiem wytrzymać bez nich jednego dnia. To nie tak, że od razu robię się niebezpieczny. Niebezpieczny robię się dopiero, kiedy "głód" nie pozwala mi myśleć racjonalnie. Nauczyłem się jednak, że kiedy nastaje ten okres muszę odizolować się od innych. Potem Ru od tak mnie znajduje i zabawa zaczyna się od początku. Nie mam pojęcia co on planuje, ani o czym myśli, kiedy wystawia mnie na takie próby, ale jednego jestem pewien. Nienawidzę skurwysyna.

- Daj mu spokój Ru. Przecież to mnie szukałeś. - ściska mnie w żołądku na myśl, że ten dupek jest w stanie pobić niewinne osoby po to, żeby móc dopiąć swego. Dopiero, kiedy blondyn odwrócił się w moją stronę puszczając swoją ofiarę zdałem sobie sprawę, że był to Rafał. Chłopak o bordowych włosach, z którym rozmawiałem, kiedy chciałem przeprosić Krisa. Nie pamiętam tylko co mi powiedział, ale skoro już tu jest.. Oznacza to niezłe kłopoty. Dla mnie, Ru, Krisa i jego przyjaciół też.

- Rafał! - jak na zawołanie do nastolatka podbiegła pozostała czwórka jego przyjaciół, a ja ignorując ich wpatrywałem się wściekły w - teraz już - 18-latka. Jak ten skurwysyn mógł zrobić coś takiego. Przecież wie, że brązowooki nie powiedziałby mu gdzie jestem, ponieważ po prostu tego nie wiedział. Trzymanie się ze mną mogłoby być niebezpieczne, poza tym i tak nikt nie chce się ze mną zadawać. Nawet jeśli nie wiedzą kim naprawdę jestem. Narkomanem.

- Mówiłem ci do cholery, żebyś nie mieszał w to innych! To ty znikasz nie wiadomo gdzie, a potem szukasz mnie na własną rękę, przy okazji znęcając się nad słabszymi! Wkurwiasz mnie! - tym wywodem ~ którego sam się po sobie nie spodziewałem ~ zwróciłem uwagę chłopaków. Nawet pobity Rafał, nie widząc na jedno oko, mimo wszystko i tak na mnie patrzył. I... Kris też patrzył. Nie mam właściwie pojęcia co on o mnie myśli. Gdyby mnie nienawidził już dawno by się na mnie odegrał. Ich jest pięciu, a ja jeden, ale w sumie po tym co odstawiłem bijąc go, pewnie wszyscy się mnie boją. Gdybym nic dla niego nie znaczył, nie patrzyłby na mnie w taki sposób. Nie współczułby mi. I choć nigdy go o to współczucie nie prosiłem, on dalej tak na mnie patrzy. I właśnie to wkurza mnie najbardziej. Sam się w to wpakowałem, więc sam muszę za to odcierpieć.

- Ostre słowa jak na osobę, która nie przeżyłaby beze mnie tygodnia. - zaśmiał się krótko, a we mnie aż się zagotowało. Zacisnąłem mocno zęby tak, że szczęka zaczęła mnie boleć, jednak gdybym tego nie zrobił, nie udałoby mi się uspokoić. - Więc dlaczego nigdy nie spróbowałeś znaleźć mnie sam? - przekrzywił głowę w bok i najwidoczniej czekał na moją odpowiedź.

- Bo, za każdym razem mam nadzieję, że już nie wrócisz. - warknąłem, patrząc na niego z nienawiścią. - Oni nie mają ze mną nic wspólnego, więc po jaką cholerę ich w to mieszasz?! - jeśli ktoś by mi kiedyś powiedział, że stanę w czyjejś obronie, kłócąc się z chłopakiem, który faszeruje mnie dragami, nigdy bym mu nie uwierzył. Ba! Nazwałbym go szaleńcem i kazał zamknąć w zakładzie specjalnym dla osób psychicznie chorych. W takim razie powinni tam zamknąć tego, kto układał moje życie. Na pewno nie był trzeźwy.

- Gdybym nie wrócił zrobiłbyś to znowu. Znowu byś go pobił. A może zabił. - pokazał na Krisa z szerokim uśmiechem, zupełnie jakby wiedział, że trafił w mój czuły punkt. Heh. Może i wiedział. - Druga opcja jest taka, że zrobiłbyś krzywdę komuś innemu, albo sobie samemu. Wiesz? Jako jedyny z naszej piątki jesteś tak niestabilny psychicznie. W przeciwieństwie do mnie, kiedy nie masz dostępu do narkotyków robisz się agresywny. Ile razy wylądowałeś przez to w szpitalu? - zaśmiał mi się prosto w twarz. Mało myśląc podszedłem do niego i zdzieliłem go pięścią.

- A myślisz, że przez kogo tam wylądowałem!? Przez ciebie i to gówno, którym mnie faszerujesz! Zachciało ci się zabawy w kotka i myszkę? Mnie już się ona znudziła! - nie zwracałem uwagi na oniemiałych nastolatków za mną, ani na osoby w parku, które dziwnie na mnie patrzyły. To mnie już nie obchodziło. Miałem dość. Jestem zagrożeniem dla siebie, jak i dla innych. - Poza tym.. Nie mam zamiaru nigdy więcej skrzywdzić Krisa, rozumiesz?

- Puste słowa. Wiesz dlaczego wybrałem ciebie? Bo przypominasz mi mnie. Przypominałeś. Każdego dnia szlajałeś się w najgorsze dzielnice miasta, najbardziej niebezpieczne zaułki. Wiem po co to robiłeś. Nie dla zabicia nudy. Ale to tak nie działa młody. Ludzie są ślepi. Nie zauważyliby, że coś jest nie tak, nawet jeśli rozpisałbyś im to na kartce. Rodzice, nauczyciele, ..przyjaciele, których nie masz. Ci ludzie nie są w stanie ci pomóc. Takie jest prawo świata. Każdy martwi się o siebie. - kolejny raz. Kolejny raz złapał mnie na swoją gadkę. I znów...po raz kolejny wiedział, że wygrał.

- Mówiłem ci już, żebyś nie grzebał mi w głowie. - warknąłem, podając mu dłoń, żeby wstał z ziemi. Chwycił ją i chwilę potem stał już na nogach. - Chodźmy stąd. - wziąłem głęboki wdech i odwróciłem się do chłopaków, delikatnie się skłaniając. - Przepraszam, za problem, który sprawił wam mój znajomy. - uniosłem głowę i popatrzyłem ze współczuciem na poobijanego Rafała.

- Znajomy? Dlaczego nie przyjaciel, co? Ranisz. - zrobił udawana smutną minę. Zawsze lubił się ze mną drażnić. Wie jak mnie to wkurza i sprawia mu to wręcz chorą satysfakcję.

- Pojeb. - odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w przeciwnym kierunku. Oczywiście chwilę potem dołączył do mnie, ale zanim to nastąpiło usłyszałem cichą rozmowę i coś, co sprawiło, że miałem ochotę odwrócić się z powrotem i stanąć tam gdzie wcześniej.

- Dominic. Zostań. - niestety. Oczywistym było, że nie mogę tego zrobić. Jestem zagrożeniem, a nie chcę zrobić krzywdy nikomu na kim mi zależy. Właśnie dlatego musiałem go zignorować. Przepraszam Kris.

<Kristian>

Po tym wszystkim co usłyszałem, zacząłem postrzegać Dominica zupełnie inaczej niż do tej pory. On naprawdę próbował z tym zerwać, ale zawsze, wtedy pojawiał się ten blondyn i niszczył wszystko co udało mu się osiągnąć. Ponad to, bał się. Bał się, że jeśli odstawi narkotyki na dłużej może zrobić komuś krzywdę. I pomyśleć, że wcześniej nic nie zauważyłem. Zrobiłbym wszystko, żeby mu pomóc.

- Dominic. Zostań. - prawie, że załkałem dalej trzymając głowę Rafiego na swoich kolanach. Gdyby nie to pewnie wstałbym teraz, podbiegł do niego i nie pozwolił mu nigdzie iść. Nigdy nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak ktoś taki jak Dominic mógł się aż tak stoczyć, jednak to nie tak. On wcale się nie stoczył. On został na to dno ściągnięty siłą. Dlaczego od początku, kiedy się poznaliśmy, zawsze patrzę na jego plecy? Teraz, podczas poprzedniego spotkania i z tym blondynem - bodajże Ru, a nawet w czasie naszego pierwszego spotkania. Wtedy też się ode mnie odwrócił. Zastanawiałem się co zrobiłem źle, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Dopiero potem, ktoś mi wytłumaczył ~ już, nawet nie pamiętam kto ~ że Dominic jest wyczulony na punkcie swojego wyglądu. Ja byłem tym zafascynowany. To jasne, że moje spojrzenie go odrzuciło.

- Kris, daj spokój. - obok siebie usłyszałem głos Łukasza. Łatwo tak powiedzieć: "daj spokój". Kiedy ja po prostu nie potrafię z niego zrezygnować. Kocham go! Naprawdę go kocham, choć pewnie nigdy mu tego nie powiem. Jest dla mnie kimś niezwykłym. Kimś kogo chciałbym posiąść tylko dla siebie.

- Ale..

- Pomogę ci. Obiecuję, że go z tego wyciągniemy. Wbrew temu co myślałem na początku, gdyby nie ten dupek, który zawsze się do niego przyczepia, naprawdę mógłbym go polubić. To głupie, ale nie chcę po prostu, żebyś zmienił o nim zdanie. - bam. Bam. Bam. Ba-bam. Moje serce zmieniło nagle tępo uderzeń. - Po raz pierwszy ~ kiedy tylko zwracał na ciebie uwagę ~ widziałem cię tak szczęśliwego. To właśnie dlatego ciągle z nim konkurowałeś, prawda? - odpowiedziałem mu krótkim skinięciem głowy. Nie miałem siły na słowa. To naprawdę są najlepsi przyjaciele, jakich mógłbym mieć. Gdybym tylko mógł mieć jego..

- Dobra! - Oliver wydarł się na cały głos tak, że połowa osób w parku na niego spojrzała. Przykuwał uwagę trzeba przyznać. Włosy ufarbowane na jasnoniebieski, tęczówki równie jasne i blada cera. Dodatkowo jego ubranie. Miał na sobie koszulkę pod kolor włosów, białe spodenki za kolano z obniżonym krokiem, niebiesko-białe buty do połowy łydki i kolczyk w wardze. Żółty kolczyk w wardze. - Musimy zabrać naszego Rafusia do szpitala, bo bidulek nie wygląda za dobrze. Od jutra weźmiemy się za odbijanie twojej księżniczki. - uśmiechnął się asymetrycznie, a ja tylko delikatnie uniosłem kąciki ust. - Albo raczej księcia. - dodał po chwili, kiedy już szliśmy w stronę budynku do hospitalizacji.

- Słyszałem. - zaśmiałem się słysząc jak przełyka ślinę, a chwilę potem odwróciłem głowę w jego stronę. - Kto wie. Może, nawet i króla. - roześmiałem się, chcąc rozładować atmosferę, co w sumie, nawet poskutkowało, bo chwilę potem śmialiśmy się już wszyscy. Włącznie z Rafałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro