Rozdział 4
<Dominic>
Od tamtego wydarzenia minął rok. Jestem więc teraz w trzeciej klasie i wielkimi krokami zbliżają się próbne egzaminy. Jak się czuję? Zajebiście. Jak zawsze Ru udało się mnie przekonać i dragi przyćmiły mi umysł. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja też mam świadomość jak bardzo się staczam. Za każdym razem jest coraz gorzej i nie ma nikogo komu zależałoby na tym, by było inaczej. Rodzice zupełnie przestali ze mną rozmawiać, a po tym co rok temu zrobiłem Krisowi ludzie trzymają się ode mnie na jeszcze większy dystans niż przed całą tą szopką. Natomiast moje relacje z Ru są nieco specyficzne. Niby twardo dałem mu do zrozumienia, że go nienawidzę, a jednak on dalej ślepo namawia mnie do ćpania, co też robię bez jakichkolwiek sprzeciwów.
Ostatnio pokazał mi inny narkotyk. Zwykły biały proszek. Nie pamiętam jego nazwy, ale wiem na pewno, że potem przez kilka godzin znikąd dostałem kataru, jak nigdy miałem dużo do powiedzenia i nie mogłem usiedzieć na miejscu. "Kokaina." Zapiszczał cichy głosik w mojej głowie. No tak. Kazał mi to wciągać przez nos, choć upierałem się, że wolę żeby mi to wstrzyknął. Następnego dnia rano, miałem niezły krwotok z nosa. Poszły dwie paczki chusteczek. Hah.. Lubię wyolbrzymiać.
Siedziałem właśnie na lekcji. Niby nic w tym nadzwyczajnego, a mimo to nauczyciel od początku lekcji wpatruje się we mnie jak ciele w malowane wrota. Też chodzę do tej szkoły, wiesz? Postanowiłem zaszczycić go swoim spojrzeniem, a on od razu odwrócił się w stronę tablicy. Tak. Nauczyciel od matematyki też się mnie boi. Skoro przytrafiło mi się to tylko raz, czy nie powinni już o tym zapomnieć? Co do Krisa.. Nie rozmawiał ze mną od tamtego dnia. Ani on, ani żaden z jego znajomych, jak się dowiedziałem: Rafał, Maciek, Oliver i Łukasz. Gdybym zobaczył coś takiego, pewnie też nie chciałbym ze sobą rozmawiać. No, ale niestety...to ja byłem tym, na którego patrzono, a nie tym, który patrzył. Zastanawiam się tylko, czemu ciągle mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje?
<Kristian>
Minął rok. Rok od tego okropnego dnia. Rok od najgorszego dnia w moim życiu. Gdyby tylko mógł wiedzieć, jak bardzo byłem szczęśliwy, kiedy powiedział, że jest mu naprawdę przykro. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo przerażony byłem widząc go w takim stanie. Śmiał się zupełnie z niczego. Rzucał się po ziemi jakby dostał, co najmniej padaczki, aż w końcu zupełnie przestał się poruszać. Z jakiegoś powodu bałem się, że mógłbym go stracić, choć tak naprawdę nigdy go nie miałem. Po tym jak mnie potraktował można by nazwać mnie masochistą, skoro nadal jest dla mnie ważny. Tak. Nawet teraz.
Na każdej lekcji ~ jedyną rzeczą na jaką zwracałem uwagę były jego plecy. W tym roku upewniłem się, że będę siedział gdzieś z tyłu, usprawiedliwiając się, że boję się go i nie chcę, żeby na mnie patrzył, a tak naprawdę sam chciałem móc na niego patrzeć. Zawsze jest nieobecny. Wodzi wzrokiem gdzieś w przestrzeń znajdującą się za oknem, oczywiście o ile w ogóle przychodzi.
Ma zapadnięte oczy, cienie pod nimi i pusty wzrok. Od naszego pierwszego spotkania, zawsze najbardziej podobały mi się jego oczy. Jedno zielone, a drugie czerwone ~ trochę niespotykane. Do tego jasna cera i szare włosy okalające jego drobną twarzyczkę - sięgały do karku, a grzywkę zawsze miał ładnie ułożoną. Ładnie.. Co ja dziewczyna? Zaśmiałem się cicho czego od bardzo dawna nie robiłem, a oczy kilku osób zwróciły się w moją stronę. Machnąłem na nich ręką, żeby dać im do zrozumienia, żeby odwrócili się w stronę tablicy i dopiero, kiedy znów chciałem spojrzeć na Dominica zdałem sobie sprawę, że on też na mnie patrzy. Chciałem przerwać nasz kontakt wzrokowy, jednak z jakiegoś powodu nie mogłem tego zrobić. Czułem, jakby to było coś w stylu: "Który pierwszy odwróci wzrok temu nie zależy." I zrobił to. Przestał na mnie patrzeć, a ja czułem się jak ostatni śmieć. Przegrałem. Przegrałem z tym blondynem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro