Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

<Kristian>

Wracaliśmy właśnie z parku. Ja, Oliver i Łukasz. Po drodze mieli do nas dołączyć Rafał i Maciek. Potem już wszyscy razem mieliśmy pójść do mnie i resztę dnia spędzić w moim domu. Zapowiadało się ciekawie. Naprawdę. Nie spodziewałem się, więc że zostanę nagle powalony na ziemię, uderzeniem w twarz. Z wargi pociekła krew, a ja nie byłem w stanie ogarnąć co się dzieje. Łukasz zaczął się wydzierać. Ktoś się ze sobą szarpał, a ja byłem otumaniony do tego stopnia, że nie wiedziałem gdzie jestem. Dopiero, kiedy Oliver pomógł mi się podnieść, poznałem winowajce mojego upadku, który aktualnie siedział na ziemi z czerwonym policzkiem i krwią spływającą z rozciętego łuku brwiowego.

- Coś ty mu zrobił?! Coś ty mu do cholery zrobił?! - histeria w jego głosie, naprawdę mnie przeraziła. Nie tylko mnie. Czułem jak mięśnie Olivera, który trzymał mnie pod pachę, napinają się do granic możliwości, a przez twarz Łukasza przechodzi cień, kiedy zaczął się zastanawiać, zapewne czy nie uderzył go za mocno. - Żałuję, że pozwoliłem ci się do niego zbliżyć! Pożałujesz tego! - obrzucił mnie wzrokiem, który przysłowiowo mógłby zabijać. Zawsze miałem go za spokojnego i dążącego do swojego celu skurwiela, który nie liczy się z innymi ludźmi. Co, więc się zmieniło? Dlaczego jest zupełnie inaczej?

Blondyn podniósł się i bez słowa więcej odwrócił się do nas plecami i ruszył w swoją stronę. Powoli trawiłem wszystkie informacje, bezustannie wpatrując się w plecy chłopaka, a z każdą następną chwilą czułem jak w gardle tworzy się wielka gula. Nie mogłem, nawet wykrztusić z siebie słowa, ale wizja, że coś poważnego mogło się stać, była o wiele silniejsza. I na dodatek..to z mojego powodu?

- Ru! Co jest z Dominiciem?! - spanikowałem. Nie słuchałem protestów Olivera, kiedy wyrwałem ramię z jego uścisku, ani własnego organizmu, kiedy z nadmiaru wrażeń zakręciło mi się w głowie i pewnie bym upadł, gdyby nie silny uścisk Łukasza. - Co zrobiłem?! - tylko się zatrzymał. - Ru! - znów nic. Całkiem mnie ignorując poszedł w swoją stronę. Spanikowałem. Chłopaki próbowali mnie uspokoić. Na nic. Nie wiedziałem co mam robić. I tylko jedna myśl dźwięczała mi w głowie. Coś stało się Dominicowi.

~*~

Nie wiem dlaczego, ale kiedy już to wszystko przetrawiłem, pierwsze miejsce, o którym pomyślałem to szpital. Szpital, z którego ostatnim razem odbierałem Dominica. Coś się stało. Tego byłem pewien, ale nie wiedziałem co. I dlaczego była to moja wina? Nie chcę teraz o tym myśleć. Chcę tylko znaleźć Dominica. Nieważne co się potem stanie.

Podszedłem do jednego lekarza. Potem do drugiego, a następnie do jakiejś pielęgniarki. Wszyscy byli zajęci i kazali mi pytać kogoś innego. W końcu poszedłem do recepcji, choć wolałem tego uniknąć, wiedząc, że jest tam ta sama kobieta, z którą rozmawiałem poprzednim razem i którą w tak perfidny sposób oszukałem. Choć..może to dobrze? Może będzie pamiętała, że jestem "bratem" Dominica? To wszystko by ułatwiło.

- Dzień dobry. - mruknąłem ledwo słyszalnie, a ona odpowiedziała mi tym samym i popatrzyła na mnie wyczekująco. Teraz wystarczy zapytać. Bułka z masłem..prawda? - Chciałbym spytać czy jest tu..

- Twój brat? - weszła mi w słowo, a ja tylko krótką skinąłem głową. - Dominic.. - zastanawiała się na głos, a ja patrzyłem wszędzie tylko nie na nią. Czułem się winny za okłamanie jej. Również winny czułem się za okłamanie chłopaków. Powiedziałem im, że idę do domu, bo po tym wszystkim źle się czuję i chciałbym odpocząć. Na początku myślałem, że przychodzenie tu samemu to zły pomysł, ale teraz..wydaje mi się, że dobrze zrobiłem. Jesteśmy jak takie pięć papużek nierozłączek. Zawsze chodzimy wszędzie razem. Ciekawe czy Dominica i innych to irytuje. No, ale w końcu od zawsze jesteśmy przyjaciółmi, więc to nie jest nic dziwnego. - Wydaje mi się, że twój brat jest w sali 311 na trzecim piętrze. - popatrzyła w papiery, a ja już wiedziałem co to oznacza. Ma zamiar powiedzieć mi co się stało. Tyle, że ja nie chcę tego wiedzieć. - Trafił do nas nieprzytomny. Znów przedawkował jakieś leki, a aktualnie jest w śpiączce. Masz z nim całkiem dużo problemów, prawda? - znieruchomiałem. Na chwilę, nawet przestałem oddychać. Dominic. Jest. W. Śpiączce. Gardło mi się zacisnęło, jednak nie dałem nic po sobie poznać. A przynajmniej próbowałem.

- Nie. Po prostu..często wpada w różne kłopoty. - uśmiechnąłem się blado, czując jak krew odpływa mi z twarzy. Prawdopodobnie trafił tu po południu. Po wyjściu ze szkoły poszedł.. Właśnie. Gdzie on poszedł?! Znów zacząłem panikować. Skoro to moja wina.. Może usłyszał jak rozmawiałem z Maćkiem? Ale..Ale to przecież niemożliwe. - Czy wiadomo, kiedy najprawdopodobniej się wybudzi?

- Nic nie jest pewne. Jest jeszcze młody, więc organizm raczej szybko powinien pozbyć się leków z jego krwiobiegu. - uśmiechnęła się do mnie uspokajająco. - Ale musisz mi coś powiedzieć. - momentalnie spoważniała. Że też zwracam na to uwagę, w takim momencie. - Twój brat bierze narkotyki, prawda? - w tym momencie moja podświadomość zaliczyła epicki lot krzesło-podłoga. Co z tego, że nie siedziałem na krześle i ogólnie, żadnych krzeseł tutaj nie było.

- J-Ja nic o tym nie wiem. - cholera. Na pewno się zorientowała, że kłamię. Co teraz? Co teraz? Uspokój się Kris. Przede wszystkim, musisz być spokojny. Oddychaj. A potem wszystko jakoś samo się ułoży. Nie panikuj. 

- Rozumiem. Chodź, zaprowadzę cię do niego. - skinąłem głową i posłusznie poszedłem za kobietą. W windzie panowała napięta atmosfera. Choć nie tylko w windzie. Przez całą drogę miałem wrażenie, że to napięcie za chwilę mnie przygniecie. Zmiażdży mnie. - To tutaj. - popatrzyłem na numer sali. Faktycznie znajdowaliśmy się pod salą 311. Teraz pozostaje tylko wejść do środka. - Nie będę ci przeszkadzała. - podążyłem za nią wzrokiem, kiedy odchodziła i poprawiłem grzywkę, kładąc rękę na klamce. Zawahałem się. Ale tylko przez chwilę. Nacisnąłem szybko klamkę, w razie gdybym miał się rozmyślić i wszedłem do środka.

Był tam. Leżał blady..prawie, że równie biały co pościel na jego łóżku. Nie poruszał się, nie wydawał, żadnych dźwięków i jedynymi oznakami, że nadal żyje były: powoli unosząca się i opadająca klatka piersiowa oraz pikanie maszyny, do której był podłączony. Jak bardzo chciałbym teraz zobaczyć jego oczy, skryte pod powiekami. Jak bardzo chciałbym usłyszeć jego głos. Nigdy nie sądziłem, że coś takiego może się wydarzyć..Na dodatek z mojej winy.

Usiadłem na krześle i przez..może godzinę, może dwie, a może nawet i cztery siedziałem przy jego łóżku i tępo wpatrywałem się raz w niego, a raz w tę dziwną pikającą maszynę. To się chyba nazywa kardiogram czy jakoś tak, ale teraz i tak nie jest to istotne.

- Przepraszam Dominic. Tak bardzo przepraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro