Rozdział 12
<Kristian>
Dominic nadal nie pojawił się w szkole, choć minęły już trzy tygodnie od naszej rozmowy. Chodziłem poddenerwowany, co nie umknęło chłopakom. Właśnie dlatego, oni też byli poddenerwowani i tak zaczął się nasz łańcuszek. Ja się wkurzałem, kłóciłem się z jednym, wtedy włączał się drugi, a potem następni i w ten sposób wszyscy jesteśmy teraz skłóceni. Żaden się do żadnego nie odzywa i ogólnie jest beznadziejnie. Na dodatek, mam złe przeczucia i z nikim nie mogę o tym pogadać. Boje się. Ale nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla tego strachu. A to przeraża mnie jeszcze bardziej.
Kolejny dzień nie ma Dominica. Mam dość. Ktoś musi skończyć to bezsensowne obrażanie się na siebie. Powiedział ten, co to wszystko zaczął. Westchnąłem i ze skruchą w oczach, podszedłem do Olivera. To z nim się o coś pokłóciłem, a teraz już, nawet nie pamiętam o co. Jestem dupkiem. Z powodu frustracji wyżyłem się na przyjacielu. Pierwszy raz nie odzywaliśmy się do siebie tak długo.
- Um.. - zacząłem bawić się palcami, patrząc na swoje buty. Teraz to dopiero czułem się winny. Doprawdy, Kris. Jesteś cholernym dupkiem. - Oliver, chciałbym cię przeprosić. Zachowałem się jak ostatni palant. Byłem po prostu wkurzony i wyżyłem się na tobie. To nie było sprawiedliwe. - głębszy wdech. - Zasłużyłem sobie na to, żebyś mnie ignorował, ale już nie mogę znieść tego, że jesteśmy skłóceni. - bałem się spojrzeć mu w twarz, w związku z czym, mój wzrok błądził gdzieś po podłodze. Czułem się okropnie. Upokorzony, choć zasłużyłem na to upokorzenie. Nigdy nie lubiłem przepraszać innych. Od razu w mojej głowie pojawia się myśl: "Co, jeśli jednak mi nie wybaczy? Wyjdę na kretyna."
- Późno to sobie uświadomiłeś. - przełknąłem ślinę, słysząc poważny ton jego głosu. - Ale dobrze, że w ogóle. - w jednaj chwili spłynęła na mnie ulga - wraz z łaską Bożą - kiedy usłyszałem jak cicho chichocze, najprawdopodobniej rozbawiony moim przerażeniem. Właśnie. Czego ja się bałem? Przecież to Oliver. Jak tak teraz o tym myślę, nawet gdybym go zaraz po tej kłótni przeprosił, pewnie od razu by mi wybaczył. Oli po prostu nie umie się gniewać.
- Stary, naprawdę przepraszam. - padłem twarzą na parapet..nie, źle..położyłem czoło na parapecie, a ręce puściłem luźno, wzdłuż tułowia. Takie męki, a to tylko jedne przeprosiny. Teraz wystarczy tylko znaleźć resztę chłopaków i ich też przeprosić. O! O wilku mowa! Wyprostowałem się widząc trójkę chłopaków zmierzających w naszą stronę. I wszystko potoczyło się podobnie. Ja przeprosiłem ich, oni przeprosili mnie i siebie nawzajem i znów było okey. My, naprawdę nie potrafimy się na siebie obrażać.
- Dobra, a teraz Kristian powie nam, co go tak gryzie. - zamrugałem kilkukrotnie nie rozumiejąc o czym Łukasz mówi. Najwidoczniej stęsknił się za swoim chłopakiem, bo tak mocno obejmował Olivera, że miałem wrażenie iż zaraz go udusi. - Nie oszukasz nas. Czymś się martwisz. - ułożył głowę na ramieniu niższego, a moje usta automatycznie wygięły się w podkówkę. Oni naprawdę do siebie pasują. Kto by pomyślał.
- Cóż...właściwie nie wiem. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Po prostu mam złe przeczucia. Do tego Dominic od trzech tygodni nie pojawił się w szkole. - mruknąłem trochę ciszej, a na moje policzki wkradł się rumieniec. - Byłem u niego przed tym i wydawało mi się, że... - nie dokończyłem, gdyż tym razem Rafał, wszedł mi w słowo.
- Czekaj. Byłeś u niego..sam..i nic nam nie powiedziałeś? - wiedziałem, że tak to się skończy. Ostatecznie i tak martwią się o mnie, kiedy ja martwię się o Dominica. To nie ma najmniejszego sensu. Mogliby przestać robić z niego jakiegoś przestępcę czy zwyrodnialca.
- Po prostu dałem mu lekcje. Myślałem, że następnego dnia przyjdzie już do szkoły. Albo chociaż po tygodniu. Tymczasem minęły trzy, a on nie pokazał mi się na oczy. Znaczy...nie pokazał się w szkole. - poprawiłem się szybko tak, aby nie pomyśleli sobie nie wiadomo czego.. Dobra, nie oszukujmy sie. Oni już pomyśleli sobie nie wiadomo co. Na szczęście zostawili to bez komentarza. Jeszcze mi do szczęścia brakowało, żebym musiał się im tłumaczyć. Zresztą. Przecież oni i tak wiedzą swoje.
- Nie mógłbyś po prostu znów do niego pójść? - Oliver wyskoczył z jakże genialnym pomysłem, na który ja sam nie wpadłem do tej pory. Właśnie. Dlaczego po prostu do niego nie poszedłem? Pewnie dlatego, że był naprawdę wkurzony, kiedy wychodziłem. Uświadomiłem sobie, że przecież nikomu o tym nie powiedziałem. Westchnąłem, kręcąc przy tym głową. To niemożliwe. On pewnie nie chce mnie widzieć. - W takim razie, jak chcesz się dowiedzieć czy wszystko z nim w porządku? - kolejne pytanie w tym tygodniu, na które nie znam odpowiedzi. "Dlaczego Dominic nie przychodzi do szkoły?" "Czy jego rodzice o tym wiedzą? Więc dlaczego nie reagują?" "Czy naprawdę nie chce mnie widzieć?" I wiele innych.
- Prawdopodobnie nie będzie chciał mnie widzieć. Nie mam pojęcia co robić. - pomyśleć, że w tak głupi sposób się zakochałem. A może to tylko zauroczenie? Więc czy czułbym się taki bezsilny, nie mogąc się z nim zobaczyć? A może zamieniam się w stalkera? - Nie mam już na nic siły. - spojrzałem w okno i w jednej chwili uderzył mnie fakt, że na zewnątrz nie świeci już słońce. Kiedy podchodziłem do Olivera padały na niego jasne promienie słońca, a teraz po szybie, spływały strugi deszczu. Do tej pory, nie słyszałem, nawet dźwięku kropel uderzających o parapet.
Chcę go zobaczyć.
~*~
Nie przestało padać, nawet kiedy lekcje się już skończyły, więc nie było czasu na włóczenie się z chłopakami po mieście. Kiedy dotarłem do domu, nie było na mnie choćby suchej nitki. Deszcz był, nawet tam gdzie być nie powinien, przynajmniej w normalnej sytuacji. Pobiegłem do pokoju po suche ubrania i stwierdziłem, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie wzięcie długiej kąpieli. Siedziałem w wannie z gorącą wodą już od dwudziestu minut i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że na dole rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Szybko wyszedłem z wanny i wytarłem się w tempie, którego pozazdrościć mi mógł pociąg Pendolino.
Zbiegłem na dół, wycierając włosy i bez zastanowienia otworzyłem drzwi. Uśmiech powoli znikał z mojej twarzy, kiedy z kolejnymi sekundami docierały do mnie kolejne fakty. Przed moimi drzwiami stał Ru. Był cały przemoczony i zdyszany. Nie mam pojęcia skąd wie gdzie mieszkam. Na dodatek wygląda jakby nie spał od kilku dni. Nie wiedząc co zrobić, odsunąłem się, pozwalając mu wejść do MOJEGO domu, kiedy jestem sam. Wyglądał naprawdę żałośnie.
Blondyn zatrzymał się zaledwie pięć kroków ode mnie i odwrócił do mnie, z tak poważną miną, że po plecach przeszły mi ciarki. Jak na złość przypomniało mi się, że zaprosiłem do siebie chłopaków i niedługo powinni przyjść. Obym zdążył się go pozbyć do tego czasu. Ale czego on może ode mnie chcieć? Zawiesiłem ręcznik na ramionach i czekałem na to co powie. Szczerze, nie chciałem wpakować się w kolejne kłopoty. Moje życie było po prostu usiane bójkami, kłopotami i sprzeczkami z innymi ludźmi. Przyciągam problemy jak magnes.
- Kris. To bardzo ważne. Potrzebuję twojej pomocy. - wyglądał na naprawdę zdesperowanego, jednak, kiedy pomyślałem o tym jak potraktował Rafała, jedynym co przyszło mi do głowy jako odpowiedź, było ciche prychnięcie pod nosem, a zaraz potem rozległ się dzwonek do drzwi. Jak już ma się walić, to wali się na całego.
Chłopaki weszli, zobaczyli Ru i chwilę potem z Rafałem powstrzymywałem pozostałą trojkę przed rzuceniem się na chłopaka - czy może, nawet mężczyznę - przed nami. Mimo wszystko, nie chcę żadnych bójek w swoim domu. Nie ważne czy chodzi o Ru, czy kogokolwiek innego. Poza tym, gdyby nie było to coś poważnego pewnie, nawet nie zwróciłbym się do mnie o pomoc. Jakby tchnięty jakimś dziwnym przeczuciem, odwróciłem się w jego stronę, w momencie, kiedy oparł się o ścianę, najwidoczniej nie mogąc utrzymać równowagi.
- Hej! Wszystko w porządku? - mimo, że jeszcze niedawno sam został przez niego pobity, przy akompaniamencie krzyków i protestów chłopaków, Rafał podszedł do blondyna i położył mu rękę na ramieniu. Tak, Rafał zdecydowanie był zawsze tym, który nie żywił do nikogo urazy. Zawsze też był - i nadal jest - pierwszy do pomocy, jeśli coś się dzieje.
- Kris, musisz mi...jemu...nam pomóc. Nie chcieli mnie wpuścić. Pamiętała mnie..Ta pielęgniarka. Ciebie na pewno wpuszczą. - brzmiał, jakby był niespełna rozumu, w co w tym momencie, na pewno bym uwierzył, gdybym nie był tak cholernie przestraszony jego słowami. Jaki szpital? Jaka pielęgniarka? Do czego do cholery, jestem mu tam potrzebny?!
- Ześwirowałeś od tych dragów? - niedowierzanie w głosie Maćka utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie tylko ja nic z tego nie rozumiem. - Nie pozwolę ci wykorzystywać Krisa do twoich głupich gierek, rozumiesz?! Jakim prawem w ogóle pokazujesz nam się na oczy?! - przenosiłem wzrok z jednego na drugiego. Z Maćka na Ru i z powrotem. Zdenerwowanie mojego przyjaciela było uzasadnione, ale ignorowanie go przez blondyna już nie do końca.
- Dominic.. - kiedy usłyszałem jego imię, poczułem jak krew odpływa mi z twarzy. Nawet Maciek przestał wrzeszczeć, a ja jak otumaniony czekałem tylko na to co powie dalej. - Dominic jest na odwyku. Przedawkował. Zawiozłem go do szpitala, ale mimo, że przez ostatnie dni przekonywałem ich, żeby pozwolili mi go zobaczyć..jedna z pielęgniarek zapamiętała mnie, kiedy to ja u nich siedziałem. Stwierdziła, że moja obecność raczej mu nie pomoże, a skoro nie jestem członkiem rodziny, to tym bardziej nie może mnie wpuścić. - podniósł się powoli i podszedł do mnie, łapiąc za ramiona, na co automatycznie spiąłem wszystkie mięśnie. - Tobie uwierzy. Powiesz po prostu, że jesteś jego bratem..albo kuzynem, a twoi rodzice się nim opiekują..cokolwiek. - pierwszy raz w życiu widziałem tak zdesperowanego człowieka. On nie martwił się o Dominica, jak dealer o ćpuna, którego faszeruje narkotykami. Martwił się o niego w taki sam sposób jak ja. To znaczy, że.. Dominic jest dla niego ważny. Poczułem ukłucie na myśl, że muszę konkurować z NIM. Z chłopakiem, z którym Dominic spędza pewnie, cały swój wolny czas. Nie mam z nim szans. - Proszę cię.. - zawahałem się. Zwątpiłem w to co powiedział, jednak już chwilę potem byłem pewny tego, czego chcę.
- Gdzie to jest? - nawet, jeśli to prośba Ru, a nie samego Dominica. Nawet, jeżeli nic nie będę z tego miał. Jeżeli, nawet nic dla niego nie znaczę. Nie zostawię go samego w takiej sytuacji. Przedawkował.. Ta myśl cholernie bolała. To oznacza, że był bliski pójścia na tą drugą stronę, prawda? To znaczy, że mogłem go stracić, a właściwie nie wiem, nawet czy wszystko z nim w porządku, bo przecież Ru też tego nie wie. - Co z jego rodzicami?! - w tym momencie, zacząłem już panikować. Nie patrząc na moich oniemiałych przyjaciół, drżącymi rękoma starałem się zawiązać sznurówki, co wychodziło mi dość nieporadnie.
- Nic nie wiedzą.. I lepiej, żeby się nie dowiedzieli. - popatrzyłem na niego oniemiały..nie..zaskoczony jego słowami. Ci ludzie nie wiedzą, że ich jedyne dziecko - z tego co wiem - leży właśnie w szpitalu i nie wiadomo w jakim jest stanie? Poza tym, co znaczy: "lepiej, żeby się nie dowiedzieli."? Ale to teraz nie istotne.
- Gdzie jest ten szpital?! - Tak bardzo chcę go zobaczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro