Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

<Dominic>

Od dnia, kiedy po raz ostatni był u mnie Kris minęły dwa tygodnie. Niedługo trzy. Od tamtej pory z nim nie rozmawiałem. Również od tamtej pory nie poszedłem do szkoły ani, nawet nie wyszedłem z pokoju. To było niepotrzebne. Ru zaniepokojony moją długą nieobecnością, postanowił sprawdzić, co się ze mną dzieje. Nie musiałem mu mówić gdzie mieszkam. Z jakiegoś tajemniczego źródła, sam doskonale to wiedział i jak na złość, nie chciał mi powiedzieć skąd.

Jak już mówiłem. Ru przyszedł, zobaczył, dowiedział się, że ojciec już wie i stwierdził, że "jestem nie do życia", a przynajmniej tak wyglądam. Właśnie dlatego, od dwóch tygodni i dokładnie trzech dni, Ru przychodzi codziennie, żeby przynosić mi towar. Robił to oczywiście, podczas nieobecności rodziców. Nie chcielibyśmy przecież, żeby się zorientowali, kto daje mi dragi, a pokojówce wcisnąłem kit, że to mój najlepszy przyjaciel. Od razu mi uwierzyła. Ciekawa kobieta, ale mimo wszystko i tak ją lubię.

Ru przychodzi codziennie. Codziennie przynosi narkotyki. Codziennie namawia mnie, żebym je brał. A ja biorę je codziennie jak posłuszny piesek. Oczywiście nie biorę w dużych ilościach, bo już dawno wylądowałbym na odwyku, albo już nawet i na drugim świecie. Tak więc byłem w ciągu, ale starałem się brać małe dawki. Nic, więc dziwnego, że ostatnio trudno jest się ze mną dogadać. Biorę, jest mi dobrze, działanie znika, wracają problemy i zaczynam od nowa. Tylko to się teraz liczy.

Ostatnio Ru coraz częściej przynosi amfetaminę. Podaje mi ją, a ja odpływam. Nie mam ochoty na jedzenie, picie czy cokolwiek innego. Płytkie i szybkie oddechy, oraz suchość w ustach. Tak właśnie działa, ale mimo wszystko sprawia, że czuję się lepiej. Nie myślę o tym co się może stać. No, a na pewno nie myślałem. Do dzisiaj.

Wszystko miało być tak jak zawsze. Polecieć w kanał i mieć święty spokój od tej szarej, pustej rzeczywistości. Każda czynność, wykonana była identycznie jak te w poprzednich dniach. Nie spodziewałem się, żadnych nowości, więc kiedy moje oczy zaczęły się zamykać, a ja z coraz większą trudnością na nowo podnosiłem powieki, naprawdę spanikowałem. Byłem śpiący. Naprawdę chciałem położyć się i zasnąć, jednak coś mówiło mi, że nie mogę tego zrobić. W głębi duszy wiedziałem, że to byłby koniec.

Kiedy zupełnie straciłem już siły, czułem tylko jak ktoś mną potrząsa. Otworzyłem oczy i spojrzałem na twarz blondyna. Nie wyrażała ona zbyt wielu uczuć. W pierwszej chwili pomyślałem, że to normalne, w końcu i tak go nie obchodzę, jednak zrezygnowałem z tej wersji, kiedy przez jego twarz przemknął cień zaniepokojenia, po tym jak nie zareagowałem na jego słowa.

Wydawało mi się, że mogę poczuć jak tępo uderzeń mojego serca zwalnia lub szybko przyspiesza. Na czole i plecach pojawiły się kropelki zimnego potu, a ja sam zacząłem niebezpiecznie chwiać się na wszystkie stronty. Głowa opadała na moją klatkę piersiową, niezdolna do utrzymania się w pionie. W końcu opadłem wprost na pierś Ru i czując delikatne głaskanie na plecach, mocniej się w niego wtuliłem. Nie był to dobry pomysł, bo chwilę potem oddając się przyjemności z miłego łaskotania wzdłuż kręgosłupa, poddałem się senności, a moje ciało pochłonęła ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro