Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

<Dominic>

Nic nie widziałem, nie słyszałem, nie czułem. Z każdej strony otaczała mnie tylko ciemność tak, że nie widziałem nic poza nią. Nie był to stan podobny do spania. Kiedy śpisz zamykasz oczy, a chwilę potem je otwierasz i nie możesz uwierzyć, że już minęło te siedem, osiem godzin. Z tym było inaczej. Z wszystkiego zdawałem sobie sprawę, ale po prostu nie mogłem się obudzić. Moje ciało było jak sparaliżowane. Z czasem zacząłem słyszeć głos. W kółko powtarzający się, jednak nie potrafiłem zrozumieć choćby słowa, z tych wypowiedzianych. Powoli przypomniałem sobie, co się stało.

Przedawkowałem. Jak ten ostatni kretyn, zupełnie do siebie nie podobny, przejąłem się słowami dwóch idiotów, którzy właściwie rzecz biorąc nic o mnie nie wiedzą i jedynie ze względu na to, zaprzepaściłem wszystko. Całe swoje życie. Skąd mogę wiedzieć, czy kiedykolwiek się jeszcze obudzę? Nie wiem. Nie mogę tego wiedzieć. Ale chcę. Chcę się obudzić dla jednego z tych idiotów. Ostatni raz zobaczyć jego głębokie, niebieskie oczy. Nigdy nie przyznałbym się do tego na głos, ale jego pomoc naprawdę dużo mi dała. Dla niego może to nic, ale dla mnie był to już jeden krok bliżej wyjścia z nałogu. Brałem mniej, z czasem stawałem się spokojniejszy. Moja agresja powoli znikała, ale wtedy wszystko musiało się spieprzyć. Zrobiłbym to. Zrobiłbym to dla niego. Ale teraz wszystko to straciłem. Może, gdyby udało mi się zerwać z tym wszystkim. Wtedy mógłbym mu powiedzieć co do niego czuję, ale teraz.. Teraz nie zasługuję na niego.

Nie czułem upływu mijającego czasu, jednak głos, który słyszałem, za każdym razem był coraz głośniejszy, lecz im głośniejszy był, tym również bardziej niewyraźny. Ale to znaczy, że jeszcze nie umarłem, prawda? I że mimo tego jaki jestem, ktoś jednak mnie odwiedza. Czeka, aż się obudzę. Ta myśl daje mi siłę do tego, żeby obudzić się jak najszybciej. Chcę mu podziękować. Jemu, albo jej. Ale im dłużej tkwię w obecnym stanie, tym szybciej tracę nadzieję na to, że kiedykolwiek się obudzę. Nie mam pojęcia ile czasu minęło. Dzień, na pewno nie. Tydzień? A może już miesiąc? I z każdą chwilą, miejsce to coraz bardziej mnie przeraża. Ile bym dał, żeby zobaczyć Krisa. Tylko kiedy. Kiedy się obudzę? Czy w ogóle się obudzę? Może w końcu ta osoba, która jeszcze na mnie czeka, również straci nadzieję. Nie chciałbym tego. To oznaczałoby, że zostałem sam. Wtedy stracę chęć do walki. Nie chcę umrzeć..a na pewno nie przez swoją własną głupotę. No dalej Dominic!

Nie wiedząc czy ma to jakikolwiek sens, zamknąłem oczy i znów je otworzyłem. Nie mam pojęcia czy mi się to udało, ponieważ czy kiedy "widziałem", czy nie, obraz był tak samo czarny. Również, kiedy kilkukrotnie powtórzyłem tę czynność nic się nie zmieniło. Bezsilność, która mnie ogarnęła była wręcz przytłaczająca i kiedy już miałem się poddać wydarzyło się coś co przyprawiło mnie, właściwie o mały zawał. Znów był to głos. Ale to nie wszystko. Głos słyszałem co jakiś czas, ale tym razem nie był ani cichy, ani niewyraźny i dokładnie wiedziałem co oznaczały wypowiedziane słowa. "Czekam aż się obudzisz Dominic."

Wiedziałem czyj to głos. Wszystko stało się jasne. Osoba, która każdego dnia do mnie przychodziła. Każdego dnia "rozmawiała" ze mną i przesiadywała przy moim łóżku kilka godzin to ta sama osoba, która obiecała mi pomoc, a którą tyle razy skrzywdziłem. Na tę myśl, zachciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Był tu. Przez cały czas był obok mnie, a ja nie mogłem go, nawet zobaczyć. Jak bardzo, w tamtym momencie, nienawidziłem siebie i swojej głupoty. Znów niepotrzebnie go zmartwiłem, bo usłyszałem prawdę o sobie i bałem się samotności. W końcu odejście Krisa równało się z tym, że po raz kolejny zostałbym sam. Bez kogokolwiek kto mógłby mi pomóc.

Zacisnąłem mocno oczy - a takie przynajmniej odniosłem wrażenie - myśląc tylko i wyłącznie o miłości mojego życia. Nie mówiłem jeszcze o tym? No to mówię. Kocham Krisa bardziej niż cokolwiek innego na świecie. I pomyśleć, że tyle razy musiał przeze mnie cierpieć, a na samym początku naszej znajomości, od razu go skreśliłem. Ale teraz.. Kiedy tylko o nim myślę, czuję jak po moim ciele rozchodzi się miłe ciepło. Chłód, który czułem do tej pory znika, a ja jestem cholernie szczęśliwy wierząc, że za chwilę zobaczę osobę, którą kocham.

Jak bardzo się, więc zawiodłem, kiedy po otworzeniu oczu, wręcz z uśmiechem na twarzy rozejrzałem się po sali i dotarło do mnie, że nikogo tu nie ma. Nikogo poza zidiociałym i naiwnym mną. Łudziłem się, że Kris będzie na mnie czekał. Tak bardzo chciałem go zobaczyć i tak beznadziejnie łudziłem się, że głos, który słyszałem jest prawdziwy, że kiedy dociera do mnie ta cholernie przytłaczająca i bolesna prawda, nie mam siły na nic innego jak tylko objąć kolana rękoma i zacząć płakać w śnieżnobiałą pościel. Bezsilny. Bezbronny jak małe dziecko. Taki właśnie jestem. W tym momencie przestałem widzieć w tym wszystkim sens. "Po co się budziłeś Dominic?" "Sprawiasz nam problemy." "Powinieneś był umrzeć." "Nikt za tobą nie tęsknił, śmieciu." "Narkomania to choroba. Powinieneś się leczyć." Ciche, piszące głosiki w mojej głowie, sprawiły, że zakryłem uszy rękoma. Nijak się to miało do uciszenia ich, bo kiedy nie docierały do mnie dźwięki z otoczenia, słyszałem je jeszcze wyraźniej. "Idź znów się zaćpaj. Może tym razem umrzesz." "Mógłbyś wyświadczyć nam tę przysługę." "Dla swoich rodziców też jesteś jedynie problemem." Głuche śmiechy, odbijające się od ścian mojej czaszki, przyprawiły mnie o ciarki na całym ciele. Bałem się otworzyć oczy, które sam nie wiem, kiedy mocno zacisnąłem, powodując tym, że spod powiek zaczęły wypływać, wręcz potoki moich słonych łez.

Lekarz stojący w drzwiach, również nie zdołał odwrócić mojej uwagi od faktu, że w tym momencie byłem całkiem sam. Nie chcę wracać do domu. Boję się.. Skuliłem się bardziej w sobie, jednak uspokoiłem się odrobinę czując dłoń ułożoną na moim ramieniu i słysząc spokojny głos lekarza, który kazał mi się uspokoić. "Wszystko jest w porządku." ~ powtarzałem w kółko jego słowa, jednak jedyne co osiągnąłem to to, że zacząłem bardziej się trząść.

Mężczyzna w białym kitlu i okularach na piegowatym nosie, o zielonych oczach i widocznie farbowanych na rudo włosach, przyglądał mi się ze spokojnym uśmiechem, a kiedy zauważył, że wszystko już mniej więcej wróciło do normy, stwierdził, że zabiera mnie na badania. Mało ogarniałem, ale z tego co powiedział zrozumiałem, że byłem nieprzytomny dwa tygodnie. Dwa tygodnie leżałem niczym roślinka na tym twardym łóżku. To aż dziwne, że nie obudził mnie ból pleców.. Zaśmiałem się na ten pomysł i już niedługo potem, humor odrobinę mi się poprawił.

Jak to ujął okularnik: "Mniej więcej wszystko jest dobrze, ale zostawią mnie kilka dni na obserwacji.", więc około pół godziny później wracałem już do sali. Wieźli mnie, nawet na takim fajnym wózku, na jakim wozi się niepełnosprawnych. Do szczęścia potrzebny jest mi już tylko Kris.. Ale o czym ty do cholery myślisz Dominic? Tak to jest, kiedy najpierw coś sobie ubzdurasz, a potem masz nadzieję, że to rzeczywistość. Skretyniały idiota.

Kiedy pielęgniarka zatrzymała się przed salą podziękowałem jej i mimo jej protestów, wstałem z wózka i o własnych siłach, których jednak za dużo mnie miałem, otworzyłem drzwi i przekroczyłem ich próg, momentalnie zatrzymując się w miejscu. Nie wierzyłem własnym oczom. A może to tylko omamy? Można mieć omamy po przedawkowaniu i dwutygodniowej śpiączce? Pewnie tak. Ale jestem pewien, że osoba, którą widzę jest prawdziwa.

- Kris? Co...ty tutaj robisz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro