Rozdział 15
<Dominic>
Kris przychodził do mnie, każdego dnia. Od tamtego momentu, na moją niekorzyść, nie odstępował mnie na krok. Uderzyłem go. Nie jeden i nie dwa razy. Pierwszy był tego samego dnia, kiedy wypisali mnie ze szpitala. Spokojnie siedzieliśmy na kanapie, a Kris coś mi opowiadała. W jeden chwili jego głos i słowa, które wypowiadał zaczęły niemiłosiernie mnie irytować. Nie myślałem nad tym co robię ani, nawet przez chwilę nie zastanowiłem się czy to co robię będzie słuszne. Przewróciłem go na sofę, siadając mu na biodrach i zdążyłem dwa razy uderzyć go z pieści w twarz, zanim zdałem sobie sprawę z tego co właśnie zrobiłem. Dopiero po fakcie, dotarł do mnie również fakt, jak bardzo przerażony był, wtedy Kris. Zacząłem przepraszać. Mówiłem, że to nie tak..że wcale nie chciałem tego zrobić. Bo nie chciałem. Nie wiedziałem co się ze mną działo. W głowie miałem zupełną pustkę, a myśli i wspomnienia z tych kilku sekund, zastąpione były, przez krwistą czerwień, która wręcz wypalała moje oczy. I mimo to, nadal ze mną przebywa. Nadal mnie pilnuje. Dzięki niemu ograniczyłem ćpanie, choć oczywiście nie do końca. Kiedy akurat nie mógł przyjść, korzystałem z sytuacji i wymykałem się do "domu", choć w pewnej chwili, pomyślałem, że robił to celowo. Celowo pozwalał mi chodzić do Ru i brać dragi co jakiś czas. Następnego dnia pojawiał się, jak gdyby nigdy nic i przepraszał, że nie mógł wczoraj przyjść, ale: "Chłopaki stwierdzili, że ich zaniedbuje" "Mama się rozchorowała" "Trzeba było zrobić zakupy" i inne takie. W ten sposób minęły kolejny trzy tygodnie i nawet nie zauważyłem, kiedy na drzewach nie było już, żadnych liści.
Mimo tego, jak wcześniej wypierałem się pomocy Krisa, on naprawdę mi pomógł. Byłem mu za to, naprawdę wdzięczny. Wydawało mi się, że może mógłby to robić, bo mnie lubi, w końcu tak powiedział, jednak od razu dochodziłem do wniosku, że to tylko litość. Litość nad takim śmieciem jak ja. A ja nie potrzebuję litości. Jeśli będę chciał się stoczyć to to zrobię. Stoczę się na samo dno. Popadnę w depresję, a nawet popełnię samobójstwo. Bo jakie znaczenie ma ludzkie życie? Żyjemy tylko po to, żeby wzajemnie się zabijać. Ilu ludzi w dzisiejszych czasach umiera "ze starości"? Niewielu. Większość to samobójcy, a pozostali zostali po prostu umyślnie lub też nie, zamordowani. Ale stop. Przecież nie jestem, żadnym samobójcą, prawda? Narkomanem. Owszem. Ale nie samobójcą.
Dziś jest ten dzień, kiedy Krisowi "coś wypada" i nie może do mnie przyjść. Pewnie jak zwykle udałbym, że idę do domu, a tak naprawdę poszedłbym zaćpać, ale nie tym razem. Właściwie nie mam dziś, nawet ochoty na ćpanie. Chcę się dowiedzieć co Kris robi, kiedy nie przychodzi do mnie. To już zdecydowanie podchodzi pod stalking. Nie samobójca, a stalker. Marne pocieszenie. Ale czego nie zrobisz dla miłości.. Ugh..rzygać mi się chce. Kto to w ogóle wymyślił? Nie obchodzi mnie to. Musiał być świrem. Związki, randki, całowanie, przytulasy i te inne...to chyba nie dla mnie.
- Kris, przebywanie z nim jest dla ciebie niebezpieczne. ... Musisz w końcu przestać, robić za jego niańkę. ... Twoja pomoc daje marne skutki, nie rozumiesz tego? ... Nie musisz się tłumaczyć. Wystarczy, że dasz mu do zrozumienia, że jest problemem. ... Też myślałem, że uda się to rozwiązać jakoś szybciej. ... Ale on jest narkomanem Kris. Narkomania to uzależnienie. ... Pomyśl o tym. ... Nie chcę, żeby znów cię skrzywdził. - słuchałem tego, nieświadomie wstrzymując oddech. Jestem problemem? Kris ma mnie dość? Jestem niebezpieczny? Racja. "Ile razy jeszcze będziesz musiał go pobić, zanim zorientujesz się, że go krzywdzisz, Dominic?" Bezsilność, którą czułem, przyprawiała mnie o ból głowy i nudności. Tak jak do tej pory, nie miałem potrzeby, żeby puścić się w kanał, tak teraz mógłbym wziąć cokolwiek. Żeby tylko zagłuszyć ten ból. Pozbyć się jego i swoich problemów.
- Może masz rację. ... Myślałem, że to będzie łatwiejsze. ... Naprawdę chciałem mu pomóc, ale on nie pomaga mi. ... Wiem, że z nałogu trudno jest zrezygnować, ale liczyłem, że on ma w sobie tę siłę. ... Naprawdę chciałem mu pomóc. ... Nie mam już siły. - zacisnąłem pięści i szczękę, starając się powstrzymać łzy, które powoli wypełniały moje oczy. Nie ważne co się stanie. Muszę coś wziąć.
~*~
Tak, więc jestem teraz w "domu". Ru gdzieś zniknął, a Fin i Kuba są tak zjarani, że samych siebie by nie poznali. Wszedłem do "wielkiej sali" i mało myślą zabrałem pierwszy lepszy proszek i strzykawkę, która leżała jako pierwsza z brzegu. Trochę wciągałem, trochę wstrzyknąłem i czułem się..o cholera..Czułem się zajebiście. Miałem w dupie Krisa, tych jego przyjaciół i Ru. Miałem w dupie konsekwencje tego ile zaćpałem. Szczerze mógłbym stwierdzić, że wziąłem więcej niż wcześniej, kiedy trafiłem na odwyk. O wiele więcej. Ale kogo to obchodzi. Ważne, że teraz wszystko jest takie kolorowe i... Ru...spieprzaj z tymi łapami ode mnie dupku. Jestem teraz w swoim świecie i nie masz prawa, ani pisemnego pozwolenia na wchodzenie tutaj..
- Dominic...wziąłeś? Ile..? Ile wziąłeś?! Dominic, słyszysz mnie?! - potrząsał mnie za ramiona, a ja nie miałem siły sie odezwać. No, ale przecież go słyszę. Nawet nie jest mi już niedobrze. Tylko usta mi zdrętwiały i..jakoś tak...duszno mi.. Cholera. To wszystko twoja wina Ru. Gdybyś nie przylazł dalej mógłbym się cieszyć tym kolorowym krajobrazem przed moimi oczami. Teraz jest tylko gorzej. Twoja twarz jest strasznie rozmazana..o i już jej nie ma. Słyszę tylko jak coś do mnie krzyczysz, ale w praktyce to tylko niezrozumiały bełkot. Bełkot przerodził się w pisk, a kiedy pisk ucichł nie czułem już zupełnie niczego.
_____________________________________
Proszę o wybaczenie, że rozdziału nie było wczoraj .-. Wstyd się przyznać, ale zapomniałam~
Pozdrawiam~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro