Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

<Kristian>

I w końcu tutaj jestem. Pani w recepcji wypytała mnie kim jestem. Skłamałem, że Dominic to mój brat i przyszedłem go odwiedzić. Może jednak nie jestem takim złym kłamcą? Albo po prostu pomogła moja wrodzona gra aktorka, kiedy to pod wpływem presji trząsłem się jak liść na wietrze. Oczywiście można to było odebrać jako przejaw przerażenia i tego jak martwiłem się o swojego brata. Kiedy została wskazana mi odpowiednia sala, poszedłem tam, aby przed drzwiami dowiedzieć się od lekarza, że jako jego "brat" dostanę dzisiaj wypis i mogę go zabrać do domu, gdyż Dominic wytłumaczył mu, że jego rodzice są na służbowym wyjeździe, a jemu podali coś, kiedy był na imprezie w barze. Kłamie zdecydowanie lepiej ode mnie.

Powoli wszedłem do szpitalnej sali. Wszystko tu było sterylnie czyste, ale nie tak jak w zwyczajnym szpitalu, w którym spędziłem te bądź co bądź trzy tygodnie. Tutaj, wręcz śmierdziało środkami czystości. Zapach ten był niemiłosiernie denerwujący, a mnie powoli zaczynało piec w nosie. Rozejrzałem się po sali. Jedno łóżko, szafka obok niego, ściany zamiast na szare, wyglądały raczej na brudne, a na podłodze ułożona była jakaś stara wykładzina. Do tego zlew, lusterko i...to by było na tyle. Całe wyposażenie tego pomieszczenia.

- Co tu robisz..? - zachrypnięty głos od strony łóżka, sprawił, że mój wzrok utknął gdzieś na ścianie. Patrzyłem na nią, w rzeczywistości wcale jej nie widząc. - Niech zgadnę. Znów chciałeś sprawdzić czy nadal żyję? - ból, który dało się wyczuć w jego słowach, zupełnie zagłuszał fakt, że zapewne miał to być tylko żart. Naprawdę miałem ochotę się rozpłakać. "I po co tu przychodziłeś? Żeby robić z siebie ofiarę losu?" Uszczypliwość mojej własnej podświadomości nie zna granic.

- Przedawkowałeś. - to nie było pytanie. Stwierdziłem to po prostu, przenosząc wzrok na swoje buty. Bałem się na niego spojrzeć. Przerażała mnie myśl, w jakim stanie może być. Z tego co mówił Ru, spędził w tym miejscu pięć dni. Zupełnie sam. Na myśl, że kiedy on musiał tutaj leżeć, w zamkniętej sali, ja spokojnie egzystowałem sobie w normalnym otoczeniu, czuję ucisk w żołądku i mam ochotę płakać. A nawet nie płakać. Wyć jak małe dziecko. Moje podejście do innych ludzi nigdy nie było normalne.

- Ru ci powiedział..? - nie zareagowałem. - Rozumiem. Więc przyszedłeś tu tylko dlatego, że on cię o to poprosił. Musi być fajnie, kpić ze mnie, prawda? - w końcu odważyłem się na niego spojrzeć. Jeszcze większe, niż do tej pory, wory pod oczami. Zrobił się też bledszy, a jego oczy, jakby bardziej nieobecne. I kiedy tak patrzyłem, na tego przygnębionego chłopaka, z fałszywym uśmiechem przyklejonym do twarzy, który siedział wśród tej sterylnie wręcz białej pościeli, nie mogłem w nim poznać Dominica, którego po raz pierwszy zobaczyłem, ponad rok temu.

- Ja wcale nie...

- Spokojnie. - przerwał mi, a ja patrzyłem na niego tępo, z nadal otwartymi ustami tyle, że nie wydobywał się z nich, żaden dźwięk. - Żartowałem. Poza tym to tylko płukanie żołądka. - zupełnie, jakby płukanie żołądka było niczym wielki. Kilka razy w swoim życiu, miałem już robione płukanie żołądka i za każdym razem nie podobało mi się tak samo. Raz zatrułem się nieświeżym jedzenie. Innym razem połknąłem za dużo tabletek nasennych myśląc, że to jakieś tam witaminy. A raz, opiekunka przygotowała mi jakąś papkę, na którą akurat miałem uczulenie. Tak, więc w swoim życiu trochę się już na zwiedzałem szpitali. Nie, żeby było się czym chwalić.

- Dominic.. - zobaczyłem jak delikatnie zmarszczył brwi, przez co jeden z kącików moich ust, delikatnie drgnął, jednak powstrzymałem się od uśmiechu. - Wróćmy razem do domu. - zamrugałem, sam zaskoczony swoimi słowami, najwidoczniej nie mniej niż Dominic. Z szeroko otwartymi oczami ja patrzyłem na niego, a on na mnie. Zaraz potem, obaj wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Pierwszy raz słyszę, jak Dominic śmieje się w taki sposób. I mimo, iż wiedziałem, że śmiech ten brzmi naprawdę histerycznie, nijak tego nie skomentowałem. Zacząłem się tylko zastanawiać, jak ja bym się czuł, gdybym przez pięć dni, był zmuszany do opróżniania swojego żołądka, wymiotując, na dodatek zupełnie odcięty od swojego normalnego trybu życia.

Nie pozwolę na to, żeby Dominic wrócił do tego miejsca.

<Dominic>

Siedziałem tu już pięć dni. Od pielęgniarki dowiedziałem się, że jakiś "podejrzany typ, który już raz tutaj był" chciał się ze mną zobaczyć, ale go nie wpuściła. Wyobraziłem sobie, wtedy twarz Ru, który słyszy, że nie może wejść, bo wygląda "podejrzanie". Zachciało mi się śmiać, jednak w zrobieniu tego, przeszkodziła mi wielka gula w gardle, na myśl, że skoro Ru tu nie wejdzie to nie będzie miał mnie kto, stąd wyciągnąć i w ostateczności, najprawdopodobniej zadzwonią do moich rodziców. Naprawdę..wolałbym jednak umrzeć od przedawkowania niż zostać stąd odebranym przez swojego ojca. Tak, więc z każdą kolejną minutą, mój humor, coraz bardziej się pogarszał, a jego poziom sięgnął dna w dniu, kiedy lekarz powiedział mi, że mnie wypisują i ktoś musi mnie odebrać. Mówił też coś o "nie marnowaniu swojego życia, bo potem będę żałował", ale zupełnie go nie słuchałem. Odpłynąłem. Do swojego świata. Tego, w którym jestem jeszcze dawnym sobą. Tym "starym" Dominiciem, który nie musiał się przejmować czy i na jak długo starczy mu podana przez dilera działka. Odliczałem w pamięci momenty, kiedy powoli się staczałem. I za każdym razem byłem coraz niżej, a lista takich momentów, niebezpiecznie się wydłużała.

Obmyślałem, właśnie jak niezauważonym mogę wymknąć się ze szpitala, kiedy do sali znów ktoś wszedł. Spodziewałem się lekarza, pielęgniarki, a nawet Zbawiciela we własnej osobie, ale nigdy nie spodziewałbym się, że zobaczę w takim miejscu Krisa. Może przyszedł kogoś odwiedzić? Zobaczył mnie..samotnego, żałosnego i postanowił się nade mną zlitować. Trochę głupi pomysł. Powoli zaczynam być przewrażliwiony na swoim punkcie.

Byłem naprawdę zaskoczony jego pojawianiem się, jednak z biegiem naszej rozmowy czułem się lepiej. Od tygodnia nie otworzyłem do nikogo ust. Jeszcze zanim tu trafiłem, nie odezwałem się do Ru, czy kogokolwiek innego, ani słowem. I kiedy w końcu był ktoś z kim mogłem porozmawiać, jakby z mojej piersi spadł ogromny ciężar, który mnie przygniatał i nie pozwalał oddychać.

- Dominic.. Wróćmy razem do domu. - prawdopodobnie obaj wyglądaliśmy na tak samo zaskoczonych jego słowami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy, a zaraz potem w tym samym momencie, wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. I kiedy już się uspokoiłem, jedyne co zrobiłem to uśmiechnąłem się delikatnie i skinąłem do niego głową. "Pójdę za tobą wszędzie." - cisnęło mi się na usta, jednak sam, nawet nie byłem pewien prawdziwości tych słów. Więc nie powiedziałem. Nie powiedziałem mu, jak bardzo mnie do siebie przywiązał. Jak potulne zwierzątko, które tęskni za swoim właścicielem, kiedy nie ma go przez chwilę obok. Właśnie taki teraz byłem. Wszyscy pozbawiają mnie mojej własnej woli. Tylko jak mam to powstrzymać? Jak mogę stać się niezależny od nikogo? Jedynym wyjściem byłaby śmierć.

Ale ja nie jestem pieprzonym samobójcą.. Prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro