Część III. Rozdział 63
<Ru>
- Czuję się z tym okropnie. - ciszę panującą w pokoju przerwał cichy głos chłopaka, przez co mimowolnie oderwałem wzrok od ekranu telefonu i popatrzyłem na niego, za moment wzdychając. Słyszałem to już po raz setny. Chyba. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. - Obaj jesteśmy okropni. - dodał, na co tym razem wywróciłem oczami.
- Oczywiście, że jesteście, ale przestańcie o tym mówić, bo to robi się już męczące. - tym razem przeniosłem wzrok na Kubę, który usiadł na krześle przy biurku, na którym - jak zwykle - ułożył głowę. Trochę czasu minęło od śmierci Finna, ale Kuba wciąż zachowywał się i funkcjonował w taki sposób, jakby to stało się zaledwie wczoraj. Wciąż musiałem wmuszać w niego jedzenie, bo za każdym razem twierdził, że nie jest głodny. Ciągle miał koszmary, przez co pół nocy musiałem go uspokajać, a wciągu dnia praktycznie cały czas siedział w jednym miejscu i patrzył w ścianę. Tylko od czasu do czasu czytał jakąś książkę, znacznie częściej po prostu szlochając na fotelu czy w poduszkę. Och, doskonale wiedziałem co czuje.
Tyle osób zginęło z mojej winy, a poczucie winy nie pozwalało mi od razu spokojnie zasypiać. Kilkukrotnie śniły mi się minione wydarzenia. Czarny worek, którym zasłonięta była Elen. Blada twarz Finna. Bezwładne ciało Dominica w moich rękach. To wszystko doprowadzało do tego, że budziłem się rano bardziej zmęczony, niż byłem przed położeniem się do łóżka, a funkcjonowanie w ciągu dnia stawało się okropnym utrapieniem. Raz, nawet nie zmusiłem się do wstania z łóżka. Po prostu przeleżałem cały dzień, użalając się nad sobą. A przecież nie jestem tego typu osobą. Gdyby pozostali mnie widzieli..
- Ru, czy ty mnie słuchasz? - z zamyślenia wyrwał mnie głos chłopaka, a ja z cichym westchnieniem wywróciłem oczami. Nawet nie dadzą mi spokojnie myśleć o swoim życiu. - Mówię do ciebie od dobrych pięciu minut, a ty znowu wpatrujesz się w ścianę. - kolejne mruknięcie wywołało u mnie delikatny uśmiech. W tym momencie wyglądał jak małe, obrażone dziecko. Słodko.
- Wybacz. Co mówiłeś? - spytałem, w odpowiedzi otrzymując westchnienie z jego strony. Przy okazji rozłożył się cały na łóżku, w geście "umieram, wszyscy widzą?", który robił zwykle w podobnych momentach. A ja jak zwykle nie powstrzymałem krótkiego śmiechu. - No już, już. Już cię słucham. Nie umieraj. - poprosiłem, zerkając kątem oka na Kubę. Jak zwykle siedział zupełnie cicho i tylko od czasu do czasu zerkał w naszą stronę, aktualnie uśmiechając się lekko pod nosem. Ten jeden raz na trzy dni, to i tak więcej niż przedtem.
- Mówiłem, że to niesprawiedliwe. - znów zwróciłem uwagę na mojego rozmówcę, wzdychając, a raczej jęcząc cierpiętniczo, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że postanowił poruszyć ten temat po raz sto pierwszy. - A jak ty byś się czuł na ich miejscu? - spytał z oburzeniem, na co wywróciłem oczami.
- Oni nawet o tym nie wiedzą. - zauważyłem spokojnie, podnosząc się z ziemi, by przysiąść na brzegu łóżka. Oczywiście spodziewałem się otrzymać argument w postaci "To tym bardziej niesprawiedliwe.", a jednak nie powstrzymałem kolejnego wywrócenia oczami.
Truł mi o to głowę, od momentu, kiedy w ogóle wprowadziłem ten plan w życie, a jego gadanie było na tyle skuteczne, że w pewnych momentach rzeczywiście zaczynałem żałować, że to zrobiłem. Moja skrucha mijała jednak bardzo szybko, kiedy przypominałem sobie dlaczego to zrobiłem. Tak, być może - a nawet na pewno - byłem samolubny, ale dopóki im obojgu to nie przeszkadzało, to było w porządku i nie miałem zamiaru się zmieniać. W końcu teraz tworzyliśmy rodzinę. Mieliśmy być blisko siebie na czas bliżej nieokreślony i to zdecydowanie mi odpowiadało. Od początku mam nadzieję, że im też.
- Co widzisz w tym złego? Przynajmniej będzie miał kto zapalić znicz chłopakowi. - rzuciłem, wzruszając obojętnie ramionami. Od momentu naszego wyjazdu, postanowiłem być ponad tym. Nie obchodziło mnie już co się tam dzieje. Nie obchodzili mnie tamci ludzie. Obchodziło mnie tu i teraz. Z nim. Z nimi oboma.
- Ale to nie będę ja. To oszustwo. - tak często używał tych argumentów, że znałem je już na pamięć. Oczywiście za każdym razem ja również odpowiadałem w ten sam sposób, choć znałem jego kolejne odpowiedzi. Przy trzeciej takiej rozmowie pomyślałem, że może czuje się lepiej, kiedy tak usprawiedliwiam to co - w sumie razem - zrobiliśmy. W końcu na niego to też miało jakiś wpływ, a przecież był bardziej wrażliwy i delikatny niż ja.
- Wszystko dobrze. - szepnąłem, pochylając się nad jego twarzą, by już za moment cmoknąć go w czoło. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Tylko bardziej i bardziej by się obwiniał, a tego nie chciałem. Nie chciałem by był jeszcze kiedykolwiek nieszczęśliwy. - Kocham cię, Dominic.
KONIEC
____________________________
A więc mamy koniec! Chyba. W sumie to nie wiem. Zastanowię się jeszcze. Bynajmniej jest to koniec tej książki. Uhu! Dobra.. Dziwnie mi trochę, ale się cieszę. I może przestanę pisać bez sensu.
Lubię śmieszkować z waszych komentarzy. Biedny znienawidzony Kristianek ;-; (dalej pisze bez sensu)
Dobra! Życzę wam szczęśliwego nowego roku i te sprawy! Ily <33
Bayo!
Ps. Chyba nie umiem pisać zakończeń. </3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro