Część III. Rozdział 60
<Ru>
Oczywiście, że starałem się jak mogłem, by o tym nie myśleć. By nie zastanawiać się co teraz robi Dominic. Czy w tym momencie się na mnie złości, a może nawet nie odczytał wiadomości? Może wcale go to nie obeszło i taką miałem nadzieję. Naprawdę nie chciałem myśleć o tym, że mógł być przeze mnie zraniony i smutny, a mimo to wciąż byłem praktycznie pewny, iż rzeczywiście tak było. Nieustannie gryzłem skórki przy paznokciach, choć nigdy wcześniej tego nie robiłem, gdyż zawsze wydawało mi się to dość niehigieniczne. Dużo rzeczy robiłem dłońmi, nim potem wsadziłem palce do ust. W tym momencie nie miałem czasu, nawet na jakieś skojarzenia. To zabawnie absurdalne jak bardzo pochłaniała mnie zwykle osoba Dominica. Nie lubiłem, a mógłbym się pokusić i o stwierdzenie, że nienawidziłem nie wiedzieć gdzie jest i co się z nim dzieje. W końcu naprawdę często pakował się w kłopoty, a ja naprawdę czułem się za niego odpowiedzialny.
Kuba w końcu usnął, po tym jak nie mogłem go uspokoić przez całą noc. Właściwie przez chwilę w mojej głowie pojawiła się samolubna myśl, że wolałbym, aby nie spał. Wtedy przynajmniej nie myślałbym tyle o Domim, bo pewnie musiałbym go dalej uspokajać. To byłoby w porządku. Zajęłoby moje myśli, odwróciło uwagę. Ale Kuba spał, a ja zostałem sam, a konkretniej razem z wyimaginowanym szarowłosym w mojej podświadomości i jego - w końcu - radosnymi iskierkami w oczach.
Coraz bardziej byłem na siebie wściekły i coraz bardziej dopuszczałem do siebie świadomość, że Dominic na pewno nie ogląda teraz spokojnie telewizji ani nie je śniadania czy obiadu.
Zacisnąłem mocno zęby i pięści, klnąc w duchu na samego siebie. Nie miałem pojęcia co powinienem zrobić. Nie mogłem zostawić Kuby i postanowiłem przecież odejść, żeby Dominic był bezpieczny, żeby może wyszedł z narkotyków, a jednak z drugiej strony tak bardzo chciałem zapomnieć o wszystkim - o Elen, Finnie, Kubie i pozostałych osobach czy rzeczach związanych z moim życiem - tylko po to, aby znów znaleźć się przy nim i móc ukryć go w swoich ramionach. "To niebezpieczne." powtarzałem sobie ciągle i ciągle, jednak im częściej to słowo pojawiało się w mojej głowie, tym bardziej miałem przeświadczenie, że sytuacja w której go zostawiam, również jest niebezpieczna. Nie tylko ze względu na to, że ktoś kto delikatnie mówiąc mnie nie lubi, mógłby wiedzieć gdzie mieszkam, a gdzie teraz przebywa Dominic.
Po raz kolejny zakląłem pod nosem i w końcu podniosłem się z krzesła, podchodząc do Kuby, obok którego już za moment kucnąłem. Przez chwilę z niewiadomych sobie przyczyn, głaskałem go po głowie, w końcu szczypiąc go lekko w policzek.
- Wstawaj. - poprosiłem cicho, aby mimo wszystko go nie przestraszyć i z tego samego powodu, nim jeszcze otworzył oczy, stanąłem na prostych nogach i odsunąłem się kawałek, wsadzając dłonie do kieszeni spodni. Nie wiedziałem co z nimi zrobić, kiedy chwilę wcześniej zaczęły drżeć. Och, dlaczego jestem aż takim idiotą? - Musimy iść. - stwierdziłem, widząc pytający i nadal trochę zaspany wzrok chłopaka, na moment wracając jeszcze do stolika, żeby zabrać z niego swój telefon. Planowałem się go pozbyć, ale jednak może mi się przydać.
- Dokąd? - usłyszałem za sobą niepewny i okropnie zachrypnięty głos chłopaka, przez co przypomniałem sobie jak jakiś czas temu sam jeszcze brzmiałem w ten sposób, powtarzając mu słowa otuchy. A słysząc ten ton po raz kolejny, znów chciało mi się płakać. Nie, żebym miał zamiar to zrobić. Wystarczająco łez wylałem w ciągu nocy. Nie wiem, nawet czy byłbym w stanie jeszcze płakać. Tak samo jak nie jestem w stanie powiedzieć czy płakałem z powodu starty kolejnego przyjaciela, czy dlatego, że byłem święcie przekonany, iż straciłem również Dominica.
- Do mnie. - stwierdziłem po prostu i ignorując tym razem zaskoczone spojrzenie chłopaka, poszedłem w stronę drzwi, nawet się za nim nie oglądając. - Chyba nie myślałeś, że będziemy tutaj siedzieć, aż obaj umrzemy z głodu i odwodnienia. - rzuciłem w przestrzeń, nie będąc pewnym czy dotrze to do jego uszu. Nie chciałem być otoczony przez tę ciszę. Za bardzo szumiała mi w uszach, przez co nie mogłem się skupić.
- Boisz się o Dominica. - tak nagle usłyszałem go tuż za sobą, że prawie bym się wzdrygnął. Na szczęście jedynie moje serce zaczęło bić mocniej, a oddech na chwilę uwiązł mi w gardle.
Oczywiście, że się o niego boję, chciałem mu odpowiedzieć, jednak przemilczałem jego słowa, odrobinę bardziej się garbiąc i wciskając dłonie głębiej w kieszenie. Nieświadomie szedłem dość szybko, starając się dotrzeć do domu w jak najkrótszym czasie. Praktycznie słyszałem jak Kuba niemrawo powłóczy za mną nogami, co z jednej strony okropnie mnie irytowały, bo ja chciałem być już w domu, a z drugiej utwierdzało mnie w przekonaniu jak okropnym jestem wsparciem.
Właśnie dlatego odrobinę zwolniłem, pozwalając by zrównał się ze mną krokiem i teraz starałem się już iść obok niego, od czasu do czasu przypadkowo trącając ramieniem to jego. Ale to chyba pomagało, bo miałem wrażenie, że jego krok stał się jakby raźniejszy - lub tylko mi się to wydawało. Przez całą drogę, żaden z nas się już nie odezwał, ale po tym, gdy w końcu szliśmy ramię w ramię, cisza już tak nie szumiała mi w uszach i nie powodowała nieprzyjemnego napięcia i dyskomfortu. Przynajmniej tak było do momentu, kiedy dotarliśmy do domu. W mieszkaniu było okropnie cicho, a wystarczyło bym przekroczył próg salonu, by moje serce na moment się zatrzymało, a oddech całkowicie utknął w gardle.
Kiedy minęła pierwsza chwila szoku, zacząłem krzyczeć jego imię i zaglądać do każdego pomieszczenia po kolei. Dopiero na końcu wpadłem do swojego gabinetu - jak nazywa to Dominic - choć w gruncie rzeczy, powinienem tam zajrzeć na początku i nawet, jeśli w pierwszej chwili go nie zauważyłem, ponieważ siedział pod ścianą, ukryty za biurkiem, już za moment kucałem obok niego, gorączkowo odgarniając mu włosy z twarzy, łapiąc go dłońmi za policzki i powtarzając, żeby nie zamykał oczu. Mówiłem coś jeszcze, ale nie przykuwałem do tego uwagi. Kuba pytał mnie jakiś czas czy ma zadzwonić na pogotowie, a ja myślałem tylko do jakiego szpitala go zabrać. Z jednego wyszedłem kilka godzin temu, po tym jak mój przyjaciel zmarł od przedawkowania. To miejsce odpadało. Nie wiedziałem nawet ile wziął. To napawało mnie jeszcze większym przerażeniem.
Najszybciej jak mogłem i najdelikatniej przy okazji - czułem irracjonalny lęk, że mógłby rozpaść się w moich rękach - podniosłem go z ziemi i ruszyłem do drzwi. Naprawdę nie miałem pojęcia gdzie idę i co robię. Chciałem tylko uratować Dominica.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro