Część III. Rozdział 58
<Ru>
Nie wiem czy można czuć się tak dobrze, ale ja czułem się wspaniale. Byłem zaślepiony miłością i upajającą obecnością Dominica zaraz obok. Świadomością, że zawsze będę go miał przy sobie. I właśnie to było największym kłamstwem. Wydawało mi się, że było dobrze tak jak było, że był ze mną bezpieczny, ale przecież niemożliwym było, by był bezpieczny przy mnie.
Do pewnego czasu się tym nie przejmowałem. Liczyło się tylko tu i teraz. Nie potrzebowałem nawet żadnych deklaracji miłości. Wystarczył mi fakt, że miałem go przy sobie. Mogłem patrzeć na niego, gdy spał, kiedy się uśmiechał, a nawet gdy nadymał policzki, będąc na mnie okrążonym. Nie przejmowałem się groźbą utracenia tego wszystkiego. Nasze mieszkanie wydawało mi się być zupełnie oderwane od rzeczywistości. Byliśmy tam tylko my i to co działo się poza obrębem ścian, nie miało wpływu na to co działo się w ich obrębie.
To naprawdę głupie myślenie. Nie, gdyby myślał w ten sposób ktoś bezgranicznie zakochany, ktoś naiwny i nie znający życia. Jednak ja nie byłem ani naiwny, ani nie znający życia. Bezgranicznie zakochany, być może, w końcu nikomu nie chciałem oddawać Domiego i nie chciałem spuszczać go z oczu choćby na sekundę. Chciałem by był bezpieczny, nie przejmując się tym, że to właśnie przy mnie nie mógł taki być.
Wszystko wydawało się tak normalne i spokojne. Dni upływały bardzo szybko, ale wtedy jeszcze się tym nie przejmowałem. Znajdowałem się w swoim małym świecie.
Aż w końcu rzeczywistość postanowiła wedrzeć się do niego i zniszczyć kawałek po kawałku.
Ten dzień miał być taki sam jak wszystkie inne. Wstałem tak jak zwykle, razem z Dominiciem zjedliśmy śniadanie, dopiero po tym się ubrałem - bo z niewiadomych przyczyn Domi twierdzi, że gdybym najpierw się ubrał, to przy jedzeniu cały bym się ubrudził - i po otrzymaniu wiadomości od Kuby, który twierdził, że muszę szybko przyjść do "domu", pożegnałem się z szarowłosym i rzeczywiście tam udałem. Nie miałem żadnych złych czy dobrych przeczuć. Nigdy takowych nie doznawałem, to też nie wierzyłem, aby coś takiego w ogóle istniało. Można było sobie tylko wyobrażać, że stało się coś złego i samemu stwarzać sobie wrażenie złego przeczucia.
Mimo wszystko na miejsce dotarłem dość szybko. Rzadko zdarzało się, aby to Kuba do mnie pisał. Raczej trzymał się blisko Finna i tylko niego. Był jak małe dziecko, które nie bało się tylko tej jednej znajomej osoby. I nawet, jeśli starałem się jak mogłem, nie byłem w stanie wyobrazić sobie co wtedy czuł. Czy to samo co ja, kiedy to Elen przedawkowała? Szczerze w to wątpiłem. Ja miałem jeszcze Dominica, Finna czy nawet jego, a on zdawał się nie mieć już nikogo. Nie wiedziałem czy jakiekolwiek słowa pocieszenia będą miały sens. Wątpiłem w to. I tak nie mogłem nic na to poradzić. W niekontrolowanym odruchu go objąłem i byłem pewien, że zaraz się wyrwie i odsunie na drugi koniec pomieszczenia. Tym bardziej byłem zaskoczony, kiedy się we mnie wtulił i po prostu zaczął płakać.
Powtarzałem, że wszystko będzie dobrze i jakoś sobie poradzimy. Jakoś się wszystko ułoży. Ale kiedy w szpitalu lekarz wydał akt zgonu, patrząc na nas nieufnie, boleśnie zdałem sobie sprawę z tego, że to ja doprowadziłem do ich śmierci. Nie dopilnowałem ich i nie wspierałem, kiedy tego potrzebowali. Najgorszy był, jednak moment, kiedy pomyślałem, że mógłbym właśnie trzymać w ręce akt zgonu Dominica. Że to on mógłby teraz leżeć pod tym białym prześcieradłem. I że byłoby tak z mojej winy. Ta wizja przerażała mnie bardziej, niż cokolwiek innego i nie znikała z mojej głowy ani w czasie drogi do "domu", ani też wtedy, gdy wciąż starałem się uspokoić i pocieszyć roztrzęsionego Kubę.
Nie miałem pojęcia co zrobić. Jak miałbym uchronić Domiego od czegoś podobnego, jeśli nie potrafiłem ochronić innych? W dodatku doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że teraz to Kuba bardziej potrzebuje mojego wsparcia. Musiałem być przy nim i pilnować by nie zrobił czegoś głupiego. Wiedziałem to aż za dobrze. I wiedziałem też, że jedynym czym mógłbym być dla Dominica, to kłopotami. Nigdy nie sądziłem, abym miał myśleć w taki sposób, ponieważ nigdy nie sądziłem, że będę w stanie tak kogoś kochać. Nigdy też nie sądziłem, bym miał napisać, a co dopiero wysłać podobną wiadomość. Ale jeśli jedynym sposobem na ochronienie osoby, którą kocham było odejście, to musiałem odejść.
_________________________
Nigdy nie wiem jak długą zrobić tę kreseczke .-.
Tak sobie pomyślałam, że jestem ciekawa (39°C nie sprzyja budowaniu zdań, okey?) jakie byście zadali pytania bohaterom tego opowiadania. - Tak. Mówię tu o jakimś durnym Q&A. Czasem nachodzi mnie taka ochota, okey?
Tak, więc możecie zadawać pytania, jeśli ktoś by jakieś miał ^^
Miłej niedzieli czy coś~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro