Część III. Rozdział 47
<Dominic>
Po śniadaniu, na które składały się na szczęście nie spalone tosty i herbata, pozmywałem i właściwie tyle. Nie miałem pojęcia co mógłbym robić, a Ru był zajęty jakąś papierkową robotą. Byłem w całkowitym szoku, kiedy to odkryłem. On i papierkowa robota. "Od kiedy to dilerzy narkotykowi wypełniają jakieś papiery?" Zadawałem sobie to pytanie w myślach, przeskakując po kanałach w telewizorze. Niestety się nie dowiedziałem, a blondyn zszedł do mnie dopiero na obiad. On miał potem zrobić kolację, ale z racji na to, że całkowicie byłem teraz pochłonięty tym, co on też może wypełniać w jakichś papierach, nie było możliwości, bym cieszył się z tego faktu. W dodatku sam Ru zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. Bezczelnie się śmiał i jadł ziemniaczki, które z dobroci serca mu ugotowałem. I jestem pewien, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zżera mnie ciekawość, a mimo to nie miał najmniejszego zamiaru powiedzieć mi o co chodzi. Powiedzieć, że czułem się zdradzony, to mało powiedziane!
Jedliśmy we względnej ciszy, tylko Ru od czasu do czasu chichotał pod nosem. Nie było wątpliwości, że zwyczajnie się ze mnie śmiał, a raczej z tego jak bardzo zależało mi na wyciągnięciu od niego tak nieistotnej informacji. Ale to nie moja wina, że tylko dla niego była mało istotna! Mnie właśnie interesowała bardzo!
Niestety, jak łatwo można się domyślić, niczego się nie dowiedziałem. Po obiedzie blondyn pocałował mnie w policzek, dziękując za posiłek i na nowo zaszył się w swoim gabinecie. Przyzwyczaiłem się już w sumie do tej nazwy. Wracając jednak do mnie. Oczywistym jest fakt, że nie miałem zamiaru mu w niczym przeszkadzać, cokolwiek robił, dlatego z cichym westchnieniem wyrażającym moją rezygnację pozbierałem naczynia ze stołu i zabrałem się za zmywanie.
Przy myciu naczyń - a jak wiadomo to jedna z czynności, która sprzyja poważnym przemyśleniom - doszedłem do wniosku, że najzwyczajniej w świecie nie mam co robić. Jestem chyba naprawdę mało interesującą osobą. Żadnego hobby. Żadnych zainteresowań. Aż cicho westchnąłem, przecierając czoło przedramieniem, by nie pobrudzić się pianą. Jednak dołowanie się samemu, myśląc o tym jak bardzo jest się nudnym nie należy do moich ulubionych czynności. W związku z tym przekierowałem swoje myśli na inne tory.
Dokładniej rzecz ujmując, zastanawiałem się nad tym, jakim cudem tyle wydarzyło się u mnie w jeden tydzień. Przez ostatni rok moje życie było tak nudne i nieciekwe, że przyzwyczaiłem się do braku jakichś większych wrażeń.
Skończyłem zmywanie i pochowałem naczynia do szafki, aby przejść do salonu, wycierając dłonie w ręcznik. To nie tak, że potrzebowałem wrażeń. Wręcz przeciwnie. Cieszyłbym się i w sumie cieszyłem mając święty spokój. To też westchnąłem cierpiętniczo, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Przez kilka krótkich sekund zastanawiałem się czy udawanie, że nikogo nie ma w domu byłoby bardzo nieuprzejme, a potem odłożyłem ścierkę na stolik nocny, uprzednio ją składając. Podczas wykonywania tej czynności dzwonek rozbrzmiał jeszcze dwukrotnie, a następnie został zastąpiony przez pukanie. Sam Ru już się tym zainteresował, ponieważ słyszałem nad sobą jego kroki.
Wywróciłem oczami i po drodze przeczesując włosy dłonią, skierowałem się w końcu do drzwi. Niestety nie miałem jak sprawdzić kto stoi za nimi, to też moje zaskoczenie było tym większe, kiedy okazało się, że stała za nimi policja. Mogę przysiądz, że na krótką chwilę krew w moich żyłach zastygła, a serce przestało bić. Zacząłem rozumieć wszystko dopiero wtedy, gdy za dwoma rosłymi mężczyznami dostrzegłem Kristiana. Mały, podły szpieg.
<Kristian>
Sam nie wiem dlaczego to zrobiłem. Gdy Dominic opuścił kawiarnię, udając się wraz z Ru w nieznanym mi kierunku, jeszcze przez chwilę siedziałem w kawiarni, zastanawiając się czy lepiej dać Dominicowi odejść i być szczęśliwym czy nieszczęśliwym z Ru, czy może jednak o niego zawalczyć.
Kiedy widziałem teraz wyraz jego twarzy, szczerze musiałem przyznać, że ta pierwsza opcja byłaby zdecydowanie lepsza. Musiałem przestać myśleć, kiedy po prostu wstałem, nie płacąc wyszedłem z kawiarni i zacząłem za nimi iść. Co najgorsze, wcale nie czułem się wtedy źle. "Cholera jasna! Przecież ja ich śledziłem. To podchodzi pewnie pod jakiś paragraf!" Pomyślałem o tym dopiero, kiedy byliśmy już praktycznie pod ich domem. Nie zauważyli mnie, a ja na myśl o "ich domu" zrezygnowałem z wcześniejszych przemyśleń. Już nie widziałem żadnych przeszkód ani nic złego, w tym co robiłem.
Po tym jak dowiedziałem się jaki jest dokładny adres mieszkania Ru, przez pół nocy zastanawiałem się nad tym czy powinienem zgłosić to na policję. Bynajmniej Dominic nie był jeszcze pełnoletni, więc to prawie jak porwanie i przetrzymywanie nieletniego. Przynajmniej w ten sposób starałem się to sobie wytłumaczyć.
Teraz jednak zdecydowanie tego żałowałem. Dominic wyglądał na zaskoczonego, zestresowanego, złego i przerażonego jednocześnie, a gdy jego wzrok spoczął na mojej osobie, byłem gotów pokusić się o stwierdzenie, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, pewnie leżałbym już martwy. Ale teraz nie mogłem już niczego odkręcić. Czy zorientowaliby się, że kłamię, gdybym powiedział, że to jednak nie on? A gdyby nie uwierzyli, to co wtedy?
Przygryzłem dolną wargę, dostrzegając za plecami Dominica sylwetkę blondyna, który zaledwie kilka sekund później stał już obok Domiego. Widząc ich razem znów zacząłem zastanawiać się nad tym, dlaczego to zrobiłem. Dominic wydawał się być teraz tak szczęśliwym, jakim jeszcze nigdy wcześniej go nie widziałem. Tak mi się przynajmniej wydaje. A co zrobiłem ja? Osoba, którą kochał i która wciąż kocha jego? Sprawiam mu problemy i nie pozwalam być szczęśliwym. Ale jak to wszystko okręcić?
- ...Pójdzie pan z nami. - te cztery wyrazy momentalnie sprowadziły mnie na ziemię. Dłonie zaczęły się pocić, a serce łomotało, jakby miało za moment połamać mi żebra. No to narobiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro