Część III. Rozdział 33
<Dominic>
Właśnie w taki sposób zamieszkałem z Ru. Czułem się w tym miejscu oderwany od rzeczywistości i świata zewnętrznego. Każdego dnia brałem choć trochę narkotyków. Zawsze musiałem być pod wpływem, bo inaczej pewnie nie dałbym sobie z tym wszystkim rady. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że rodzice mogliby mnie teraz szukać, co jest i tak mało prawdopodobne. Nie myślałem o tym, co robi Ru, kiedy wychodzi z domu, czasem na pół dnia, a potem wraca i jedyne czego chce, to przytulić się do mnie i czasem nawet godzinę zostać w tej samej pozycji. Raz zachciało mu się tulenia na stojąco, przez co potem bolały mnie plecy. Pewnie myślicie, że pół dnia mu potem narzekałem na to jak bardzo mnie boli? Otóż, nie odezwałem się ani słowem. Czasem są takie dni, kiedy mam tylko ochotę go pocieszać. Nie robić nic innego, a jedynie leżeć z nim w łóżku i powtarzać miłe słowa, od czasu do czasu skradając z jego ust pocałunki. Ale to tylko wyobrażenie. Co do pocałunków.. Ten pierwszy i ostatni całus, który dałem mu tydzień temu, odszedł w niepamięć. Nie wspomina o nim, nawet słowem. Czasem, kiedy do mnie podchodzi i czuję jego oddech na twarzy, mam wrażenie i chorą nadzieję, że chce mnie pocałować, a kiedy do tego nie dochodzi, czuję ukłucie zawodu. Myślę, że to jedna z tych rzeczy, które go bawią. Zawsze lubił robić mi na złość. Patrzeć jak się denerwuję, bo nie mogę czegoś zrobić. Albo robię coś czego nie chcę.
Dzisiejszy dzień, praktycznie cały przeleżałem w łóżku, czytając jedną z jego książek. Tak. Nawet diler narkotykowy ma w domu kilka książek i nawet on może lubić czytać. W sumie jakaś denna opowiastka detektywistyczna. Raczej mnie nie wciągnęła. Odłożyłem ją, więc i zabrałem się za robienie obiadu. Wszystko wydawało się na pozór normalne. W czasie, kiedy gotowały się ziemniaki, ja oglądałem wiadomości w telewizji, bo akurat nie leciało nic ciekawszego. Potem zacząłem robić sałatkę do tych ziemniaków, a na końcu upiekłem jajka, dochodząc do wniosku, że musimy zrobić jakieś większe zakupy. Lodówka świeciła pustakami i nie mieliśmy, żadnego mięsa do obiadu, nie mówiąc nawet o moim ulubionym jogurcie truskawkowym.
Kończyłem właśnie nakładać ziemniaki na talerz, kiedy rozległ się huk od strony drzwi i już chciałem z uśmiechem krzyknąć, że obiad będzie za moment gotowy, jednak słowa utknęły w moim gardle, kiedy w zadziwiająco szybkim tempie znalazł się obok mnie, a już w następnej chwili, mocno przyciskał swoje usta do moich. Jego oczy były zamknięte w momencie, gdy moje musiały wyglądać śmiesznie, otwarte tak szeroko, jak tylko mogłem. Włosy, które teraz sięgały mu do pasa, zsunęły się z jego ramienia, łaskocząc moją dłoń, przez co zachichotałem w jego usta, w końcu zamykając oczy, a łyżka wyleciała z mojej dłoni. Dźwięk metalu uderzającego o ziemię, musiał przywrócić mu jasność myślenia, bo otworzył oczy i gwałtownie się ode mnie odsunął, po chwili jednak przykładając swoje czoło do mojego. Znów miał zamknięte oczy, ale teraz westchnął cicho i tak samo jak ja, uspokajał swój oddech.
Moje nogi były jak z waty, więc kiedy w pewnym momencie miałem wrażenie, że zaraz się przewrócę, szybko odstawiłem talerz na blat i się go przytrzymałem, a w następnej chwili, Ru już przyciskał moje ciało do swojego. Nie wyglądał jak osoba, mająca zamiar mnie puścić. Przez chwilę pokusiłem się, nawet o myśl, że się przestraszył, a ta jedna myśl sprawiła, że po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Znów czułem się ważny. Równie dobrze, moje wyobrażenie mogło być obietnicą. Obietnicą, że nie da mnie skrzywdzić. Absurdalne, ale dzięki temu czułem się o wiele lepiej. Chciałem, nawet, żeby powiedział to na głos, ale nie ośmieliłem się go o to poprosić. Co jeżeli to naprawdę tylko wytwór mojej wyobraźnie?
- Dominik? Domi, wszystko dobrze? - ale jak mam o tym myśleć w taki sposób, słysząc przy uchu jego zaniepokojony głos, przepełniony tą dziwną troską, której tak bardzo od niego chciałem? Wydaje mi się, że to po prostu niemożliwe. Choć chciałbym się łudzić. Pokiwałem niemrawo głową, wciąż czując łaskotanie w brzuchu, po tym co stało się chwilę wcześniej. Mogłem, nawet pokusić się o stwierdzenie, że to co czułem, było lepsze od jakichkolwiek dragów, jakie dał mi do tej pory i chciałem go spytać o nazwę tego specyfiku, ale nie byłem pewien czy mój aparat mowy nie odmówi mi posłuszeństwa. - Zrobiłeś obiad. To kochane. - chyba chciał zmienić temat i przy okazji odwrócić moją uwagę, tym swoim słodkim uśmiechem.
Modliłem się w duchu, by ciepło, które czułem na policzkach nie było autentyczne. Musiałbym wyglądać naprawdę żałośnie w jego oczach, gdybym rumienił się przez coś takiego. Ale nie wygląda, jakby chciał ze mnie zakpić, a gorąc na mojej twarzy wcale nie znika. Przez chwilę kalkulowałem to w głowie, ale wydało mi się zbyt głupie, aby nad tym rozmyślać, więc tylko położyłem dłonie na jego przedramionach i delikatnie się od niego, bądź jego od siebie odsunąłem, odwracając się od razu tyłem do niego i usprawiedliwiając faktem, że jedzenie nam wystygnie.
Już w następnym momencie wziąłem talerze, do których dołożyłem przed momentem widelce i rzucając z uśmiechem, żeby poszedł za mną, wyszedłem z kuchni i skierowałem swoje kroki do salonu, gdzie usiadłem po turecku na kanapie, a jego talerz postawiłem na stole i zacząłem ostrożnie dziabać biedne ziemniaki widelcem. Wiedziałem, że za chwilę pójdziemy do pokoju i obaj weźmiemy działkę czy dwie, ewentualnie pięć. Właśnie dlatego tak bardzo cieszyła mnie ta chwila, kiedy Ru usiadł obok mnie, wziął talerz i uśmiechając się pod nosem, tak jak ja zaczął maltretować widelcem ziemniaki.
To co teraz czułem.. Było zadziwiająco miłe i przyjemne. Wszystko wydawało się takie proste i zwyczajne. Ru wydawał się zwyczajny, jakby nie był dilerem narkotykowym. Ja wydawałem się zwyczajny, jakbym nie był narkomanem. Cała ta sytuacja wydawała się zwyczajna, nawet jeśli ja jako narkoman jadłem właśnie obiad w domu mojego dilera. To wszystko mi nie przeszkadzało. Czułem się dobrze i tylko ten fakt się teraz liczył.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro