Część II. Rozdział 22
<Dominic>
W końcu jakoś udało mi się przeczytać tę książkę, ale przyznam się bez bicia.. Nie było łatwo. Co chwilę się rozpraszałem i co chwilę Kris zwracał mi uwagę tak, więc skończyło się na tym, że on denerwował się, bo przez cały czas byłem rozproszony i go nie słuchałem, a ja, ponieważ ciągle zwracał mi uwagę. Jakby tego było mało, Maciek z Łukaszem postanowili wbić do mnie, żeby "też się pouczyć", więc skończyło się na tym, że wszyscy trzej zwracali mi co chwilę uwagę. Powiem szczerze.. Idzie jasnej cholery dostać, jak ktoś bez przerwy się ciebie o coś czepia, ale spokojnie.. Nie pobiliśmy się.. A nawet zrobiłem im herbatę. Dobra. Chciałem po prostu chwilę przerwy.
Teraz pewnie niezłe zdziwko, że przyboczna straż Krisa tak się ze mną za kumplowała, że przychodzą do mnie pomagać mi w nauce. W sumie to tak. Od momentu, kiedy zacząłem spotykać się z brunetem, wszystko stało się jakieś łatwiejsze, a kiedy chłopaki się o tym dowiedzieli.. Nie wiem czy to co widziałem na ich twarzach to była radość, totalne rozjebanie mózgowe czy może coś w stylu: "Ja tylko czekam, kiedy go przelecisz". Zachciało mi się śmiać na widok ich szerokich uśmiechów. Ogólnie to dowiedziałem się, że oni wszyscy, są po prostu bandom homosiów, a Kris to leciał na mnie od początku drugiej klasy. To nie istotne, że dopiero po jakimś czasie skojarzyłem, że to właściwie był ich pierwszy rok w naszej szkole, a jeszcze później zaświtała mi dość niemiła rozmowa z Ru, po której to obudziłem się u pielęgniarki szkolnej, z Saharą w ustach i tępym, pulsującym bólem z tyłu czaszki.
Wspomnienia. Nie wiem kto je do cholery wymyśli, ale już jest na mojej czarnej liście. Niech się, więc lepiej pilnuje, bo kiedy zapisuję kogoś na mojej "czarnej liście" może być pewien, że jego życie nie będzie usłane płatkami róż. ... No i widzicie?! Mówiłem wam, że przez Krisa zrobiłem się dziwny. A nawet więcej! Dziwny to za mało powiedziane. Zachowuję się jak te typowe nerdy-otaku, co to wydłubią ci oczy, jak nie będziesz znał tytułu, któregoś z anime. Tak. Spotkałem się, kiedyś z kimś takim. I nie, nie mówię tu o wszystkich otaku. Rozumiem.. Mieć pasję, interesować się tym.. Nie mam nic do takich osób. Mogą lubić to co im się podoba. Ale po cholerę afiszujesz się z tym na prawo i lewo, a każdy kto nie jest taki jak ty, od razu jest tym złym?! No i znowu.. Znowu brzmię jak pojeb, którym w sumie jestem, ale kogo by to obchodziło.
Wracając.. Dzisiaj zabieram Krisa na jego - jak również moją, ale cicho - pierwszą randkę w życiu i stojąc, a raczej siedząc przed szafą pełną ubrań zastanawiam się co mam na siebie włożyć. Niby to tylko randka, mogę ubrać się tak jak zwykle. Ale to randka z Krisem, teraz już trzeba się postarać. Siedzę tak, więc i rozmyślam od kilkudziesięciu minut w co się ubrać, a z każdą kolejna czuję się coraz bardziej zażenowany. Bo co ja do cholery wyprawiam?! Niczym.. Nie, nawet gorzej od zakochanej nastolatki. Bo w końcu jestem facetem. Tak czy nie?
- T-To może założę tą granatową..
<Kristian>
Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie. Za dwadzieścia minut przychodzi po mnie Dominic, a ja nie wiem co ze sobą zrobić. Nie wyrobię się w czasie.. Co teraz? Co teraz?! Ubrania! Najpierw trzeba wybrać.. Cholera.. Mogłem wczoraj coś naszykować. Dobra. To potem. Teraz muszę iść umyć zęby. .. Dobra, zrobione. Co teraz? Ach tak! Szafa!!
- Kristian, słońce!! Mógłbyś zejść na chwilę na dół? - po całym domu rozszedł się echem głos mojej mamy. Akurat teraz? Czego ona może chcieć. Przecież mówiłem jej, że dzisiaj nie będę miał dla niej czasu, ani też dla nikogo innego. Dzisiaj liczy się tylko Domi. To nasza pierwsza randka i nie mam zamiaru się na nią spóźnić.. Znaczy, w sumie to po prostu nie chcę kazać Dominicowi na siebie czekać. Bo co, jeżeli się rozmyśli? Boli mnie brzuch.
- Nie teraz mamo!! Muszę się wysz.. Znaczy, ubrać się muszę!! - no tak. Wyśmianie przez własną matkę też mi się nie uśmiecha. Czy ja naprawdę jestem taki żałosny? Dominic pewnie spokojnie siedzi sobie teraz w pokoju i słucha muzyki.. Albo coś.. A ja jak ten idiota latam w kółko po pokoju w poszukiwaniu nowej koszuli. Tak, nowej.. - A może założę tą czerwoną..?
<Dominic>
No i jesteśmy na miejscu. Teraz tylko zadzwonić, odpowiedzieć na dość prawdopodobny rząd pytań od jego mamy i zabrać go do kina. Potem kawiarnia i przejdziemy się do parku na spacer. Tak robią zakochane pary, prawda? Boże.. Bardziej oklepanych miejsc na randkę, to chyba najgłupszy idiota wymyślić by nie potrafił. Ale liczą się chęci. Nie chcę, żeby Kris czuł się skrępowany czy coś.. W sumie nie wiem, czy słowo "skrępowany" jest jeszcze w naszym słowniku. Widzieliśmy się w tylu beznadziejnych sytuacjach, że więcej nie potrzeba. Tak myślę. Raz kozie śmierć. ... No i zadzwoniłem.
Po drugiej stronie drzwi rozległy się ciche kroki, a zaraz potem zostały one przede mną otworzone. Stanęła w nich dość niska szatynka o piwnych oczach, a biorąc pod uwagę, że miała na sobie jeden z tych babcinych fartuszków, doszedłem do wniosku, że musi to być mama Krisa. Uśmiechnąłem się krzywo, próbując zrobić dobre pierwsze wrażenie i jednocześnie karcąc się w myślach, za tak słabą grę aktorką. Aż mnie coś skręca w środku na myśl, że stoję właśnie przed kobietą, której syn idzie dziś ze mną na randkę, a którego tyle razy udało mi się już skrzywdzić. No i proszę.. Mój żołądek właśnie zrobił obrót o 360 stopni. Założę się, że zwymiotuję zanim Kris zdąży zejść z góry. Co w zaistniałej sytuacji jest dość prawdopodobne. Teściowo..szykuj mop.
- Och! Ty pewnie jesteś Dominic? - uśmiechnęła się do mnie promiennie. W sumie nie była jakoś bardzo podobna do Krisa. O ile w ogóle była do niego podobna. - Mój syn dużo o tobie opowiadał.. - Opowiadał.. o mnie? Nie wiem czy powinienem się cieszyć, czy może rozglądać za najbliższą drogą ucieczki. Miejmy nadzieję, że przedstawił mnie od tej lepszej strony..Miejmy nadzieję, że.. - Słyszałam, że masz problem z narkotykami. - zatkało mnie. Powiedział swojej mamie o czymś takim.. Jakim cudem on się jeszcze ze mną spotyka? - Nie powinieneś marnować swojego życia na coś takiego, kochanie. - zamrugałem kilkukrotnie, automatycznie wręcz wzdrygając się na jej ostatnie słowo. Nadal nie mogę się przyzwyczaić, że ktoś ciągle tak do mnie mówi. Poza tym.. Ta kobieta jest jedyną dorosłą osobą - poza moją matką - która przejęła się tym co się stanie z moim życiem. - Mam nadzieję, że Krisowi uda się ci pomóc, tak jak mnie o tym zapewniał. - zaśmiała się krótko i po podejściu bliżej, pocałowała mnie w czoło.. Cóż.. Naprawdę otwarta kobieta, nie przeczę. - Zaopiekuj się nim, dobrze? - popatrzyła na mnie takim wzrokiem.. Że po prostu nie potrafiłem jej odmówić.
- Zrobię wszystko, żeby był ze mną szczęśliwy. - uniosłem delikatnie kąciki moich ust i co najdziwniejsze, nie był to wymuszony grymas. Chwilę potem na górze rozległ się przytłumiony huk, a w następnym momencie na schodach stał mój chłopak.. Czy mówiłem już jak to pięknie brzmi? Równie pięknie brzmi co wygląda Kris. Boże.. Jak dziwnie brzmi to zdanie. Kurwa, powaliło mnie. Skup się debilu!! - Cześć.. - przysunąłem się w stronę schodów, a on momentalnie zbiegł na dół i..bądźmy szczerzy.. Po prostu się na mnie rzucił. Omal się nie przewróciliśmy. Chwalmy mój zajebisty refleks.
- Hej.. - wymamrotał, a z racji, że jego twarz była wręcz wepchnięta w moja klatkę piersiową, trudno było go usłyszeć. Mój mały, zawstydzony kotek. Zaśmiałem się na tę myśl, a on odsunął się kawałek i popatrzył na mnie z tą swoją czerwoną buźką. I jak ja mam go nie kochać? - M-Możemy już iść? - znów się do mnie przytulił, a ja ucałowałem go w czubek głowy. Szczerze, dziwnie się czułem wiedząc, że patrzy na nas jego mama, ale to i tak nic nie zmienia. Niech wie, że kocham jej syna, tak?
- Jasne. Chodźmy. - złapałem go za dłoń i skłoniłem lekko głowę, ostrożnie ciągnąc Krisa za sobą. Tylko tego nie spierdol Dominic.
~*~
Szliśmy w zupełnej ciszy. Nie miałem pojęcia jak zacząć jakąkolwiek rozmowę. Pierwszy raz w życiu byłem na.. znaczy się jestem na jakiekolwiek randce, a co dopiero z innym chłopakiem. Nie, nie. Oczywiście, że mi to nie przeszkadza. Cieszę się, że jestem tu teraz z Krisem i trzymam go za rękę, ale mimo wszystko to odrobinę krępujące. Bo w końcu.. Chcę, żeby był szczęśliwy, tak czy nie? Chcę mu sprawić przyjemność całym tym wyjściem i mam nadzieję, że mu się spodoba. Nadzieja umiera ostatnia. Podobno.
- Gdzie właściwie idziemy? - kątek oka spojrzałem na Krisa, przy okazji nieświadomie mocniej zaciskając palce na jego dłoni. Choć w sumie teraz to już świadomie. Kris z rumieńcami - mógłbym oglądać bez końca, ale zawsze braknie mi czasu.
- Chciałem zabrać cię do kina, do kawiarni, a potem.. może na jakiś spacer.. czy coś? - uśmiechnąłem się do niego chcąc ukryć swoje zażenowanie. Pomyśleć, że jeszcze niedawno - choć może, jednak trochę dawno, ale cóż - starałem się trzymać od niego z daleka, bo nie chciałem go skrzywdzić. Pewnie wszyscy sobie myślą: "Kurwa, był taki wspaniały, a zrobiła się z niego taka ciepła klucha. Poza tym kto tak szybko zmienia zdanie? A pierdolić go prosto w dupę." ~ Ha! To ja tu będę walił w dupę!! Nie, żeby coś..
Poza tym, już kilka razy starałem się przemówić Krisowi do rozsądku. Tłumaczyłem mu wielokrotnie, że jestem, niebezpieczny i będę dla niego ciężarem, ale mnie nie słuchał. Chciałem, żeby był szczęśliwy, ale wtedy też mnie nie słuchał. Powtarzał ciągle, że to ze mną jest szczęśliwy, a głupi Dominic nie potrafił mu się sprzeciwić. Bo kto normalny, do tego upojony miłością - i innym gównem, takim jak marihuana czy amfetamina - potrafiłby się oprzeć jego urokowi? Jak widać.. Ja poległem.
- Wiesz? Naprawdę bardzo się cieszę, że w końcu gdzieś razem wyszliśmy. Nie ważne gdzie pójdziemy, jeśli to cię martwi.. Ważne, że jestem tutaj z tobą. - jakoś tak.. Zrobiło mi się cieplej w głębi klatki piersiowej.. No i na policzkach też, ale to widzą zapewne wszyscy przechodnie w obrębie stu metrów. Takie mam przynajmniej wrażenie. W sumie, nie sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę takie słowa od KOGOKOLWIEK, a co dopiero od KRISA. Tak miłe słowa skierowane do kogoś takiego jak ja. Głupiego dzieciaka, który wkopał się w gówno, a teraz nie potrafi sobie poradzić z wydostaniem się z niego. Jak te krowy zakopane w błocie. Cholera! Jakie porównanie! Nigdy, więcej nie czytam żadnych lektur. Najwyżej będę uciekał na samą wzmiankę o pani od polskiego.
- Tak. Ja też się ciesze, że tu jesteś. - chrząknąłem cicho pod nosem i odwróciłem głowę, w oczekiwaniu na to, aż róż z moich policzków zniknie. Nie, żebym był mocno czerwony. Nie, nie. Po prostu.. Oh, no!! Wy też byście się czerwienili słysząc coś takiego!
To będzie długi dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro