Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część III. Rozdział 63

<Ru>

- Czuję się z tym okropnie. - ciszę panującą w pokoju przerwał cichy głos chłopaka, przez co mimowolnie oderwałem wzrok od ekranu telefonu i popatrzyłem na niego, za moment wzdychając. Słyszałem to już po raz setny. Chyba. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. - Obaj jesteśmy okropni. - dodał, na co tym razem wywróciłem oczami.

- Oczywiście, że jesteście, ale przestańcie o tym mówić, bo to robi się już męczące. - tym razem przeniosłem wzrok na Kubę, który usiadł na krześle przy biurku, na którym - jak zwykle - ułożył głowę. Trochę czasu minęło od śmierci Finna, ale Kuba wciąż zachowywał się i funkcjonował w taki sposób, jakby to stało się zaledwie wczoraj. Wciąż musiałem wmuszać w niego jedzenie, bo za każdym razem twierdził, że nie jest głodny. Ciągle miał koszmary, przez co pół nocy musiałem go uspokajać, a wciągu dnia praktycznie cały czas siedział w jednym miejscu i patrzył w ścianę. Tylko od czasu do czasu czytał jakąś książkę, znacznie częściej po prostu szlochając na fotelu czy w poduszkę. Och, doskonale wiedziałem co czuje.

Tyle osób zginęło z mojej winy, a poczucie winy nie pozwalało mi od razu spokojnie zasypiać. Kilkukrotnie śniły mi się minione wydarzenia. Czarny worek, którym zasłonięta była Elen. Blada twarz Finna. Bezwładne ciało Dominica w moich rękach. To wszystko doprowadzało do tego, że budziłem się rano bardziej zmęczony, niż byłem przed położeniem się do łóżka, a funkcjonowanie w ciągu dnia stawało się okropnym utrapieniem. Raz, nawet nie zmusiłem się do wstania z łóżka. Po prostu przeleżałem cały dzień, użalając się nad sobą. A przecież nie jestem tego typu osobą. Gdyby pozostali mnie widzieli..

- Ru, czy ty mnie słuchasz? - z zamyślenia wyrwał mnie głos chłopaka, a ja z cichym westchnieniem wywróciłem oczami. Nawet nie dadzą mi spokojnie myśleć o swoim życiu. - Mówię do ciebie od dobrych pięciu minut, a ty znowu wpatrujesz się w ścianę. - kolejne mruknięcie wywołało u mnie delikatny uśmiech. W tym momencie wyglądał jak małe, obrażone dziecko. Słodko.

- Wybacz. Co mówiłeś? - spytałem, w odpowiedzi otrzymując westchnienie z jego strony. Przy okazji rozłożył się cały na łóżku, w geście "umieram, wszyscy widzą?", który robił zwykle w podobnych momentach. A ja jak zwykle nie powstrzymałem krótkiego śmiechu. - No już, już. Już cię słucham. Nie umieraj. - poprosiłem, zerkając kątem oka na Kubę. Jak zwykle siedział zupełnie cicho i tylko od czasu do czasu zerkał w naszą stronę, aktualnie uśmiechając się lekko pod nosem. Ten jeden raz na trzy dni, to i tak więcej niż przedtem. 

- Mówiłem, że to niesprawiedliwe. - znów zwróciłem uwagę na mojego rozmówcę, wzdychając, a raczej jęcząc cierpiętniczo, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że postanowił poruszyć ten temat po raz sto pierwszy. - A jak ty byś się czuł na ich miejscu? - spytał z oburzeniem, na co wywróciłem oczami.

- Oni nawet o tym nie wiedzą. - zauważyłem spokojnie, podnosząc się z ziemi, by przysiąść na brzegu łóżka. Oczywiście spodziewałem się otrzymać argument w postaci "To tym bardziej niesprawiedliwe.", a jednak nie powstrzymałem kolejnego wywrócenia oczami. 

Truł mi o to głowę, od momentu, kiedy w ogóle wprowadziłem ten plan w życie, a jego gadanie było na tyle skuteczne, że w pewnych momentach rzeczywiście zaczynałem żałować, że to zrobiłem. Moja skrucha mijała jednak bardzo szybko, kiedy przypominałem sobie dlaczego to zrobiłem. Tak, być może - a nawet na pewno - byłem samolubny, ale dopóki im obojgu to nie przeszkadzało, to było w porządku i nie miałem zamiaru się zmieniać. W końcu teraz tworzyliśmy rodzinę. Mieliśmy być blisko siebie na czas bliżej nieokreślony i to zdecydowanie mi odpowiadało. Od początku mam nadzieję, że im też. 

- Co widzisz w tym złego? Przynajmniej będzie miał kto zapalić znicz chłopakowi. - rzuciłem, wzruszając obojętnie ramionami. Od momentu naszego wyjazdu, postanowiłem być ponad tym. Nie obchodziło mnie już co się tam dzieje. Nie obchodzili mnie tamci ludzie. Obchodziło mnie tu i teraz. Z nim. Z nimi oboma. 

- Ale to nie będę ja. To oszustwo. - tak często używał tych argumentów, że znałem je już na pamięć. Oczywiście za każdym razem ja również odpowiadałem w ten sam sposób, choć znałem jego kolejne odpowiedzi. Przy trzeciej takiej rozmowie pomyślałem, że może czuje się lepiej, kiedy tak usprawiedliwiam to co - w sumie razem - zrobiliśmy. W końcu na niego to też miało jakiś wpływ, a przecież był bardziej wrażliwy i delikatny niż ja. 

- Wszystko dobrze. - szepnąłem, pochylając się nad jego twarzą, by już za moment cmoknąć go w czoło. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Tylko bardziej i bardziej by się obwiniał, a tego nie chciałem. Nie chciałem by był jeszcze kiedykolwiek nieszczęśliwy. - Kocham cię, Dominic.
KONIEC

____________________________

A więc mamy koniec! Chyba. W sumie to nie wiem. Zastanowię się jeszcze. Bynajmniej jest to koniec tej książki. Uhu! Dobra.. Dziwnie mi trochę, ale się cieszę. I może przestanę pisać bez sensu.

Lubię śmieszkować z waszych komentarzy. Biedny znienawidzony Kristianek ;-; (dalej pisze bez sensu)

Dobra! Życzę wam szczęśliwego nowego roku i te sprawy! Ily <33

Bayo!

Ps. Chyba nie umiem pisać zakończeń. </3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro