Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część III. Rozdział 62

<Kristian>

Pogrzeb odbył się dwa dni później. Czułem się na tyle źle, że prawie na niego nie poszedłem. Od momentu, gdy Maciek mi o wszystkim powiedział, nie byłem w stanie nic przełknąć. Wodę wlewałem w siebie na siłę, a mimo to i tak było mi niedobrze. W czasie uroczystości zbytnio się nie rozglądałem, bo nie dość, że nie wypadało, to nie miałem też do tego głowy. Trumna przez cały czas była zamknięta, czego nie rozumiałem i właściwie byłem o to okropnie zły - o ile w moim stanie można było być złym. Tak bardzo chciałem zobaczyć go chociaż jeszcze ten jeden raz, a oni mi na to nie pozwolili. Tym bardziej nie mogłem przestać płakać, kiedy już zacząłem - choć byłem pewien, że nie będę w stanie w ogóle płakać, po tym ile łez wypłakałem przez ostatnie dni. Najbardziej nienawidziłem myśli, że może gdybym przyszedł do niego trochę wcześniej, może nic by się nie stało.

Z samego pogrzebu pamiętam tyle co nic. Nie wiem czy przyszli rodzice Dominica. Nie było zbyt wiele osób, bo Dominic nie znał zbyt wielu i może to lepiej, że nie zwróciłem uwagi na ich twarze. Pewnie zdenerwowałbym się, dostrzegając dookoła siebie jakieś osoby, które praktycznie go nie znały. Bo niby jakim prawem mieliby tutaj przyjść?

Pamiętam Ru. To jak przez cały czas siedział z opuszczoną głową i to jak przez ułamek sekundy wydało mi się, że się uśmiechnął. Chciałem podejść do niego i spytać co sobie wyobraża. Jakim prawem przyszedł tu i bezczelnie się uśmiecha. Że to jego wina. Szybko się, jednak powstrzymałem. Musiało mi się wydawać. Niemożliwym było, aby się uśmiechnął. Pomyślałem też, jak ja bym się poczuł, słysząc coś takiego na pogrzebie osoby, którą kochałem. Nawet jemu nie życzyłem, aby się tak poczuł. W szczególności nie dzisiaj. Nie mogłem tak zranić osoby, którą Dominic kochał tak bardzo.

Prawie zemdlałem, a potem prawie popadłem w histerię, kiedy trumna została wyniesiona z kościoła, a następnie wsadzona do ogromnego dołu. Chciałem, aby to był tylko zły sen lub żeby ktoś powiedział mi, że to żart. Nic takiego się jednak nie stało. Stałem tam dalej i patrzyłem jak moja miłość zostaje zasypana piaskiem, coraz boleśniej i coraz dotkliwiej zdając sobie sprawę z tego, że nigdy więcej go nie zobaczę. Nigdy więcej się do mnie nie uśmiechnie. Nigdy więcej nie usłyszę jego głosu, a on nigdy więcej mnie nie obejmie ani nawet na mnie nie spojrzy. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, pomyślałem, że to najgorszy dzień mojego życia.

Po tym jak księża odeszli już od grobu, patrzyłem jakiś czas na blondyna, który stał tuż obok niego. Nie przeszkadzał mi, nawet fakt, że przez łzy widziałem praktycznie tylko rozmazane plamy. Nie chciałem podchodzić, kiedy Ru tam był. Z jakiegoś powodu bałem się jego obecności. A może nie obecności, a czegoś innego? Nie miałem pojęcia czego, ale w związku z owym czymś nie przemogłem się i tego dnia już nie zdołałem pożegnać się z Dominiciem. Stałem tam tylko, aż Maciek siłą nie zaciągnął mnie z powrotem do domu.

Następnego dnia poszedłem znów na cmentarz. I kolejnego. Wciąż i wciąż tam przychodziłem, a jednak nie czułem się ani trochę lepiej. Wbrew temu co wszyscy mówili. Że z czasem mi przejdzie. Że w końcu będzie mi lepiej.

~*~

Kilka dni później odbył się kolejny pogrzeb. Na ten nie poszedłem, a jednak byłem ciekaw czy ktokolwiek na nim był. Pomyślałbym, że to naprawdę romantyczne, gdybym nie zobaczył Ru już następnego dnia. Choć może był to tylko ktoś podobny do niego? Albo blondyn postanowił nawiedzać mnie z zaświatów? Był to naprawdę głupi pomysł, ale jednak postanowiłem przejść się do ich mieszkania. Chciałem sprawdzić czy Ru rzeczywiście w nim nie ma, ale mała część mnie, łudziła się beznadziejnie, że może spotkam tam Dominica. Że znów będę mógł go przytulić.

Nic takiego się jednak nie stało. Zabawne, że drzwi znów były otwarte, a wszystko wydawało się być tak, jak wtedy, gdy byłem tu ostatnim razem. Może było tu więcej kurzu, ale nie sprawdzałem. Już wystarczająco bardzo czułem się jak włamywacz i pewnie w innych okolicznościach miałoby to dla mnie jakieś znaczenie, ale teraz nie czułem się ani trochę winny. Zbyt bardzo pochłaniała mnie myśl, że Domi też wiele razy przechodził przez te same drzwi. Że wchodził po schodach i jeden bóg wie, co jeszcze robił.

W pewnym momencie trafiłem do pomieszczenia, które wydawało mi się nawet bardziej zdemolowane od salonu. Wszędzie walały się różne papiery, szuflady z biurka były powyrywane, na ziemi znów leżało jakieś rozsypane szkło, a między tym wszystkim dostrzegłem coś co wydawało mi się zadziwiająco znajome. W pierwszej chwili nie mogłem sobie przypomnieć co to. A potem w mojej głowie pojawił się obraz korytarza. Obraz mnie, Dominica i Ru oraz strzykawki w jego ręce. Przypomniałem sobie od czego to wszystko się zaczęło. Dlaczego to wszystko się stało i nagle bardzo zapragnąłem poznać, co też kierowało Domim przez cały ten czas. Dlaczego to robił, choć mu to nie pomagało?

Dość nieumiejętnie napełniłem strzykawkę narkotykiem, a potem równie nieumiejętnie wstrzyknąłem sobie jej zawartość w żyłę, znajdującą się w zgięciu ręki. Miałem nadzieję, że w nią, bo jednak trochę bałem się, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ta substancja znalazła się bezpośrednio w moim ciele, bez pośrednictwa żył.

Był to drugi raz, kiedy zażyłem narkotyków i będąc pod wpływem ich działania, czułem się naprawdę dobrze. Dominic był wtedy ze mną. A ja chciałem spotykać się z nim częściej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro