Część III. Rozdział 35
<Dominic>
Można powiedzieć, że jego słowa wprowadziły mnie w swego rodzaju osłupienie. Czy to możliwe, że właśnie dlatego Ru nie przepadał nigdy za Krisem? To by oznaczało.. Że Ru zawsze mnie lubił. Może, nawet lubił mnie bardziej, niż sobie to wyobrażam. Myślałem o tym przez tę dłuższą chwilę, kiedy to nie potrafiąc nijak zareagować, stałem dalej do niego przytulony i wpatrywałem się w jego ramię. Dopiero potem zamrugałem kilka razy i objąłem go odrobinę mocniej. Z jakiegoś powodu to w jaki sposób wypowiedział te słowa, bardzo mi się spodobało. Chyba upadłem na głowę, że jego zawziętość zaczyna mi się podobać.
- Spokojnie. Nie będziesz musiał mnie nikomu oddać. - stwierdziłem bardzo spokojnie, obejmując go jeszcze odrobinę mocniej. O ile to w ogóle było możliwe. W odpowiedzi na moje słowa, on również wzmocnił uścisk w jakim mnie trzymał, przez co nie powstrzymałem uśmiechu, który siłą wdarł się na moje usta. Zaraz po tym minimalnie, na tyle, na ile pozwalało mi to w jaki sposób się obejmowaliśmy, odsunąłem się od niego, żeby móc przez krótki moment patrzeć w jego oczy, a następnie połączyłem ze sobą nasze usta. Przy ostatnim razie udało mi się zauważyć, że Ru lubi dominować, więc bez słowa rozchyliłem usta, kiedy polizał mnie po dolnej wardze i przymknąłem oczy, rozkoszując się tym przyjemnym ciepłem, rozlewającym się po moim ciele. W tym momencie przestało się liczyć czy spotkałem na ulicy Krisa, swojego ojca czy świętego Mikołaja. Liczył się tylko on.
Nie potrafię powiedzieć jak długo trwaliśmy w tym pocałunku, ale mruknąłem niezadowolony, kiedy się ode mnie odsunął. Miałem ochotę spytać, co on sobie wyobraża, ale jednak się od tego powstrzymałem i jedynie na nowo do niego przytuliłem. Wdychając zapach, który mogłem określić tylko jednym słowem, a mianowicie - Ru - starałem się sobie wmówić, że to wszystko co wydarzyło się dziś na ulicy, w rzeczywistości nie miało miejsca. To tylko moja wybujała wyobraźnia. Nie wpadłem na nikogo. Wcale nie znam tej osoby. To nie był ten Kris, którym go sobie wyobrażałem. Na pewno właśnie tak było. A jak nie, to powtórzę to tyle razy, aby jednak było.
Niestety w końcu musiałem się od niego odsunąć, zauważając, że najczęściej przytulamy się w korytarzu. Musi być przesiąknięty jakąś złą energią, skoro tak często to tutaj robimy. Heh. Zabrzmiało dwuznacznie. Boże, dlaczego mam tak bardzo spaczony mózg?
Jęknąłem cierpiętniczo, odsuwając się od niego, czemu towarzyszyło jego zaskoczone spojrzenie, jednak nic na to nie powiedziałem, kierując swoje kroki do kuchni, gdzie już zaraz grzebałem w lodówce, choć nawet nie byłem głodny. Jak zwykle. Łatwo się domyślić, że blondyn poszedł za mną i teraz stał oparty o framugę drzwi, i patrzył na mnie z tym swoim zboczonym uśmieszkiem. Czy ja zrobiłem coś dwuznacznego? Może czyta mi w myślach..
- Jeśli masz ochotę pojęczeć, ja z chęcią ci to ułatwię. - rzucił tym swoim odrobinę, ale tylko odrobinę kpiącym głosem, na co wywróciłem oczami, ostatecznie wyjmując z lodówki czekoladę truskawkową. Nieodmownie i niezaprzeczalnie była tu ona z mojego powodu, a może raczej z mojej winy, gdyż najzwyczajniej w świecie zmusiłem Ru, żeby ją kupił, kiedy miałem gorszy dzień, a on zaczął się martwić, że mam okres jak dziewczyna. Aż sobie prychnąłem pod nosem na to wspomnienie. - Nie prychaj na mnie, tylko daj mi czekolady. - usłyszałem przy swoim uchu, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że chłopak podszedł do mnie, kiedy wspominałem te dobre czasy sprzed trzech dni i obecnie trzymał dłonie na moich biodrach.
- Zboczeniec. - mruknąłem obrażony, jednak tak jak chciał, już zaraz podstawiłem mu pod usta kawałek czekolady, który po zaledwie sekundzie zniknął w magiczny sposób. Dobra kłamię. Zjadł go. Również wziąłem sobie kawałek, ale większy od tego, który on dostał, aby wiedział, że jest gorszy. I kiedy tak staliśmy, stykając się prawie całą powierzchnią ciał, gdyż objął mnie w końcu ramionami, opierając brodę na moim barku, zacząłem myśleć o swoich rodzicach. Pewnie na rękę im było, że zniknąłem, skoro nie słyszałem jeszcze nigdzie, aby uznano mnie za zaginionego czy chociażby mnie szukano. Właściwie to trochę dołujące, kiedy twoi rodzice mają gdzieś to czy w ogóle żyjesz.
Westchnąłem cicho i nawet nie próbując wyrwać się z uścisku jego ramion, odłożyłem czekoladę na jej poprzednie miejsce. Tośmy sobie pojedli. Żebym tylko za bardzo nie przytył. Miałem ochotę zaśmiać się sam z siebie, kiedy tak o tym myślałem, jednak nie chciałem by znów zaczął mnie wypytywać o to czy z moją psychiką na pewno jest wszystko w porządku. Zamiast tego odwróciłem się powoli przodem do niego i po tym jak również go objąłem, zacząłem kołysać się z nim na boki i stawiać małe kroki tak, jak gdybyśmy tańczyli do jakiejś melodii, która grała niestety tylko w mojej głowie. Ciekawe. Może on też ją słyszał? Cóż za absurdalne pomysły rodzą się przy nim w mojej głowie.
- Ru? - zacząłem, a na kolejny pomysł, który wpadł mi przed momentem do głowy, moje usta mimowolnie wykrzywiły się w uśmiechu, więc kiedy usłyszałem ciche mruknięcie, mające pewnie świadczyć o tym, że mnie słucha, bez zastanowienia spytałem cicho - Kupimy pieska? - i już w następnym momencie zastanawiałem się nad tym czy powinienem poczuć się urażony jego reakcją, czy jednak nie. Mianowicie zaczął się najzwyczajniej w świecie śmiać. Miałem jedynie nadzieję, że nie śmieje się ze mnie, bo wtedy jednak musiałbym poczuć się urażony. - Sam nie wpadniesz na nic bardziej błyskotliwego. - rzuciłem naburmuszony i zaraz chciałem się od niego odsunąć, ale przytrzymał mnie przy sobie i kiedy w końcu przestał się śmiać, popatrzył mi w oczy, a ja znów czułem jak bardzo się w nich zatracam.
<Ru>
Jak mógłbym go nie uwielbiać? Już w momencie, kiedy pierwszy raz zobaczyłem go na ulicy, gdy błąkał się bez celu, wiedziałem, że jest nadzwyczajny i nie chodziło tu wcale o jego wygląd, choć przyznam szczerze, że to jako pierwsze rzucało się w oczy. Był taki niewinny i zagubiony. Idealny, aby móc uczynić go takim jak ja. Tak na początku pomyślałem. Dopiero z czasem chęć zmienienia go zaczęła zanikać. Odpowiadał mi taki, jaki był od samego początku. Można powiedzieć, że nawet żałowałem tego, do czego go namówiłem. Niestety wtedy było już za późno. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie potrafiłem się z nim dogadać. Dotrzeć do niego. Zwykle był negatywnie do mnie nastawiony, a ja chyba niepotrzebnie jeszcze bardziej utwierdzałem go w przekonaniu, iż jego zdanie na mój temat jest słuszne. Przecież nigdy nie chciałem, żeby cierpiał. No, może na początku. Na pewno nie chciałem, żeby trafił do szpitala. W dodatku dwa razy. Wtedy zacząłem coś dostrzegać. Coś czego przedtem nie widziałem.
Dominic stał się dla mnie ważny. Właściwie najważniejszy, choć nie powinno tak być. Tyle razy pytał mnie jaki jest mój cel, ale zwykle odpowiadałem wymijająco, bo sam nie miałem pojęcia co mną kierowało. Dopiero, kiedy zacząłem powoli zdawać sobie sprawę ze swoich uczuć, dostrzegłem też inne aspekty całej sytuacji z Dominiciem. Podawałem mu narkotyki, bo wiedziałem, że uzależniony, nie wytrzyma bez nich zbyt długo. Chciałem go uzależnić, żeby nigdy ode mnie nie odszedł. Pragnąłem, aby nigdy ode mnie nie odszedł, ponieważ od samego początku coś w nim zwracało moją uwagę i nim się zorientowałem, stał się dla mnie kimś najważniejszym. Brzmię absurdalnie. Gdyby Elen mnie posłuchała, pewnie powiedziałaby, że znowu przesadziłem z dragami. Niestety, ale już nigdy mi tego nie powie.
Tamtej nocy, kiedy to się stało, uświadomiłem sobie coś jeszcze dobitniej. Muszę chronić Dominica. Najbardziej przed nim samym i przed sobą. Może wybrałem zły sposób na dokonanie tego, ale myśl, że mógłbym go oddać komuś innemu, mimo wszystko była gorsza od myśli, że to ja go stracę. Jestem w końcu dość samolubny. Na rękę było mi, kiedy ten cały Kris zniknął. Być może trudno było mi patrzeć na ból Domiego, ale dzięki temu w końcu udało mi się do niego dotrzeć. Dlatego teraz, kiedy wiedziałem, że chłopak wrócił, o czym nie byłem do końca przekonany, aż do dzisiejszego dnia, musiałem uważać. Musiałem pilnować Dominica, aby nie został mi odebrany. Bo nawet jeśli mówi, że nie muszę się o to martwić, wiem o tym jak bardzo jest rozdarty. Chciałby się z nim zobaczyć, ale boi się tego, że ten znów go skrzywdzi. Tak mi się przynajmniej wydaje, ale czy mam rację?
- I co? Może jeszcze powiesz, że będziesz się nim zajmował? - spytałem przez śmiech, nie mogąc zareagować inaczej na tak absurdalny pomysł. Dwóch narkomanów mających w domu psa. To samo w sobie brzmi idiotycznie. Choć wcale nie wydaje się takie złe. Kiedy Domi spytał czy może zamieszkać u mnie na jakiś czas, czułem się głupio i dziecinnie szczęśliwy. Ufał mi na tyle, żeby prosić mnie o nocleg i opiekę. Czy coś takiego nie wydaje się słodkie?
- I tak całe dnie siedzę w domu. - usłyszałem niemrawe mruknięcie przy swojej klatce piersiowej. Oho. Domi zaczyna się denerwować. Zdenerwowany jest jeszcze zabawniejszy niż zwykle. Często tupie wtedy nogą, niczym mała dziewczynka, jakby chciał podkreślić, że on niezaprzeczalnie ma rację i nie mogę jej podważać. - I przestań się ze mnie śmiać. - a więc to o to chodzi. Nic nie poradzę, że na jego prośbę roześmiałem się jeszcze bardziej, przez co był zmuszony się ode mnie odsunąć, aby móc mi pokazać jak bardzo jest na mnie zły.
- No nie gniewaj się. - poprosiłem, kiedy w końcu udało mi się trochę uspokoić, a zaraz potem na nowo delikatnie objąłem go w pasie i choć próbował mi się wyrwać, zostaliśmy tak na dłuższą chwilę. - Pomyślimy nad tym innym razem, co? Na razie to za wcześnie. - mruknąłem, tuż przy jego uchu i spodziewałem się usłyszeć za moment setkę pytań o to kiedy będzie to innym razem i dlaczego teraz jest za wcześnie, jednak żadne z nich nie padło. Aż musiałem bardziej się do niego przysunąć, żeby móc spojrzeć na jego twarz.
- Ale obiecujesz? - spytał tym swoim słodkim, niby smutnym głosikiem i już na pewno wiedział, że obiecam mu wszystko. Mała łajza. Zrobi słodkie oczy, użyje tego smutnego tonu i może mnie sobie owinąć wokół palca. A co jest najgorsze? Że on o tym wie. Westchnąłem ciężko i pokręciłem chwilę głową nad jego zachowaniem, zaraz opierając czoło na jego ramieniu.
- Obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro