Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część III. Rozdział 34

<Dominic>

Odkąd zamieszkałem z Ru, żyło mi się całkiem dobrze. Mówiąc całkiem dobrze, miałem na myśli życie jak w jakiejś utopii. Odizolowany od codziennych krzyków i awantur, byłem zadziwiająco spokojny. Blondyn nigdy nie przesadzał z dawkami narkotyków. Pilnował, żebym nie brał nic ponad to co mi dał i można powiedzieć, że troszczył się o mnie zadziwiająco bardzo. Kiedy wychodził, uprzedzał mnie, żebym na siebie uważał i ciepło się ubrał, jeżeli gdzieś wychodzę. Kiedy nie mogłem spać, mówił do mnie, nawet i przez kilkadziesiąt minut, dopóki nie usnąłem. Było naprawdę w porządku.

Czuję się zawstydzony na samą myśl, ale przytulanie, które już do tej pory było u nas dość częste i pocałunki stały się jeszcze częstsze. Lubię, kiedy nazywa mnie "Dominisiem", albo innym, równie zawstydzającym, ale też miłym zdrobnieniem. Odzwyczaiłem się od tego, że ktoś mógłby być dla mnie tak czuły. Że mógłby traktować mnie w taki sposób. Być może właśnie dlatego, tak bardzo peszą mnie jego zachowania.

Podsumowując. Miałem dach nad głową, jedzenie, osobę, która się mną opiekowała i zapewniała mi to wszystko, czego potrzebowałem, więc właściwie rzecz biorąc, można by powiedzieć, że nic więcej nie było mi do szczęścia potrzebne, jednak jak wiadomo, w momencie, kiedy mamy wszystko czego nam potrzeba, nagle coś musi się zepsuć. Pójść nie tak, nie po naszej myśli. Nie inaczej było i tym razem. Jedynie trudno mi powiedzieć, w którym momencie mój idealne świat zaczął się rozpadać.

Czy był to czas, gdy Ru nie wracał zadziwiająco długo do domu? Chwila, kiedy obudziło mnie dudnienie do drzwi? A może moment, kiedy je otworzyłem i zobaczyłem za nimi Kubę i Fina, bladych jak ściana? Po zaledwie paru sekundach patrzenia na nich, ja również musiałem wyglądać w podobny sposób. Nie bałem się. Byłem przerażony, bo kiedy się nie odzywali, w mojej głowie zaczęły pojawiać się najgorsze scenariusze. Byłem pewien, że coś złego stało się Ru i wiem, że nie powinno tak być, ale gdy dowiedziałem się, że to Elen przedawkowała i nie udało się jej uratować, kamień spadł mi z serca. Jeszcze nigdy nie bałem się tak bardzo.

Właśnie wtedy zacząłem dopuszczać do siebie myśl, że Ru znaczy dla mnie więcej niż powinien. Do tej pory starałem się usprawiedliwiać jakoś nasze zachowanie. W końcu przyjaciele też mogą się przytulać czy nawet całować , prawda? Jednak co bym zrobił, gdyby to on leżał teraz martwy na szpitalny łóżku, a może już nawet w kostnicy? Nie przeżyłbym utraty kolejnej ukochanej osoby. Tak. Ukochanej. Dominic przyznał się, że jest zakochany w idiocie, którego przez długi czas się bał. To znaczy chyba, że jestem takim samym idiotą jak on, prawda? To nawet trochę zabawne, iż nie przeszkadza mi nazywanie siebie idiotą. Może mam jakieś problemy z samym sobą, o których nie wiem? Miejmy nadzieję, że nie. To by znaczyło, że muszę przystopować z dragami. I że muszę przyznać rację rodzicom. Awykonalne.

Łatwo się domyślić, że po tym zajściu nie chciałem nigdzie puszczać Ru. Kiedy następnego dnia rano wrócił do domu, przytuliłem się do niego i nie chciałem go puścić przez kolejnych kilkanaście minut. Staliśmy w korytarzu, ja przytulony do niego każdą możliwą częścią ciała i on zaskoczony, niepewnie odwzajemniając uścisk, prawdopodobnie niemający pojęcia co się stało, że się tak do niego przyczepiłem, ale w tamtym momencie to nie miało dla mnie znaczenia. Nawet zacząłem całować go po twarzy. Jego mina w tamtym momencie była bezcenna.

Co dziwne, nie irytował się tym, że za nim chodzę. A chodziłem. Bardzo często. Praktycznie byłem zawsze krok za nim. Przynajmniej wtedy, kiedy był w domu, bo gdy wychodził, siadałem na parapecie i patrzyłem przez okno, czekając aż zobaczę jego znajomo jasne włosy. Mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że zacząłem popadać w paranoję, ale bez przesady. Jeszcze może pójdę powiedzieć rodzicom, że mieli rację? Pf. Niedoczekanie.

Wracając.. Jak się można domyślić, jedno nieszczęście ciągnie za sobą kolejne i mogłem bez problemu stwierdzić, że to wcale nie ja byłem winny, bo zachciało mi się wychodzić z domu. To był po prostu czysty przypadek, że idąc ulicą potknąłem się i na kogoś upadłem. I zupełnym przypadkiem była to osoba, która wydała mi się dziwnie znajoma. I tak tylko przypadkiem ta osoba zaczęła się wydzierać na całą ulicę "Kris! Zobacz kogo znalazłem!".

Sam byłem zaskoczony swoją reakcją. Przecież nie musiało chodzić o mnie. To, że powiedział to akurat, kiedy na mnie wpadł i że doskonale wiedziałem kto to, nic nie oznacza. Przecież dużo osób może mieć tak na imię, bo jak dużo Dominiców chodzi po ziemi? Pewnie dużo. Właśnie dlatego nie mam pojęcia, dlaczego nie czekając na nic poderwałem się z ziemi i najzwyczajniej w świecie zacząłem uciekać. Nie obchodził mnie fakt, że ktoś krzyczał za moimi plecami, a kiedy usłyszałem swoje imię, jedynie poczułem jak przez moje ciało przechodzi dreszcz. Kiedy dotarł do nóg, miałem wrażenie, że za moment się przewrócę, co nastąpiłoby gdybym nie podparł się ręką o chodnik.

Musiałem wyglądać dość zabawnie, a może nawet dziwnie w oczach tych wszystkich przechodniów. Wpadłem na kogoś i zamiast przeprosić tę osobę, zacząłem uciekać jak jakiś przestępca, przyłapany na gorącym uczynku. Miejmy tylko nadzieję, że nikt nie odebrał tego w podobny sposób. Nie wróżyłoby mi to świetlanej przyszłości.

- Domi? Tak szybko wróciłeś? - usłyszałem pytanie już od progu i coś w głowie podpowiadało mi, że to ja powinienem go o to spytać. Zwykle o tej porze nie było go w domu, a tu proszę. No, ale nawet nie zdążyłem porządnie odsapnąć, kiedy znalazł się obok mnie. - Coś się stało? Dlaczego jesteś taki zdyszany? Ktoś cię gonił? - tym razem byłem pewien, że troska w jego głosie jest autentyczna, gdyż już po chwili mnie do siebie przytulił i zaczął zapewniać, że nic mi nie grozi. Heh. To takie słodkie. - Powiesz mi co się stało?

- Jakbyś dał mi dojść do głosu, to bym ci powiedział. - stwierdziłem obrażony i zrobiłem dzióbek z ust. No dobra. W sumie to nie jestem taki pewien czy bym mu powiedział. Biegnąc do domu, miałem nadzieję, że będę mógł pobyć sam. Nie, żeby nie podobał mi się fakt, że tutaj jest. To nawet lepiej. Gdyby przed momentem nie zadał mi tyle pytań, odwracając moją uwagę, pewnie siedziałbym teraz pod kołdrą i szlochał. - Spotkałem.. Wydaje mi się, że prawie spotkałem Krisa. - szepnąłem, uprzednio przytulając się do niego mocno, dzięki czemu od razu poczułem, gdy tak nagle się cały spiął. Wiem, że nie przepada za Krisem, ale ta reakcja była jednak odrobinę przesadna. Byłaby, gdybym nie usłyszał jego kolejnych słów.

- Nie oddam mu ciebie, Dominic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro