3. Nowa klasa
Powłócząc łapa za łapą, człapałam sobie spokojnie w kierunku mojego domku. Tego dnia miały miejsce pierwsze zajęcia i muszę powiedzieć, że było dość intensywnie. Wykończona zmierzałam w kierunku małej chatki, usytuowanej w pobliżu lasu, niedaleko pałacu Manwego i Vardy.
Nigdy nie chciałam mieszkać w samym zamku, choć miałam taką możliwość. Cieszyła mnie bliskość natury, możliwość bycia sobą. W domu Manwego i Vardy wszystko jest takie strasznie sztywne a ja lubię, tak jak teraz, wracać np. w postaci rysia.
W sumie ryś jest moją ulubioną postacią, wydaje się być taki dzielny i majestatyczny, a jednocześnie mały i dobrze ukryty. Mairon mówił zawsze, że pędzelki na uszach rysia przypominają te elfie szpiczaste końcówki.
W końcu znalazłam się na końcu żwirkowej dróżki. Zmieniłam formę na swój zwykły kształt i weszłam ospale do domu. Zapaliłam kilka świec i powlekłam się do sypialni. Zaraz po ustawieniu światła na stoliczku nocnym, padłam na łóżko i utonęłam w puchowej pościeli.
Acha, no i światło musiałam niestety zapalać zwykłym krzesiwem. Gdybym chciała, mogłabym oczywiście rozniecić sobie małą, białą lampkę, ale na dłuższy czas utrzymanie jej wydawało się męczące. Szkoda, że nie miałam władzy nad ogniem, ale w końcu nie można mieć wszystkiego.
Tego dnia spotkałam z resztą kogoś władającego ogniem. Wygodnie rozciągając się, przypominałam sobie wszystkich kandydatów na Istarich, których dzisiaj poznałam.
Więc tak, przede wszystkim spotkałam pewnego starego znajomego. Olórin był sługą Manwego, a jako że Manwe i Varda to oczywiście małżeństwo, mijałam go kiedyś dość często. Ostatnimi czasy podróżował jednak po całym Valinorze, więc nie miałam szansy częściej go widywać. Tym bardziej ucieszyłam się z możliwości zacieśnienia przyjaźni ze starym znajomym.
Acha, no i oczywiście to Olórin umiał władać ogniem.
Był też Curumo, wybrany przez Aulego. Ten trzymał się sztywniej, oczy błyszczały mu przebiegle. Nie wiem czemu wszyscy uczniowie ognistego kowala wydają się trochę nie teges... W każdym razie on potrafił przemawiać w taki sposób, że wszyscy chcieli go słuchać i od razu sądzili, że ma rację. Niebezpieczny gość, nie powiem. Chyba lepiej mieć go po swojej stronie.
Yavanna wybrała z kolei kogoś bardzo śmiesznego. Aiwendil był nieco zdziwaczały, rozmawiał ze zwierzętami, które przypatrywały się naszej lekcji, zamiast z innymi Majarami. Wydawał się dość nerwowy, ale przynajmniej szczery i otwarty. Polubiłam go, nawet mimo że próbował handlować dziwnymi ziółkami...
No i jeszcze dwójka, Alatar i Pallando. Ci wszędzie chodzili razem, byli nierozłączni. W sumie z nikim innym nie gadali, tylko trajkotali między sobą jak podekscytowane nastolatki, w ogóle nie słuchając na lekcji. Ich wysłał Orome, musieli więc być dobrzy w jakichś polowaniach, nie wiem, może strzelaniu z łuku? Ale dzisiaj się niczym nie chwalili więc trudno stwierdzić. Wydawali się sympatyczni, więc nie będę się czepiać.
Ja oczywiście od razu pochwaliłam się umiejętnościami.
Zasnęłam poprzedniego dnia jako wilk i zapomniałam o tym. Tak, to brzmi niemożliwie, ale czasem się zdarza. Przyszłam w tej postaci na zajęcia i ta piątka była pewna, że na zajęciach są tylko oni, a obok sobie jakiś wilk przysiadł. Dopiero gdy Manwe wywołał moje imię, zauważyłam że nie mam ludzkiej krtani, więc powróciłam do zwykłej postaci. Te miny zaskoczonych Majarów były cudowne. Absolutnie bezcenny widok.
Zajęcia miały charakter bardziej organizacyjny, jak to zwykle pierwsza lekcja. Więc oczywiście nikt za bardzo nie słuchał. Manwe uwewnętrzniał się, starając się przekazać nam jak ważny jest cel tej misji, ale chyba nie był zbyt dobrym nauczycielem. Wszyscy przecież wiedzą, że jeśli ktoś ma się ciebie słuchać, to trzeba pokazać dokładnie kto tu rządzi. Nie można tak po prostu sobie mówić, licząc że inni cię usłyszą i łaskawie posłuchają. Głos musi być pewny, spokojny i władczy. Nie należy sugerować, że czegoś się nie wie etc.
Podzieliłam się tą myślą z Olórinem, ale on gwałtownie się sprzeciwił. Stwierdził, że nie trzeba od razu pokazywać, że wie się lepiej. Nie całkiem pojęłam sens jego wypowiedzi, ale uważał chyba, że najpierw trzeba zdobyć czyjeś zaufanie, później szacunek, a potem już zawsze będzie cię słuchać. Tak zdobyty głos będzie słuchany jeszcze długo i to bez zależności od aktualnej siły i potęgi mówiącego.
Nie wiem co to do końca miało znaczyć, ale Manwe chyba to usłyszał, bo pochwalił Majara i powiedział, że niedługo poruszy ten temat na zajęciach.
Jednak gdy wracałam do domu, zaczepił mnie Curumo i powiedział, że nie ma pojęcia o czym Olórin mówił, ale całkowicie się za mną zgadza.
Ciekawy dzień, nie powiem.
Poodkładałam na półki notes, zioła zebrane w drodze powrotnej i kilka piór, które znalazłam pod krzakiem, po czym rzuciłam pustą już torbą na drugi koniec pokoju. Zdmuchnęłam świeczkę i zmieniłam postać na wilczą. Nie wiedzieć czemu, istotom podobnym do psów śpi się najwygodniej. Wyciągnęłam łapy przed siebie i zapatrzyłam się w księżyc, wspominając. Jak pięknie było kiedyś, gdy światło dnia nigdy nie gasło! Gdy dwa drzewa opromieniały swym blaskiem cały Valinor, nie pozostawiając go w ciemnościach nawet na sekundę. Zanim powstał księżyc i słońce, zanim narodzili się ludzie, zanim świat stał się okrągły i zanim Mairon stał się zły.
Tak rozmyślając o przeszłości odeszłam w cichy sen, bez snów.
//Tak, wiem że krótki
To taka forma
Mam nadzieję, że rozdział się podoba ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro