Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Ciepłe promienie słońca czule głaskały ich po twarzy. Załamywały się w niektórych miejscach, omijając je, a inne obejmowały delikatnie, rozgrzewając ich zmarzniętą skórę. W oddali słychać było dobrze im znane odgłosy miasta: rozmowy, głośna muzyka, piski opon oraz warkot silnika. Przygłuszał je gruby mur drzew, zielona wysepka na szaro-burej mapie metropolii, ostoja spokoju i najbliższe im miejsce odpoczynku. 

Lekki wiaterek rozwiewał jej włosy, bawiąc się wcześniej ułożoną fryzurą. Dziewczyna nadymała zabawnie policzki za każdym razem, gdy niesforny kosmyk przysłaniał jej oczy, wyklinając przy tym złośliwe podmuchy.

- Mam dość - jęknęła, poddając się.

Położyła głowę na ramieniu Czecha, wtulając się w jego puchową kurtkę. Miejsce wiatru zastąpiły dłonie chłopaka. Przymknęła powieki, skupiając się na szeleście liści.

Tak bardzo kochała te chwile, gdy mogli bezmyślnie patrzeć się w dal, słuchać szumu wiatru, czuć zapachy zimy: igieł świerka, kawy z cynamonem i goździkiem oraz szarego, smolistego dymu. Byli obserwatorami, chłonęli otaczający ich świat wszystkimi zmysłami. Zapisywali go złotym atramentem na ozdobnych kartkach w głębi duszy.

- To gdzie mnie zabierasz na walentynki? - mruknęła niewyraźnie. Wystawiła język, łapiąc spadające śnieżynki.

Białowłosy poruszył się niepewnie, przygryzając wargę.

- Przepraszam Pola, ale spędzam je z kuzynką...

Otworzyła gwałtownie oczy, czując, jak ten cienki postument podtrzymujący jej spokój, zaczął się chwiać.

- Znowu? - spytała cicho, unikając jego spojrzenia.

Te jedno westchnięcie odbiło się w jej głowie niczym krzyk po środku kanionu. Zwykły dźwięk, na którego normalnie nie zwróciłaby uwagi. Teraz jednak zacisnął na jej klatce piersiowej pętle, niemalże przyduszając ją.

- Wiesz... Ona nikogo nie ma, byłoby jej przykro. Nie chcę, żeby spędzała ten dzień sama - odparł, nadal bawiąc się jej włosami.

Zaczęło jej brakować powietrza. Mroczki przed oczami... Łzy, zbierały się w kąciku oka, pragnąc uwolnić potok bólu. Zardzewiałe łańcuchy ostatkami sił powstrzymywały rwące się emocje. Choć nie miały wiele lat, nie były w najlepszym stanie, nieustannie nadrywane, ciągnięte, ruszane.

- Dlatego to ja mam je sama spędzić? - wydusiła. - To nie pierwszy raz, gdy psuje nam plany. 

Chłopak odwrócił się gwałtownie, wręcz zrzucając z siebie głowę dziewczyny.

- Co masz na myśli? - warknął, marszcząc brwi.

Polska odsunęła się gwałtownie. Zgarbiła się lekko, niemalże słysząc jęk i zgrzyt ogniw łańcucha, z trudem wytrzymujących ciężar łez.

- Czechy... - zaczęła niepewnie. - Ona nie ma pięciu lat, nic jej się przez jeden dzień nie stanie. - Niemalże wyszeptała, bojąc się, jak zareaguje chłopak. - Odmów jej. Chociaż ten jeden jedyny raz. Proszę.

- To moja kuzynka. Możesz jej nie lubić, ale nie zabronisz mi spędzać z nią czasu! - Wstał, niemalże krzycząc.

Zimny wiatr uderzył mocniej niż do tej pory, porywając kręcone kosmyki Czecha do tańca. Wbił malutkie ostrza w ich i tak już zaróżowione policzki. Dawał znak, subtelną wskazówkę; cóż jednak była ona dla nich, gdy nie potrafili jej odczytać?

- Ale ja ci nie zabraniam, po prostu nie musicie się tak często spotykać! - Dreszcz przebiegł po jej ciele, gdy wypluła z siebie te słowa. - Nie zauważyłeś, że Słowacja jakoś zawsze czuje się źle i jest samotna akurat w tedy, kiedy mamy coś razem zaplanowane? Ona mi to robi na złość!

- Opanuj się Pola - wysyczał z pomiędzy zaciśniętych zębów Czechy. Nie była w stanie dostrzec jego ekspresji, już prawie przelewające się łzy zasłaniały jej widok. Jednakże zaledwie po widoku tego zamazanego obrazu jego sylwetki, ciarki przebiegły po jej ciele. Zatrzymały się przy sercu, które ścisnęły z całej siły, nie chcąc go wypuścić. - Znamy się od dziecka, nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. To ty jesteś przewrażliwiona.

- Proszę, po prostu powiedz jej "nie"! Albo chociaż raz przełóż spotkanie z nią, zamiast odwoływać randkę ze mną!

- Jak na razie to ty jesteś jedyną, która nie potrafi przyjąć do wiadomości, że istnieje takie słowo jak "nie"! Więc proszę cię, nie udzielaj mi tych swoich rad - prychnął, odwracając się w przeciwną stronę.

- Dlaczego... - Przełknęła gorzkie łzy. - Dlaczego po prostu jej nie odmówisz!? - wyrzuciła z siebie.

Cały świat zamarł, ogłuszony tym krzykiem rozpaczy. Już nic nie trzymało jej emocji, wyrzuciła je w świat, tę niekontrolowaną ilość trzymanego przez lata bólu. Natura - jakby świadoma niebezpieczeństwa - zupełnie umilkła. Uderzające o siebie gałęzie się znieruchomiały w połowie. Wibrująca pieśń jemiołuszki urwała się nagle, w połowie nuty, a podmuchy wiatru ustały.

Patrzyła na oddalającą się sylwetkę Czecha. Cieknące po policzkach łzy szczypały ją w skórę, jednak nie zwracała na to uwagi. Zacisnęła pięści, smakując bólu, gdy jej paznokcie zagłębiły się w skórze dłoni. Czuła, jakby coś się w niej zmieniło. Jakby z pierwszą wylaną kroplą uciekł jej rozsądek, jej "normalność".

Nienawidziła Słowacji, zresztą z wzajemnością. Nie wiedziała nawet czemu, na początku chciała być miła. Jednak szybko ta nienawiść przesiąknęła ją do szpiku kości, nie pozostawiając miejsca na zadawanie sobie tego typu pytań. Dlaczego ona zawsze musiała im przeszkadzać? Dlaczego zawsze musiała pokazywać jej, że nie ważne jak bardzo będzie się starać, Czechy zawsze wybierze Słowację? Dlaczego nie mogła chociaż ten jeden jedyny raz odpuścić, nie rujnować im planów?

Przyspieszyła kroku, widząc już bramę, porośniętą winoroślą. Pięła się po zimnym metalu nieustannie, wręcz z dedykacją, nie zważając na przechodzących ludzi. Pragnęła być jak najwyżej, objąć swoimi ramionami jak największy obszar.

Polska wzięła głęboki wydech, rozkoszując się rozrywającym ją od środka zimnem. Zrobi wszystko, żeby tą szmatę przekonać, aby w końcu przestała im wchodzić w drogę.

⊰···⊱

Jedynymi dźwiękami wypełniającymi pomieszczenie były szelest kartek i skrobanie długopisów. Nic dziwnego, w końcu była to biblioteka z równo trzema osobami w środku; bibliotekarką, dręczącą bez przerwy klawiaturę, chłopakiem, którego książka tak pochłonęła, że nie usłyszał dzwonka i białowłosą dziewczyną, zapełniającą zeszyt od matematyki ciągiem liczb i znaków.

Te piątkowe popołudnia, kiedy każdy z pośpiechem wychodził ze szkoły, były jej ulubionymi. Spokój w tym budynku rzadko panował. Z tego też powodu, gdy w końcu się pojawiał i mieszał z pomarańczem i złotem przemierzającym pomieszczenie, nabierał magicznych kolorów. Nawet słońce schylało się i zaglądało przez rolety, chcąc doświadczyć tej chwili.

Rozpuszczone włosy szurały po papierze, gdy nachylona nad kartką zapełniała ostatnie kratki. Odłożyła w końcu długopis i rozciągnęła się przy wtórze strzelania kości.

- Nie rób tak - powiedziała kobieta, krzywiąc się z nad komputera. Nadal nie przestawała maltretować klawiszy.

Dziewczyna przetarła oczy i sięgnęła po torbę, wrzucając do niej wszystkie wyłożone wcześniej przedmioty. Choć pociąg miała dopiero za półtorej godziny i tak skończyła już większość rzeczy, które miała do zrobienia. Mimo wszystko był piątek i nie miała ochoty siedzieć tu zbyt długo. 

Idąc do wyjścia zerknęła w stronę toalety. Wypadałoby sprawdzić czy nie rozmazała sobie tuszu do rzęs. 

- Hej - mruknęła niechętnie, widząc malującą się Słowację.

Dziewczyna stała przed lustrem, uważnie konturując sobie usta. Drgnęła zaskoczona, szybko się odwracając, niechcący brudząc przy tym lustro beżowo-różową kredką do ust.

- Cześć Pola - uśmiechnęła się do niej.

Nie był to uśmiech, którym wita się przyjaciela. Była to na szybko założona maska, przykrywająca grymas. Nie zaskoczyło jej to, sama zareagowałaby w ten sposób. 

- Trochę się rozmazałaś - dodała, wskazując palcem na oczy.

Krzywy uśmiech zawitał na twarzy Polski, gdy ta stanęła obok kuzynki Czech. Wyjęła z torby maskarę i starała się naprawić to, co zniszczyła.

Cisza wypełniła pomieszczenie. Jedyne co ich oddzielało od reszty budynku to szare drzwi. Czuła się jednak, jakby był to gruby mur, bariera nie do przebicia. Jakby słowa tu wypowiedziane, myśli, dźwięki nie miały możliwości opuścić tego pomieszczenia.

- Czechy idzie do ciebie w walentynki? - Polska spytała, bardziej stwierdzając fakt. 

Cukierkowy śmiech Słowacji wypełnił pomieszczenie, uderzając ją otwartą ręką w policzek.

- Tak, wybacz mi - Zachichotała. - Nie chciałam być się sama w tej dzień. Mam nadzieję, że nie zepsułam wam planów - dodała, nie odwracając się.

Pola zacisnęła zęby, powstrzymując się, aby nie wybuchnąć. 

- Właściwie to tak... - syknęła, z całej siły ciągnąc szczotką po rzęsach.

- Wybacz - Uśmiech nie schodził jej z ust. Był jak przymocowany śrubami do twarzy. - Wiesz, skoro Czechy się zgodził, myślałam, że nic nie macie zaplanowane.

- W walentynki? - Prychnęła zirytowana. Oblepiona tuszem rzęsa spadła jej na policzek. - Nie możesz się z nim spotkać kiedy indziej?

- Pola, kochana, nie mogę - Westchnęła przeciągle. -  Mamy już wszystko zaplanowane... Może po prostu umów się z nim w inny dzień?

Wdech u wydech. Wdech i wydech.

Miała wrażenie, że zaraz coś rozsadzi ją od środka. Że jej emocje wybuchną jak lawa z wulkanu, tryskając odłamkami na różne strony.

- Zamknij się.

Słowacja popatrzyła na nią zaskoczona. Nagła zmiana tonu ją zaniepokoiła, ale i rozbawiła. Widać, że dziewczynie bardzo zależało na tym, aby przełożyła spotkanie. No cóż, ona nie miała zamiaru odpuścić.

- Co tak agresywnie? - Zachichotała. - Co ci tak na nim zależy? On i tak ma cię gdzieś.

- Zamknij się - powtórzyła jak echo.

- Prawda boli, co? Nie przejmuj się, zerwij z nim. Przejdzie ci w końcu i będziesz mieć spokój, ja zresztą też.

- Zamknij się wreszcie! - Polska poczuła, jak coś w niej pęka. Te ogromne pokłady złości i nienawiści, żalu i bólu - wszystko uwolniło się jak woda z przerwanej tamy. Znowu.

Złapała za włosy Słowacji i z całej siły cisnęła jej głowę o umywalkę. Krzyk pełen bólu rozdarł powietrze.

- Co ty robisz!? Zostaw mnie! - wrzasnęła, wijąc się w panice.

- Zamknij się!

Zacisnęła palce jeszcze mocniej, wbijając z całej siły paznokcie w skórę między włosami. Uderzyła ponownie. Tak jak i wcześniej, dziewczyna wydała przeszywający krzyk.

- Zamknij się! Zamknij się! Zamknij się! Zamknij się! - Polska krzyczała w obłędzie.

Cios za ciosem, łazienkę zaczynała pokrywać krew. Ręce Słowacji ciągle zmieniały miejsce, na zmianę próbując uwolnić się z uścisku i zamortyzować uderzenia. Panika wypełzała z niej, chcąc się ratować od niechybnego i bolesnego końca. Krzyki przerodziły się w charczenie, gdy w pewnym momencie rozległ się trzask.

- Przestań... Proszę...

Ciepła krew i łzy zalewały jej twarz. Przeźroczysty płyn wypływał strużką z jej ucha, mieszał się z resztą płynów, tworząc jasno-czerwoną maź.

- Zamknij się! Zamknij się! Zamknij się! - powtarzała jak mantrę. Niczym zaprogramowana maszyna na zmianę uderzała i krzyczała, nie przerywając nawet gdy zaczynała tracić równowagę.

Wreszcie zaczęła się uspokajać. Uścisk zelżał, a oddech stał się spokojniejszy. Puściła dziewczynę, rzucając ją na ziemię.

- Zamknij się... - wydyszała po raz ostatni, kończąc akt furii.

Odgarnęła kosmyki z twarzy, w końcu mając dobry widok na swoje dzieło.

Kafelki zbryzgane były krwią, tak samo ściany i lustro. Gdyby nie wiedza o tym, co przed chwilą się tu stało, byłaby w stanie pomyśleć, że to kilkuletnie dzieci uczyły się używać farb. Z większych kleksów cienkim strumieniem nadal spływała czerwona ciecz. Świecąca zimnym światłem lampa, również nie została oszczędzona. Bordowe plamy na ziemi odpowiadały miejscom rozbryzgów na plastiku, przez które światło próbowało się przebić. W miejscu, gdzie najczęściej uderzała, umywalka była pokruszona. Skapywała z niej czerwona ciecz, tworząc pod nią kałużę, na której - niczym wyspy na morzu - leżały rozkruszone kawałki. Łączyła się niewielką cieśniną z tą, przy głowę Słowacji.

Polska zadrżała. Oblizała suche usta, ignorując metaliczny smak, który pozostał jej na języku i podeszła do  leżącą na ziemi dziewczyny.

- Zabiłam ją - jęknęła, kiedy ta gdy kopnięta nie odpowiedziała, ani się nie poruszyła.

Zerknęła na pokryte krwią i wyrwanymi włosami ręce. Brązowa bluzka przylegała do jej ciała w mokrych miejscach, tak samo luźne jeansy. Jej włosy, wcześniej śnieżno-białe, teraz przybrały kolor lodów truskawkowych. 

Odwróciła głowę kuzynki Czecha. Usta - delikatnie uchylone - zamarły na wieki w połowie krzyku. Jedno oko pozostało otwarte, zalane krwią. Drugie było na wpół zamknięte, a rzęsy się skleiły. Jej rysy twarzy były niewyraźne, zasłonięte przez przylepione do twarzy włosy oraz spływające płyny.

- Zabiłam ją - powtórzyła, bawiąc się i obracając tym krótkim zdaniem jak cukierkiem.

Nie żyła. Właściwie to ją zabiła. Powinna coś czuć? Podświadomie wiedziała, że tak. Żal, rozpacz, niedowierzanie. Bólu powinien przeszywać jej ciało niczym zimny metal, rozrywać jej tkanki. Powinna czuć rozczarowanie samą sobą, że to zrobiła, że odebrała komuś życie. Tak jak wielu filmach, które oglądała i czytanych przez nią książkach.

A jednak, nie czuła nic takiego. Tylko pustkę, którą drobnym strumyczkiem zaczynała zapełniać satysfakcja. Spełnienie. Szczęście.

Patrzenie na bezwładne ciało dziewczyny nie sprawiało, że czuła się lepiej. To myśl, że przez nią jej serce już nigdy nie zabije, napawała ją szaloną radością. Wzięła głęboki wdech, wypełniając swoje nozdrza, gardło i płuca metalicznym zapachem krwi. Z zafascynowaniem przyjrzała się swoim drżącym rękom. To one, kierowane jej emocjami to zrobiły. Nigdy nie sądziła, nie przeszło jej nawet przez myśl, że kiedykolwiek coś takiego uczyni. A jednak, powoli zasychająca na jej twarzy krew wypełniała jej serce dumą.

Czuła się wspaniale.


⊰···⊱

Pierwszą wersję znajdziecie w "Krótkich One Shotach".

Jeżeli są jakiekolwiek pytania, nie bójcie się ich zadać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro