I. Praca pasją człowieka
Szur-szur. Szur-szur.
Brązowy płyn spływał po kafelkach gęstymi strumieniami, mieszając się z pianą.
Chlup, chlup. Chlup, chlup.
Spienione fale pchały się do przodu, ścigając się, by jak najszybciej dostać się do przerwy między ścianą a podłogą.
Raz, dwa. Raz, dwa.
Charczenie starego, wielokrotnie używanego karchera wypełniło pomieszczenie. Para wydobywająca się z urządzenia otulała podłogę, jak serwetka nieuważnie zrzucona na ziemię.
Polska otarła czoło, odgarniając wysuwające jej się z koka włosy. Mimo delikatnego makijażu oraz użycia utrwalacza, kremowa smuga rozgościła się między błękitem gumowych rękawiczek. Podniosła mokry dywan i odłożyła na suszarkę. Ta - pod ciężarem nasiąkniętego wodą materiału - wydała z siebie głośne westchnięcie.
Kilka miesięcy wcześniej znalazła pracę w małym, podmiejskim biznesie. Jej zadaniem było czyszczenie dywanów. Dzień w dzień, z przerwami w weekend, odsłaniała najróżniejsze wzory i obrazy, wyrywając je z zaborczych ramion brudu. Oprócz Polski pracę znalazł tu jedynie syn właścicielki, z którym co jakiś czas się zmieniała miejscem, zasiadając w ich małej "recepcji".
Usiadła na plastikowym krześle w kącie pokoju. Zdjęła rękawiczki i zaczęła rozmasowywać obolałe dłonie.
- Pomóc ci z czymś?
Niski, niebieskooki mężczyzna oparł się o framugę. Proste jak drut, rozczochrane włosy rwały się w stronę wolności, tworząc prawdziwe gniazdo na jego głowie. Nie przejmował się tym, co jakiś czas je przeczesując - nie, by wyglądały lepiej, lecz żeby nie zasłaniały mu obrazu.
- Nie trzeba, Korea - Uśmiechnęła się wdzięcznie kobieta.
Wstała i ruszyła w stronę opartych o ścianę dywanów.
- Weź któryś z tych - Korea Południowa wskazał ręką w przeciwną stronę. - Te są najstarsze, za niedługo musimy je oddać.
- Dobrze - Skinęła głową.
Założyła rękawice przy wtórze kroków. Zerknęła na oparte na ścianie kilka dywanów. Najbardziej z lewej był czerwony, z białymi liniami w kształcie prostokąta. Przestrzeń między nimi wypełniona była brązowymi, żółtymi i beżowymi ornamentami. Na środku wyszyty był ni to owal, ni to prostokąt, o zawijasowatych krawędziach. Typowa "babcina" wykładzina. Zaraz obok niedbale rzucony był mały, dziecięcy dywanik z klasami oraz różowymi, niebieskimi i zielonymi kształtami. Niedokładnie zwinięty materiał ujawniał nieudolnie zeskrobane ślady plasteliny i wyglądające z pomiędzy włókien akrylu okruszki. Zerknęła w bok. Trzeci i ostatni był tak brudny, że trudno było cokolwiek z pod tej brązowej warstwy ziemi dojrzeć. Tylko w niektórych miejscach wystawał beżowy ogon lwa i głowa konia, wychylającego się zza stajni. Kobieta kierowana ciekawością, sięgnęła właśnie po niego.
Złapała za górną część dywanu, szurając dolną po mokrych kafelkach. Zostawiał za sobą delikatny, brązowy ślad. Materiał był sztywny i sklejony. Mimo to szybko go rozwinęła, z całej siły za niego ciągnąc.
Zastygła w bezruchu, gdy ostry, metaliczny zapach zakłuł ją w nos. Był jak miliony igieł wbijających się w przełyk, powoli przebijające kolejne warstwy tkanki. Od dawna go nie czuła, wspomnienie z nim związane uderzyło ją z impetem, aż zachwiała się, tracąc równowagę. Otworzyła szeroko oczy i zastygła w bezruchu.
To nie tak, że o tym zapomniała. Niemal codziennie śniły jej się białe, mokre od krwi włosy, oblepiające nieruchomą twarz. Budziła się z uśmiechem na twarzy, gdy przypominała sobie spryskane krwią ściany i spływającą z umywalki ciepłą ciecz. To właśnie wspomnienie wijącej się w panice i bólu Słowacji, dawało jej siłę by wstać z łóżka, było jedną z dwóch rzeczy, które zdmuchiwały szary kurz z ponurej rzeczywistości.
Nigdy nie zapomniała tego dreszczyku emocji. Te ciarki, szczypiące ją w ramiona i plecy, szczęście i radość, od których kręciło jej się w głowie. I w końcu satysfakcja, wypełniająca jej ciało od palców u stóp do samego czubka głowy. Napinała jej mięśnie, szczególnie skupiając się na ustach. Krzywy, acz szeroki uśmiech gościł na jej twarzy jeszcze przez długi czas.
Czy chciała to powtórzyć? Oczywiście. Strach jednak obezwładniał jej ciało, a ta część niej, będąca najbliżej bycia racjonalną, przekonywała ją, że to się nie uda. Że tym razem nie ujdzie na sucho, zwłaszcza, że już wtedy była blisko.
Spojrzała z fascynacją na brudny materiał. Chciała wiedzieć więcej, przekonać się, czego ów przedmiot był świadkiem. Szybko sięgnęła po wąż i odkręciła zawór, chcąc jak najszybciej poznać skrywaną przez niego historię.
Pierwsze krople uderzyły w grubą warstwę brudu, rozbryzgując się w cztery strony świata. Zazdrosne złapały za brązowo-czerwony ślad, ciągnąc go ze sobą na dno. Gęsty strumień wody porwał gródki ziemi do szalonego tańca. Piruety, podskoki, ukłony - wszystko kończyło się, gdy tancerze uderzali z całej siły w okrutną i groźną ścianę.
Polska pośpiesznie rozlała płyn. Niewielka zmarszczka pojawiła się na jej nosie, gdy ciężki, kwiatowy zapach przytłumił ten ostry i metaliczny. Klęknęła i zaczęła szorować.
Krew wsiąknęła w drewniany parkiet. Wżarła się głęboko, nie chcąc opuścić swojego małego kącika. Mimo przyciskanej z całej siły szczotki, której grube włosia wręcz zdrapywały lakier, bordowe zacieki nie miały ochoty zniknąć.
- Już chyba łatwiej byłoby to cholerstwo wyrzucić - warknęła podirytowana.
Od niemalże godziny próbowała domyć ten jeden, niewielki fragment podłogi. W trakcie tego żmudnego procesu złamała kilka paznokci, a zaciskane na szczotce palce były całe czerwone.
- Kurwa.
Czerwona plama, a na niej tysiące cienkich linii. Wyjątkowo wcześniej zaczęła sprzątanie, sądziła, że usunięcie tych wszystkich śladów nie sprawi jej żadnego trudu. Najwidoczniej myliła się. Westchnęła ciężko i wstała, rozprostowując obolałe plecy. Miała dość, najchętniej rzuciłaby wszystko w kąt i zdarła zabrudzone panele. Była jednak za słaba, a zatrudnienie kogoś, by zrobił to za nią, byłoby zbyt ryzykowne.
Rozejrzała się po niewielkim mieszkaniu. Większość umeblowania nie zmieniła miejsca, jedynie stół i krzesła, do tej pory zajmujące zaszczytne miejsce na środku pomieszczenia, przesunęły się w stronę drzwi. Z kanapy zniknęła jedna z poduszek, a nierówne ostrze noża od chleba lśniło bardziej od innych. Cały dom wypełniała gęsta mieszanka róży i środków do czystości, uporczywie wwiercająca się w nos.
Nie raz spotkała się z określeniem, iż śmierć jest piękna. Nie była i mogła to teraz powiedzieć z własnego doświadczenia. Widok tryskającej z szyi krwi, gdy w napadzie furii zaatakowała męża, nie cieszył jej. Jedyne, co poczuła to mdłości i zbierającą się w przełyku strawioną kolację. Naturalnie jej pierwszą reakcją było sięgnięcie po telefon i wybranie numeru alarmowego. Zawisła jednak z ręką nad zieloną słuchawką.
Czy cokolwiek by jej to dało? Nie była lekarzem, jednakże rana, którą pod wpływem emocji zadała, była ewidentnie śmiertelna. Nie było już szans go uratować, dlaczego więc miałaby wszystko tracić? Życia już mu nie przywróci, a tym głupim ruchem i ona by swoje straciła - choć, w przeciwieństwie do niego, jedynie te dotychczasowe.
Nie zastanawiała się długo. Kierowana intuicją i tym wewnętrznym strachem, pośpiesznie zabrała się za uprzątnięcie miejsca zbrodni. Szybko zwinęła dywan, zawijając leżące na nim ciało. Ostatnie cząsteczki ciepła zbierały się już do opuszczenia pustej duszy i znalezienia kolejnej istoty, by kontynuować ten nieustający cykl, w którym nic nie znika. Skrzywiła się, gdy głuche stuknięcie rozległo się w głębokiej ciszy mieszkania, wypełniając ją tym nieprzyjemnym dźwiękiem. Łokieć mężczyzny uderzył w żebra, zsuwając się po nich i wbijając głęboko w brzuch.
Zużyła dwa worki na śmieci, chcąc zabezpieczyć się przed czerwonymi plamami w aucie. W jednej ręce trzymała niebieską taśmę izolacyjną, a w drugiej ostre, krawieckie nożyczki. Zamarła klęcząc nad nieboszczykiem. Prześwitujący przez czarny plastik wzór poruszył jej wyrzuty sumienia. Chwycił je za ramiona pół-śniące i potrząsną nimi z całej siły.
Cały ich dom utrzymany był w czerni, bieli i najróżniejszych odcieniach szarości. Między nimi, nieśmiało wyglądając, próbowały na siebie zwrócić uwagę drewniane panele, blaty kuchenne i wiszące na ścianach półki. Oczywiście to ona wszystko ustawiła. Nigdy nie pozwoliłaby mężowi niczego urządzić, nie gdy znała jego gust.
Zawinięty dywan był jedyną oznaką tego, że oprócz niebieskowłosej perfekcjonistki ktoś jeszcze tu pomieszkiwał. Krzywo wyszyte wzory, mające zapewne przypominać jakieś scenki z mitologii w żaden sposób nie pasowały do wnętrza. Jaskrawe kolory rzucały się w oczy, jakby próbując je sobie wziąć, wydłubać. Ich celem było wywołanie bólu. Oślepiały, sprawiając, że wszystko inne wydawało się być przytłumione, szarawe. Sama nawet nie wpadłaby na pomysł, by coś takiego tutaj położyć. Nie ona jednak o tym zdecydowała, została postawiona przed faktem dokonanym i pozostało jej się zgodzić lub rozpocząć kolejną bezsensowną kłótnie.
Wyciągnęła materiał z worka. Krew wsiąknęła już w niego litrami. Krople przepływały wesoło między maleńkimi włóknami, kończąc podróż rozplaskując się na ziemi. Widok tego obrzydliwego dzieła niezręcznych, ludzkich rąk wzbudził u niej dziwny sentyment i tęsknotę, swobodnie mieszającą się z nostalgią. Nie myśląc racjonalnie odrzuciła go na bok. Chciała go zachować.
Światła samochodu przedarły się przez okna, zaglądając ciekawskie do wnętrza. Wzory - linie, które tworzyły rolety, dzielnie broniące prywatności domu - sunęły po ścianach, wraz ze zmieniającym się kątem światła. Ta sytuacja powtórzyła się niecałą godzinę później. Tym razem wyglądała jak niechcący puszczony od tyłu film.
Jedyna mieszkanka domu uklękła na podłodze. Chemikalia, woda i na końcu szczotka. Położyła wszystko obok siebie i zaczęła zeskrobywać czerwone plamy.
- Możesz już przestać - Głośny śmiech wypełnił pomieszczenie. - Jak tak dalej pójdzie, to w tym miejscu zrobisz dziurę!
Wyrwana nagle z rozmyślań kobieta, gwałtownie odwróciła się w stronę, z której dochodził głos.
- Co? - Mruknęła otępiała.
- Od kilku minut czyścisz jeden niewielki kawałek dywanu. Jak tak dalej pójdzie, to go zniszczysz - odparł. - Pola, pobudka! - Korea podszedł do niej, machając ręką przed jej twarzą. - Nie zasypiaj mi tu.
- Wybacz, zamyśliłam się.
Potrząsnęła lekko głową, jakby otrzepując się z wypełniających jej głowę scen i pytań.
- Przyszli już po ten dywan. Przyszła - poprawił się. - Zakładam, że jest już cały czysty? - Spytał, pochylając się nad materiałem.
- Tak...
Zaciekawiona spojrzała w stronę drzwi.
- Niby jeszcze mokre, ale wydaje się być w takim pośpiechu, że nie powinno jej to nawet przeszkodzić - powiedział sam do siebie.
- Mogę jej to zanieść - Polska przechyliła lekko głowę, nadal wpatrując się w drzwi. - Przeprosiłabym ją, że nie zdążył wyschnąć.
- Jasne, dobry pomysł! - Mężczyzna klasnął w dłonie i uśmiechnął się.
W pobliżu wejścia stała niska kobieta. Jej długie włosy przypominały fale na morzu. Niebieskie pasemka wzburzone wiły się i pieniły wokół jej sylwetki, pchane niewyczuwalnym wiatrem. Były tego samego koloru co jej oczy, choć błękitne tęczówki miały w sobie więcej spokoju i opanowania. Czarny pasek, przecinający środek jej okrągłej, pulchniutkiej twarzy kontrastował z białą brodą i dolną częścią ciała. Wydawała się być pogodna i łagodna, jednakże poobgryzane paznokcie, którymi skubała rękawy kurtki, zdradzały jej prawdziwe uczucia. Była nerwowa i niespokojna, poruszona niczym morze podczas sztormu.
Polska nawet nie zwróciła uwagi na wypowiadane przez nią słowa. Standardowa formułka z dodatkiem paru słów przeprosin opuściła jej usta, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu w głowie kobiety. Skupiła się na jej twarzy; spękanych od zimna ustach, drgającej o milimetry lewej brwi, zarumienionych policzkach, mimo panującego w środku pomieszczenia ciepła.
Stojąca przed nią kobieta różniła się od niej samej. Ona nie czerpała z tego przyjemności, wyrzuty sumienia ogłuszały ją i tłumiły zmysły. Pragnienie, by to, co uczyniła było jedynie złym koszmarem, którego zaraz się obudzi, paliło się jak świeczka, jak płomyk nadziei. Zamiast wosku knot zanurzony był w jej duszy, trawiąc ją bezboleśnie.
A Pola? Ona taka nie była. Jej samej żal nawet nie zapukał do drzwi, a co dopiero miałaby je otworzyć i wpuścić go do swojej głowy. Ją to fascynowało. Bawiło. Pragnęła więcej, a czyny tej kobiety tylko zapaliły knot. Knot, którego koniec znajdował się w bombie, wypełnionej szaleństwem, furią, ekstazą.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy ich czubki palców się styknęły. Nikt by tej eksplozji nie przeżył. I właśnie to ekscytowało ją najbardziej.
Śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro