Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wielkanoc

Wszystkiego najlepszego z okazji Wielkanocy! Dużo szczęścia, miłości w życiu nie przyjaciół, ale przede wszystkim oczywiście zdrowia, tak fizycznego, jak i psychicznego, żebyście wytrzymali na tej kwarantannie. A z ośmioklasistami i maturzystami łączę się w bólu, sama w tym roku mam pisać maturę. Niestety, to wszystko nie zależy od nas, dlatego życzę wam po prostu siły, abyście dali radę to wszystko przetrwać ❤️💚

~~~~****~~~~

- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie tak się tym cieszą, bawią...jarają? Chyba tak się teraz mówi - powiedziałam. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i delikatnie dotknęłam porcelanowej figurki zielonego króliczka w kapeluszu, stojącej na jednej z półek. Potem przeniosłam wzrok na kilka leżących obok, kolorowych pisanek. Dosłownie na każdym milimetrze skorupki znajdowała się jakaś kolorowa plama, to wyglądało, jakby ktoś po prostu wytarzał te jajka w kolorowych farbkach, więc doszłam do wniosku, że musiały być one dziełem dzieciaków.

- Nie mam pojęcia. Widocznie to ich bawi - powiedział Jack. Odwróciłam się powoli z powrotem w jego stronę. Popatrzyliśmy sobie prosto w oczu. Chwilę później uśmiechnęłam się szeroko.

- Znam lepsze sposoby na zabawę - powiedziałam. Następnie przeniosłam wzrok na kobietę, która siedziała właśnie przywiązana do krzesła, z kneblem w ustach i nieudolnie próbowała się wyrwać. Po jej twarzy spływały łzy. - Nie martw się, niedługo dołączysz do swoich dzieci. A jak już się spotkacie w życiu po życiu, to powiedz im, że zupełnie nie mają talentu do robienia pisanek - powiedziałam. Schyliłam się następnie i zaczęłam wycinać swoimi pazurami na jej ramieniu różne wzory. Kobieta zaczęła się szarpać i próbować wyrwać, musiałam więc ją przytrzymać. Jakimś cudem zsunął jej się knebel i wrzasnęła z całych sił, tak, że prawie ogłuchłam. Posłałam jej wkurzone spojrzenie i przesunęłam pazurami po jej twarzy, tworząc na niej w ten sposób kilka głębokich, długich cięć, z których natychmiast polała się krew. Kobieta ponownie krzyknęła, a ja zaczęłam się z nią mocować, próbując jej z powrotem założyć knebel. Chwilę później usłyszałam śmiech dochodzący zza moich pleców.

- To nie jest zabawne! Pomógłbyś! - zawołałam.

- Po co? Świetnie sobie radzisz - odparł Jack.

- Ja ci pomogłam z tamtymi dzieciakami! - krzyknęłam.

- Pomogłaś? Więc chcesz mi powiedzieć, że wcale nie miałaś ochoty ich pociąć pazurami, porozcinać piłą, a na koniec podziurawić znów pazurami i zrobiłaś to, poświęcając się dla mnie? - spytał Jack. Tyle w tej jego przemowie było dobrego, że kobieta jeszcze bardziej się rozpłakała i zaczęła się mniej stawiać. Szybko z powrotem ją zakneblowałam, żeby nie męczyła dłużej moich uszu, i poprawiłam jej więzy.

- Nie becz tak, mówiłam już, zaraz dołączysz do tych swoich bachorów. Poza tym powinnaś się cieszyć, może i zobaczyłaś swoje dzieci z poodcinanymi dłońmi, nogami i głowami, ale to wcale nie najgorszy widok, jaki mogłabyś zobaczyć, potrafimy zrobić jeszcze ciekawsze rzeczy! - zawołałam głośno, po czym zaczęłam się śmiać, rozbawiona własnymi słowami. Usłyszałam, że Jack do nas podchodzi.

- Jill ma rację, moglibyśmy załatwić je jeszcze ciekawiej i zabawniej - powiedział. Nagle spoważniałam i pochyliłam się przed kobietą tak, żebym mogła spojrzeć wprost w jej zapłakane oczy.

- A może ci smutno, że zabawiliśmy się z twoimi dziećmi tak nudno? Nie martw się, mogę cię zapewnić, że aż wrzeszczały z radości, a ciebie za to potraktować możemy jeszcze ciekawiej i zabawniej, żeby nie było ci przykro! - zawołałam i znów zaczęłam się śmiać. Po chwili dołączył do mnie Jack. Kobieta znów zaczęła się wiercić i łkać, próbowała też coś powiedzieć, ale byłam pewna, że to tylko kolejne nudne błaganie o litość, więc postanowiłam to zignorować. - To co? - spytałam, odwracając głowę w stronę Jack'a. - Zaczynamy zabawę?

- Milady, ja zabawiłem się nieźle z tamtą trójką dzieciaków, więc teraz ty możesz zacząć - stwierdził z uśmiechem Jack. Był to ten sadystyczny, nieco tajemniczy uśmiech, który nigdy nie wróżył nic dobrego naszym ofiarom.

- Jasne! - zawołałam z radością i odwróciłam się z powrotem w stronę naszej ofiary. Teraz po jej twarzy spływały łzy wymieszane z krwią. Ten widok był jednocześnie i piękny i zabawny. - Biedaczka... Musisz być teraz taka samotna, smutna... Pewnie brakuje ci dzieci, prawda? - dodałam. Mówiłam przy tym z udawaną troską. Kobieta popatrzyła na mnie wrogo, a ja ponownie się uśmiechnęłam. - Mam pomysł! - zawołałam. Następnie odwróciłam się i biegiem udałam się w stronę korytarza, omijając przy tym zaskoczonego Jack'a. - Tylko nic nie rób beze mnie! - zawołałam, kiedy już dobiegłam do schodów znajdujących się w korytarzu i pobiegłam do góry.

~*~

Przez chwilę wpatrywałem się w drzwi, za którymi zniknęła Jill. Próbowałem zrozumieć, co też ona znowu wymyśliła. Potem spojrzałem znów na naszą ofiarę. Na jej twarzy, wykrzywionej bólem, widoczna była piękna mieszanka takich uczuć jak złość, nienawiść, strach, smutek. Nic jej nie robić? Dobrze wiesz, Jill, że cholernie trudno będzie mi się powstrzymać - pomyślałem. Zbliżyłem się jeszcze bardziej do kobiety, która, widząc to, cała zesztywniała. Wyglądała, jakby chciała zlać się w jedno z krzesłem, do którego ją przywiązaliśmy, żebym tylko jej nie zauważył.

- Jill kazała mi "nic nie robić bez niej" - powiedziałem, przyglądając się cały czas z fascynacją kobiecie. Przekręciłem lekko głowę w bok. - Ale chyba nie obrazi się na mnie, jeśli tylko trochę cię upiększę, co? - dodałem. Następnie pochyliłem się, szybkim ruchem pozbyłem się z ust kobiety knebla i, zanim zdążyła jakkolwiek zareagować albo krzyknąć, włożyłem jej do ust swój pazur, przekręciłem w bok, przebiłem od środka policzek i przeciąłem go w stronę ust, co poskutkowało tym, że kobieta miała na twarzy połowę uśmiechu a'la Jeff the Killer.

Wrzasnęła z bólu (a może bardziej ze strachu, kto wie?). Cała zaczęła się trząść, jakby dostała właśnie jakiegoś ataku, po czym podniosła na mnie wzrok pełen szczerej nienawiści. Teraz krew spływała nie tylko z jej rozcięć na twarzy, będących dziełem Jill, ale także z przeciętego policzka. Chyba spróbowała coś powiedzieć, z mojego doświadczenia śmiało mogę rzec, że pewnie byłoby to coś w stylu "wy potwory", ale skończyło się na tym, że tylko coś z siebie wyskrzeczała, po czym zamilkła i jęknęła z bólu. Na jej miejscu nie próbowałbym mówić z taką raną na poliku. Niestety nie miałem okazji dłużej się z nią pobawić, bo wróciła Jill. Zauważyłem, że trzyma coś w rękach za plecami. Nim zdołałem zobaczyć co to, Jill stanęła obok mnie i wyjęła to "coś" zza pleców. Była to odcięta głowa jednego z dzieciaków. Kobieta, widząc ją, wrzasnęła, potem krzyknęła jeszcze raz, zapewne z bólu, który wywoływała rana, a następnie zaniosła się głośnym płaczem. Jill przybrała zmartwioną minę.

- Co jest? Nie chciałaś jednak zobaczyć się z dzieciakami? Szkoda... Ale tak czy owak, i tak niedługo do nich dołączysz! - zawołała uradowana Jill, po czym zaczęła się głośno śmiać. Kobieta popatrzyła na nią z przerażeniem.

- Nie przeciągajmy tego, Jill. Czas się zabawić - powiedziałem. Dziewczyna na chwilę spojrzała w moją stronę i jeszcze raz uśmiechnęła się lekko. Następnie odrzuciła głowę tego dziecka, która potoczyła się kawałek po podłodze.

- Doskonały pomysł! Zaczynajmy! Ale ja pierwsza, bo ty już i tak zacząłeś - stwierdziła. Następnie odwróciła się z powrotem do kobiety, pochyliła nad nią i przerysowała jej po twarzy swoimi pazurami. Do rany na policzku, którą zrobiłem naszej ofierze, dołączyły kolejne głębsze i płytsze nacięcia, z których zaczęła się lać krew, która niemal natychmiast zmieszała się z łzami kobiety. Następnie Jill jedną ręką chwyciła ją za włosy i podniosła jej głowę tak, aby zmusić ofiarę do spojrzenia jej wprost w oczy.

- Masz dwoje takich pięknych oczu, a według mnie, wystarczy ci jedno. Pozwolisz, że jedno wezmę sobie na pamiątkę? - spytała, po czym wbiła jej w oko jeden ze swoich pazurów i szybkim ruchem wyszarpnęła z oczodołu gałkę oczną. Kobieta, choć wydawałoby się to niemożliwe, zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć i płakać. Nie byłem już w stanie dłużej powstrzymać śmiechu. Zgiąłem się wpół trzymając się za brzuch i przez długi czas nie mogłem się uspokoić. Gdy znów spojrzałem na Jill i naszą ofiarę, dziewczyna właśnie przebiła jej twarz pazurami. Musiałem przyznać, że pomału jej twarz zmieniała się dzięki nam w krwawą miazgę.

- Jesteś całkiem zabawną osóbką - stwierdziłem, poważniejąc. Jill popatrzyła na mnie.

- Chcesz dołączyć do zabawy? - spytała.

- Z chęcią. Pozwolisz mi? - odparłem.

- Chyba śnisz, to moja ofiara - powiedziała Jill. Następnie odwróciła się z powrotem do kobiety, pochyliła nad nią i tym razem wbiła jej pazury w bark, a potem przeciągnęła nimi po jej ciele w dół. Kobieta szarpnęła się, najpewniej chcąc się odsunąć, ale uniemożliwiły jej to więzy. Ponownie zaśmiałem się cicho.

- Lepiej patrz i podziwiaj mistrza - powiedziałem, kiedy Jill już się od niej odsunęła. Chwyciłem dziewczynę za ramię i pociągnąłem ją do tyłu. Jill posłusznie zrobiła mi miejsce. Podszedłem do kobiety i popatrzyłem na nią obojętnie.

- Pewnie bardzo boli, co? - spytałem. Oczywiście nie doczekałem się niestety odpowiedzi. Pochyliłem się więc nad kobietą. - Mogę to ukrócić. Masz, jeden z nich powoduje, że nie czuje się bólu. Po drugim będziesz się czuła jak na pieprzonej karuzeli wyrzuconej w kosmos - dodałem, podczas gdy na mojej dłoni pojawiły się dwa cukierki, jeden różowy, drugi zielony. Od ciebie zależy, który sobie wybierzesz i zjesz - dodałem. Kobieta podniosła na mnie wzrok. Przyjrzała mi się z nienawiścią, po czym pokręciła lekko głową.

- Nie chcesz żadnego? A to ci niespodzianka, zazwyczaj nasze ofiary dają się na to nabrać i wybierają cukierka. Skoro nie wybrałaś żadnego, to chyba mogę ci zdradzić sekret. Różowy skutkuje śmiercią przez uduszenie, zielony wywołuje krwotok wewnętrzny i prowadzi do śmierci z wykrwawienia. Tylko czarne cukierki są bezpieczne - powiedziałem.

- I co teraz? Twoja niezawodna metoda z cukierkami zawiodła, mistrzu - powiedziała Jill. Nie musiałem nawet na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że w tym momencie uśmiecha się ironicznie.

- I tak wykorzystam cukierki. Pamiętasz, co mówiliśmy przy zabijaniu dzieciaków? A właściwie co ty mówiłaś? Że chciałabyś porobić jeszcze trochę balonowych jelitowych zwierzątek? - spytałem.

- No tak, tak mówiłam. Do czego zmierzasz? - spytała Jill. Odwróciłem się w jej stronę, jednocześnie sprawiając, że cukierki zniknęła z mojej ręki.

- Skoro nie chce zjeść moich cukierków, to wepchnijmy je w nią na siłę. Potem powiesimy ją za jakąś linę na suficie i zrobimy sobie żywą piniatę - odparłem. Jill natychmiast się ożywiła.

- To doskonały pomysł! - zawołała.

- Nie chcę się chwalić, ale faktem jest, że każdy mój pomysł jest doskonały - odparłem.

- Próbujesz w ten sposób oszukać siebie czy mnie? - spytała Jill. Na jej ustach pojawił się kpiący uśmieszek.

- Nie muszę nikogo oszukiwać - odparłem. Jill jedynie pokręciła lekko głową.

- Dobra, bierzmy się lepiej za przygotowanie naszej piniaty. Trzeba będzie się postarać, bo już ją trochę podziurawiliśmy - powiedziała. W tej samej chwili oboje spojrzeliśmy na naszą przerażoną ofiarę.

~*~

Niestety ofiara nam wykitowała już przy próbie wypchania jej cukierkami, więc nie było sensu próbować z niej dalej zrobić prawdziwej piniaty.

- Nie wyszło. Szkoda - stwierdziłam, patrząc na leżące na podłodze ciało, z dziurą w brzuchu, z której wysypywały się kolorowe cukierki. Jack, który klęczał nadal obok naszej ofiary, spojrzał w górę, wprost na mnie.

- Nic nie szkodzi. Spróbujemy następnym razem - powiedział.

- Naprawdę? - spytałam z nadzieją.

- Oczywiście. Jeśli chcesz, możemy próbować aż do skutku - odparł.

- Chcę! Oczywiście, że chcę! Jeszcze się pytasz? - odparłam.

- No to mamy już plany na następne zabawy - stwierdził z uśmiechem Jack. Następnie rozejrzał się po pomieszczeniu, które obecnie wręcz tonęło we krwi. - Chyba nic tu po nas dłużej - dodał. Spojrzał z powrotem na mnie. - Chodźmy już stąd lepiej, zanim ktoś się zjawi - powiedział.

- W pobliżu tej rudery ktoś miałby się pojawić? - zdziwiłam się.

- Różne przypadki się zdarzają. Tak czy inaczej chodźmy już stąd - odparł Jack. Ruszył w stronę wyjścia, a ja za nim, ale po chwili zawróciłam i podeszłam do jednej z półek. Wzięłam z niej figurkę króliczka i wróciłam do Jack'a, który patrzył na mnie ze zdziwieniem.

- A po co ci to? - spytał.

- Po nic. Nie mogę wziąć sobie pamiątki? W końcu niedługo jest Wielkanoc, chyba zasługuję na jakiś mały prezent, nawet jeśli sama będę musiała go sobie zrobić - odparłam. Jack nic więcej nie powiedział. Wyszliśmy z domu i udaliśmy się w stronę pobliskiego lasu. Miejsce, w którym obecnie byliśmy, znajdowało się dość daleko od Rezydencji, prawie dzień drogi, więc mieliśmy sporo do przejścia.

- Mam nadzieję, że jeszcze się tam nie pozabijali - stwierdziłam.

- A ja wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że to zrobili. Kto by pomyślał, że tak szybko znów ich znienawidzę - odparł. Nie mogłam się powstrzymać i zaśmiałam się krótko, przypominając sobie sytuację, po której klown na nowo całkowicie zniechęcił się do Rezydencji i jej mieszkańców.

- Ale mnie tam to śmieszyło - powiedziałam, gdy byłam już w stanie mówić.

- Ciebie może tak, mnie nie. Ale spokojnie, następnym razem zaplanuję, żeby to na ciebie wylano kilka puszek farby, aby cię "pofarbować na nowo" - powiedział zdenerwowany. Ponownie zaśmiałam się, ale cicho, żeby nie wkurzyć go bardziej.

- Czekam na to z niecierpliwością - powiedziałam. Jack spojrzał na mnie niechętnie.

- Jesteś okropna - powiedział.

- Wiem, wszystkie ofiary mi to mówią, a ty średnio trzy razy dziennie - odparłam.

- W takim razie coś w końcu powinno do ciebie dotrzeć. Musisz się zmienić i być milszą.

- Już raz się zmieniłam, tracąc wszystkie kolory. Nie potrzebuję kolejnej zmiany - powiedziałam. Wystarczyło wspomnieć o utracie kolorów, żeby uciszyć Jack'a. Potem przez chwilę szliśmy w milczeniu. Mogłam jak zwykle z nudną miną nudnie przyglądać się temu nudnemu lasowi.

- Ale serio, co zamierzasz zrobić z tą figurką? Udekorujesz nam tym pokój w Rezydencji albo Lunaparku? - spytał Jack.

- To jest to! - zawołałam.

- Co jest co? - spytał, spoglądając na mnie ze zdziwioną miną.

- Jack, jesteś wspaniały! Zainspirowałeś mnie! Tak zrobię! - zawołałam.

- Jak?

- Zobaczysz jeszcze, ale najpierw powiedz mi, obchodzi się w Rezydencji Wielkanoc? - zapytałam.

- Czasem... Ze świętami różnie bywa, obchodzimy je tylko jeśli ktoś coś ogarnie, a jak nie, to nie. Nikomu jakoś szczególnie na tym nie zależy, a co... Nie. Nie, Jill, nie. Nie! Nie zgadzam się!

~*~

Mina Jill mówiła aż za wiele.

- Nie zrobisz tego...

- Ja zorganizuję nam w tym roku święta! - zawołała podekscytowana, jakby moje słowa nic dla niej nie znaczyły.

- Jill, błagam, nie - powiedziałem. - Zlituj się.

- Ty zawsze jesteś na "nie" - stwierdziła, krzyżując ręce.

- Bo nie rozumiem, po co to wszystko. Mi do szczęścia wystarczy mordowanie, tobie nie?

- Też, chociaż ja lubię też próbować innych form zabawy! Jack, na pewno będzie fajnie! Wrócimy do Rezydencji, załatwię wszystko ze Slendermanem i zacznę działać. Cane i Jane na pewno mi pomogą - powiedziała Jill, po czym podniosła do oczu zabraną wcześniej figurkę króliczka i uśmiechnęła się, spoglądając na nią. Nagle jednak wpadła mi do głowy śmieszna wizja i zacząłem się śmiać.

- Co cię tak bawi? - zapytała Jill.

- Właśnie coś sobie wyobraziłem...

- Co takiego?

- Co by było, gdyby pod koniec tych całych przygotowań i świąt do Rezydencji wrócił Candy. Cane pewnie spróbowałaby go zamordować i mielibyśmy iście krwawą Wielkanoc - powiedziałem, z przerwami na śmiech. Jill zrobiła przerażoną minę.

- To byłaby katastrofa! Jack, nie śmiej się z tego! - zawołała, po czym dźgnęła mnie pazurem w brzuch. Odskoczyłem od niej i spojrzałem na niewielką ranę, z której polała się moja czarna krew.

- Oszalałaś?! - zawołałem, zatrzymując się. Jill także przystanęła i uśmiechnęła się wyniośle.

- I tak i to dawno temu. A teraz, z łaski swojej, przestań się śmiać z tego, to nie jest zabawne. I tylko mi nie mów, że musisz się śmiać ze wszystkiego, bo jesteś "roześmiany" - powiedziała.

- Cholera, przejrzałaś mnie. Ale to prawda, przecież jestem Roześmiany, więc musi mnie wszystko bawić - odparłem. Jill westchnęła z rezygnacją.

- Dobra, zostawmy już temat tego twojego kumpla. Niech wraca kiedy chce, ale nie w Wielkanoc, bo mi zepsuje cały misterny plan organizacji świąt - powiedziała, po czym ruszyła dalej. - No idziesz czy nie? - spytała po chwili, odwracając się w moją stronę. Westchnąłem, spojrzałem jeszcze raz na swoją niewielką ranę, która zdążyła się już zagoić, po czym ruszyłem za nią.

~*~

- Dodanie jednej i drugiej kusi... I jedna i druga ma iście paraliżujące działanie - powiedziałem.

- Dodaj obu i zobacz co się stanie - odparł jakby od niechcenia Smiley, przyglądając się obojętnie moim działaniom.

- O, to byłoby ciekawe, jak wpłynie na człowieka połączeni takich trucizn - stwierdziłem. - Wiesz? - dodałem, spoglądając na niego. On tylko wzruszył ramionami.

- Jestem lekarzem, nie toksykologiem. Nie wiem wszystkiego o wszystkich truciznach, to ty jesteś większym znawcą niż ja. Ale jeśli faktycznie zmieszasz tetrodotoksynę i ichtiotoksynę i podasz to pod postacią cukierków jakimś ludziom, z chęcią poznam wyniki takiego działania - powiedział.

- Ja dodałbym nerki - powiedział Eyeless Jack, który właśnie siedział przy stole i jadł coś...co wyglądało bardzo podejrzanie i nawet nie chciałem pytać, co to było. Wolałem skupić się na robieniu moich słodyczy.

- Zakładając, że nie zapomnę. To może być faktycznie ciekawe widowisko, podwójny paraliż - stwierdziłem.

- Zaiste. Przynajmniej cukierki zwiększą swoją śmiertelność - stwierdził doktor.

- Tsa, ostatnio użyłem samej tetrodotoksyny i niestety mojej ofierze się przeżyło - odparłem.

- Przeżyło? Ale za łatwo nie miała, przez kilka godzin musiała być sparaliżowana - stwierdził Smiley.

- 80 % ludzi po spożyciu tej toksyny umiera, ale akurat moja ofiara musiała przeżyć! - zawołałem, lekko zdenerwowany.

- Czasem bywa i tak - stwierdził Smiley.

- Co robicie? - spytał Jason, pojawiając się w kuchni.

- Ja robię cukierki, bo mi się nudzi i postanowiłem zrobić je w sposób tradycyjny, zamiast wyczarować, Eyeless Jack coś je, a Smiley po prostu podziwia moją pracę - odparłem.

- Nie podziwiam twojej pracy, chciałem tylko zrobić sobie herbatę, ale nie mogę, bo ty cały czas sterczysz przy kuchence i robisz swoje cukierki - powiedział z pretensją w głosie lekarz. Zignorowałem go i zwróciłem się ponownie do Jasona. - Wiesz, że niektóre z tych toksyn ludzie spożywają na własne życzenie? Na przykład śmiercionośna tetrodotoksyna to składnik ryby fugu, z której robi się najwytrawniejsze w Japonii sushi. Żeby było zabawniej, powoduje ona paraliż wszystkich mięśni i jeśli ktoś źle ją usunie, czeka cię śmierć. A nawet jeśli jest dobrze usunięta, i tak zawsze trochę jej pozostaje w sushi i dzięki tej truciźnie podczas spożywania sushi drętwieje język - powiedziałem.

- Wow, kiedy zamieniłeś się w chodzącą encyklopedię? - zdziwił się Jason.

- Zawsze byłem piekielnie inteligentny. I jestem w końcu znawcą trucizn - odparłem, nie bez lekkiej dumy.

- A ja znawcą tworzenia lalek, który szuka nowej inspiracji - powiedział Jason. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń na której chwilę później pojawił się niewielki słodycz.

- Cukierka? Gwarantuję, że po nim będziesz miał taki odjazd, że już nigdy nie zabraknie ci inspiracji - powiedziałem. Jason popatrzył na mnie niepewnie.

- Nie, wiesz, dzięki, wolę jeszcze trochę pożyć - stwierdził.

- Jak tam chcesz - odparłem, wzruszając przy tym ramionami. Następnie odpakowałem cukierka i go zjadłem.

- A co to takiego? - spytał Jason, podchodząc do stolika, przy którym siedział Eyeless Jack. Nie musiałem nawet patrzeć żeby wiedzieć, co przykuło jego uwagę, w tym miejscu nie często widywało się takie ozdóbki.

- Jack mówił, że to pamiątka Jill, którą wzięła sobie z mieszkania którejś ich ofiary - powiedział Eyeless.

- Naprawdę? A gdzie właściwie jest teraz Jill? - spytał Jason. Spojrzałem na niego i przekonałem się, że faktycznie trzyma w rękach figurkę zielonego królika, czego się właściwie spodziewałem.

- Tak. A ona sama teraz załatwia u Slendermana zgodę na organizację świąt wielkanocnych - odparłem niechętnie.

- Wow, podziwiam ją. Aż dziwne, że chce jej się to robić - stwierdził Jason.

- Tak, ja też nie rozumiem całego tego jej zapału, ale podejrzewam, że Slenderman i tak się nie zgodzi - stwierdziłem. Krótko po tym jak to powiedziałem w wejściu do kuchni zmaterializowała się chmura czarnego dymu, z której chwilę później wyłoniła się Jill.

- Jack, nie uwierzysz! Slenderman się zgodził, tylko nie chce, żebym zrobiła to w Rezydencji i pomyślałam, że możemy zrobić Wielkanoc u nas! Slenderman znów się zgodził, teraz tylko jeszcze ty się musisz zgodzić! - zawołała Jill, po czym pojawiła się tuż przede mną. - Zgodzisz się, prawda? Prawda? No zgódź się, zgódź! Ja już wszystko obmyśliłam, wiem co gdzie i jak przystroję i wiem gdzie będzie śniadanie i nawet wiem kto może nam pomóc w ogarnięciu tego wszystkiego i sprzątaniu, także nic się nie martw o nic, musisz się tylko zgodzić! - Jill gadała jak najęta, podekscytowana jak nigdy i podskakiwała przy tym w miejscu, jakby naprawdę ją to cieszyło. Popatrzyłem ponad nią na Jasona, który przyglądał się mi z kpiącym uśmiechem. Jill to zauważyła, odwróciła się i też spojrzała na lalkarza.

- O! Jason! Może pomożesz nam też w przygotowaniach? - spytała.

- Jasne, z największą rozkoszą! Od razu spodobał mi się ten pomysł, choć myślałem, że SLENDERMAN I TAK SIĘ NIE ZGODZI, ale jednak stało się inaczej - powiedział z wrednym uśmiechem na ustach. Przerobię go na cukierki - pomyślałem ze złością, podczas gdy Jill odwróciła się w moją stronę.

- To jak, Jack? - spytała z uśmiechem.

- Jeśli się nie zgodzę, strzelisz focha do następnej Wielkanocy, prawda? - spytałem.

- Oczywiście, że tak - powiedziała, nadal z tym radosnym uśmiechem na ustach. Westchnąłem zrezygnowany.

- Możesz robić co chcesz, ale nie myśl tylko, że dam się wciągnąć w jakieś durne wycinanie durnych kartek wielkanocnych albo durnych króliczków z papieru. Albo w cokolwiek równie durnego - odparłem. Jill zaśmiała się.

- Spokojnie, ty przygotujesz cukierki, chyba że wolisz się zająć czymś innym?

- Cukierki brzmią spoko. Nawet już zacząłem - odparłem.

- Mhm, cukierki z ichtiotoksyną i tetrodotoksyną, to będzie chyba iście paraliżują Wielkanoc - powiedział Smiley, który nagle postanowił przypomnieć o swojej obecności.

- Może będziesz mógł już niedługo sprawdzić na własnej skórze jak działają razem te dwie trucizny - powiedziałem, uśmiechając się przy tym lekko. W duchu zaś modliłem się o cierpliwość, żebym dał radę wytrzymać ten kolejny, dziwny pomysł Jill.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro