Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Urodziny


Na początek chciałabym życzyć wszystkim, aby święta i całą ewentualną przerwę świąteczną spędzili szczęśliwie i tak, jak mają na to ochotę. Jeśli z rodziną, to z rodziną, jeśli samemu, to samemu, a jeśli najchętniej spędzilibyście święta na Madagaskarze, to tego Wam właśnie życzę! Jak wiedzą wszyscy, którzy czytali genezę Laughing Jack'a, został on "stworzony" właśnie w Boże Narodzenie, zatem dziś obchodzi 218 urodziny! Z tej okazji postanowiłam napisać specjalny rozdział, który nie ma wiele wspólnego z właściwą fabułą. Starałam się też zrobić to tak, żeby ta część pasowała może nawet do kilku momentów w opowiadaniu. Coś w tym stylu, że ktoś może stwierdzić, że to miało miejsce np. po rozdziale 25, a ktoś inny, że dopiero po 36. Ale, jak już wspomniałam, to i tak nie ma aż tak dużego znaczenia. I...no, chyba to na tyle. Jeszcze raz życzę wesołych świąt i zachęcam do czytania:D

~~~~****~~~~

-Proszę, zabij mnie już-powiedział chłopak, a po chwili z jego ust wyciekło trochę krwi.

-Już? A gdzie cała zabawa?-zaśmiałem się, po czym wbiłem mu głębiej w brzuch swoje pazury. W porę się na szczęście odsunąłem i nie zostałem opluty jego krwią. Po chwili jednak chwyciłem go za włosy i podniosłem w górę. Nie miał nawet sił, żeby krzyczeć albo jęczeć z bólu. Uśmiechnąłem się, rozbawiony jego reakcją, po czym zacząłem lekko nacinać mu skórę na szyi. Nie chciałem mu poderżnąć gardła, tylko trochę się z nim podroczyć.

-Jack!-usłyszałem tuż za sobą, co tak mnie zaskoczyło, że puściłem chłopaka.

-Chcesz, żebym dostał zawału?!-zawołałem, odwracając się do Jill.

-To nie jest możliwe-odparła, krzyżując ręce. Westchnąłem zniecierpliwiony.

-Czego znowu chcesz?-spytałem.

-Jest 25 grudnia-odparła.

-Tak. Brawo. Znasz się na kalendarzu-powiedziałem, po czym zaklaskałem kilka razy.

-Nie wygłupiaj się. Coś ci mówi ta data?-zapytała Jill. Zacząłem podejrzewać, o co może jej chodzić, ale postanowiłem udawać głupca.

-To jest...pierwszy dzień zimy?-zapytałem.

-Wyzwałabym cię od debili, ale wyjątkowo nie dzisiaj. Nie, to nie jest pierwszy dzień zimy. Dziś jest Boże Narodzenie-odparła Jill.

-No...tak, z tego, co mi wiadomo, to chyba go nie przełożyli-odparłem, udając, że się zastanawiam. Jill przewróciła oczami.

-Proszę cię, oboje wiemy, co dziś jest...-dziewczyna zrobiła dramatyczną pauzę i spojrzała na mnie wyczekująco.

-No co?-zapytałem.

-Twoje urodziny!-zawołała uradowana. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Musze przyznać, że kiedy się uśmiecha, jest jeszcze ładniejsza-pomyślałem mimowolnie, ale zaraz się otrząsnąłem z podobnych myśli.

-Serio? Jakoś nie pomyślałem o tym-powiedziałem, siląc się na obojętny ton.

-Daj spokój, nie wkręcisz mi, że o własnych urodzinach zapomniałeś. Powiedz mi lepiej, jak zamierzasz je uczcić?-zapytała Jill.

-Nie zamierzam-odparłem krótko.

-Co? Dlaczego?-spytała Jill.

-Mam obchodzić rocznicę pojawienia się na tym świecie? Rocznicę dnia, w którym poznałem Isaac'a?-odparłem, nie kryjąc zdenerwowania.

-Nie możesz tak do tego podchodzić. Jeśli do tej pory tak podchodziłeś do własnych urodzin, nie dziwię się, że wolisz o nich nie pamiętać-odparła Jill.

-Co? O co ci chodzi?-zdziwiłem się.

-Kojarzą ci się źle, bo w ten dzień w twoim życiu przytrafiło się coś złego. Ale jak choć raz spędzisz je w jakiś fajny sposób, to na pewno będziesz miał z nimi same dobre skojarzenia-wyjaśniła dziewczyna.

-Znaczy z urodzinami? Czemu mam wątpliwości co do twojej teorii? I czemu brzmisz jak niespełniony psycholog? I czy mam rozumieć, że poprzez "fajny sposób spędzania urodzin" rozumiesz spędzanie ich z tobą?-zapytałem. Nadal nie byłem przekonany.

-Oczywiście, że chodzi mi o twoje urodziny. Nie brzmię jak psycholog, a spędzić je możesz jak chcesz. Ja tylko chciałam dać ci prezent-odparła dziewczyna, po czym zaczęła się kierować w stronę wyjścia.

~*~

-Prezent?-zapytał wyraźnie zainteresowany Jack, pojawiając się tuż przede mną.

-Tak, ale ciebie to najwidoczniej nie interesuje-odparłam.

-Tego nie powiedziałem-odparł klown.

-Nie? To dziwne, bo właśnie takie odniosłam wrażenie-powiedziałam.

-Jaki prezent?-zapytał Jack.

-Urodzinowy-odpowiedziałam, a widząc jego wkurzoną minę, uśmiechnęłam się.

-Sam się możesz przekonać-dodałam. Jack spojrzał przez ramię na ciało martwego chłopaka.

-No cóż, wygląda na to, że on już się wykrwawił na śmierć, innych zajęć nie mam, więc...prowadź-odparł klown. Poszliśmy do namiotu, z którego, jak zauważyłam, Jack zbyt często nie korzystał. Udało mi się go trochę przystroić jak na przyjęcie. Jednak kolorowych baloników i serpentyn było tam stosunkowo niewiele. Dominowały biel i czerń.

-Najpierw spróbujmy tortu-powiedziałam, po czym zaczęłam ciągnąć Jack'a w stronę wcześniej uszykowanego stolika.

-Jakiego tortu?-

-Urodzinowego. Sama go zrobiłam. Upiekłam, a nie wyczarowałam-wyjaśniłam.

-Ale...jak?-spytał zdziwiony Jack.

-Ty też lubisz robić słodycze, a nie tylko je wyczarowywać, prawda?-zapytałam.

-No tak-odparł po chwili Jack.

-Myślałeś, że nie dowiem się, gdzie tu masz kuchnię?-odparłam. Doszliśmy do stolika, na którym znajdował się duży tort, cały czarny z białymi ozdobami. Jack już chciał wziąć kawałek, ale go powstrzymałam.

-Najpierw chyba powinny być życzenia, nie? I jakieś "Sto lat"?

-Piosenka "Sto lat" jest już nieaktualna. Wiesz w ogóle, które to moje urodziny?-zapytał chłopak.

-218-odparłam.

-Racja. A ponieważ jestem nieśmiertelny, to nawet "900 lat" brzmiałoby jak wyrok-odparł klown.

-W sumie to masz rację. Więc może po prostu żyj sobie całą wieczność, zabijaj kogo i jak chcesz, baw się dobrze, często się śmiej i...możesz też przestać być czasem taki denerwujący-powiedziałam z uśmiechem.

-Osobliwe życzenia, ale dziękuję-odparł Jack.

~*~

-Na swoim stole do tortur masz trochę nowych narzędzi, a w tym magazynie, co ostatnio, zamknęłam ci kilka osób, żebyś mógł je zabić, jeśli najdzie cię taka ochota, a i pozwoliłam sobie odnowić twój kościany fotel, bo ostatnio narzekałeś, że musisz to zrobić, a nie masz czasu.

-I ty naprawdę wszystko to zrobiłaś?-zdziwiłem się.

-Tak-odparła Jill.

-Ale dlaczego?

-Bo nie wiedziałam, co by cię najbardziej ucieszyło, więc zrobiłam wszystko, co przyszło mi do głowy-wyjaśniła, widocznie skrępowana, Jill.

-A skąd wiedziałaś, jak naprawić mój fotel?-spytałem.

-To nie było trudne. To tylko mebel z kości, a nie starożytny pałac czy piramida, które trzeba odrestaurować-odparła dziewczyna.

- Aha. No to chyba w tym roku dostałem prezenty za wszystkie te czasy, kiedy nie obchodziłem urodzin-odparłem z uśmiechem. Kiedy zjedliśmy tort, poszedłem obejrzeć nowe narzędzia tortur, które podarowała mi dziewczyna. Były to noże, nożyce, ale znalazł się też sekator, a nawet miecz.

-No, no, moja kolekcja znacznie się teraz powiększy-powiedziałem.

-Dzięki-dodałem, spoglądając na Jill.

~*~

-Ej, przestań!-zawołała Jill. Poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży, dzięki czemu mogłem wykorzystać sytuację i obrzucić ją masą śniegu.

-A masz!-zawołała dziewczyna, po czym zerwała się z ziemi i także zaczęła we mnie rzucać śnieżkami.

-Myślisz, że ze mną wygrasz?-zaśmiałem się, po czym wtarłem w jej twarz i włosy mnóstwo śniegu.

-Jesteś potworem!-zawołała. Spróbowała się wyrwać z mojego uścisku, ale nie udało się jej to.

-Wiem o tym od ponad 200 lat!-zawołałem. Nasza bitwa na śnieżki trwała w najlepsze. Po jakichś dwudziestu minutach postanowiliśmy dla zabawy kogoś zabić. Jill zaoferowała się, że skoczy po jakieś narzędzia do tortur, a ja od razu udałem się do naszych ofiar. W magazynie były związane trzy osoby, dwie dziewczyny i jeden chłopak. Postanowiłem zabawić się nieco przed powrotem Jill. Najpierw powoli poprzebijałem ramiona chłopaka swoimi pazurami, czemu towarzyszyły nie tylko jego krzyki, ale też dwóch dziewczyn. Nie zdążyłem zrobić nic więcej, bo drzwi otworzyły się i stanęła w nich jakaś postać. Myślałem oczywiście, że to Jill.

-Mówiłem wam, że jest tutaj. Te krzyki musiały coś oznaczać-usłyszałem za sobą głos Candy Pop'a. Kiedy się odwróciłem, ujrzałem go stojącego w magazynie i wchodzącego właśnie Jasona.

-A co wy tutaj robicie?-zapytałem zdziwiony.

-Jak to "co"? Przyszliśmy świętować!-zawołał Candy. Przewróciłem oczami.

-Nie obchodzę urodzin-odparłem.

-Ale my obchodzimy twoje urodziny. Z tobą-powiedział Candy. Błazen za nic w świecie nie dał się przekonać i nie odpuścił, dopóki nie wróciłem z nimi do swojego namiotu. Jak się okazało, Candy, Jason i Puppet, który przyszedł razem z nimi, mieli ze sobą całkiem dobre rzeczy. Tak więc zmusili mnie do uczestniczenia z nimi w małej libacji. Do tego, nim zdołałem cokolwiek powiedzieć, zaczęli się zajadać tortem przygotowanym przez Jill. Skąd oni go tutaj wzięli? Przecież zostawiliśmy wszystko w innym namiocie...Swoją drogą, ciekawe gdzie wcięło Jill i kiedy wróci-pomyślałem. Narzędzia do tortur nadal leżały na swoich miejscach, więc byłem pewien, że jeszcze tu wpadnie. Niestety tak się nie stało, a ja nawet nie zauważyłem jej naprawdę długiej nieobecności, bo Candy wpadł na idealny pomysł rozgniecenia kilku moich cukierków i dodania mi ich do picia, kiedy nie patrzyłem. W taki oto sposób przez kilka godzin żaden z nas nie ogarniał, co się dzieje. Jakoś przed północą Jason zupełnie odpłynął i po prostu usnął na podłodze, Candy zaczął się całować z jednym ze swoich balonów, a Puppet toczył zawziętą dyskusję sam ze sobą. Stwierdziłem, że nic tu po mnie i poszedłem się trochę przejść. Dopiero wtedy, dosłownie, wpadłem na Jill.

-Jack! Tutaj jesteś! A ja właśnie miałam zacząć cię szukać!-zawołała. Zauważyła chyba przy tym, że mam mały problem z utrzymaniem się w pionie i pomogła mi się wyprostować.

-Gdzie byłaś?-zapytałem.

-Dopiero teraz się tym zainteresowałeś? Ale ponieważ tak naprawdę nie chciałam, żebyś mi przez tych kilka godzin przeszkadzał, to wybaczę ci ten brak zainteresowania. Chodź za mną-odparła Jill, po czym pociągnęła mnie za sobą.

-Gdzie mnie prowadzisz?-co chwila zadawałem to pytanie, ale dziewczyna ani razu mi na nie nie odpowiedziała. W końcu, kiedy zeszliśmy z głównej drogi i skręciliśmy w jakieś boczne przejście, moje oczy niemal oślepił blask mnóstwa czerwonych, zielonych, niebieskich, żółtych, pomarańczowych, a nawet fioletowych światełek. Karuzela, wejście na kolejkę górską, stare kino i mała, nieczynna już fontanna były udekorowane...świątecznymi dekoracjami.

-Eee...mogę wiedzieć, co się tutaj stało?-spytałem zbity z tropu.

-No wiesz, w końcu twoje urodziny wypadają w Boże Narodzenie, więc postanowiłam jeszcze trochę przystroić to miejsce-wyjaśniła Jill, po czym uśmiechnęła się pewnie.

-Muszę przyznać, że efekt robi wrażenie-odparłem.

-Podoba ci się?

-Pewnie!

-Wiesz, chciałam przystroić cały lunapark, ale nie dałabym rady się ze wszystkim wyrobić. No i niełatwo też było to wszystko znaleźć i tutaj przynieść. Chociaż może moglibyśmy razem zająć się resztą, jeśli byś chciał...

-Dobra, dobra, podoba mi się tak, jak jest-przerwałem jej, po czym objąłem Jill i przyciągnąłem ją do siebie.

-To i tak są moje najlepsze urodziny. Nawet nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem-dodałem, patrząc z zachwytem na migające lampki. Ich światło odbijało się w białym śniegu, co potęgowały zachwycający efekt. Sznury ze światełkami były owinięte praktycznie wszędzie.

-Szkoda tylko, że nie udało mi się znaleźć choinki...-zaczęła Jill.

-Daj spokój, tak jest świetnie-odparłem, po czym uśmiechnąłem się do niej.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro