Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 72

-Kim ty jesteś?-spytałem, stając naprzeciwko tego czegoś, ale w bezpiecznej odległości.


-Kim...Kim ja jestem? Kim ja jestem? Ty mi się pytasz, kim ja jestem?!-postać nawet mówiła dziwnie. Jej oczy były całe czarne, tak samo usta. Nawet ich nie otwierała, ale mówiła. Niemal jak Slender.

-Tak. Pytam ci się, kim jesteś. I co robisz w moim lunaparku-odparłem. Dziewczyna patrzyła przerażona to na mnie, to na...to coś, a chwilę później, może ze strachu, może przez odniesione rany, zemdlała.

-Ja. Jestem. Waszym. Twórcą. Jestem Aniołem Stróżem, który stworzył ciebie dla Isaac'a i Jill, która miała pomóc Mary, a potem tobie. Ale teraz już właściwie taki anielski nie jestem...

Popatrzyłem na Jill, która w jednej chwili pojawiła się obok mnie. W jej oczach widziałem niedowierzanie.

-Jack...ja nie wiem, jak to powiedzieć, ale on chyba mówi prawdę. Czuję to-powiedziała, spoglądając na mnie.

-Wiem Jill. Ja też-odparłem, po czym przeniosłem wzrok z powrotem na...anioła? To było naprawdę dziwne, ale pomimo tego, jak dziwne było to, co mówił, jakaś część mnie mu wierzyła.

-Ale skąd ty tutaj... I po co?-zapytała Jill.

-Po co... Kim jesteś... To pytania, które często słyszeliście od ludzi, prawda? Albo... dlaczego to robicie, dlaczego zabijacie, dlaczego mordujecie niewinnych ludzi, choć mieliście im pomagać?-spytał anioł, po czym zwrócił w naszą stronę swoją twarz. Jill popatrzyła na mnie. Widać było, że podobnie jak ja, nic z tego nie rozumie.

-Ale czego od nas chcesz? Co tutaj robisz? Powiedz-zażądałem stanowczo.

-Przybyłem, żeby uwolnić od was świat. Chciałem wam dać ostatnią szansę, ale ją zmarnowaliście. Chcieliście zabić tą dziewczynę. Kolejną. Stworzyłem potwory. A skoro dałem wam życie, to teraz je wam odbiorę-odparł anioł.

-Co? O czym ty bredzisz?-spytała Jill. Postać nic nie odpowiedziała, tylko wysunęła dłoń, na której po chwili coś się pojawiło.

~*~

Niemal od razu rozpoznałam ten przedmiot. Na początku zajaśniał, tak, jakby na dłoni anioła pojawiło się światło, ale potem przybrało kształt, który od razu poznałam. A potem te kolory i inne detale...

-Jack, to jest twoje pudełko-powiedziałam ze strachem. Spojrzałam na klowna, który był nie mniej zaniepokojony.

-Co ty robisz? Skąd je masz?-spytał Jack.

-Już mówiłem. Jestem waszym twórcą. Przede mną swoich pudełek nie ukryjecie-odparł anioł.

-Przestań! Ty chyba nie chcesz naprawdę zrobić krzywdy Jack'owi?!-zawołałam przerażona.

-Nie chcę. Ale muszę. Muszę was zabić-odparła postać.

-Ale jesteś aniołem! Anioły nie zabijają!-zawołałam.

-A klowny, który miały przyjaźnić się z samotnymi dziećmi, które miały wnosić do ich życia szczęście, radość i miłość, a zamiast tego wniosły cierpienie, ból i śmierć, zabijać już mogą? Poza tym, nie jestem już Aniołem. Nie jestem nim, bo wyrządziłem zbyt wiele złego, tworząc WAS. I ty o tym wiesz, Jill. Miałaś naprawić Jack'a, a zepsułaś się jak on. Myślałem, że odmieni was przyjaźń, wzajemna miłość, ale nie! Miłość, nawet jeśli jest prawdziwa, nie przeszkadza wam w zabijaniu, prawda? Jeśli chcę uchronić przed wami świat, to muszę was zniszczyć-odparł, jak się okazało, nie-anioł. W tej samej chwili pudełko Jack'a zaczęło jakby dymić w dłoni postaci, a klown zgiął się w pół, wydając z siebie zdławiony jęk. Niewiele myśląc, teleportowałam się przed anioła. Chciałam zabrać mu pudełko Jack'a, ale nie udało mi się to. W mgnieniu oka znalazłam się z powrotem tam, gdzie stałam.

-Jak...?-spytałam, patrząc z niedowierzaniem na anioła.

-Jestem waszym twórcą, powtarzałem to już wiele razy. Znam wasze myśli i czyny, zanim wy je poznacie-odparł nie-anioł. Zamarłam. Przez jedną, krótką, upiorną chwilę nie wiedziałam, co powinnam zrobić, podczas gdy Jack miał coraz mniej czasu. Aż w końcu mnie olśniło.

-Ego vocare te venerunt et repleti sunt spiritus immunde ab Eleanoro przyżeczenie ligare te, ex propriis tuum erit!-wykrzyczałam ile tylko miałam sił w płucach. Nie miałam pojęcia, skąd to wzięłam, ale liczyłam na to, że to mi pomoże. Mój twórca spojrzał na mnie, wyglądał na zdziwionego. Czyżby jednak nie wszystko potrafił przewidzieć?-pomyślałam z nutką satysfakcji. Przez tą krótką chwilę nic się nie działo, aż nagle, w jednej chwili, wszędzie pojawiło się jeszcze więcej czarno-fioletowego dymu. To było niemal jak eksplozja. Mnie i Jack'a kawałek odrzuciło, ale jak tylko doszłam do siebie, spostrzegłam, że pudełko klowna leży na ziemi, u stóp nie-anioła. Jeszcze raz spróbowałam się teleportować i je zabrać i tym razem mi się udało. Pojawiłam się z powrotem obok Jack'a, który zbierał się z ziemi. Nie wyglądał najlepiej. Nie krwawił, nie był ranny, ale widać było, że cierpiał. Oddałam mu jego pudełko i w tej samej chwili spojrzałam z powrotem na anioła. Teraz nie był sam. Teraz towarzyszyła mu inna postać. Wyglądała, jakby z nim walczyła.

~*~

-Trochę mi się już nudzi, co oni tyle nie wracają-powiedziałem.

-Nie wiem... Może by iść ich poszukać?-zasugerowała Cane.

-Jeszcze czego! Jestem ich gościem, więc niech o mnie dbają!-odparłem, opierając swoją brodę na ręce, którą z kolei opartą miałem na podłokietniku kościanego fotela Jack'a.

-Może bawią się dobrze bez nas...-odparła Cane.

-Aaa, jak tak, to trzeba im przerwać! Albo nie, sami też się zabawmy! Lepiej niż oni!-zawołałem, po czym zmieniłem się w chmurę niebiesko-fioletowego dymu i teleportowałem przed Cane.

-Na przykład tak!-zawołałem, po czym przyszpiliłem ją do fotela z kości należącego do Jill i szybko oraz brutalnie wpiłem się w jej usta. Cane od razu zaczęła odwzajemniać pocałunek.

-Ty brutalu... Tak chcesz się bawić?-spytała, kiedy na chwilę się od niej odsunąłem.

-Tak!-zawołałem.

-Skoro tak twierdzisz, to...-zaczęła, jedną rękę kładąc mi na karku, a drugą bawiąc się kosmykiem moich włosów. Nie dokończyła jednak, bo przerwały nam jakieś hałasy. Najpierw to brzmiało, jakby ktoś zbił okno, potem z impetem przywalił w ścianę, a na końcu dało się słyszeć jakieś krzyki.

-Albo Jack i Jill lubią naprawdę ostrą zabawę, albo coś jest nie tak-powiedziała z powagą Cane.

-Ostrzejszej zabawy niż ja lubię nie da się lubić, a nawet kiedy my się bawimy, to tak nie hałasujemy-odparłem, wstając.

-Chodź, lepiej to szybko sprawdzić. Potem wrócimy do przyjemniejszych rzeczy-dodałem. Po chwili w moich dłoniach pojawił się mój ukochany młot. Cane pojawiła się obok mnie. Ruszyliśmy. Najpierw wyszliśmy z namiotu i poszliśmy w stronę, w którą odeszli Jack i Jill. Na początku żadnych więcej dźwięków nie było słychać, ale w końcu dotarły do nas inne dziwne odgłosy...

-To brzmi jak walka!-zawołała Cane, po czym spojrzała na mnie. Widziałem w jej spojrzeniu, że chce wiedzieć, czy ja też to słyszę. I czy uważam tak samo.

-A walka z kolei nie brzmi za dobrze-odparłem. Przyspieszyliśmy kroku.

-To chyba dochodzi z...tamtego magazynu-powiedziała Cane. Wskazała niski, nie najlepiej wyglądający budynek. Zresztą, w wesołym miasteczku Jack'a wszystko wyglądało nie najlepiej i błagało o remont. Od kilku lat. Co najmniej. Spojrzeliśmy po sobie, po czym jednocześnie kiwnęliśmy sobie głowami. Każde z nas zmieniło się w chmurę kolorowego dymu i wkrótce już znaleźliśmy się przy wejściu do budynku. I wtedy zaczęła się jazda. W jednej chwili na zewnątrz zaczęło się wydobywać coś, co wyglądało jak czarny dym. Spojrzałem z powagą na swoją dziewczynę.

-To niezłą sobie zabawę wymyślili-powiedziałem, po czym pchnąłem drzwi i wkroczyłem do środka. Moje oczy szybko przyzwyczaiły się do niemal całkowitej ciemności, w końcu miałem w sobie coś z demona. Dzięki temu w porę uchyliłem się przed...czymś co wyglądało jak maszyna do popcornu i co ktoś rzucił w moją stronę. Zrobiłem unik i urządzenie uderzyło w ścianę, od czego zatrząsł się niemal cały budynek. Spróbowałem na szybko ogarnąć sytuację. Pod jedną ze ścian leżała jakaś dziewczyna, która wyglądała jak martwa, a obok niej działo się coś co najmniej dziwnego, bo to wyglądało, jakby walczyły ze sobą dwie chmury czarnego i szarego dymu? No lepiej bym chyba tego nie opisał. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Jill i Jack'a, skulonych obok siebie przy przeciwnej ścianie.

-Mam pudełko!-zawołała w tej samej chwili Jill.

-Głupia! Jeśli ja was mogę zabić tak po prostu, bez użycia pudełka, to on tym bardziej! Ta akcja z pudełkiem była tylko dla niepoznaki!-usłyszałem jakiś głos, którego za nic nie mogłem rozpoznać. Brzmiał jak głos kobiety, choć trudno go było rozpoznać, bo jednocześnie miał w sobie coś demonicznego. W tej samej chwili Cane zjawiła się obok Jack'a i Jill, przez co ta dwójka w końcu nas zauważyła. Popatrzyli na nas tak zdziwieni, jakby zobaczyli nas pierwszy raz w życiu i nie mieli zupełnie pojęcia, kim jesteśmy.

-Candy! Cane! Jak dobrze, że się zjawiliście!-zawołała Jill.

~*~

Skorzystałam z faktu, że anioł...nie-anioł zajęty był walką z demonicą i nie mógł skupić się na przewidywaniu moich ruchów. Teleportowałam się i zabrałam mu pudełko Jack'a, ale, jak widać, nie za wiele to dało. Dalej nie tylko jemu, ale też i mi groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, więc na widok błaznów ucieszyłam się jak nigdy.

-Co się tutaj dzieje?-spytała Cane.

-Długo by wyjaśniać. Musicie pomóc nam walczyć z aniołem...znaczy z nie-aniołem...znaczy...

-Złożył nam wizytę nasz twórca-z pomocą przyszedł mi Jack. Byłam mu niesamowicie wdzięczna, bo sama z wrażenia aż nie mogłam się wysłowić.

-Co takiego?-spytał Candy. Ani on, ani Cane wyraźnie nic z tego wszystkiego nie rozumieli.

-Jill i mnie stworzył anioł, wiecie, prawda?-zapytał Jack. Błazny niemal jednocześnie kiwnęły głowami.

-Tak więc to, co powiem, wyda się wam nieprawdopodobne, ale ten anioł się na nas trochę wkurwił i przyszedł nas zniszczyć-wyjaśnił klown.

-Co? Jak to? Dlaczego? Jakim cudem?-zdziwiła się Cane.

-Nie ma czasu na pytania! Musicie nam pomóc!

-Jasne, oczywiście, że wam pomożemy!-zawołała Cane.

-Świetnie! Moglibyście spróbować zwrócić na siebie jego uwagę, a wtedy my...-zaczęłam. Przerwał mi jednak Jack.

-Nie. To bez sensu. Candy, zostań z nami i nam pomóż. A ty Cane wróć do Rezydencji i zawiadom resztę. Skoro są "naszymi przyjaciółmi", to niech ruszą się i nam pomogą!-zawołał klown.

-To jest dobry plan-przyznałam. Błazny od razu się na niego zgodziły.

-Tylko uważaj na siebie, Cane-powiedział na pożegnanie Candy.

-Ty na siebie też, mój idioto-odparła dziewczyna. Widać było, że niechętnie się rozdzielają, ale byłam im wdzięczna, że robią to dla nas. Wkrótce Cane udała się do Rezydencji, a my zostaliśmy we trójkę, nie licząc demonicy, nie-anioła i dziewczyny, która najpewniej zemdlała.

-To co właściwie robimy? Jaki mamy plan?-spytał Candy.

~*~

Nasz szanowny twórca może i mógł przewidywać nasze ruchy. Może nawet mógł przewidywać, co zamierza zrobić Candy. Ale walka jednocześnie z nami i z Eleanorą go trochę przerastała. My nie mieliśmy za bardzo szansy pokonać nie-anioła, ale mogliśmy odwracać jego uwagę, podczas gdy demonica wykorzystywała to, aby zadawać mu poważniejsze rany. Zastanawiało mnie tylko jedno...Jaki naprawdę miała w tym cel? Miałabym uwierzyć, że jakikolwiek DEMON pomaga nam ot tak, bezinteresownie? Jasne, bujać to my, ale nie nas-pomyślałam z przekąsem. W tej samej chwili mój twórca wyciągnął rękę w moją stronę i dosłownie tylko dotknął mojej klatki piersiowej, a mnie znowu odrzuciło do tyłu. Poczułam jedynie, że z impetem przywaliłam głową w coś metalowego.

-Jill! Nic ci nie jest?!-usłyszałam głos klowna. Po chwili Jack pojawił się obok mnie.

-Wszystko w porządku. Choć, wracajmy do walki, demonica i Candy nie mogą walczyć sami, za nas-odparłam, podnosząc się z ziemi jak najszybciej. Ok, na razie koniec z myśleniem o niebieskich migdałach. Muszę się skupić na tu i teraz, na naszej walce-zganiłam w myślach sama siebie. Kiedy Jack i ja teleportowaliśmy się z powrotem do nie-anioła, tym razem to Candy został niemal wbity w ziemię. Chwilowo jednak uwagę naszego twórcy odciągnęła Eleanor, ja pomogłam błaznowi się podnieść, a Jack zdecydował się na bardzo odważny i niebezpieczny krok (jakby mi powiedział, co zamierza, chyba zostawiłabym Candy'ego, żeby sam się pozbierał i zatrzymała za wszelką cenę klowna). Teleportował się wprost przed tego całego gościa i rzucił się na niego z pazurami. Niby nic niezwykłego, prawie zawsze tak walczymy, ale rzucać się na własnego twórcę, który w każdej chwili może cię ot tak zabić?! Z wrażenia, kiedy Candy chwycił moją dłoń, pociągnęłam go w górę tak mocno, że błazen omal nie przewrócił się w drugą stronę.

-Wybacz! Nic ci nie jest?!-zawołałam od razu. Candy pokręcił przecząco głową, ale ja prawie nie zwróciłam na to uwagi. Od razu odwróciłam się w stronę Jack'a, anioła i demona. Nasz twórca, zupełnie jakby nie czuł ran zadanych przez klowna (lub po prostu zignorował je), wyciągnął rękę, chwycił Jack'a za szyję i z całej siły walnął o ścianę, tak, że budynek znowu nam się zatrząsł nad głowami. Potem, nie puszczając klowna, anioł zbliżył się do niego.

-Naprawdę nie chcę tego robić. Nie zabija się istot, którym dało się życie. Ani anioły, ani ja tak nie działam, ale wy... trudno mi to powiedzieć, ale potwory takie jak wy muszą stać się wyjątkiem od tej reguły-powiedział anioł. W tej samej chwili syknął z bólu, z powodu rany zadanej przez demonicę. Puścił Jack'a, a ten od razu teleportował się obok mnie i Candy'ego.

-Idiota! Mogłeś zginąć!-zawołałam.

-Wszyscy możemy-odparł ze spokojem Jack, pocierając swoją szyję. Już chciałam coś powiedzieć, ale przerwał mi błazen:

-On ma rację. Skup się lepiej na walce z tym czymś, Jill-powiedział. Popatrzyłam na niego zaskoczona. Nawet on był przeciwko mnie? Ale fakt faktem, każdemu z nas groziło teraz śmiertelne niebezpieczeństwo. Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek będę się tak bała o swoje życie. Lub o życie Jack'a i moich...nowych przyjaciół. Jasne, martwiłam się o nich i o siebie, kiedy porwali mnie ci cali agenci, ale wtedy, mimo tortur i halucynacji, było jakoś inaczej. Strach, który towarzyszył mi wtedy, był niczym w porównaniu do tego, który odczuwałam teraz. Bo teraz nie walczyliśmy tylko z ludźmi, którzy bez pomocy specjalnych broni nie są w stanie nam ani trochę zagrozić. Teraz mierzyliśmy się z naszym twórcą, który z łatwością mógł z nami zrobić niemal wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro