Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 70

Dzieciak zakręcił korbką od mojego pudełka. Dało się słyszeć moją ulubioną, najlepszą piosenkę "Pop! Goes the weasel", po czym moje pudełko otworzyło się. Byłam znów wolna! Natychmiast zmieniłam się w chmurę czarnego dumy i wydostałam na zewnątrz. Zmaterializowałam się przed zaskoczonym chłopcem.

-K-kim ty jesteś?-zapytał mocno zdziwiony.

-Jestem Laughing Jill! I pojawiłam się tutaj, żeby się z tobą zaprzy...poznać!-zawołałam na tyle radośnie, na ile mogłam. Uśmiechnęłam się przy tym, licząc na to, że naprawdę wyglądam tylko na zwykłą dziewczynę-klowna, tyle że bez kolorów, a nie na psychopatkę.

-Miło mi cię poznać. A ty jak masz na imię?-zapytałam, wyciągając w stronę dzieciaka dłoń, zakończoną oczywiście pazurami. Chłopiec zauważył to z przestrachem się cofnął.

-Dlaczego masz takie długie pazury?-spytał.

-Żeby...eee....Móc bronić...ciebie i siebie-odparłam na poczekaniu.

-Bronić? Przed czym?-zdziwiło się dziecko.

-Jak masz na imię?-powtórzyłam z uśmiechem, licząc na to, że uda mi się zająć jego myśli czymś innym.

-Mama nie kazała mi rozmawiać z nieznajomymi, a tym bardziej wpuszczać ich do domu-odparł.

-Nie wpuściłeś mnie do domu, tylko uwolniłeś z mojego pudełka, a to przecież różnica. I nie jestem obca, przecież się znamy. A właśnie, a pazury mam po to, żeby ci pomóc, jeśli ktoś zły będzie chciał dostać się do twojego domu albo zrobić ci krzywdę. Obronię cię wtedy-wymyśliłam to wszystko na poczekaniu. Że też dałam się namówić Jack'owi na tę farsę. Co nam obu, zwłaszcza jemu, strzeliło do tych łbów?-pomyślałam ze złością. W tym czasie chłopiec przez chwilę przyglądał mi się podejrzliwie, po czym jego twarz rozpogodziła się. W końcu nawet uśmiechnął się do mnie.

-Jestem Andrew-powiedział.

-Andrew...A gdzie są twoi rodzice?-zapytałam.

-W pracy, jak zawsze. Po szkole zawsze sam wracam do domu, jem jakieś kanapki, robię lekcję... Czasem, jak nie zasnę, to pogadam z nimi wieczorem, kiedy wrócą-odparł chłopiec. Miał jakieś siedem lat. Rodzice nie powinni zostawiać go samego, a wkrótce już przekonają się dlaczego.

-W takim razie musisz się strasznie nudzić przez cały dzień! Ale teraz będziemy mogli się razem bawić!-zawołałam radośnie.

-Super! A w co się pobawimy?-zapytał chłopiec.

-Może...lubisz baloniki w kształcie zwierzątek?-zapytałam. Andrew aż rozszerzyły się oczy.

-Pewnie!-zawołał. Zaśmiałam się, a on po chwili do mnie dołączył, chociaż pewnie zupełnie nie wiedział, o co chodzi.

~*~

-Myślałem, że podzielisz się ze mną-powiedział Jack, rozglądając się po pokoju, obecnie całym ubrudzonym krwią.

-Czym?-zdziwiłam się.

-Dzieckiem-wyjaśnił.

-W sensie?

-W sensie to był mój pomysł, żebyś wróciła do pudełka i dała się znaleźć jakiemuś dzieciakowi. I w razie niepowodzenia to ja cię miałem potem uwolnić, więc liczyłem, że choć ty jesteś wykonawcą, to docenisz pomysłodawcę, i wykończymy dzieciaka razem-odparł klown.

-Zazdrosny, że ja miałam frajdę, a ty nie?-spytałam z uśmiechem. W odpowiedzi Jack tylko westchnął, po czym kopnął lekko kawałek ręki, którą wcześniej odcięłam Andrew.

-W ogóle skąd u ciebie taki pomysł?-spytałam.

-Już ci mówiłem. To jest jeden z moich sposobów działania. Nie zabijam tylko tych, którzy sami do mnie przyjdą, albo których spotkam w lesie. Czasem wykańczam dzieciaki w ich domach. A rodziców doprowadzam do szału-odparł Jack, po czym zaśmiał się.

-Co cię tak bawi?

-Przypomniało mi się, jak kiedyś sprawiłem, że jedna taka zabiła swoje własne dziecko. Jak mu było? Johnny? James? Jake? W każdym razie nieważne. Ale to było świetne, zobaczyć jej minę, jak już zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła-powiedział klown.

-Wow, to musiało wyglądać naprawdę przekomicznie-przyznałam z uśmiechem.

-Jak tego dokonałeś?-zapytałam zaciekawiona.

-Normalnie. Zaprzyjaźniłem się z jej dzieciakiem, przynajmniej oni tak myśleli, i którejś nocy prawie go wykończyłem. Potem ona wpadła do sypialni z nożem, bo co nieco słyszała. Pokazałem się jej, stając między nią, a dzieciakiem. Rzuciła się na mnie z tym nożem, ja sobie jak gdyby nigdy nic zniknąłem, a ona dobiła własnego syna. I tyle, łatwizna-powiedział z uśmiechem Jack.

-A co było później?

-Później?

-No, coś się musiało jeszcze potem stać?

-Stało się, oj stało. Oskarżyli ją o torturowanie i zabicie własnego dzieciaka i wsadzili do psychiatryka. Ale miałem ubaw, jak jeszcze przez jakiś czas ją dręczyłem. Albo puszczałem jej "Pop! Goes the weasel!" albo pokazywałem się na chwilę, a czasem manipulowałem jej snami, żeby jej przypomnieć, co zrobiła. Chciałem ją tak podręczyć, ile się da, a potem zabić jak mi się znudzi, ale mnie ubiegła-wyjaśnił Jack. Popatrzyłam na niego, nic nie rozumiejąc.

-Powiesiła się, kiedy nikt jej nie pilnował, a ja byłem zajęty mordowaniem innego dzieciaka-odparł Jack.

-Trochę szkoda. Liczyłam na jakiś ciekawy finał-powiedziałam.

-Zawsze można wszystko powtórzyć z nową rodziną. Może nawet teraz to ty dasz popis swoich umiejętności. Albo zrobimy to razem, w przeciwieństwie do tego bestialskiego morderstwa, którego dokonałaś sama-odparł klown, wskazując na rozbryzganą po ścianach krew i walające się tu i ówdzie kawałki ciała oraz wnętrzności dzieciaka.

-Czemu nie...Ale to nie wyjaśnia, dlaczego obrałeś sobie właśnie taką taktykę zabijania-powiedziałam.

-Nie rozumiesz? Wybieram zawsze samotne, porzucone dzieci, żeby choć raz w życiu mogły się z kimś zaprzyjaźnić i pobawić-wyjaśnił Jack.

-Pierwszy i ostatni raz-odparłam.

-Dokładnie-przyznał mi rację klown.

-W sumie to niegłupie-powiedziałam.

-Ok, koniec tego dobrego. Zbieramy się, mamy jeszcze trochę pracy.

-Pracy? Jakiej pracy?-zdziwiłam się.

-Skoro nie mogłem się pobawić, zabijając tego dzieciaka, to chcę przynajmniej rozwlec jego wnętrzności po całym domu, żeby rodzice mieli fajną niespodziankę!-zawołał Jack. Zaśmiałam się, po czym natychmiast postanowiłam mu pomóc. Jelita owinęliśmy wokół poręczy od schodów. Jedną nerkę wsadziliśmy do lodówki, drugą do miksera. Zmieliliśmy ją z kawałkiem wątroby i żołądka. Oczy, język i trochę krwi wrzuciliśmy do umywalki w łazience, a odciętą dłoń do toalety. Potem odcięliśmy dzieciakowi palce i stopy i zrobiliśmy z tego ścieżkę od wejścia do pokoju Andrew, w którym zostawiliśmy resztę jego ciała. Mieliśmy szczęście, że dom ogrodzony był wysokim murem, wokół którego rosły jeszcze jakieś drzewa. Jack na spokojnie wyszedł na zewnątrz i zostawił głowę chłopca, pozbawioną oczu, z zaszytymi ustami, na wycieraczce.

-Zostaniemy tu i poczekamy aż wrócą? Chcę zobaczyć ich reakcję!-zawołałam podekscytowana. Jack natychmiast się zgodził, bo sam bardzo na to liczył.

~*~

Przed dom zajechał jakiś samochód. Brama po chwili otworzyła się i samochód wjechał przez nią i skierował się do garażu. Po chwili wyszła z niego jakaś kobieta. Szła energicznym krokiem i widać było, że jest zdenerwowana.

-Ja też mam masę pracy jeszcze do zrobienia! Ale nie, twoja oczywiście jest ważniejsza i to ja mam iść sprawdzić! Bo coś ci się przywidziało! Że jest coś na wycieraczce! A co niby ma by...-kobieta urwała, stając przed drzwiami wejściowymi. Przez chwilę tylko stała i patrzyła z niedowierzaniem, po czym dało się słyszeć jej krzyk. Po chwili dołączył do niego wrzask mężczyzny, dochodzący z domu. Jill i ja popatrzyliśmy na siebie. Ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu, ale musieliśmy pozostać niezauważonymi. Kobieta, słysząc krzyk, podbiegła do drzwi, ale po chwili zatrzymała się. Spojrzała z wahaniem na głowę swojego dziecka, ostrożne ominęła ją, otworzyła drzwi i wbiegła do środka. Ponownie zaczęła krzyczeć. Nagle mnie olśniło.

-Jill, co ty na to, żeby powtórzyć scenariusz z wrobieniem rodzica już dzisiaj?-spytałem, po czym zacząłem jej objaśniać szczegółu mojego pomysłu. Zrobiłem to najszybciej jak się dało, następnie oboje przenieśliśmy się do środka. Rodzice Andrew, kierując się naszym krwawym szlakiem, dotarli do jego pokoju, w którym spoczywało to, co zostało z ciała ich syna.

-Wrabiamy faceta, czy kobietę?-spytałem.

-Kobietę. Będzie dramatyczniej-odparła Jill.

-Ok-odparłem, po czym oboje zjawiliśmy się w pokoju Andrew. Jego rodzice natychmiast zauważyli oczywiście dwójkę ponad dwumetrowych klownów, czarno-białych, które pojawiły się znikąd.

-Kim wy jesteście? To wasza sprawka?!-zawołał mężczyzna, wskazując trzęsącą się ręką łóżko, na którym leżał jego martwy syn.

-Nasza? My, a raczej ja się tylko z nim pobawiłam. Bo był taki samotny... To wina jego rodziców, że brakowało mu uwagi i miłości-powiedziała z uśmiechem Jill.

-Potwory!-zawołała kobieta. W tej samej chwili moja dziewczyna teleportowała się przed mężczyznę, chwyciła go za szyję i lekko uniosła. Facet zaczął się dusić.

-Zostawcie go!-zawołała kobieta. Chciała rzucić się w stronę Jill, ale problem polegał na tym, że nie miała żadnej broni. Chwyciłem ją za ramię, kiedy obok mnie przebiegała, i posłałem na przeciwną ścianę.

-Zostawimy was. Nawet zwrócimy życie waszemu dziecku, o ile uda wam się nas pokonać-powiedziałem z lekkim uśmiechem.

-Co? Co ty...bredzisz? Pokonać? Zwrócicie życie?-mówiła oszołomiona kobieta.

-Eliza...beth..Dalej...To jedyyna...szan..sa..musimy pokon..ać tee...potw..ory. Tylko taak..możemy...tylko ty możesz. Inaczej po Andrew! I po nas!-mężczyzna mówił z trudem, ale ożywił się nieco, kiedy Jill poluzowała uścisk na jego szyi. Jej dłoń była cała we krwi. Musiała przebić mu skórę pazurami. W tej samej chwili kobieta zerwała się i gdzieś wybiegła. Zainteresowany, odwróciłem głowę. Wróciła po kilku minutach, po czym rzuciła się na mnie. Myślałem, że będzie walczyć z nożem kuchennym, ale nie, ona widać była oryginalniejsza niż pozostali. Wróciła z pistoletem. Oczywiście uniknąłem postrzału. Stałem się przy tym dla niej niewidzialny, dzięki czemu skupiła się na Jill. Strzeliła w jej stronę. Pewnie chciała uwolnić męża. Nie przewidziała tylko, że Jill uchroni się od postrzału, zasłaniając się właśnie nim. Kula trafiła go w brzuch.

-George!-zawołała przerażona kobieta. Jill puściła mężczyznę, a ten upadł na podłogę, po czym zaniósł się kaszlem. Kaszlał krwią. Kobieta dopadła do niego.

-George! Ja...ja...Przepraszam! Ja...nie chciałam!-wołała kobieta. W tej samej chwili Jill pojawiła się obok niej i wyszarpnęła jej broń. Kobieta spojrzała na nią zaskoczona, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Jill tam w ogóle była. A ja uznałem, że to najwyższy czas, aby przejść do dalszej części planu.

~*~

Spojrzałam kobiecie prosto w oczy. Uśmiechnęłam się lekko, po czym zaczęłam się siłować z pistoletem. Obsługiwanie go, kiedy masz tak długie szpony jak ja, nie było łatwe, ale nie niemożliwe. W końcu dałam radę, chwyciłam pewnie broń, wycelowałam i strzeliłam mężczyźnie trzy razy w głowę, dwa razy w pierś, jeszcze raz w brzuch i w rękę. Kobieta był tak zszokowana, że na początku nawet nie zareagowała. Potem rzuciła się na mnie z pięściami.

-Ty potworze! Dlaczego to zrobiłaś?! Dlaczego?!-krzyczała, podczas gdy ja się śmiałam.

-Bo jesteście słabi. Wszyscy. Bez wyjątku. Tak samo łatwo można was pozabijać. I nikt z was nie zasługuje przez to na prawdziwe szczęście-odparłam w końcu.

-Ale skoro mnie się tak łatwo nie zabije, to ja zasługuję?-spytał Jack, pojawiając się obok mnie. Posłał mi rozbawione spojrzenie.

-Zasługujesz na szczęście. Ty tak. Dlatego masz mnie-powiedziałam z uśmiechem.

-Masz-dodałam, rzucając w stronę kobiety pistolet. Ta chwyciła go natychmiast drżącymi dłońmi i wycelowała najpierw we mnie, potem w Jack'a i znowu we mnie. Chyba nie mogła się zdecydować, które z nas zabić najpierw.

-Daruj sobie. Nas to nie rusza. Jesteśmy na to odporni-powiedział z uśmiechem klown.

-Odporni?-powtórzyła za nim z niedowierzaniem kobieta.

-Dokładnie tak. Dlatego jako jedyni nadajemy się, aby pilnować morderczyni przed przyjazdem policji-odparł Jack.

-Policji?-zdziwiła się kobieta. W odpowiedzi kiwnęłam głową.

-Wezwaliście policję? Sami? Żeby dać się im złapać?-spytała kobieta.

-Jesteś tak głupia na serio, czy tylko udajesz?-zapytałam. Ona popatrzyła na mnie, jakby nic nie rozumiała.

-Policja przyjedzie po ciebie. W końcu ty ich zabiłaś, prawda?-odparł Jack.

-Ja? Nie! To wy! Wy!-zawołała kobieta.

-No ale tak się składa, że my nie zostawiamy odcisków palców. Więc na pistolecie są tylko twoje, a za nim przyjedzie policja, zostaniesz tutaj sama, z dwójką trupów i pistoletem, na którym są TWOJE odciski palców-powiedziała Jill, siląc się na słodki ton, jakby mówiła do dziecka. Potem oboje zachichotaliśmy, zadowoleni, że tak łatwo nam poszło.

~*~

-No myślałam, że padnę ze śmiechu, kiedy zobaczyłam, jak się wyrywa przy tym jak ją zabierali do radiowozu!-zawołała Jill.

-Szkoda, że nie mamy jakiegoś nagrania...-odparłem.

-Dokładnie!

-A jak ci idzie?-spytałem.

-Wyśmienicie. Mięso z łatwością odchodzi od kości-odparła moja Jill.

-Widzisz? Ja mam same dobre pomysły, na wszystkim się znam i możesz mi śmiało zaufać-odparłem.

-Jasne, jasne, już nie rób z siebie takiego eksperta-odparła dziewczyna.

-Co z tym robimy?-spytała po kilku minutach, kiedy skończyliśmy z całym tym oddzielaniem mięsa od kości. Wskazywała na kocioł, w którym pływały resztki ludzkich ciał. Wzruszyłem ramionami.

-Wylejemy to gdzieś, tutaj albo w lesie-odparłem.

-Ok.

-Teraz lepiej zajmijmy się twoim własnym fotelem z kości-powiedziałem.

-Jasne!-zawołała Jill i w mgnieniu oka pojawiła się obok mnie.

-To co teraz?-spytała.

-Składamy fotel. Według moich instrukcji. Dobrze, że mamy tyle kości. Na spokojnie wystarczy, a i swój trochę odświeżę-odparłem.

-Co najpierw?-spytała Jill.

-Zrobimy nogi z kości udowych i piszczelowych. Potem oparcie z kręgosłupów i podłokietniki z kości ramion. A gdzieniegdzie jeszcze damy żebra, żeby nam się cała konstrukcja nie rozleciała. Rozumiesz?-spytałem. Jill pokiwała szybko głową.

-To zabierajmy się do pracy!-zawołała uradowana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro