Rozdział 68
-Jak on mógł o tym zapomnieć?-zdziwiłem się, dotykając lalki, która leżała na stole w jednym z namiotów, w którym cała nasza gromadka spędziła kilka następnych godzin.
-Jeśli Jason o niej zapomniał, to to jest znak! Jest nasza!-zawołała Jill, chwytając lalkę.
-Ale on nigdy o swoich zabawkach nie zapomina-odparłem.
-Mieliśmy szczęście-powiedziała Jill, wzruszając ramionami. I obyśmy już zawsze je mieli, bo o wiele bardziej wolę szczęście niż takiego pecha jak ostatnio-pomyślałem, ale w porę opanowałem się i nie wypowiedziałem tych słów. Przeszliśmy do naszego namiotu i Jill położyła lalkę na stole tortur.
-Nie jestem pewien, czy to dobre miejsce dla niej...-wyraziłem swoje wątpliwości. Jill nie powiedziała słowa, tylko wzięła zabawkę, przeszła z nią kilka kroków i posadziła ją na moim kościanym fotelu.
-To też nie jest dobre miejsce dla niej-odparłem, lekko wkurzony. Na moim fotelu, zrobionym przez Isaac'a i udoskonalonym przeze mnie, nie będzie jakaś lalka siedziała!
-To zrób jej specjalny fotel z kości-odparła Jill, biorąc zabawkę.
-Ale po co? To tylko lalka. Tobie jeszcze mógłbym zrobić, ale jej...nie widzę takiej potrzeby-odparłem. Jill spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale i ekscytacją na twarzy.
-Naprawdę? Zrobisz mi tai fajny fotel z ludzkich kości?-zapytała.
-No...ale wiesz, to trochę potrwa. Najpierw trzeba zabić paru ludzi, potem oddzielić ich kości, w końcu ja od początku samego fotela nie robiłem, tylko Isaac. Ja go tylko teraz ulepszam-odparłem. Chciałem jakoś ostudzić zapał Jill, bo ja to powiedziałem tak sobie, a, szczerze mówiąc, nie chciało mi się teraz męczyć z robieniem drugiego fotela z kości i to od podstaw. Jill nie zdążyła nic powiedzieć, bo usłyszeliśmy dość głośny hałas, jakby ktoś coś przewrócił albo uszkodził, po czym dało się słyszeć ludzkie wrzaski.
-Chyba znowu mamy gości...Pójdę ich jakoś odpowiednio przywitać!-dziewczyna uśmiechnęła się podejrzanie pod nosem, co bardzo mi się nie spodobało, i wybiegła z namiotu. Przebiegając obok mnie, wcisnęła mi w ręce ową lalkę. Popatrzyłem tylko za nią i pokręciłem głową, po czym westchnąłem. Wariatka...Ale czemu właściwie to ona ma sprawdzić tych ludzi? Co, tylko ona ma się zabawić?-pomyślałem, zdając sobie sprawę, że jeśli przyszła tutaj na przykład tylko dwójka ludzi, to Jill może ich od razu załatwić i dla mnie już nic nie zostanie. Rzuciłem gdzieś lalkę i wyszedłem. Musiałem poświęcić chwilę, aby przypomnieć sobie, skąd dobiegał wcześniej hałas, a potem ruszyłem w tamtą stronę. Szedłem drogą między straganami z grami typu rzucanie lotkami do tarczy czy piłkami do puszek itp., a budynkami z automatami go gier, karaoke i innych takich. Doszedłem do rogu jednego z nich i chciałem skręcić w lewo, ale wtedy właśnie wypadła na mnie stamtąd Jill i prawie staranowała.
-Jack! Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość! Kilkoro ludzi urządziło sobie nocną wycieczkę do naszego lunaparku, jeśli dobrze policzyłam, to jest ich szóstka. Tyle kości chyba wystarczy do zrobienia fotela? A z oddzielaniem kości ci pomogę, w końcu dzisiaj widziałam trochę jak robi to Jason!-wypaliła.
-Jason oddziela kości?-zdziwiłem się.
-No tak, niektórych musi się pozbyć czy coś, jakoś to dokładnie tłumaczył, ale nie pamiętam wszystkiego. To co, zrobisz mi taki za-je-bis-ty fo-tel z koś-ci?!-zawołała Jill, akcentując i przerywając kilka ostatnich słów. W tamtej chwili zaczynała być już wkurzająca, ale jednocześnie patrzyła na mnie takim błagalnym i jednocześnie pełnym ekscytacji i wyczekiwania wzrokiem...
-No nie wiem...Może...Ale pomyślimy o tym lepiej później, jak już załatwimy tamtych ludzi-odparłem wymijająco.
-Spoko, jasne!-zawołała Jill, po czym chwyciła mnie za rękaw i gdzieś za sobą pociągnęła.
-Eeej, nie tak szybko! I gdzie ty mnie ciągniesz?!-zawołałem.
-Na zakupy do sklepu. Chyba logiczne, że do tych ludzi? Więc nie wrzeszcz tak-odparła. Nic jej nie odpowiedziałem, w końcu, jakby nie patrzeć, miała rację. Po chwili byliśmy już na tyle blisko, że mogliśmy słyszeć pojedyncze słowa z ich rozmowy. Jill przystanęła, więc ja też.
-Stańmy się niewidzialni, to łatwiej podejdziemy bliżej-zaproponowała, na co ja jej przytaknąłem. Nie musieliśmy nawet nigdzie iść, bo już po chwili cała ta zgraja sama przywędrowała do nas, świecąc latarkami. Rzeczywiście, była to szóstka młodych ludzi, trzy dziewczyny i trzech chłopaków.
-Nie zostawiajcie mnie tak więcej samej nawet na chwilę, tutaj jest strasznie!-zawołała jedna z dziewczyn, idąc za całą zgrają ze skrzyżowanymi rękami i wyrazem czystego wkurwienia na twarzy.
-Nie przesadzaj-zbył ją jeden z chłopaków.
-A mi się tu podoba, jest tak klimatycznie...I strasznie...-dodała inna.
-No właśnie, strasznie!-zawołała ta obrażona.
-A ja lubię, jak jest strasznie. Jest przynajmniej ciekawie-odparła jej koleżanka.
-Jesteś pojebana-powiedziała obrażona.
-Jak ci się nie podoba, zawsze możesz wrócić.
-Nie mam pojęcia, dlaczego dałam się wam na to namówić, tym bardziej, że jak rodzice odkryją, że mnie nie ma w domu, to mnie zabiją. Ale nie zamierzam iść sama w środku nocy przez ciemny las. Wy przynajmniej macie latarki!-zawołała dziewczyna.
-Obawiam się, że to nie rodzice cię zabiją!-zawołałem, po czym stałem się dla nich wszystkich z powrotem widoczny. Obróciłem głowę w stronę Jill, aby upewnić się, czy ona postąpiła tak samo. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, jednocześnie zaczęliśmy się głośno i psychicznie śmiać. Ludzie nie od razu nas spostrzegli, w końcu było ciemno, ale skierowali latarki w stronę, z której usłyszeli nas śmiech i już po chwili nas zauważyli.
-K-kim wy do cholery jesteście?-spytał jeden z chłopaków. W tej samej chwili jakaś dziewczyna z wrażenia upuściła latarkę i się po nią schyliła, a drugi chłopak poświecił nam światłem po oczach, co było wkurwiające. Przestałem się śmiać i z uśmiechem popatrzyłem na Jill. Zauważyłem, że jest tak samo, a może nawet bardziej podekscytowana. Odwróciłem się z powrotem do naszych gości.
-Jesteśmy parą bardzo miłych klownów. Znaczy, zazwyczaj bardzo miłych. Niemili jesteśmy, kiedy ktoś bez pozwolenia wchodzi na nasze terytorium-odparłem.
-O czym ty pieprzysz?-spytał ten sam chłopak, który zadał pierwsze pytanie. W tym czasie wszyscy zbili się w jedną grupę, a dziewczyna, która tak bardzo ubolewała, że rodzice ją zabiją, dostała jakichś dziwnych drgawek i chyba nawet zaczęła płakać.
-Ale jest jeszcze opcja, że wam to wybaczymy-kontynuowałem jak gdyby nigdy nic.
-Wystarczy, że poczęstujecie się cukierkami-dodałem z uśmiechem i sprawiłem, że na dłoni mojego zaskoczonego rozmówcy pojawiło się kilka z tych słodyczy.
-Co jest...?! Jak ty to...?! Nie ma opcji, mama za wiele razy powtarzała, żeby nie brać słodyczy od obcych-powiedział z ironią chłopak. Zaśmiałem się cicho pod nosem.
-Albo cukierki, albo...-zacząłem, ale ktoś nagle mi przerwał.
-Jack, po co cukierki? Po co łapać ich teraz, skoro jak zaczną uciekać, to będą mieli nadzieję, którą my będziemy mogli im z tym większą radością odebrać-powiedziała Jill. Popatrzyłem na nią na początku zaskoczony, że tak łatwo przejrzała mój plan. Jak zwykle chciałem zmusić ich, żeby zjedli choć po jednym cukierku i stracili kontakt z rzeczywistością albo przynajmniej władzę nad własnym ciałem, wtedy nie byliby w stanie uciec, kiedy my po kolei zajęlibyśmy się każdym z nich. Ale pomysł Jill też wydał mi się całkiem fajny.
-Niech będzie-powiedziałem, uśmiechając się przy tym. Słysząc to, Jill zaśmiała się i doskoczyła do chłopaka, który z nami rozmawiał. W jej rękach pojawiła się piła, którą cięła celnie w taki sposób, że odcięła chłopakowi kawałek ręki. Jej ofiara wrzasnęła z bólu i upadła na kolana, podczas gdy pozostała piątka najpierw cofnęła się nieznacznie, a potem część zaczęła krzyczeć, a część, to jest dwóch chłopaków i jedna dziewczyna, rzucili się na pomoc swojemu koledze.
-Nie martwcie się, mojej piły starczy dla wszystkich-zaśmiała się Jill, po czym zamachnęła się w stronę dziewczyny w taki sposób, że trafiła prosto w jej szyję. Jej ofiara upadła, a Jill doskoczyła do niej i skupiła się na odcinaniu jej głowy, do czego jednak musiała użyć większej siły. Dwójka chłopaków rzuciła się w jej stronę, chcąc ją najpewniej odciągnąć od tej dziewczyny, ale nie udało im się to. W ułamku sekundy znalazłem się obok nich i chwyciłem pierwszego, z łatwością go podniosłem i rzuciłem nim o jego kolegę. Kątem oka zauważyłem, że dwie pozostałe dziewczyny rzuciły się do ucieczki. Trudno, potem trzeba będzie ich poszukać-pomyślałem, po czym skupiłem się z powrotem na obecnej sytuacji. Usłyszałem coś pomiędzy cichym trzaskiem, a chrupnięciem, odwróciłem się do Jill i spostrzegłem, że udało jej się już odciąć głowę dziewczynie. Uśmiechnąłem się i, uznawszy, że teraz i ja muszę się trochę zabawić, przeteleportowałem się do chłopaków, którzy właśnie mieli zamiar wstać. Pochyliłem się nad jednym z nich i, zanim zareagował, włożyłem mu do jego ust oba swoje palce wskazujące, po czym od środka przebiłem jego policzki pazurami aż do ust, robiąc z niego w ten sposób podróbę Jeffa. Chłopak zerwał się na równe nogi i jednocześnie zaczął wrzeszczeć i płakać. W tej samej chwili jego kolega, który zdołał już wstać, rzucił się na mnie i, czego się zupełnie nie spodziewałem, wbił mi dość głęboko w oko jakiś kieszonkowy nóż. Wrzasnąłem z bólu, odskakując od nich. Chwyciłem za rękojeść nożyka i mocno pociągnąłem, co nie było dobrym pomysłem.
~*~
-I co, chcesz skończyć tak jak ona? Przynajmniej umarła szybko...A może razem z Jack'iem zrobimy sobie baloniki z twoich jelit, hę?-spytałam, po czym zaśmiałam się głośno. Trzymałam odciętą głowę za jej długie blond włosy i wymachiwałam nią przed przerażonym chłopakiem, napawając się jego wzrokiem pełnym strachu, smutku, rozpaczy, ale też złości. To była iście komiczna mieszanka!
-Jeste...ście popier..dol..eni-wychrypiał. Stracił już dużo krwi i miał kłopoty z mówieniem. Musiałam zaraz zacząć się z nim na dobre bawić, zanim stanie się nieprzydatny do zabawy. Przeszkodził nam jednak...krzyk Jack'a, a po chwili drugi. Wyprostowałam się (bo do tej pory pochylałam się nad moją ofiarą) i odwróciłam. Zobaczyłam Jack'a zasłaniającego sobie dłońmi twarz. Zaniepokojona, od razu do niego podeszłam.
-Jack, co ci...-urwałam, kiedy spuściłam wzrok na dół i zobaczyłam niewielki nóż, na którego ostrze coś było wbite. I mimo że wszystko było brudne od czarnej krwi klowna, od razu rozpoznałam ów kształt.
-Chodź, bierzemy Kevina i uciekamy stąd!-zawołał jeden z chłopaków. Kątem oka zauważyłam jak podbiegają do mojej ofiary i zaczynają się z nim kłócić. Oni chcieli go uratować, a on kazał im uciekać bez niego. Jak "wspaniałomyślnie"-pomyślałam mimochodem.
-Jack, zabierz ręce-powiedziałam do klowna.
-Po co?-spytał. Po samym tonie jego głosu mogłam poznać, że nadal cholernie go boli. Nie dziwię się, mnie też parę razy zranili, nawet kiedyś w oko, ale nigdy mi go nie wydłubali. To musiało strasznie boleć.
-Bo chcę zobaczyć, jak to wygląda-odparłam.
-Wydłub sobie jedno oko, stań przed lustrem, i popatrz drugim, jak to wygląda-powiedział Jack. Westchnęłam, po czym chwyciłam ręce klowna i siłą oderwałam je od jego twarzy. Na szczęście nie chciał pogorszyć sytuacji i niemal od razu mi na to pozwolił. Jack popatrzył na mnie, jego lewe oko wyglądało normalnie, tylko jego twarz wykrzywił grymas bólu i wściekłości. Prawe oko...Prawego oka nie było, zamiast tego klown miał czarną dziurę, z której spływała mu po policzku równie czarna krew.
-Nie jest tak źle, już zaczyna się goić-powiedziałam i, ku mojemu własnemu zdziwieniu, poczułam coś. Do tej pory zależało mi na Jack'u, bo był taki jak ja, rozumiał mnie jak nikt inny, rozumiał moje cierpienie, a poza tym przecież od zawsze nie pragnęłam niczego innego, tylko go odnaleźć. Teraz jednak poczułam naprawdę coś, czego nie czułam od dawna. Współczucie. Współczucie i piekielną złość, że ktoś ośmielił się go skrzywdzić! Mojego Jack'a! W tej samej chwili z jeszcze większą mocą zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi na nim zależy. Na tym moim porąbanym klownie, za którego, teraz już mogę to z czystym sercem powiedzieć, dałabym się nawet pokroić. Jestem zakochaną psychopatką, świetnie...Chociaż, czy ja jestem psychopatką? W końcu nie jestem człowiekiem, więc czy wpisuję się w ich sposób postrzegania...zdrowia psychicznego?-pomyślałam mimochodem. Przytuliłam zaskoczonego Jack'a, po czym dałam mu szybkiego całusa.
-Wiesz...zazwyczaj chyba całuje się to miejsce, które boli-odparł z lekkim uśmiechem.
-Chcesz, żebym cię pocałowała w oko, które straciłeś, fajtłapo?-spytałam ze śmiechem.
-Dlaczego "fajtłapo"?-spytał Jack, przekrzywiając lekko głowę.
-No bo żeby dać się wkręcić w coś takiego! Stracić oko!-zawołałam z ironią.
-A może ja chciałem, żeby tak się stało?-zapytał Jack.
-Ach tak? A wyjaśnisz mi w takim razie swój skomplikowany plan? Co to miało dać, że straciłeś oko?-spytałam.
-Teraz jestem biedny i skrzywdzony i w ogóle trzeba mi współczuć, więc przez jakiś czas będziesz robiła wszystko za mnie i mi usługiwała, bo jak ja mam cokolwiek zrobić sam z jednym okiem?-odparł klown.
-Po pierwsze, Eyeless Jack robi wiele bez dwóch oczu. A po drugie, nie dramatyzuj, zaraz ci przecież odrośnie nowe-powiedziałam z uśmiechem.
-Plus nie chcę cię martwić, ale ofiary nam uciekają-dodałam. Chłopcy przestali się już kłócić. Zostawili swojego kolegę, a ta dwójka, która JESZCZE mogła się poruszać, rzuciła się do ucieczki.
-O nie, na to im tak łatwo nie pozwolimy!-zawołał Jack i uśmiechnął się przerażająco. Po chwili zniknął w smugach czarnego dymu, a ja wróciłam do tej swojej nieszczęsnej ofiary. Chłopak leżał na ziemi, z zamkniętymi oczami, i wyglądał, jakby nie oddychał. Właściwie jakby już nie żył. Schyliłam się szybko i wbiłam w niego jeden pazur, co spowodowało, że otworzył oczy i wrzasnął, ale krótko, bo na więcej pewnie nie starczyło mu sił. Jednak wprawne oko morderczyni nie da się tak łatwo oszukać. Rozcięłam mu parę razy brzuch, po czym wycięłam spory kawałek skóry. Wtedy już chłopak ledwo dychał. Pochyliłam się nad nim, tak, że z perspektywy kogoś innego mogło to wyglądać, jakbym chciałam go pocałować.
-Zemsta za kolegę-wyszeptałam mu do ucha, po czym wbiłam swój pazur oczywiście w prawe oko i mu je wyrwałam. Chłopak tylko jęknął, a ja, upewniwszy się, że na mnie patrzy, zmiażdżyłam jego gałkę oczną w palcach.
-Zabawne-powiedziałam z uśmiech, przyglądając się temu, co zrobiłam. Następnie upuściłam sflaczałe oko i spojrzałam z powrotem na swoją ofiarę. Widać już było, że odpływa do krainy wiecznej szczęśliwości. Ponownie pochyliłam się nad nim. Odszukałam szybko zmiażdżone oko i włożyłam mu do ust, pilnując jednak, aby przypadkiem się nie zakrztusił, bo nie tak miał umrzeć. Odwróciłam jego głowę na bok. Chłopak resztą sił spróbował wypluć swoje oko i jakimś cudem mu się to udało, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Nacięłam swoimi pazurami skórę na jego głowie, a potem zaczął mu ją zdzierać. W końcu koło ucha utworzył się zakrwawiony fragment, całkowicie pozbawiony skóry. Przyłożyłam pazur do jego czaszki, po czym pomału, ale z coraz większą siłą, zaczęłam go wbijać coraz głębiej. Na początku ciałem chłopaka wstrząsnęły jakieś spazmy, nie mam pojęcia, czy była to próba krzyku, czy płaczu. Jednak w miarę jak coraz głębiej wbijałam swój ostry pazur, chłopak coraz mniej się ruszał, aż w końcu całkowicie przestał dawać jakiekolwiek oznaki życia. Odsunęłam się od niego i wstałam, po czym odwróciłam się, żeby sprawdzić, jak idzie Jack'owi.
~*~
Pojawiłem się tuż przed tą dwójką. Ten, który wbił mi nóż w oko, wpadł na mnie, po czym odskoczył i spojrzał z niedowierzaniem i przerażeniem. Pomału zaczynałem już coś widzieć prawym okiem, które zaczynało mi się odtwarzać.
-A gdzie wy się wybieracie? Muszę się wam przecież jakoś odwdzięczyć za tak zaskakującą zagrywkę!-zawołałem, ale, wyjątkowo, nie zaśmiałem się. Ten debil naprawdę sprawił mi ból, a to już nie było śmieszne.
-Ciebie zostawię sobie na deser!-zawołałem, po czym przeorałem pazurami twarz chłopakowi, który mnie zranił. Wrzasnął, zatoczył się i upadł, a ja odwróciłem się do mojej własnoręcznej roboty podróby Jeffa. Nagle zaświtała mi w głowie pewna myśl.
-Znasz Jeffa the Killera?-spytałem przerażonego chłopaka.
-T-to chyba jakiś m-morderca...Z creepy-pypasty-odpowiedział.
-Zgadza się, poprawna odpowiedź. A dziś właśnie zamierzam pozwolić ci stać się jego niemal idealną podróbką-odparłem.
-C-co? O czym ty znowu pierdolisz?-zdziwił się chłopak, podczas kiedy ja wyczarowałem dla niego coś specjalnego. W moich dłoniach pojawił się sporej wielkości kanister, którego zawartość wylałem na niego. Następnie wyczarowałem zapałkę, którą podpaliłem i rzuciłem w jego stronę. Chłopak od razu zajął się ogniem i zaczął krzyczeć. Najpierw poderwał się z ziemi i zaczął biegać, po czym padł i spróbował się ugasić. Wszystko to wyglądało przekomicznie! Później do akcji wkroczył jego kolega, który zdjął swoją bluzę i mimo, że sam był mocno poraniony, próbował mu pomóc. Podszedłem do nich i z łatwością go odciągnąłem, dzięki czemu mogłem dalej podziwiać swoje jeszcze żywe ognisko.
-Nie wiedziałam, że robimy grilla-powiedziała Jill, stając obok mnie.
-To dość nagła decyzja...Ale komuś najwidoczniej się nie podoba-odparłem, spoglądając z powrotem na chłopaka, którego odciągnąłem od jego kolegi i przewróciłem, ale ten znowu wstał i chciał pomóc temu drugiemu.
-Ale jedno muszę przyznać, ci są po części wyjątkowi. Częściej spotykam takich, co są gotowi nawet pozabijać własnych przyjaciół, byleby samemu przeżyć-dodałem, podczas gdy moja przyszła ofiara zaczęła wykrzykiwać imię swojego kolegi i jednocześnie dalej próbował go ugasić.
-Ogień nie przygasa?-spytała Jill.
-Tak szybko nie zgaśnie-odparłem. W tej samej chwili chłopak, który mnie zranił, dał już sobie spokój i zaczął uciekać. Nie tak szybko, kolego-pomyślałem. Wydłużyłem swoje ręce, chwyciłem go za nogi i pociągnąłem z powrotem w naszą stronę. Chłopak wrzeszczał i próbował mnie kopać. Kiedy do nos przyciągnąłem, puściłem go, schyliłem się i wbiłem mu w obie nogi swoje pazury. Na początku chciałem uszkodzić mu kości, może kręgosłup, żeby nie mógł chodzić, potem trochę poddusić i być może zrobić kilka zwierzątek, ale zmieniłem plany. Podczas gdy chłopak krzyczał jak najgłośniej mógł, jak wbiłem swoje pazury w dolną część jego pleców, celując idealnie w kręgosłup.
-Chcesz mi pomóc?-spytałem.
-Nie mam pojęcia, co robisz, ale to wygląda ciekawie, więc tak-odparła Jill, podchodząc do nas.
-Pomóż mi zerwać skórę z jego pleców. Zwłaszcza wzdłuż kręgosłupa-wyjaśniłem. Dziewczynie nie trzeba było niczego dwa razy powtarzać. Chłopak większość czasu wiercił się is starał wyrwać, ale pod koniec trochę jakby zaczął się poddawać.
-Co teraz?-spytała Jill.
-Czekaj, najpierw muszę coś zrobić-odparłem, po czym pojawiłem się przed chłopakiem, schyliłem się i z pomocą swoich pazurów wydłubałem mu obie gałki oczne oraz odciąłem uszy.
-Niech się teraz martwi, co jeszcze mu zrobimy-powiedziałem, po czym zaśmiałem się szaleńczo, a Jill mi zawtórowała. Potem wróciłem na swoje dawne i pochyliłem się znowu nad chłopakiem. Wbiłem mu w plecy swoje pazury, odszukałem żebra i zacząłem je po kolei oddzielać od kręgosłupa. Nie było to łatwe i zdołałem tak zrobić dopiero z dwoma, kiedy chłopak naprawdę przestawał dawać jakiekolwiek oznaki żywotności. Westchnąłem.
-Nie myślałem, że wykituje tak szybko-powiedziałem, wstając.
-Poszukajmy lepiej jeszcze tamtej dwójki dziewczyn-odparła Jill.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro