Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 67

-Nada się?-zapytałam, wskazując dziewczynę, która siedziała razem z jakimś chłopakiem na pomoście.

-Będzie idealna-powiedział Jason.

-Co właściwie trzeba zrobić?-zapytała Cane.

-Ja zajmę się dziewczyną. A wy po prostu zabijcie chłopaka, on nam się nie przyda-odparł lalkarz. Wszystkie trzy popatrzyłyśmy na siebie. Akurat do zabijania nie trzeba było nas dwa razy namawiać. Cane i ja teleportowałyśmy się za zakochaną parę. Nasze cienie zasłoniły im słońce, więc chłopak odwrócił się i spojrzał na nas ze zdziwieniem, które szybko przerodziło się w przerażenie.

-No cześć-powiedziałam z uśmiechem. Cane z kolei pomachała do niego. Chłopak najpewniej chciał zacząć krzyczeć, ale wtedy chwyciłam go za szyję i podniosłam. Dziewczyna, widząc to wszystko, zaczęła krzyczeć, po czym wstała, zachwiała się i spadła z pomostu. Dało się słyszeć plusk wody.

-Żałosne-powiedziała Cane. W tym czasie Jane zdążył już do nas dobiec. Rzuciłam chłopakiem o pomost, który lekko się zachwiał. Jane doskoczyła do chłopaka i wbiła mu dwa razy nóż, raz w nogę i raz w ramię. W tle zaś cały czas słychać było odgłosy uderzeń o wodę. Cane pochyliła się nad chłopakiem i zasłoniła mi go w taki sposób, że dopiero kiedy się wyprostowała, spostrzegłam, że przebiła mu oczy i odcięła palce u jednej dłoni. Potem Jane wbiła mu nóż w brzuch, a Cane poszerzyła powstałą ranę. Chłopak zaczął już bardziej przypominać fontannę z krwią zamiast wody niż normalnego człowieka. Następnie Cane powycinała na jego skórze jakieś wzory.

-A ty nie chcesz się zabawić?-spytała nagle, podnosząc na mnie wzrok.

-Ja chcę się nim zająć na sam koniec-odparłam.

-W sumie to ja już skończyłam. A ty, Jane?-zapytała Cane, spoglądając na drugą dziewczynę.

-Działaj, Jill-odparła, po czym przestała się pochylać nad chłopakiem i odeszła kawałek, robiąc mi miejsce. W tej samej chwili w moich rękach pojawiła się moja ukochana piła.

-Twoja śmierć będzie zabawna. Dla nas!-zawołałam, po czym odpaliłam ją i cięłam chłopaka w brzuch, niemal idealnie wzdłuż rany, którą zrobiła Cane. Obie dziewczyny odeszły jeszcze kawałek, bo nie chciały aż tak pobrudzić się krwią. Po chwili ciało chłopaka udało mi się przedzielić na dwie części. Cane i ja zaczęłyśmy się śmiać, a Jane patrzyła na nas jednocześnie z rozbawieniem, ale i zdziwieniem.

-Jestem seryjną morderczynią, ale wy to dopiero jesteście chore-powiedziała, po czym uśmiechnęła się. Cane i ja spojrzałyśmy po sobie rozbawione i jeszcze bardziej zaczęłyśmy się śmiać.

~*~

-Właściwie to...dość dziwne, że Jason chce nam pokazać, jak tworzy lalki-powiedziała Cane, odwracając się od metalowego stołu, na którym leżała dziewczyna. Jej ręce i nogi były przywiązane do prętów przy wierzchołkach blatu, a w usta miała włożony zakrwawiony knebel. Może nie tłumił on skutecznie wszystkich wydawanych przez nią dźwięków, ale przynajmniej nie musieliśmy znosić jej darcia się w niebogłosy. Bo kiedy ją złapaliśmy, wrzeszczała tak, że siłą musiałam jej wepchnąć do gardła kilka cukierków "z niespodzianką". Wtedy nawet pożałowałam, że sama nie wpadłam na ten pomysł, tylko zainspirował mnie Jack. Teraz jednak dziewczyna odzyskała przytomność i wyrywała się na tyle, na ile była w stanie, bo wciąż do końca chyba nie odzyskała kontroli nad swoim ciałem.

-Dlaczego?-spytałam.

-Dla Jasona tworzenie lalek to sztuka. A w Rezydencji mamy tylu niespełnionych artystów, że już dobrze wiemy, jak oni działają, co nie, Jane? Nienawidzą, jak ktoś patrzy, kiedy oni pracują, więc rzadko ma się taki "zaszczyt"-wyjaśniła Cane.

-Hm... Może mamy szczęście?-odparłam.

-Może. Ale jeśli tak, to bardzo duże. Sto razy bardziej wolę to, może chociaż nauczę się czegoś nowego, niż siedzieć z resztą i się nudzić. Ciekawe, czy w ogóle zauważyli, że nas nie ma?-powiedziała Cane. W tej samej chwili drzwi do piwnicy otworzyły się i na dół zszedł Jason.

-To co? Zaczynamy?-spytał.

-Jesteśmy zwarte i gotowe na twoje rozkazy, dowódco-odparłam z uśmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i zaśmiałam się, a Cane ze mną.

-No dobrze. Skoro tak, to zacznijmy prawdziwą zabawę-odparł Jason, po czym podszedł do dziewczyny, która na ten widok zaczęła się wyrywać ze zdwojoną siłą.

-Nie martw się. Naprawimy cię, dziewczyny mi pomogą, tylko musisz z nami współpracować, inaczej nie staniesz się tak piękną lalką, jak inne moje dzieła-powiedział lalkarz. Dziewczyna wydała z siebie stłumiony przez knebel krzyk.

-Co teraz?-spytałam, stając obok Jasona.

-Wy możecie zająć się woskiem...Trzeba go rozgrzać, potem stopimy z nim skórę. Przygotujcie go w tamtym kotle-powiedział Jason, wskazując naczynie.

-A ty co zrobisz?-zapytała Cane, podchodząc do wskazanego miejsca. Jane i ja zrobiłyśmy to samo.

-Ja zajmę się usuwaniem niektórych zbędnych kości-odparł Jason. Później już wszystko potoczyło się według mnie błyskawicznie. Ja pomogłam Jasonowi oddzielić skórę od mięśni i pozostałych kości. Było o tyle łatwiej, że dziewczyna już nie żyła i nie rzucała się tak. Jednak i tak nie należało to do łatwych zadań, tym bardziej, że Jason jak zwykle chciał zrobić to perfekcyjnie i wytykał mi każdy, najdrobniejszy nawet błąd. Ale i tak byłam pod wrażeniem, że ani razu nie wściekł się na mnie. Na żadną z nas. Jane oraz Cane stopiły skórę z woskiem, podczas gdy ja pomogłam Jasonowi usunąć też niektóre organy, aby lalkarz mógł odpowiednio przerobić sylwetkę dziewczyny.

-Co dalej?-spytałam.

-Trzeba wygładzić twarz i resztę mięśni, a potem pokryć to nową skórą. Tym to ja już się zajmę, bo to jest naprawdę trudne-odparł lalkarz.

-A jaką lalkę z niej zrobimy? Księżniczkę? Wiktoriańską damę? Lalkę barbie?-zapytałam.

-Myślę, że możemy przerobić ją na prawdziwą, francuską damę z czasów Ludwika XIV, co ty na to?-spytał Jason. Ze zdziwienia poszerzyły mi się oczy.

-W końcu ty do nas podobno przybyłaś z Francji, co nie?-zapytał lalkarz.

-No tak, ale ja tam nie byłam w tych czasach...Mnie nawet jeszcze nie było!-zawołałam. Jason, nie wiedzieć czemu, zaśmiał się.

-Ale chyba nie muszę z tego powodu zmieniać planu?-spytał, kiedy już przestał się śmiać.

-Pewnie, że nie! Róbmy z niej tą francuską damę!-odparłam. Kiedy wszystko skończyliśmy, okazało się, że dawno zapadł zmierzch. Jednak my byłyśmy jeszcze zbyt podekscytowane stworzeniem pierwszej lalki. Jason zasugerował, że możemy wrócić do lunaparku Jack'a, a lalkę wziąć wyjątkowo ze sobą.

~*~

-Przecież nie wyparowały razem z Jasonem-powiedział Candy, patrząc to na jedną, to na drugą drogę, które krzyżowały się w miejscu, gdzie staliśmy.

-Tak po prostu poszli sobie bez mówienia niczego nam?-nie mogłem w to uwierzyć. Po chwili jednak ożywiłem się i ruszyłem przed siebie.

-A ty dokąd?-spytał Candy.

-Na moje właśnie przyszli-odparłem. Błazen i Puppeteer po chwili dołączyli do mnie. Tak jak myślałem, przy wejściu stały nasze zguby.

-Gdzie was wywiało?-spytał Candy, podbiegając do Cane. Nie dane jej było jednak odpowiedzieć, bo zagłuszyła ją Jill.

-Jack, zobacz, zrobiliśmy lalkę!-zawołała, po czym doskoczyła do mnie i pokazała mi jedną z lalek wyglądających jak te, które robi Jason.

-Wow, świetnie-odparłem.

-Cane, Jane i ja pomogłyśmy trochę Jasonowi w pracy-wyjaśniła.

-No to cieszę się, że dobrze się bawiłaś, ale na przyszłość może powiadom mnie, że gdzieś sobie znikasz-powiedziałem.

-No wiem, wiem, to po prostu wyszło tak spontanicznie. Przepraszam!-zawołała Jill, po czym rzuciła mi się na szyję. Dawno nie widziałem jej aż tak szczęśliwej i naprawdę cieszyłem się, że doszła już do siebie po tym wszystkim.

~*~
Biegłem za swoimi ofiarami tak szybko, jak byłem w stanie, ale i tak ciężko mi było zdogonić tą dwójkę, zwłaszcza po tym, jak dostałem gazem pieprzowym po oczach. Cholera, biwakowiczów było tylko trzech, nic łatwiejszego! Ale nie, głupia suka musiała mieć ten gaz...! Para oczywiście kierowała się w stronę miasta. Miałem nadzieję, że jednak ich złapię, ale nie. Kiedy ujrzałem światła pierwszych latarni uznałem, że czas zawrócić. Kiedy odbiegłem kawałek w stronę lasu, usłyszałem za sobą policyjne syreny. Jeszcze to- pomyślałem. Byłem jednakże pewien, że i tak mnie ci idioci nie złapią, zwłaszcza po tym, jak spuściliśmy lanie ich agentom. Ale kurwa jak na złość musiała o sobie przypomnieć moja rana! Cholerny Smiley, jak by był prawdziwym lekarzem, a nie tanią podróbą rzeźnika, to by mnie dobrze wyleczył! Chcąc nie chcąc, musiałem zwolnić bieg, potem zmuszony byłem iść. Trzymałem się za miejsce, gdzie dostałem kulą. Rana chyba się znowu otworzyła, bo zaczęła krwawić. Potknąłem się kilka razy, za każdym razem wstałem, ale z coraz większym trudem. W końcu usłyszałem obok siebie chrzęst gałęzi.

-George? Widzisz coś?

-Nie. Ale jestem pewien, że coś słyszałem.

-Nie oddała się. Według doniesień to ten narwaniec z pociętą twarzą. A on już paru naszych wykończył.

Rozmowę słyszałem bardzo blisko siebie. Starałem się być jak najciszej, ale wiedziałem już, że to nie ma sensu. Ucieczka nie wchodziła w grę. Musiałem ich wszystkich wymordować, choć nie wiedziałem nawet, ilu ich jest. Ale biorąc pod uwagę fakt, że wiedzieli, iż będą mieli ze mną do czynienia, przysłali pewnie sporą ilość policjantów. Ale jak nie sam Jeff the Killer, to kto ich tak pięknie wykończy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro