Rozdział 66
Przyjemniejsze pomysły Jack'a na spędzenie tej nocy i według mnie były przyjemniejsze niż wizyta w Rezydencji. Tym bardziej, że teraz nawet ja miałam jej już trochę dość. Byliśmy już z powrotem w namiocie, na zewnątrz zaś panowała całkowita ciemność. Pozwoliłam sobie skierować się w stronę stołu tortur. Klown ruszył za mną, więc kiedy się odwróciłam, byliśmy ze sobą niemal twarzą w twarz. Tak jak kiedyś, przysiadłam na tymże stole i popatrzyłam z zaciekawieniem na Jack'a.
-To co teraz robimy?-spytałam, uśmiechając się przy tym lekko.
-My?-zapytał Jack.
-Tak, ja i ty. Ty i ja. Czyli my-odparłam, po czym odchyliłam się trochę, położyłam dłonie na stole za sobą i pozwoliłam sobie oprzeć się na rękach.
-Sam nie wiem...a na co byś miała ochotę?-spytał, po czym podszedł do mnie jeszcze bliżej, stanął miedzy moimi nogami i pochylił się nade mną.
-Może na to?-spytał, a następnie pocałował mnie. Swoje dłonie położył na mojej szyi, a potem zaczął nimi po niej błądzić. Po chwili poczułam, że Jack mocniej się nade mną pochyla. Niemal od razu się poddałam i pozwoliłam, aby moje ręce rozjechały się w dwie przeciwne strony. W konsekwencji położyłam się na tym stole do tortur, Jack z kolei nadal się nade mną pochylał i mnie całował. Czułem jego bliskość, ciepło jego ciała, jego usta przy moich ustach, jego ręce na moim ciele. Po jakimś czasie klown przerwał jednak pocałunek, odchylił się nieco i spojrzał na mnie.
-To jak? To może być?-zapytał. Przewróciłam oczami, po czym uniosłam się lekko, chwyciłam go za jego kołnierz z piór i przyciągnęłam z powrotem do siebie, a potem długo i namiętnie pocałowałam. Niestety naszą zabawę przerwał nam nagły hałas. Oderwaliśmy się od siebie. Jack wyprostował się i spojrzał w stronę, z której ów hałas dochodził, a ja podniosłam się z powrotem do pozycji siedzącej. Ujrzeliśmy stertę desek, przewróconych na ziemię, a między nimi jak gdyby nigdy nic spacerowały sobie szczury.
-Pieprzone szkodniki-powiedział Jack, po czym w jego dłoni pojawił się nóż. Następnie rzucił nim w zgraję tych zwierzątek, tak, że jednego z nich przebił na wylot i przybił nawet do ziemi. Zwierzątko zaczęło niemiłosiernie piszczeć, a jego wystraszeni towarzysze natychmiast uciekli.
-Ty to jednak dobrego masz cela-powiedziałam.
-Nic już na to nie poradzę, że jak strzelam, to zawsze trafiam-odparł Jack, a następnie odwrócił się w moją stronę i zaczął mnie całować po szyi, zjeżdżając stopniowo coraz niżej. Potem znowu się wyprostował, pchnął mnie z powrotem na stół i pochylił się nade mną, składając na moich ustach kolejny już, niezwykle delikatny pocałunek, który oczywiście odwzajemniłam.
~*~
Poczułam, jak ktoś z dużą mocą szarpie mnie. Na początku chciałam to olać, bo nadal czułam się jak bym była martwa, ale wtedy pomyślałam, że może coś się stało. Coś mi grozi. Zerwałam się jak najszybciej do pozycji siedzącej, przez co omal nie zderzyłam się głowami z Candy'em. Chwila...Candy? A co on robi w moim pokoju?-pomyślałam. Zaczęłam się rozglądać i zdałam sobie sprawę, że to wcale nie mój pokój. Tylko Candy'ego i Cane. A ja leżę na ich łóżku. W rozpiętej sukience, podartych rajstopach i bez butów?!-pomyślałam ze zgrozą, patrząc na siebie. Powoli wszystko do mnie docierało.
-Dobrze się czujesz?-spytał Candy, przekręcając lekko głowę. Popatrzyłam na niego i w tej samej chwili zdałam sobie sprawę, że przecież moja sukienka mi się zsunęła i jestem tylko w staniku. Od razu ją z powrotem ubrałam i zaczęłam zapinać. Co tu się stało?-pomyślałam, pełna najgorszych przeczuć.
-T-tak. Chyba tak. Ale...co ja tu robię?-zaryzykowałam, pytając błazna. Może on mógł mi chociaż powiedzieć, skąd ja się wzięłam w pokoju jego i Cane. I dlaczego śpię w ich łóżku.
-Też chciałbym to wiedzieć. Nie co dzień widzisz w swoim łóżku półmartwą przyjaciółkę swojej dziewczyny-odparł z uśmiechem błazen. Dla niego ta sytuacja, jak wiele innych, była pewnie zabawna, ale nie dla mnie.
-Zaraz, zaraz...Eyeless!-zawołałam.
-Co takiego?-zdziwił się błazen.
-Eyeless Jack! To wszystko pewnie jego wina! Jak gdzieś polazł, to wrócił potem z jedzeniem, w tym ze słodyczami! A że byliśmy już trochę pijani, to nie mieliśmy oporów, żeby spróbować tego co przyniósł. Normalnie w życiu nie tknęłabym niczego od niego, ale... Założę się, że przyniósł nam cukierki Jack'a!-zawołałam. Następnie spróbowałam wstać, zachwiałam się i upadłam. Candy rzucił się, żeby mi pomóc, ale nie musiał tego robić, bo wylądowałam z powrotem na łóżku.
-To widzę, że naprawdę ostro balowaliście. I to beze mnie!-zawołał z szerokim uśmiechem błazen.
-Taak...I obym już nigdy więcej tak nie zabalowała...Ale, Candy, mam pytanie...
-Hm? O co chodzi, cukiereczku?-spytał błazen.
-Bo...ja nie zrobiłam nic głupiego, prawda?-spytałam.
-To zależy, co masz na myśli, mówiąc "nic głupiego"-powiedział Candy, po czym zachichotał. Westchnęłam.
-Dobra, powiem prosto z mostu. Między nami nic...Prawda?-zapytałam. Tak mi było wstyd, że nawet na niego nie patrzyłam. Przez chwilę błazen nie odzywał się, aż wreszcie wybuchnął głośnym śmiechem. Popatrzyłam na niego zaskoczona.
-Wybacz, ale...to śmieszne pytanie. Bo chyba ani ty, ani ja...nie bylibyśmy do tego zdolni...Przecież ty masz Hoodiego, a ja...Cane-błazen mówił z przerwami, bo cały czas się śmiał.
-No tak...Ale wolałam się upewnić-odparłam. Candy nagle spoważniał.
-Ale może lepiej nie mówmy o tym nikomu. Wolałbym nie musieć się tłumaczyć, dlaczego miałem w pokoju nieprzytomną ciebie przez całą noc...-powiedział błazen.
-Całą noc?!-zawołałam zaskoczona. Candy kiwnął głową.
-Też byłem zaskoczony, ale ciebie nie dało się dobudzić. To pozwoliłem ci tutaj spać-wyjaśnił błazen.
-Dziękuję ci! I obiecuję, że nikt się o tym nie dowie! A teraz lepiej już sobie stąd pójdę-odparłam, wdzięczna Candy'emu jak jeszcze nigdy.
-Jasne. Tylko więcej tak nie baluj-powiedział błazen i posłał mi delikatny uśmiech, kiedy wychodziłam.
~*~
-Jak dobrze wreszcie być w domu!-zawołała Jill, po czym wskoczyła na jedną z karuzeli.
-To nie twój dom, tylko mój-odparłem z uśmiechem.
-Teraz to jest nasz dom!-powiedziała dziewczyna, odwzajemniając uśmiech.
-Tak? Od kiedy?-spytałem.
-Od...nieważne od kiedy, ważne, że teraz to miejsce jest nasze, a nie tylko twoje! Poza tym sam tak powiedziałeś, i to zaledwie wczoraj!-zawołała.
-W takim razie zmieniłem zdanie-odparłem. Jill skrzyżowała ręce.
-Jak tak, to trudno. Wyprowadzam się!-zawołała. Podeszła do krawędzi karuzeli i chciała z niej zeskoczyć, ale wtedy maszyna ruszyła i zaczęła się poruszać niespodziewanie szybko.
-Ty...!-zawołała wściekła Jill.
-Co ja?-spytałem niewinnym tonem.
-Chciałeś mnie zabić!-powiedziała dziewczyna, po czym pojawiła się tuż przede mną.
-Ja? Nic podobnego!-odparłem. Jill prychnęła.
-Już ja cię znam. Myślisz tylko o jednym!
-Jeśli masz na myśli mnie i ciebie...
-Mam na myśli zabijanie! Tylko o tym myślisz-powiedziała Jill, po czym zaczęła się śmiać.
-Jesteś dziwna-odparłem.
-Nienormalna. Dlatego mnie kochasz-powiedziała dziewczyna, kiedy już się uspokoiła.
-W sumie to racja. Jakbyś była normalna, to byś mnie nudziła-odparłem. Jill uśmiechnęła się, po czym podeszła do mnie, zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła mnie do siebie. Popatrzyła mi głęboko w oczy, po czym przybliżyła swoje usta do mojego ucha.
-Zostaw tą biedną karuzelę-szepnęła, po czym puściła mnie i wyminęła, a ja stałem w miejscu, nie do końca ogarniając, co się właśnie stało. Potem spojrzałem na wciąż kręcącą się karuzelę, która w tej samej chwili się zatrzymała.
-Dokąd idziesz?-zapytałem, doganiając Jill.
-Wypadałoby sprawdzić, czy nikt nam się po lunaparku nie szlaja, nie?-odparła.
-Jak na nikogo nie wpadniemy, to zawsze można iść gdzieś do miasta. Tam na pewno znajdziemy kogoś do zabicia-powiedziałem.
-A może ja chcę grzecznie z kimś porozmawiać? Z kimś na poziomie? I poczęstować cukierkami?-odparła Jill.
-Jeśli chcesz porozmawiać z kimś na poziomie, to masz mnie. I jeśli chcesz poczęstować kogoś cukierkami, to też masz mnie-odparłem z uśmiechem. Jill nagle zaczęła się śmiać.
-Chyba nie śmiejesz się ze mnie?-zapytałem.
-A jeśli tak, to co?
-To wtedy będę zmuszony cię zabić-odparłem z uśmiechem. Jill znowu się zaśmiała. Jak ja kochałem ją wkurzać i rozśmieszać! I kochałem, kiedy była właśnie taka jak teraz, a nie załamana i smutna.
-Chcesz walczyć? Tu i teraz?-spytała, po czym zamachnęła się swoimi pazurami. Nie zdążyłem nic jeszcze powiedzieć, kiedy usłyszałem pewien głos.
-Robimy zakłady!-zawołał...
-Candy-powiedziałem, odwracając się w stronę, z której dochodził ów głos.
-We własnej osobie!-odparł chłopak. Chwilę później pojawiła się za nim Cane, a oprócz niej jeszcze Jason i Puppeteer. I, o dziwo, Jane.
-Co wy tu robicie?-zapytała zaskoczona Jill.
-Przyszliśmy sprawdzić, jak wam poszedł pierwszy dzień życia poza Rezydencją-odparł Pop.
-Wyśmienicie. A teraz już możecie iść. Pa pa-powiedziałem, po czym uśmiechnąłem się sztucznie.
-A Jack jak zwykle cieszy się na nasz widok-powiedział Candy. W tym samym czasie Cane i Jane podeszły do Jill i zaczęły z nią o czymś gadać. Ledwo przyszli, a już zdążyli mi popsuć humor. Nienawidziłem za to tych swoich przyjaciół.
~*~
Niby nie potrzebowałem snu, ale na poważnie zastanawiałem się, czy nie zasnąć i nie dać w ten sposób do zrozumienia Candy'emu, że jego opowieść o tym jak to Jeff kolejny raz wkurzył czymś Jane, przez co jej pragnienie zabicia go znów wzrosło, trochę mnie nudzi. Pop opowiadał mi już jakąś historię chyba z godzinę, podczas gdy Puppeteer przez większość czasu milczał i czasem tylko coś dopowiadał. Jason gdzieś zniknął, co mnie niepokoiło, i dziewczyny też gdzieś zniknęły, co tym bardziej mnie niepokoiło.
-Gdzie jest Jason?-zapytałem, przerywając błaznowi jego jakże fascynującą opowieść.
-A skąd mam wiedzieć? To nie jest mój chłopak. Ani moje dziecko. To nawet nie moje zwierzątko-odparł Candy. Spojrzałem na Puppeteera.
-Ja tym bardziej nie wiem-odparł marionetkarz. Westchnąłem.
-Mam tylko nadzieję, że on i dziewczyny nigdzie się nie zgubili ani niczego mi tutaj nie zepsują-odparłem.
-Jak zwykle najważniejsze jest twoje wesołe miasteczko-powiedział z uśmiechem Candy.
-Jak zawsze. A właściwie to już nie tylko moje, ale też Jill-odparłem.
-Czyli już razem zamieszkaliście? Szybko-odparł błazen.
-Przecież oni już wcześniej razem tutaj żyli-odezwał się Puppeteer.
-Ale wtedy jeszcze nie byli parą. Chyba że nas perfidnie oszukują. Czyli teraz czas na ślub i dzieci-odparł błazen, po czym zaśmiał się. Ja niemal natychmiast spoważniałem.
-Nie mów tak! A już zwłaszcza nie przy Jill!-zawołałem. Obaj popatrzyli na mnie zaskoczeni.
-Dlaczego?-spytał Candy.
-Bo ja tak mówię-odparłem.
-Dobrze uargumentowana odpowiedź-prychnął błazen.
-A czy argumentem jest dla ciebie, że masz tak nie mówić, bo wepchnę ci siłą w gardło tyle moich słodyczy z niespodzianką, że będziesz mógł robić za piniatę?-spytałem, po czym uśmiechnąłem się sztucznie.
-Jeśli próbujesz mnie przestraszyć, to ci się to nie uda. Nie zapominaj, że ja też mam swoje moce. I też mogę ci zacząć grozić-powiedział Candy.
-Że załatwi ci lot balonem na tamten świat-powiedział Puppeteer, który najwyraźniej nie mógł nie włączyć się do naszej rozmowy. Błazen posłał mu wkurzone spojrzenie, a my dwaj zaczęliśmy się śmiać. Po chwili jednak znowu spoważniałem.
-Żarty na bok. Żaden z was ma przy Jill nie mówić nic a nic o wspólnym mieszkaniu, ślubie i dzieciach. Żadnych "śmiesznych" komentarzy-powiedziałem.
-Ale dlaczego? Czyżby Jill dostała już obsesji i gdy tylko słyszy słowo "ślub" niczym jakaś fangirl chce cię zaciągnąć do urzędu stanu cywilnego i zmusić do ożenku?-spytał z uśmiechem Pop, po czym odchylił się na krześle, na którym do tej pory siedział.
-Nie twój interes, czemu macie o tym nie wspominać-odparłem, po czym pochyliłem się i popchnąłem go tak, że wylądował na ziemi, a ja stanąłem nad nim z uśmiechem.
-Zaraz nie będziesz się tak uśmiechał!-zawołał Candy.
-Ale ja jestem w końcu Laughing Jack-odparłem niewinnym tonem.
-Ja cię po prostu zabiję!-odparł błazen, po czym podniósł się, a po chwili w jego rękach pojawił się duży młot.
-Już się boję-odparłem obojętnie.
-Powinieneś-powiedział błazen, jednak jego młot po chwili zmienił się w dym i zniknął. Wiedziałem, że nic mi nie zrobi, za dobrze go znałem. Zauważyłem jednak, że Puppeteer zaczął się nam przyglądać z lekkim niepokojem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro