Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 65

-Zostawmy ją na koniec. Będzie wniebowzięta!-zawołałam. Jack w odpowiedzi skinął głową. Na szczęście dwaj policjanci, którzy wyszli już ze swojego wozu, zajęli się uspokajaniem dziewczyny, a kolejny samochód dopiero dojechał. Zapewne Jack i ja nie znaleźlibyśmy swojej ofiary, gdyby nie dość głośne koguty policyjne i światła, które bardzo łatwo dostrzegliśmy. Dziewczyna musiała wezwać pomoc i tak dwa wozy policji wjechały właśnie na leśną drogę. Razem z klownem teleportowaliśmy się w tej samej chwili do naszych ofiar. Nie byłam pewna, co robi Jack, usłyszałam jedynie dźwięk tłuczonego szkła. Ja w tym samym czasie znalazłam się za policjantem rozmawiającym z dziewczyną i wbiłam mu w plecy swoją piłę, a potem zaczęłam go ciąć, co skutkowało tym, że mnóstwo jego krwi znalazło się na jego rozmówczyni. Policjant nawet nie zdążył krzyknąć, a właściwie już nie żył. Po chwili padł martwy na ziemię, a ja wyszarpnęłam z niego swoją piłę.

Spojrzałam na dziewczynę, która miała twarz i ubranie całe we krwi. Przez chwilę patrzyła się z szokiem na to wszystko, aż w końcu wydała z siebie głośny krzyk, jakby ją zażynali. W tym samym czasie usłyszałam strzał, a chwilę później poczułam ból w okolicach klatki piersiowej. Odwróciłam się i ujrzałam kolejnego policjanta, który do mnie mierzył z broni. Nie zdołał jednak wystrzelić ponownie, bo stracił równowagę i się przewrócił. Okazało się, że Jack po prostu wydłużył swoje ręce, chwycił go nimi za nogi i pociągnął w swoją stronę. Zauważyłam, że dwoma innymi policjantami klown zdążył się już zająć. Odwróciłam się więc z powrotem w stronę dziewczyny, która zaczęła już uciekać. Teleportowałam się przed nią i ta odbiła się ode mnie, po czym upadła na ziemię. Schyliłam się i szarpnęłam ją, podnosząc jednocześnie z powrotem na nogi.

-Zostaw mnie, potworze!-zawołała i zaczęła mi się wyrywać.

-Dla małego owada potworem jest modliszka. Zatem bycie potworem to rzecz względna. Więc może to nie ja jestem potworem, ale po prostu ty jesteś zbyt słaba, by się ze mną mierzyć?! Zresztą jak wszyscy ludzie! Jesteście słabi i bezwartościowi i nie dam wam się więcej skrzywdzić!-zawołałam. Poczułam, że coś we mnie pęka. Dziewczyna przestała się wyrywać i spojrzała na mnie przerażona. Cisnęłam nią tak, że wpadła na najbliższe drzewo, odbiła się od niego i wylądowała z powrotem na ziemi.

-Giń!-zawołałam, po czym pojawiłam się przed dziewczyną i z całej siły ją kopnęłam, trafiając w brzuch. Potem schyliłam się, podniosłam ją i przygwoździłam do drzewa.

-Z-zostaw mnie, błagam!-zawołała przerażona dziewczyna.

-Błagać to dopiero będziesz mogła zacząć!-zawołałam, po czym zaczęłam jej powoli wbijać w brzuch swoje pazury. Dziewczyna starała się wyrwać, ale przez to tylko sprawiała sobie więcej bólu. Potem rozciąłem dziewczynie brzuch i po prostu wyszarpnęłam z powstałej rany jej jelita, razem z mnóstwem krwi. Dziewczyna wrzasnęła, a ja podniosłam ją i po raz kolejny cisnęłam nią o ziemię, a potem schyliłam się, chwyciłam ją za włosy, podniosłam i walnęłam jej głową z całej siły, a potem jeszcze raz. Dziewczyna w końcu przestała krzyczeć, ale ja dla pewności powtórzyłam tę czynność jeszcze kilka razy. A właściwie to bardziej z wściekłości, niż dla pewności. W końcu z jej głowy została tylko krwawa miazga, której nie miałam ochoty więcej dotykać. Puściłam jej włosy, jej głowa upadła z powrotem na ziemię.

-Nieźle się na niej wyżyłaś-powiedział Jack, po czym stanął obok mnie. Wstałam i spojrzałam na niego.

-W tamtym ośrodku badawczym mnie torturowali. I pomyślałam sobie wtedy, że wiem już, co przeżywają moje ofiary. Teraz mi się to przypomniało-powiedziałam, a klown spojrzał na mnie zaskoczony.

-Chcesz mi powiedzieć, że żałujesz tego, co teraz zrobiłaś?-spytał niepewnie.

-Ani trochę! Doznałam ogromnego bólu i wielu cierpień, ale nie żałuję tego, co robię i nadal będę to robić. I nie zamierzam więcej poczuć tego bólu, który zadaję swoim ofiarom. Oni, słabi i bezwartościowi, mają cierpieć. Nie ja. Nie ja!-zawołałam, a potem podeszłam do Jack'a i oparłam głowę o jego klatkę piersiową. To go chyba trochę zaskoczyło, ale po chwili poczułam, że mnie obejmuje.

~*~
Z

aproponowałem kilku osobom małą imprezę. Co prawda byłem ranny i, jak twierdził Smiley, alkohol mi nie pomagał, ale miałem to tak trochę centralnie w dupie. Eyeless Jack się zgodził, tak samo Ben, a KageKao, choć nikt go nie rozumiał, zawsze był chętny na alkohol. Przynajmniej tyle miałem radości, bo nawet zabić nikogo przez jakiś czas nie mogłem... Wkrótce dołączył do nas też Helen, co było raczej niespotykane.

-Nudzę się-wyjaśnił, sięgając po alkohol.

-Nie wolisz spędzać czasu ze swoją Judge?-spytał Jack.

-Judge zmyła się gdzieś razem z Cane-odparł nasz malarz.

-Bez Candy'ego? To znaczy, że ten świr jest teraz na wolności bez kontroli Cane?-zapytał Ben.

-Eee...No chyba tak-odparł Helen.

-Nazywasz go świrem, a sam to jesteś normalny?-spytałem krasnala.

-Normalniejszy niż ty. I niż on-odparł Ben.

-Ja przynajmniej nie wyglądam tak źle, w przeciwieństwie do ciebie, Jeffuś-dodał.

-Nie nazywaj mnie tak!-zawołałem.

-Poza tym, jestem piękny!-dodałem.

-Akurat...Ale jak nie Jeffuś, to może Jeffy? Dżef debiller? Dżem the killer? Drzewo the killer? Dżef the diller? O! Mam! Drzewuś!-zawołał Ben.

-Grabisz sobie, krasnoludku!-odparłem.

-Nie jestem krasnoludkiem!-zawołał skrzat.

-Ale Drzewusia to trzeba sprzedać Ninie. Niech cię tak od dziś nazywa-wtrącił się Hoodie, który dopiero teraz się zjawił.

-Nie jesteś w temacie, więc się nie odzywaj!-zawołałem.

-Nie trzeba być w temacie, żeby być chętnym na zjechanie cię, Drzewuś-powiedział Ben.

-Mówiłeś coś, skrzacie ogrodowy?-spytałem, odwracając się w jego stronę.

-Mówiłem, że...-rzuciłem się w tej samej chwili w jego stronę, ale pierdolony krasnoludek zrobił unik i spierdolił do komputera.

-Wyłaź i walcz jak mężczyzna!-zawołałem w stronę urządzenia, które oczywiście nie odpowiedziało. Usłyszałem cichy wybuch śmiechu.

-Nie śmiać się!-krzyknąłem w stronę reszty, po czym z powrotem odwróciłem się do komputera.

-Wyłaź stamtąd skrzacie!-zawołałem.

-Dlaczego Jeff drze się na komputer i nazywa go skrzatem?-spytała Jane. W jej głosie słyszałem jawną drwinę. Odwróciłem się. Suka jak zwykle weszła jak do siebie i usiadła na kanapie obok Hoodiego, po czym wzięła od niego butelkę alkoholu i wzięła łyk z gwinta.

-Pięknie, ktoś jeszcze chce się dołączyć do śmiania się ze mnie?! Jak wam jeszcze dam powody do śmiechu!-odparłem. Odpowiedzią był właśnie ich wybuch śmiechu. Prychnąłem lekceważąco, wziąłem kilka butelek i poszedłem od nich. Wolę pić sam niż z tymi zjebami.
~*~

-To było straszne. I bolesne. I okropne. Mówiłam już, że to było bolesne? Bo było bolesne. Ale sama nie wiem, co bolało bardziej, obrażenia fizycznie, czy halucynacje. Były koszmarne, część z nich była zupełnie nierealna, ale kiedy je miałam, nie potrafiłam zdać sobie sprawy z tego, że to tylko głupia wizja. Widziałam ciebie, jak giniesz. I Mary. I między innymi Candy'ego, który zabił Cane. I wszyscy wygadywaliście takie straszne rzeczy, mieliście do mnie pretensje, nienawidziliście mnie. To było po prostu potworne. I wiesz co? Może i jestem psychopatką, a może tylko trochę zepsutą, wymyśloną przyjaciółką, ale wiem jedno. Nawet się trochę ucieszyłam, że będziemy mieli dziecko, no bo myślałam sobie, że bylibyśmy taką szczęśliwą rodzinką klownów-psychopatów. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo byłoby to bez sensu. I zupełnie nierealne. To by w ogóle nie wyszło. Dwoje psychopatów jako rodzice? I jeszcze dziecko, które pewnie też byłoby nienormalne? My się sami ledwo z sobą dogadujemy i nieraz mamy ochotę się nawzajem pozabijać, a co dopiero byłoby z dzieckiem?

Ale mimo to czuję się tak, jakby ktoś zabrał mi bardzo cenną rzecz, do której tylko ja miałam prawo! W końcu to było nasze dziecko! Nienawidzę ich za to, co mi zrobili i jeszcze bardziej życzę im wszystkim śmierci. Ludzie to jednak bezwartościowe, potworne istoty, które nie potrafią docenić tego, co się dla nich robi, ranią i porzucając najbliższych i jeszcze zabierają szczęście innym!-Jack chyba chciał coś w tym momencie powiedzieć, ale uciszyłam go jednym gestem.

-Masz się nie odzywać, dopóki nie skończę-przypomniałam mu. Klown kiwnął powoli głową. Szliśmy właśnie lasem w stronę wesołego miasteczka.

-Kontynuuj-powiedział Jack, a ja zacząłem mówić dalej.

-Jick? Jall?-wypaliłam nagle, a klown spojrzał na mnie zaskoczony.

-Chciałam spróbować nadać jakieś imię naszemu dziecku, ale połączenie naszych imion nie brzmi jednak zbyt dobrze. W każdym razie, nienawidzę ich za to, że mnie porwali, torturowali i na koniec straciłam przez nich dziecko! Jestem co prawda szczęśliwa, że jednak nie zostaniemy rodzicami, ale to nie oznacza, że mogli zrobić to, co zrobili. Jestem po prostu...wściekła! Wkurwiona! Nie masz pojęcia, przez co ja tam musiałam przejść!-wołałam wściekła.

-I to wszystko przeze mnie. Przepraszam cię. Myślisz, że możesz mi wybaczyć?-spytał klown.

-Daj spokój! To nie twoja wina!

-Gdyby nie...

-Lepiej nie gdybać. Bo gdyby nie stało się to wtedy, to może porwaliby mnie dzień później? Albo tydzień? Może przez to nadal nie odważylibyście się zaatakować ich? To tylko i wyłącznie ich wina! To przez nich cierpiałam! A ty...ty mnie uratowałeś! Poza tym, oni równie dobrze mogli wpaść na ciebie i zrobić coś tobie-odparłam.

-I powinni. To ja na tu zasłużyłem, nie ty-powiedział Jack.

-Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! To jest twoja wina tylko jeśli to ty osobiście poinformowałeś ich, że będę sama w lesie i ich na mnie nasłałeś. A jakoś wątpię, żeby tak było. Przynajmniej teraz, mam nadzieję, nie będziesz się już tak obrażał jak dziecko, i nie będziesz mnie tak olewał, jasne?-spytałam.

-Jasne-powiedział smutnym tonem Jack.

-Litości! Ja już się ze smutkiem uporałam, to teraz ty będziesz miał depresję?! Jeśli tak bardzo się  obwiniasz, to mam już dla ciebie karę. Będziesz musiał po prostu przez bardzo długi czas słuchać jeszcze, jak ich wszystkich wyzywam i życzę im śmierci, bo przynajmniej mogę się w ten sposób jakoś wyżyć-odparłam.

~*~
L

ekko podchmielony wróciłem po kilka kolejnych Jane też gdzieś zniknęli, bo nie zniósłbym dłużej ich widoku. Razem. Znowu. Aż rzygać mi się chcę jak ich widzę. Wziąłem to, po co przyszedłem, i skierowałem się do swojego pokoju. O wilku mowa, bo na schodach natknąłem się na Jane. Dość mocno się zataczała, więc pewnie przedobrzyła z alkoholem. Ale Hoodiego nigdzie nie było.

-Gdzie twój książę, co?-spytałem, mijając dziewczynę. Ta nie odpowiedziała mi, jakby mnie nie usłyszała albo nie zrozumiała. Zamiast tego potknęła się i nie przewróciła tylko dzięki temu, że ją w porę złapałem. Nie wyrwała mi się, a to oznaczało, że naprawdę z nią źle. I wtedy wpadłem na pewien pomysł. Wiedziałem, że muszę jakoś tą sytuację wykorzystać, a po chwili nawet wymyśliłem już jak.

-Chodź, pomogę ci dojść do twojego pokoju. Bo sama za nic w świecie tam nie trafisz-powiedziałem, po czym objąłem ją i zacząłem prowadzić. On na pewno nie przepuści takiej okazji, kiedy półżywa dziewczyna znajdzie się w jego łóżku, a Hoodie nie będzie chciał mieć już z nią do czynienia, kiedy wszystko się wyda-pomyślałem zadowolony.
~*~

Rzeczywiście, przez całą drogę ja na zmianę mówiłam i krzyczałam, jak t bardzo jestem wściekła i zła i jak nienawidzę agentów i w ogóle wszystkich ludzi, a Jack był zmuszony tego wszystkiego słuchać. Chyba w końcu zniknęła ta moja wewnętrzna blokada. Żałowałam jedynie, że ten cały Damian Moliere już nie żyje i nie będę mogła sama go zabić, ale mój chłopak odpowiednio mnie pomścił. Poza tym zawsze miałam jeszcze szansę odnaleźć i zabić tego drugiego naukowca. Nie miałam okazji go poznać, ale to między innymi on był odpowiedzialny za cały ten projekt. Kiedy już skończyłam na nich wszystkich psioczyć, opowiedziałam jeszcze Jack'owi całą tą sytuacją z demonicą, ale zastrzegłam, że ma nikomu o tym nie wspominać. Jak na razie nie wiedział tego nawet Slenderman, bo z nim nie rozmawiałam ani razu. A jakoś tak nie chciałam, aby ktoś na razie o tym wiedział. Cała ta sytuacja była dla mnie bardzo dziwna i niepokojąca, a przecież teraz wszyscy się cieszą z powodu wygranej z agentami, a ja nie chcę im tej radości zabierać. Jack obiecał mi, że nic nikomu nie powie i razem zaczęliśmy się trochę zastanawiać nad rozwiązaniem tej sprawy.

-Może niedługo dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi. A jak nie, to pewnie i tak to było tylko bredzenie jakiegoś demona o podrzędnej randze, który oszalał pod wpływem zbyt długiego przebywania w towarzystwie symboli religijnych-powiedział Jack.

-Czyli nie powinniśmy się tym przejmować?-spytałam.

-Powinniśmy zachować czujność, ale nie martwić się tym aż tak bardzo-odparł klown.

-A nie ma jakiegoś sposobu, żeby dowiedzieć się, o co chodziło tej demonicy?-zapytałam.

-Wiesz, jedyny demon, o jakim słyszałem, to Zalgo. Strasznie potężny i chyba nie za bardzo lubi się ze Slendermanem. Sam nie wiem dlaczego. Myślę, że nikt tego nie wie. Ja przez 200 lat swojego życia kilka razy wpadłam na osoby, które były pod jego władzą, słyszałem coś o jakichś kultach, które zakładał. Ogólnie on skupia się chyba na tym, że gromadzi wokół siebie ludzi, którzy uznają go za boga, ale w sumie sam nie wiem, po co to robi. Może to mu sprawia przyjemność? A może żywi się tymi ludźmi albo ich energią? Wiem tylko, że Zalgo jest potężnym demonem i jak każdy demon, wykorzystuje i krzywdzi innych ludzi. Nie znam się więc na demonach ani tym bardziej nie wiem, jak się z nimi kontaktować i co znaczą słowa i zachowanie tej demonica. Mówiłem już jednak, że możemy tylko czekać. Chociaż to brzmi jednak trochę niepokojąco. Nic innego jednak zrobić nie możemy-powiedział Jack.

-Sama nie wiem...A jak to jest zapowiedź czegoś strasznego? Mamy tak siedzieć z założonymi rękami i czekać?-spytałam z powątpiewaniem.

-A co nam się może stać? Nikt nic nam nie zrobi, bo jesteśmy nieśmiertelni-powiedział Jack.

-Nie zapominaj o naszych pudełkach-przypomniałam mu.

-Ja swojego strzegę jak źrenicy oka, a nawet lepiej, bo jak ktoś zrani mnie w oko, to ono się zregeneruje, a pudełko już niekoniecznie. A nawet jeśli ty nie zamierzasz pilnować swojego, to ja będę je pilnował za ciebie, bo nie zamierzam pozwolić, żeby znowu coś ci się stało.

-A może jednak, jak wszystko trochę ucichnie, to powiemy Slendermanowi? Przecież on czyta w myślach i prędzej czy później dowie się o tej sytuacji-powiedziałam. Jack westchnął.

-Ok, jemu możemy powiedzieć, bo masz rację. On i tak się dowie. Ale dopiero jutro, nie będziemy tam teraz szli. Zaczyna zapadać zmrok, a ja mam przyjemniejsze pomysły na spędzenie nocy niż pielgrzymka do Rezydencji, w której spędziłem kilka ostatnich tygodni-powiedział Jack.

~~~~****~~~~
Rozdział z opóźnieniem, bo wpadł mi do głowy pewien nowy pomysł na kolejny poboczny wątek i dopisałam kilka kwestii XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro