Rozdział 62
W końcu zbiegłem po kolejnych schodach, wołając przy tym Jill. Byłem pewien, ze teraz już muszę ją znaleźć! Ben powiedział, że właśnie tu ją widział! Kiedy dotarłem na miejsce, Jill właśnie wyciągnęła sobie z brzucha długi, metalowy pręt. Przed nią stał ten cały Damian i uśmiechał się z satysfakcją. Poczułem, jak wzbiera we mnie nieokiełznana złość. W jednej chwili znalazłem się między nim a Jill, chwyciłem go za gardło i wysoko podniosłem. Nie uszło mojej uwadze, że już był ciężko ranny. Rzuciłem nim o podłogę, a potem wbiłem pazury w jego serce, nim zdołał wykonać najdrobniejszy ruch. Dla pewności powtórzyłem to jeszcze kilka razy, potem jeszcze bardziej rozciąłem ranę, którą miał na brzuchu, a na sam koniec wstałem, zamachnąłem się siekierą, którą wyczarowałem w swoich rękach, i odciąłem mu głowę. Chciałem mieć całkowitą pewność, że ten frajer już nie odżyje, jak tamte creepy-mutanty. Potem odwróciłem się w stronę Jill. Klęczała skulona pod ścianą. Ledwo łapała oddech, a obok niej kucali Candy Pop i Cane. Natychmiast do niej podszedłem i kucnąłem przed nią.
-Jill? Nic ci nie jest? Co cię boli? Co on ci zrobił? Jak mogę ci pomóc?-zacząłem ją wypytywać. Jedyną odpowiedzią, jaka otrzymałem, był jej płacz.
-To nie wygląda najlepiej-powiedziała Cane.
-Jeśli nie masz do powiedzenia nic miłego ani optymistycznego, nie odzywaj się w ogóle!-zawołałem i posłałem jej mordercze spojrzenie.
-W-wszystko mnie boooli!-zawyła Jill.
-Jakoś sobie z tym poradzimy. Przestanie cię boleć, obiecuję. Tylko musimy się stąd wydostać-powiedziałem, ale dziewczyna zaczęła przecząco kręcić głową.
-Ja nigdzie nie idę! Nie dam rady!-zawołała.
-W takim razie ja cię poniosę! Pop, Cane, idźcie przodem, na wypadek gdybyśmy wpadli na jakichś agentów, naukowców albo niedobite creepy-mutanty-zakomenderowałem. Oba błazny niemal natychmiast wstały i ruszyły w stronę schodów. Ja z kolei pomogłem się podnieść Jill. Potem włożyłem jej ręce pod szyję i kolana i podniosłem ją. Ruszyliśmy w stronę schodów. Candy szedł pierwszy i otworzył właz, potem razem z Cane przez niego przeszli. Na samym końcu szedłem ja i niosłem Jill. Kiedy znaleźliśmy się już na górze, dziewczyna nagle zaczęła o wiele głośniej jęczeć i wić się w moich ramionach.
-Jack! Jack postaw mnie! Natychmiast! Jack!-zawołała, a potem już po prostu zaczęła na zmianę krzyczeć i płakać. Nie wiedziałem, co się z nią dzieje, więc delikatnie odstawiłem ją na ziemię i oparłem o jedną ze ścian.
~*~
Cholera, teraz to dopiero zaczął mnie boleć brzuch. A raczej podbrzusze, ale nieważne było to, co boli, tylko jak boli. Jakby mnie ktoś przypiekał żywym ogniem. Musiałam się przekonać, jak wygląda sytuacja, więc podniosłam lekko dół swojej sukienki i zobaczyłam morze swojej czarnej krwi!
-Jill, co ci się stało?!-zawołał Jack.
-Co jej jest?-spytała Cane, po czym zrobiła dwa kroki w naszą stronę.
-Nie podchodź!-zawołałam takim tonem, że dziewczyna od razu się zatrzymała. Jack z kolei uniósł moją sukienkę jeszcze kawałek, na szczęście Pop i Cane byli na tyle daleki, że tego wszystkiego nie widzieli. Dalej mojej czarnej, przypominającej smołę krwi było tylko więcej.
-Jill, co on ci zrobił?!-zawołał przerażony Jack, podczas gdy ja skuliłam się, obejmując rękoma za brzuch i wrzasnęłam z bólu. Przeczuwałam już, co mogło się stać. Spojrzałam przerażonym wzrokiem na Jack'a. Czułam, że po moich policzkach nadal spływają łzy.
-P-przecież...ja byłam w ciąży-wyszeptałam i znowu zaczęłam się zwijać z bólu.
~*~
Kiedy usłyszałem te słowa, jeszcze bardziej się przeraziłem. Co ja miałem zrobić? Jill nadal krzyczała i wiła się z bólu.
-Slenderman masz się tutaj natychmiast zjawić!-zawołałem. Po jakiejś minucie mężczyzna faktycznie pojawił się w pomieszczeniu.
-Co się dzieje? Pojawiłem się, bo zajrzałem w wasze myśli i przekonałem się, że sytuacja jest poważna-powiedział.
-W takim razie wiesz, co się dzieje! Odeślij mnie i Jill do domu, ale już!-zawołałem. Spodziewałem się, że Slender będzie jeszcze o coś pytał albo protestował, ale tak się nie stało. Po chwili dziewczyna i ja znaleźliśmy się z powrotem w naszym pokoju w Rezydencji. Jill nadal bardzo cierpiała, więc położyłem ją na łóżku.
-Poczekaj, pobiegnę po coś do gabinetu Smiley'a!-zawołałem. Żeby się tam dostać, musiałem rozwalić drzwi zamknięte na klucz, ale nie obchodziło mnie to ani trochę. Chwyciłem masę lekarstw i bandaży i wróciłem do Jill. Dziewczyna przekręciła się na bok, podkurczyła nogi i zacisnęła jedną rękę na pościeli, a drugą objęła się za brzuch. Oddychała strasznie szybko, a ja nadal nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Mam jej dać coś przeciwbólowego? Zabandażować jej rany? Czekać, aż przestanie ją boleć?-myślałem gorączkowo. W końcu zauważyłem, że Jill się trochę rozluźniła i już nie płacze.
-Jill! Co mam zrobić?-zapytałem przerażony. Dziewczyna popatrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
-Nie mam pojęcia. Ale muszę chyba zmyć z siebie krew. I zrobić sobie opatrunki. I pozbyć się kul z ciała, tych co ostatnio-powiedziała głosem całkowicie wypranym z emocji.
~*~
Oczywiście pomogłem jej w tym wszystkim, ale Jill nadal nie była w najlepszym stanie.
-Musisz wrócić do swojego pudełka. Tylko w ten sposób się zregenerujesz-powiedziałem, a dziewczyna jedynie pokiwała głową na znak, że się zgadza. Sięgnąłem więc jej pudełko.
-Nie martw się, potem ja cię uwolnię-powiedziałem.
-Wszystko mi jedno-odparła Jill, nawet nie podnosząc na mnie wzroku.
-Nie mów tak, wszystko będzie dobrze-powiedziałem, po czym usiadłem na łóżku obok niej.
-Nic nie będzie dobrze! Daj mi to pudełko!-zawołała dziewczyna. Wyrwała mi swoją własność, otworzyła ją, a następnie zmieniła się w chmurę czarnego dymu. Wróciła do pudełka, a ono się za nią zamknęło. Zostałem sam. Wypadałoby mi posprzątać w naszym pokoju, ale nie miałem na to ochoty. Chwyciłem pudełko Jill i zacząłem się mu przyglądać.
Zastanawiałem się, co przeszła Jill, podczas gdy oni ją więzili, czy sobie z tym wszystkim poradzi, czy w ogóle ja sobie z tym poradzę? Będę umiał jej pomóc? Jakby nie patrzeć, to wszystko przeze mnie! I przez tą głupią ciążę! Gdyby Jill w nią nie zaszła, żadna z tych rzeczy nie miałaby miejsca! Tyle że nie mogę o to obwiniać dziewczyny! W końcu do ciąży potrzeba dwojga, więc wracam do punktu wyjścia! To wszystko to moja wina! Gdyby Jill mnie nie poznała, nie cierpiałaby teraz! I gdybym ja jej nie poznał, dla mnie również wszystko byłoby łatwiejsze. Kiedy jednak wyobraziłem sobie, że miałbym nigdy jej nie poznać, przeraziłem się. Teraz już nie potrafiłem wyobrazić sobie życia bez niej. Tylko ona potrafiła mnie zrozumieć, a ja tak się jej odwdzięczyłem! Zadałem jej tyle cierpienia! Ciekawiło mnie też, jak poszła nasza walka. Gdyby nie to, że nie chciałem opuszczać Jill nawet kiedy była w swoim pudełku, to już dawno bym tam wrócił i wybił wszystkich jak leci! Agenci, naukowcy, te potwory...błagaliby mnie o śmierć!
~*~
W jednej chwili cichy do tej pory dom zapełnił się hałasami. Ktoś na dole wrzeszczał, najpewniej z bólu. Rozpoznałem między innymi głos Jeffa.
-Nie drzyj się tak, inni oberwali bardziej!-krzyknął Smiley. Niestety odpowiedzi chłopaka już nie usłyszałem. Wszyscy zaczęli biegać po całym domu i w końcu do pokoju mojego i Jill wpadli Pop, Cane, Jane i Jason.
-Co z Jill?! -zawołała Cane.
-Jest w pudełku-odparłem, unosząc wspomniany przedmiot.
-Aż tak z nią źle?-spytał Candy.
-Nie, kurwa, czuje się idealnie! A jak ma z nią być, skoro została przez nich porwana?!-zawołałem.
-Ale co oni jej właściwie zrobili?-spytał Jason.
-A skąd mam wiedzieć? Była tak ranna, że musiała prawie od razu wrócić do pudełka-odparłem. To nie była do końca prawda, ale nie chciałem nikogo innego wtajemniczać w nasze prywatne sprawy.
-A jak poszła walka?-spytałem.
-Całkiem dobrze. Zniszczyliśmy wszystkie creepy-mutanty i usunęliśmy wszelkie dane o nich i o nas z ich bazy. Ben i reszta zajmują się jeszcze innymi ośrodkami, bo tam były przesyłane też niektóre informacje. My zaś wybiliśmy jak największą liczbę agentów, czyli jak zawsze. Poszło doskonale, nie licząc...-Pop nie zdołał dokończyć, bo Cane dała mu mocnego kuksańca w brzuch. Ale ja i tak domyśliłem się, co chciał powiedzieć. Nie licząc Jill.
-Przynajmniej tyle z tego dobrego. A teraz moglibyście po prostu stąd zniknąć? Wszyscy?-zapytałem. Ostatnie, na co miałem ochotę, to towarzystwo kogokolwiek. Nie licząc oczywiście Jill.
-Jasne-odparła Cane i wygoniła z pokoju wszystkich, a na końcu sama z niego wyszła. Byłem jej za to niesamowicie wdzięczny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro