Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55

-Powinnaś być z resztą!-zawołałam z łazienki, w przerwie od wymiotowania.

-Nie zostawię cię samej, w dodatku umierającej!-odparła Cane, a chwilę później weszła do mnie.

-Ja też!-zawołała Jane, wchodząc za nią do łazienki.

-Może zawołacie jeszcze kogoś, żeby popatrzył sobie, jak rzygam?!-krzyknęłam zdenerwowana. Dziewczyny aż spojrzały po sobie niepewne.

-Nie, aczkolwiek uważamy, że powinnaś coś ze sobą zrobić-powiedziała Cane.

-Możemy porozmawiać o tym, kiedy nie będę akurat zwracać swojego śniadania?-zapytałam. Cane i Jane wyszły pospiesznie z łazienki, a ja odetchnęłam z ulgą. Z jednej strony byłam wdzięczna Cane, że nie poszła na zebranie naszej grupy, gdzie Slenderman miał nam przedstawić dokładniejszy plan, ale z drugiej strony byłam wściekła, że muszę je znosić, podczas gdy o niczym nie marzyłam wtedy tak bardzo jak o samotności. W końcu po jakimś czasie wyszłam z łazienki.

-Od jakiegoś czasu wyglądasz nie najlepiej, może ty jesteś chora?-zapytała Cane.

-Niby na co? Nic mi nie jest!-odparłam.

-Właśnie przed chwila Jane i ja widziałyśmy, jak bardzo nic ci nie jest. Coś ci jest. Co chwila widzę cię, jak coś jesz, a potem wszystko zwracasz-powiedziała Cane.

-Przywodzisz na myśl osobę chorą na bulimię-dodała Jane.

-Ale ty nie jesteś chora na bulimię? Co to w ogóle jest? To jakaś choroba? Poważna? Jak się to leczy? Możemy jej jakoś pomóc?-zapytała Cane. Niemal jednocześnie obie spojrzałyśmy na Jane, wyczekując wyjaśnień.

-Ja też nie mam pojęcia, co to jest-powiedziałam. Czy to możliwe, żebym była chora na chorobę, o której istnieniu nie miałam pojęcia? Zaczynam coraz bardziej żałować, że przez większość swojego życia głównie zabijałam i nie interesowałam się ludźmi i ich światem-pomyślałam lekko zestresowana.

-To taka choroba. Bulimia, upraszczając, wygląda tak, że dużo jesz, ale potem nachodzą cię wyrzuty sumienia i specjalnie wywołujesz wymioty, aby nie przybrać na wadze-wyjaśniła Jane.

-Oszalałaś? Bo ja jeszcze nie i nie jem po to, żeby potem wszystko zwracać!-zawołałam.

-Co to w ogóle za chorobą, brzmi jakby ktoś wymyślał sobie problemy na siłę!-dodała Cane.

-Nie ma co się śmiać, to jest naprawdę poważna rzecz. Tak jak wy nie potraficie się powstrzymać od zabijania, tak osoba chora na bulimię nie potrafi się powstrzymać przed tym wszystkim. A głównie to takie osoby mają problemu o podłożu psychicznym, a przez bulimię mogą jeszcze zaszkodzić swojemu ciału. Bulimia jest jak depresja, pojawia się i choć wydaje się być błahą chorobą na pokaz, to jest naprawdę poważną sprawą. Nie ma co z tego żartować-powiedziała Jane.

-Ok, to faktycznie nie brzmi najlepiej. Ale ja tego nie mam-odparłam.

-Osoba z bulimią właśnie tak by powiedziała-zauważyła Jane.

-A jak powiedziałaby osoba bez bulimii? Widzicie, że ja nawet nie wiedziałam, co to jest! Jakby mi ktoś wcześniej powiedział "bulimia" to bym się zastanawiała, czy to choroba, czy egzotyczny przysmak. Dużo jem, bo jestem stale głodna i nie wiem w sumie czemu ostatnio tak często źle się czuję...-przyznałam. Nagle drzwi otworzyły się z impetem, a w wejściu stanął Jack.

-Jill! Tu jesteś! O, i Cane też. Dlaczego nie było was na zebraniu? Wolałyście urządzić sobie damskie pogaduchy?-zapytał klown, po czym oparł się o ścianę i skrzyżował ręce.

-Jill źle się poczuła-powiedziała Jane. Posłałam jej wkurzone spojrzenie.

-Mogę mówić sama za siebie-rzekłam.

-Znowu?-spytał z troską Jack, po czym podszedł do mnie.

-To nic takiego-odparłam z uśmiechem.

-Za każdym razem i to od jakiegoś czasu słyszę "to nic takiego"-powiedział Jack.

-Właśnie, mówiłyśmy jej, że od dawna coś z nią nie tak i że powinna coś z tym zrobić-dodała Cane.

-Coś jest ze mną nie tak zapewne odkąd zaczęłam zabijać ludzi-powiedziałam.

-To nie jest śmieszne. Może ty naprawdę jesteś chora? A my, demoniczne klowny, nie chorujemy na ludzkie choroby. Przynajmniej na większość. Ja przez 200 lat swojego życia na nic nie zachorowałem, więc to może być coś naprawdę poważnego-powiedział Jack.

-Ale co ja mam zrobić? Wyszukać numer do szpitala albo jakiejś przychodni i zarejestrować się do lekarza? "Dzień dobry, jestem Laughing Jill, demoniczny klown, kiedy mają państwo wolne terminy? Bo chciałabym zarejestrować się do doktora, chyba coś mi dolega"-powiedziałam z ironią.

-Ale ty wiesz, że mamy w Rezydencji niejakiego doktora Smile? I jest jeszcze Nurse Ann. Pamiętasz, że ci pomogli, kiedy...no wiesz co się stało. Oni czasem leczą niektórych, jeśli sytuacja tego wymaga-odparł Jack. W tym momencie totalnie mnie zamurowało. Zupełnie zapomniałam o tej dwójce i o tym, czym się zajmują.

-To będziesz teraz na tyle łaskawa i pójdziesz do doktora Smile'a-powiedział Jack. A miał za mnie więcej nie decydować...

-Tak w ogóle, Pop stwierdził, że skoro ciebie nie ma, to zmieni coś w waszym pokoju, ale nie powiedział co-dodał Jack, spoglądając na Cane.

-I ty dopiero teraz mi o tym mówisz?!-zawołała dziewczyna, po czym pobiegła w stronę drzwi.

-A Jeff ciebie szukał-powiedział klown, zwracając się do Jane.

-Mnie? Po co?-zdziwiła się dziewczyna.

-Nie mam pojęcia-odparł Jack.

-Aż się boję, o co może chodzić, ale wolę to wiedzieć-powiedziała Jane, po czym wyszła z naszego pokoju. Ku mojemu zaskoczeniu, Jack chwycił mnie za rękę i w sumie to wyszliśmy z naszego pokoju w trójkę.

-A my to...?

-Przecież ci powiedziałem, że pójdziesz teraz do Smiley'a, nie?-zapytał Jack.

-Przecież ci powiedziałam, że masz nie decydować za mnie-odparłam.

-Przecież on ma rację. Jack, zawlecz ją tam, choćby siłą-powiedziała Jane, po czym poszła w stronę schodów.

-A tak właściwie, to gdzie jest teraz Jeff?-zapytała, zatrzymując się na chwilę.

-Ostatnio widziałem go w salonie-powiedział klown. Chwilę później Jane zniknęła i zostaliśmy tylko we dwoje. Kolejną chwilę później Jack zaczął mnie gdzieś prowadzić. Po paru minutach znaleźliśmy się przed jakimiś drzwiami. Klown zapukał, a potem otworzył nam je nikt inny tylko Smiley. Wyjaśniliśmy doktorowi, o co chodzi.

-Ok, możesz wejść-powiedział Smiley, uchylając przede mną szerzej drzwi. Kiedy jednak Jack chciał wejść ze mnę, doktor mu na to nie pozwolił.

-Ty nie. Idź poszukaj Ann, będzie mi potrzebna-powiedział Smiley.

-Ale po co?-zdziwił się Jack.

-Bo mi jest potrzebna! Bez niej za wiele nie pomogę nikomu!-zawołał doktor. Widziałam, że klown się wkurzył, więc postanowiłam interweniować.

-Jack, idź po Ann, skoro Smiley cię prosi. A jak ją znajdziesz, wrócisz. Gwarantuję ci, że do tego czasu postaram się nie umierać-powiedziałam i posłałam mu szeroki uśmiech. Jack westchnął tylko poirytowany i poszedł na poszukiwania pielęgniarki.

-A po co potrzebna ci właściwie Ann?-zapytałam, kiedy Smiley zamknął drzwi.

-Powiem ci, ale obiecaj, że nie wkurzysz się ani nie powiesz Jack'owi, bo on już na pewno się wkurzy.

-Mogę obiecać-powiedziałam. W końcu obietnicę zawsze można złamać.

-Po pierwsze, Ann wszystko tutaj porozwalała i brakuje mi połowy narzędzi. Wiem, że to ona, bo oprócz mnie tylko ona ma tutaj dostęp. Po drugie, nie lubię, jak mam kogoś leczyć, a wokół nas zbiera się widownia, nawet w postaci jednej osoby-wyjaśnił Smiley.

-Ok, a gdzie jest teraz Ann?-zapytałam z uśmiechem. Przyznam, że rozbawiły mnie motywy doktorka.

-Nie mam pojęcia, dlatego dobrze będzie, jeśli Jack ją znajdzie-odparł Smiley. Potem odwróciłam się od niego i obejrzałam trochę pomieszczenie. Faktycznie przywodziło na myśl salę szpitalną. Miało białe ściany, drewnianą podłogę i mnóstwo również drewnianych szafek oraz półek. Oprócz tego było tam biurko Smiley'a, stół z narzędziami typu skalpel, jakieś nożyce, kleszcze i inne rzeczy. Było nawet jedno łóżko, przypominające szpitalne, ale trochę mniejsze i pobrudzone zaschniętą krwią. Nawet po wypraniu w perwolu nie wyglądałoby jak nowe. Do wyboru miałam usiąść na nim albo stać. Stanie wydało mi się bardzo przyjemna opcją.

-A więc co ci dokładnie jest?-zapytał Smiley.

-To chyba ty powinieneś mi to powiedzieć-odparłam z uśmiechem. Doktor go odwzajemnił, ale po chwili kazał mi opisać co mi dolega.

-No w sumie to po prostu od jakiegoś czasu źle się czuję-odparłam.

-Może coś więcej na ten temat?

-No to po pierwsze to stale jestem głodna. Mogłabym niemal bez przerwy jeść. A potem zazwyczaj robi mi się niedobrze i wszystko zwracam-wyjaśniłam.

-A co z twoim samopoczuciem?-spytał Smile. Spojrzałam na niego zaskoczona.

-Chodzi mi o to, jak się ostatnio czujesz. Masz może napady złości albo radości czy smutku na przemian?-zapytał.

-Tak, ale...tak, właściwie to tak. Nie zwracałam na to szczególnej uwagi, bo ja zawsze łatwo się denerwowałam, ale ostatnio rzeczywiście potrafię być na coś lub kogoś wściekła i pięć minut później płaczę, bo zrobiło mi się przykro, że temu komuś, na kogo byłam zdenerwowana, na pewno też jest przykro. Głupie, nie?-zapytałam, po czym zaśmiałam się sama z siebie.

-Niekoniecznie. Jak sama zapewne wiesz, powinnaś być odporna na wszelkie ludzkie choroby, więc zakres przypadłości, które mogą cię dotyczyć, jest dość wąski.

-Ale co się stało? O co chodzi?-zapytałam.

-Cóż, jeśli mam być szczery, to podejrzewam, że jesteś w ciąży, Jill-powiedział Smiley.

-Kto? Ja?-spytałam zaskoczona.

-Nie, ja-odparł ironicznie Smiley.

-Ale to niemożliwe!-zawołałam natychmiast.

-Dlaczego? Ty i Jack nie...

-Bo to po prostu niemożliwe!-zawołałam, przerywając mu.

-Ja nie mogę być w ciąży, bo nie mogę mieć dziecka, bo ja zabijam dzieci, a nie rodzę dzieci i jeszcze może wychowuję?! Razem z Jack'iem?!-zawołałam. To nie może być prawda! Co ja powiem Jack'owi?-myślałam przerażona.

-Czyli ty nie chcesz być w ciąży, ale ogólnie to jest możliwe?-spytał Smiley. Podniosłam na niego wzrok. Ogólnie to to jest bardzo możliwe, Jill. Przyszło wam choć raz do głowy, żeby się jakoś zabezpieczyć? Nie, bo nie pomyślałaś nawet, że możesz zajść w ciążę z Jack'iem-w myślach zaczęłam mówić sama do siebie, więc musiało już być ze mną bardzo źle.

-Niby to jest możliwe, ale masz całkowitą pewność?-zapytałam.

-Nie. To tylko moje domysły na podstawie twoich objawów, a to nie musi być prawda-powiedział doktor.

-To skąd mam wiedzieć, czy jestem w ciąży czy nie? I czemu od razu mnie straszysz czymś takim?-zapytałam.

-Jestem doświadczonym lekarzem i jestem prawie pewien, że to ciąża. A co do całkowitej pewności, to za bardzo nie mam tego jak sprawdzić. W końcu jesteś Laughing Jill, wymyśloną przyjaciółką, jakby nie patrzeć, i w  ogóle to, że zaszłaś w ciążę nie powinno być możliwe. A co dopiero mówić o zrobieniu ci choćby nawet badania krwi! Co ja mam badać? Tę czarną maź, którą macie w sobie ty i Jack?

-No to niby skąd ja mam wiedzieć, co to tak naprawdę jest?!-zawołałam jednocześnie wściekła i przerażona. Smiley ledwo widocznie wzruszył ramionami.

-Nie ma możliwości, żebyś na cokolwiek zachorowała. Jesteś odporna na choroby, a nawet jeśli by ci się to zdarzyło, to to są co najwyżej objawy zatrucia pokarmowego, z którego już dawno byś wyszła. Ciąża niby też jest niemożliwa, ale w twoim przypadku brzmi bardziej prawdopodobnie... Nie wiem, może skoro spotkały się dwa demoniczne klowny, to ewolucja nagle stwierdziła, że fajnie by było, jak byście doczekali się własnego klowniątka?-zasugerował doktor. Posłałam mu mordercze spojrzenie.

-Świetnie rady! Ja nie wiedziałam, że ty taki zabawny jesteś!-zawołałam.

-Próbuję tylko jakoś to zrozumieć albo wyjaśnić-odparł Smiley.

-Ale rozumienie i wyjaśnianie nie jest mi teraz do niczego potrzebne! Potrzebna mi jest wiedza, co ja mam teraz zrobić?!-zawołałam.

-No to już od ciebie zależy. Najlepiej będzie poczekać jeszcze trochę i się przekonać-powiedział Smiley.

-Czekać? Mam czekać? Ile? Tydzień? Dwa? Miesiąc? Rok?-spytałam.

-Śmiem postawić hipotezę, że jeśli zaszłabyś w ciążę, to wyglądałoby to chociaż trochę podobnie jak u ludzi, ale pewności nie mam... Ale wydaje mi się, że tak do miesiąca moglibyśmy cię poobserwować, wtedy pewnie sytuacja byłaby jaśniejsza-odparł Smiley.

-O-ok-odparłam. Tylko tyle byłam z siebie wydusić. Miesiąc? Co ja mam robić przez ten miesiąc? I co powiedzieć Jack'owi, jeśli okaże się to prawdą? Bo dopóki nie jestem pewna, pod żadnym pozorem nie mogę mu nic zdradzić! On też jest mordercą, i on i ja skończyliśmy już swoje kariery nianiek dla niewdzięcznych bachorów! Zabijamy, a nie mamy dzieci! A jak już je mamy, to tylko jak sobie jakieś porwiemy żeby je zabić!-myślałam. Byłam jednocześnie zła, smutna, zdenerwowana, zestresowana, przejęta, zdołowana, załamana... Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Nie czułam się tak od naprawdę bardzo dawna... Może nawet nie byłam tak rozbita od śmierci Mary? Niespiesznie wyszłam z gabinetu i wpadłam wprost na Jack'a, któremu towarzyszyła Ann. Dziewczyna niemal od razu wyminęła nas i poszła do Smiley'a.

-No i? Wiesz już, co ci jest? Mam nadzieję, że  czegoś się dowiedziałaś, kiedy ja uganiałem się za tą martwą pielęgniarką po całej Rezydencji, uważając, żeby nie oberwać nożem-powiedział Jack.

-Dlaczego miałbyś oberwać nożem?-zdziwiłam się.

-Nie wiem, co Jeff powiedział Jane, ale ona obecnie ma w dupie to, że nie może zabić go w Rezydencji i próbuje jednak to zrobić. Ale dowiem się w końcu, co z tobą?-zapytał Jack. A już myślałam, że uda mi się jakoś go odwieść od tematu. Nie chciałam mu jeszcze nic mówić, dopóki nie byłam tego wszystkiego pewna, a poza tym bałam się jego reakcji.

-To zatrucie. Efekt uboczny tych postrzałów. Wiesz, te kule były dodatkowo pokryte jakąś trującą substancją i dopiero teraz ona się uaktywniła, ale nic mi nie będzie. Trochę się pomęczę, ale potem wszystko wróci do normy-powiedziałam. Byłam wdzięczna losowi, że tak szybko udało mi się wymyślić historyjkę, która brzmiała w miarę wiarygodnie.

-Naprawdę? I Smiley ani nikt inny wcześniej tego nie zauważył?-zapytał Jack.

-Gdyby zauważył, to od początku wiedziałabym, co mi jest-odparłam.

-Widzisz! Trzeba było iść od razu do naszego kochanego doktorka! To co teraz? Potrzebujesz czegoś?-zapytał Jack.

-Tak, ciszy i spokoju. Jestem zmęczona-odparłam.

-To chodźmy do naszego pokoju-zasugerował Jack.

~~~~****~~~~
A teraz niespodzianka! Pomysł z ciążą był, potem stwierdziłam, że to mega głupie i niemożliwe, a potem jednak miałam rozkminę. I stwierdziłam, co mi tam, tego raka już i tak nic nie uratuje, a ja chcę, abyście wy dobrze bawili się czytając to, ja pisząc. Więc stwierdziłam, że wrócę do pierwotnego zamysłu. Ale nie myślcie sobie, że teraz Jack i Jill stworzą szczęśliwą, kochającą się rodzinkę... XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro