Rozdział 52
Było mi głupio i zrobiło mi się żal Jack'a. Przecież on się tylko o mnie martwił, a ja się na niego bezpodstawnie wkurzyłam. Przynajmniej Jane zdawała się mieć dobry humor, co podnosiło mnie trochę na duchu i nie pozwalało się do końca rozkleić. Starałam się cały czas uśmiechać, aby nie było po mnie widać, jaka jestem zdołowana.
-A teraz to co się stało? Najpierw kipiałaś energią i byłaś wściekła, a teraz masz minę, jakbyś się przed chwilą dowiedziała, że w cukierni skończyło się twoje ulubione ciasto-powiedziała Jane. Albo ona była bardzo spostrzegawcza, albo ze mnie była marna aktorka, albo obie te rzeczy naraz.
-Wiesz, teraz tak sobie myślę, że Jack miał trochę racji...-wyjaśniłam.
-W czym? Masz prawo do własnych wyborów, nawet jeśli oznaczałyby one pewną śmierć!-zawołała Jane. Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie byłam co do tego przekonana, ale postanowiłam z nią nie dyskutować. Nie miałam na to czasu, energii ani ochoty. Wolałam dalej w duszy się zamartwiać. W końcu doszłyśmy do jakiegoś obozowiska. Z daleko widać było trzy namioty rozbite wokół ogniska. Z jednego z nich wyszła dziewczyna, która miała na sobie tylko krótkie szorty i stanik.
-Jak dobrze, że John i Alex poszli szukać Jordana! Przynajmniej mamy trochę czasu dla samych siebie!-zawołała, po czym wyprostowała się i przeciągnęła. Zaraz za nią z tego samego namiotu wyszedł jakiś chłopak.
-Nie chcę nic mówić, ale moglibyśmy wykorzystać go jeszcze trochę tak jak przed chwilą, Shanon-powiedział.
-Idealnie! Wygląda na to, że są tutaj tylko we dwoje!-szepnęła Jane.
-Tak, na to wygląda-przyznałam jej rację.
-Wolisz chłopaka czy dziewczynę?-zapytała Jane. Wzruszyłam ramionami.
-Ok, to ja pozwolę sobie wziąć chłopaka-powiedziała dziewczyna, a ja pokiwałam głową na znak, że się zgadzam. Razem rzuciłyśmy się do ataku. Wyglądało to tak, że kilkanaście metrów od nas stał chłopak, a dziewczyna jakieś dwa metry dalej. Przeteleportowałam się przed nią. W tej samej chwili usłyszałam też specyficzny dźwięk, jaki wydaje nóż wbijający się z daleka w czyjeś ciało. Coś, co opisałabym jako krótkie, ale solidne "plaśnięcie".Wbiłam dziewczynie pazury w szyję, a ta upadła z powodu bólu i złapała się za krwawiącą ranę. Po chwili na jej długich blond włosach, rękach, a nawet brzuchu było pełno krwi. Normalnie bym się z tego cieszyła. Powinnam była się z tego cieszyć. Ale w tamtej chwili zrobiło mi się po prostu niedobrze na ten widok. Zgięłam się wpół i zwymiotowałam kawałek obok umierającej dziewczyny. Zadane przeze mnie rany były bowiem głębokie i celne, więc moja ofiara stosunkowo szybko się wykrwawiła, zwłaszcza, że Jane, po tym jak zajęła się tamtym chłopakiem, dobiła ją jeszcze. A ja przez tych kilka minut umierałam, to znaczy miałam wrażenie, że umieram, bo mój żołądek chciał chyba wyrzucić z siebie wszystko, co zjadłam w ciągu całego dnia. Albo paru dni. A kiedy w końcu miałam nadzieję, że to już koniec, popatrzyłam na nieżyjącą dziewczynę, wokół której utworzyła się już naprawdę solidna plama krwi, i która miała przedziurawioną szyję i kilka ran w klatce piersiowej od noży. Wszędzie było pełno tej jej krwi, była na włosach, ubraniach, ziemi, a nawet na mnie, dokładniej na moich pazurach. Znowu zrobiło mi się niedobrze i można się łatwo domyślić, jak to się skończyło.
-Wszystko ok?-zapytała niepewnie Jane, kiedy ja zdołałam jakoś się ogarnąć i wstać. Całe szczęście dziewczyna znalazła w jednym z namiotów jakiś ręcznik, który mi podała, żebym mogła wytrzeć usta.
-Tak, nie wiem, co się stało-powiedziałam. Przecież nie mogłam ot tak wyjawić, że mi, morderczyni, zrobiło się niedobrze na widok krwi.
-Może jesteś chora? Coś ci jest? Choć, pomogę ci wrócić do Rezydencji-zaproponowała Jane i wyciągnęła do mnie rękę.
-Dziękuję, ale sama sobie poradzę. Miło z twojej strony-odparłam, po czym jak najszybciej ruszyłam przed siebie. Nadal nie czułam się najlepiej, a do tego było mi głupio, że w towarzystwie Jane odwaliłam coś takiego. Miałam tylko nadzieję, że jak najszybciej uda nam się, bez większych problemów, wrócić do Rezydencji.
~*~
-Ah, wprost nie wierzę, że to się naprawdę udało!-zawołał Hopkins, po czym z ekscytacji klasnął w dłonie. Z satysfakcją i radością patrzył na widoczny za szybą ciemny kształt. Bo tylko tyle był w stanie dostrzec. Postać poruszała się z ogromną szybkością, zmieniała w czarno-fioletowy dym lub płomienie. Sprawniejsze oko Damiana mogło dostrzec sylwetkę przypominającą nieco damską, a do tego długie pazury demona i wyraz furii na jego szpetnej twarzy. Nikt by zapewne nie uwierzył, że jeszcze nie tak dawno temu to coś było niesamowicie urodziwą kobietą, a przynajmniej tak wyglądało. Teraz jednak, wtrącony do specjalnie przygotowanej celi, zabezpieczonej wszelkiego rodzaju religijnymi symbolami, demon, a może raczej demonica, wyglądała jak najbrzydsze stworzenie pod słońcem.
On i Hopkins mogli podziwiać jej poczynania zza grubej, przezroczystej szyby, składającej się z kilku warstw szkła i plastiku. Przez to widoczność nie była najlepsza, ale zawsze lepiej było być żywym człowiekiem narażonym na gorszą widoczność, niż nieżywym człowiekiem. Hopkins liczył na to, że będą mogli obserwować demonicę przez kamery, jednak pierwszym jej krokiem, po tym jak wpuścili ją d celi, było zniszczenie tychże urządzeń. Usilnie starała się rozwalić swoje więzienie, ale waląc w ściany pokryte symbolami starszymi niż sama Biblia czy Koran, zadawała sobie jedynie ból. Demonicę udało się schwytać trochę przez przypadek. Kiedy agenci odbili swoich sojuszników, złapali też paru innych wyznawców.
Z tymi nie dało się w ogóle porozumieć. Byli wygłodzeni i wyglądali, jakby nie spali wiele dni, ale byli też niezwykle silni i szybcy. Niektórzy cały czas krzyczeli, inny milczeli. Potrafili mówić w wielu różnych językach. Agenci mieli przy sobie kajdanki, łańcuchy i kaftany bezpieczeństwa, ale wiele osób i tak dawało radę się uwolnić. Nie było z nimi żadnego kontaktu. Jednakże agenci, którzy przyłączyli się do kultu dość niedawno, zaczęli się z czasem zachowywać spokojniej, stali się bardziej komunikatywni. Damian wysnuł wniosek, że być może pozostali zbyt długo byli członkami sekty czczącej demona, jednak osoby, które dołączyły nie tak dawno temu, dało się jeszcze uratować. Ponadto agentom udało się uzyskać od swoich wcześniejszych współpracowników informacje, które bardzo wszystkim pomogły.
Sekta czciła dwa demony. Jeden z nich nazywał się Zalgo i był niezwykle potężny, ale towarzysząca mu kobieta-demon, którą nazywano po prostu Tą, Która Stoi Przy Jego Boku, była znacznie słabsza. Schwytani, albo raczej odzyskani agenci, dostarczyli także nieco informacji na temat słabości demonów. Jak się można było domyślić, ich moc ograniczały lub nawet odbierały niektóre symbole religijne, ale nie znaczyło to, że wystarczyło demona postraszyć krzyżem, aby padł na kolana i został czyimś wiernym sługą.
Aby wszystkiego się dowiedzieć i zorganizować udany atak na sektę, potrzeba było tygodni lub może nawet miesięcy, które agentom udało zmienić się na kilka dni, ewentualnie tygodni. Trzeba było bowiem działać jak najszybciej. Udało się ściągnąć odpowiednie osoby, broń, namalować potrzebne znaki, symbole, postarać się o odpowiednie księgi, przedmioty, zabezpieczenia. Każdy milimetr kwadratowy ściany w celi należało pokryć rysunkami i słowami pochodzącymi z różnych świętych ksiąg, ale też takimi, które nie były nigdzie zapisane. I tak oto na środku jednej ze ścian widoczny był napis "Si ules DE magiero". Nikt nie wiedział, co on znaczy, nawet schwytany agent, który go podał. Wszystko to jednak jak do tej pory sprawdzało się idealnie. O schwytaniu demona wiedział jedynie rząd, Hopkins i Moliere oraz agenci, którzy byli w to zamieszani.
Obecnie wszyscy mieli zostać poddani kwarantannie. Później tych, którzy dołączyli do kultu planowano jeszcze zatrzymać, a pozostałych rozesłać po różnych ośrodkach badawczych i bazach wypadowych w całym kraju. Mieli też złożyć pisemne deklaracje, że pod groźbą kary więzienia, a nawet śmierci, nie zdradzą nikomu informacji o demonie. Władze uznały (co Damian pochwalał), że o tym powinno wiedzieć jeszcze mniej osób niż o eksperymentach związanych z creepypastami. Z demonami naprawdę nie było już żartów i dobrze byłoby nie wzbudzać niepotrzebnego strachu. Dlatego też informacji o całej tej akcji nigdzie nawet nie przechowywano. Raporty były zdawane na bieżącą, na drodze wideo-rozmowy agentów z Damianem i Hopkinsem oraz Damiana i Hopkins z przedstawicielami rządu. I dlatego właśnie, nie licząc wyszkolonych, aczkolwiek nieco przerażonych, specjalnie wybranych agentów, tylko Moliere i Hopkins mogli podziwiać imponującą moc i siłę demonicy, kiedy próbowała się wydostać ze swojego więzienia.
~*~
Na ekranach komputerów widoczne były obrazy z kamer. Ben to załatwił, abyśmy mieli nad wszystkim kontrolę, podczas gdy on będzie buszował po sieci. Candy po jakimś czasie usiadł przed jednym z nich i zaczął przyglądać się wszystkiemu oraz dotykać różne guziki.
-Lepiej to zostaw-upomniała go Cane, ale on jej nie posłuchał. Kiedy więc rozległ się alarm, ona i ja spojrzeliśmy na niego morderczym wzrokiem.
-To nie ja! Ja nic nie zrobiłem!-zawołał, unosząc w górę ręce.
-Na pewno coś zepsułeś! Teraz przez ciebie wszystko na nic!-zawołała dziewczyna. Po chwili ekran na jednym z komputerów zaczął się dziwnie ścinać, a po następnej chwili wyszedł z niego Ben.
-To moja wina. Naruszyłem jakieś cholerne zabezpieczenie. Ale co nieco się już dowiedziałem, więc możemy stąd znikać-powiedział skrzat. W tej samej chwili wszystkie komputery oszalały, a na środku sali pojawił się Slenderman.
-Ty to masz wyczucie-powiedziałem.
-Sprawdzałem wasze myśli, aby wiedzieć, co się dzieje-odparł Slender. Chwilę później przeniósł nas wszystkich gdzieś w głąb lasu, ale jak się okazało, nie tylko nas. Wszędzie dookoła leżały ciała zabitych przez nas naukowców.
-Istnieje szansa, że kiedy oni uznają, że ich pracownicy po prostu zniknęli, nie powiążą tego od razu z nami. A gdyby odkryli ciała, tak by się właśnie stało. Lepiej zrobić wszystko, żeby w miarę możliwości odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia-wyjaśnił Slender, zanim ktokolwiek zdołał zadać pytanie. Teraz już wystarczyło, że przeszliśmy jeszcze kawałek drogi, a znaleźliśmy się z powrotem przy Rezydencji. W tym samym czasie Ben zdążył nam wszystko streścić.
-Mają tam informację o paru miejscach, szczególnie zainteresowanie są zaś chyba jakimś Tempat ibadat. Wygląda na to, że są zainteresowani także zdolnościami demonów, ale nie było żadnych wzmianek o tym, żeby cokolwiek w tym kierunku robili. Jedynie wysyłali w pobliże tych miejsc agentów i zbierali informacje. To wszystko niewiele, ale więcej danych tam nawet nie było, więc nie ma co rozpaczać, że włączył się ten alarm-powiedział Ben.
-Uruchomiony przez ciebie, a nie przeze mnie-dodał Candy, patrząc najpierw z wyrzutem na mnie, a potem z jeszcze większym wyrzutem na Cane.
-Wygląda więc na to, że agenci na razie tylko interesują się demonami. Co oznacza, że nic już nam nie stoi na przeszkodzie, aby ich zaatakować-powiedział Slender.
-Udało mi się zdobyć dokładny plan całego kompleksu naukowego i różne inne przydatne informacje, ale zmartwiła mnie jedna rzecz. Kiedy dostałem się do sieci, uzyskałem dostęp do kamer, które nie były połączone w żaden sposób z pozostałymi. Nawet obraz z nich przekazywany był gdzieś indziej. Kiedy uzyskałem do nich dostęp, to po jakiejś minucie coś je zniszczyło-powiedział Ben.
-Niby co takiego?-zapytałem. Skrzat wzruszył ramionami.
-Nie mam pojęcia. Słyszałem tylko krzyki, a bardziej jakieś nieziemskie wrzaski i widziałem mnóstwo czarnego dymu, a potem puff! I kamery się wyłączyły jak na zawołanie. Przestały działać i tyle, nic nie byłem w stanie zrobić-odparł Ben.
-To dziwne. W takim razie trzeba będzie to wszystko jeszcze raz dobrze przemyśleć-powiedział Slender.
-Tylko nie mów, że będziemy musieli jeszcze na coś czekać i tkwić w tej Rezydencji! Czuję się, jakby mnie złapali i wsadzili do więzienia!-zawołałem.
~~~~****~~~~
OK, to był fałszywy alarm, bo jednak coś napisać mi się udało. Ciekawe czy ktoś już podejrzewa, co to się odjaniepawli. A swoją drogą, jak tam przygotowania do świąt? O ile je obchodzicie. Życzę Wam dużo zdrowia, szczęścia, radości, przyjaciół, spełnienia marzeń, pieniędzy, fajnych prezentów i dużo fajnych książek na wattpadzie (a nie takich raków jak to moje XD). Ja mam chyba w tym roku najhuczniejszą Wielkanoc, bo robię w ten dzień urodziny hahah 😅😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro