Rozdział 51
-"Może zaatakujemy już w przyszłym tygodniu, każdy musi być na to gotowy"-powiedziała Cane, przedrzeźniając Slendermana. Następnie z rozmachem położyła na stoliku do gry jakąś kartę. Ona, Candy, Ben, Jane, Toby i Clockwork grali właśnie w makao, podczas gdy Jack i ja przyglądaliśmy się im z drugiego końca pokoju. Odkąd Slenderman wypowiedział te słowa, minęły już prawie dwa tygodnie.
-Jack, tak sobie myślę-powiedziałam cicho. Klown spojrzał na mnie z pytającym wyrazem twarzy.
-Co sobie myślisz?
-Bo większość osób brała już udział w misjach ze Slendermanem i jakoś przyczynili się do zdobycia większej wiedzy na temat tego wszystkiego. A my nie-powiedziałam.
-Slender nie powiedział, że musi w nich wziąć udział każdy-odparł Jack.
-Ale jednak trochę mi głupio z tą myślą. Powinniśmy jakoś się do tego wszystkiego przyłożyć. Też iść na jedną z misji-powiedziałam. Rozmawialiśmy szeptem, tak, żeby nikt nas nie słyszał. Poza tym grupa grający w makao i tak robiła mnóstwo hałasu i byli skupieni zdecydowanie bardziej na swojej grze niż na naszej rozmowie.
-Wykluczone. Pamiętasz, co się stało na ostatniej misji, na której byłaś?-zapytał Jack. Mówił pewnie i wyglądał na pewnego siebie, co oznaczało, że nie uda mi się go łatwo przekonać. Westchnęłam i spróbowałam ponownie.
-Ale Jack, przecież nic się takiego ostatecznie nie stało-odparłam.
-Oprócz tego, że prawie zginęłaś.
-Tak, ale teraz bylibyśmy tam oboje i jedno drugiego by pilnowało. No co, nie zatroszczyłbyś się o mnie w razie niebezpieczeństwa?-spytałam, uśmiechając się zalotnie.
-Tak, ale to nie znaczy, że specjalnie masz się na to niebezpieczeństwo narażać.
-Na niebezpieczeństwo to ja się naraziłam już kiedy postanowiłam zacząć zabijać ludzi-odparłam.
-Powtarzam: wykluczone.
-Jackie...-powiedziałam błagalnym tonem, jeszcze bardziej się w niego wtulając, tak, że musiał poczuć na swojej szyi mój oddech.
-I nie mów do mnie Jackie-powiedział Jack. Niby udawał, że go to wkurza, ale wiedziałam, że tak naprawdę nie ma nic przeciwko.
-Poza tym co ci tak na tym zależy? Do tego ostatnio i tak ciągle narzekałaś, że jesteś zmęczona-dodał Jack.
-Po pierwsze, to uważam, że i my powinniśmy jakoś pomóc, co już powiedziałam. Po drugie, umrę, jeśli będę musiała spędzić tutaj kolejne tygodnie bez jakiejkolwiek rozrywki. Po trzecie, teraz mam zupełnie inaczej, mam wręcz za dużo energii!-zawołałam.
-Dlaczego tak bardzo chcesz umrzeć?-zapytał Jack i posłał mi spojrzenie jasno mówiące, że żarty się skończyły.
-Nie chcę. Jack, zrozum, ja tylko chcę cokolwiek zrobić, żeby pomóc. Poza tym wszyscy wracają z misji żywi i szczęśliwi, bo Slenderman wie, co, jak i kto ma robić, żeby nas nie wykryli. Przecież spędzimy tam niewiele czasu. Jack, wiem, że się o mnie boisz, ale ja nie jestem z porcelany. I nie możesz mnie traktować właśnie jak porcelanowej ozdoby, na którą wiecznie trzeba uważać!
Klown westchnął.
-Sama sobie odpowiedziałaś na pytanie, dlaczego moja odpowiedź brzmi: wykluczone. Nie chcę cię stracić. Straciłem już Isaac'a-powiedział Jack. Ok, nie spodziewałam się, że akurat teraz poruszy temat swojego przyjaciela. Nagle jednak w naszych głowach rozległ się głos.
-Candy, Cane, Jack i Jill! Wszyscy do mnie!-zawołał Slenderman. Musieliśmy zatem odłożyć naszą rozmowę na później i razem z błaznami udać się do jego gabinetu. Jak się okazało, mężczyzna wezwał nas właśnie w sprawie misji.
-Wiemy już dość dużo, ale nadal brakuje nam informacji na temat nowego planu agentów, dotyczącego demonów. Musimy dowiedzieć się, czego od nich chcą, zanim ich zaatakujemy. W tej kwestii proszę o pomoc was. Aby dowiedzieć się tego wszystkiego, trzeba się dostać do ich głównej bazy danych. Ben spróbuje to zrobić, ale nie może tego dokonać stąd. Musi znaleźć się na miejscu, a wy moglibyście udać się tam z nim. Nie ukrywam, że wybrałem właśnie was ze względu na to, że potraficie się między innymi teleportować-powiedział Slenderman. Pop i Cane zgodzili się niemal od razu, bo brali już udział w jednej misji i nie mieli z tym najmniejszego problemu. Rzuciłam Jack'owi zadowolone spojrzenie. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, że lepiej spełniać prośby Slendermana. Jack spojrzał na mnie zdenerwowany, a ja wzruszyłam ramionami. Co poradzisz? Musimy iść?-właśnie to miał mu przekazać mój gest. Klown posłał mi kolejne zdenerwowane spojrzenie, niemal oskarżycielskie, jakby myślał, że weszłam w zmowę ze Slendermanem. Odpowiedziałam mu lekkim, niewinnym uśmiechem. Jack westchnął zrezygnowany i tak oto zakończyła się nasza bezsłowna wymiana zdań na ten temat.
-Zgoda, Jill i ja też pójdziemy. Ale jeśli skończy się to tak, jak ostatnio, to nie ręczę za siebie-powiedział Jack.
-Nie mogę obiecać, że tak się nie skończy-odparł Slenderman.
-Ale my i tak się zgadzamy. Pop, Cane, powiecie nam potem co i jak-powiedziałam, po czym chwyciłam Jack'a za rękę i pociągnęłam za sobą za drzwi gabinetu. To był jedyny sposób, żeby klown nie zmienił zdania. Po wyjściu przeszliśmy jeszcze kilka kroków, po czym Jack w końcu zdołał się wyswobodzić.
-Co to miało być?!-zawołał zdenerwowany, a ja postanowiłam wykorzystać swój kobiecy wdzięk.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję!-krzyknęłam, rzucając mu się na szyję. Czego jak czego, ale takiej reakcji na pewno się nie spodziewał. Przez chwilę go wmurowało.
-Zaraz, za co ty mi właściwie dziękujesz?-zapytał, podczas gdy ja ściskałam go z całych sił.
-Że się zgodziłeś-odparłam.
-W takim razie nie masz za co. Zmieniłem jednak zdanie-odparł Jack, starając się mnie odepchnąć.
-Daj spokój, wiedziałeś, że to trochę niebezpieczne jak się zgadzałeś.
-Tak? A czy to nie ty przypadkiem nie mówiłaś jeszcze niedawno o tym, że wszyscy wracają z misji żywi i szczęśliwi, bo Slenderman jest taki super i wszystko wie?-zapytał Jack.
-Ta ironia w twoim głosie wcale nie była potrzebna. Skoro tak bardzo chcesz, to od razu weź mnie przykuj łańcuchami, najlepiej do łóżka albo kaloryfera i nie pozwalaj mi nigdzie wychodzić, bo jeszcze coś albo ktoś mi zagrozi-powiedziałam zdenerwowana, po czym odwróciłam się na pięcie i poszłam schodami na dół.
~*~
Patrzyłem wmurowany na odchodzącą Jill. Mój mózg próbował jakoś przetworzyć informację, że jeszcze przed chwilą tryskała radością, a teraz poszła obrażona. Po chwili ruszyłem za nią. Zdążyła mi już zniknąć z oczu, więc najpierw zajrzałem do salonu, a potem do kuchni. Tam właśnie ją znalazłem, jak siedziała w kącie i zajadała się kawałkiem ciasta w towarzystwie Candy'ego (co mnie mocno zdenerwowało, bo nadal nie wiedziałem, czy cokolwiek jest między nimi. I jak to właściwie jest między mną, a Jill, bo przecież oboje zostaliśmy stworzeni do tego, aby przyjaźnić się z dziećmi, a nie po to, żeby szukać "miłości". Tym bardziej, że obojgu nam było teraz bliżej do psychopatów niż do normalnych ludzi, którzy mogą kogoś szczerze pokochać). Podszedłem do Jill, ignorując obecność błazna.
-A ty już tutaj?-spytałem najpierw błazna.
-Przecież ja zawsze wiem, co mam robić. Nie potrzebuję instrukcji Slendera-odparł Candy, po czym zaśmiał się, spoglądając na Jill, która odwzajemniła uśmiech.
-Co się właściwie stało?-zapytałem, jakbym wcale nie wiedział, o co jej chodzi.
-Już ty dobrze wiesz, co się stało-odparła dziewczyna.
-Jesteś zła?
-Nie, jestem radosna i w ogóle mam ochotę śpiewać ze szczęścia! Pop goes the weasel!-zawołała Jill. Ponadto to nie był zdenerwowany ton. To był wkurwiony na maksa ton głosu. Candy popatrzył się na mnie przez chwilę współczująco, po czym opuścił kuchnię. Przynajmniej za to byłem mu wdzięczny.
-Ale ja się tylko o ciebie martwię-powiedziałem.
-A może ja nie chcę, żeby ktoś się o mnie martwił? Mam dość, stale mnie tylko denerwujesz!
Słysząc te słowa, spojrzałem na nią zaskoczony. Wcześniej nie mówiła mi, że ją denerwuję. Jeśli już, to ona denerwowała mnie, czepiając się ostatnio o każdy drobiazg. Zaczynałem tęsknić za czasami, kiedy byłem szczęśliwym singlem.
-Jill, zachowujesz się jak...rozkapryszona nastolatka!-zawołałem, nie mogąc się powstrzymać. Dziewczyna spojrzała na mnie zdenerwowana.
-Miło poznać twoje zdanie o mnie-powiedziała, mrużąc oczy.
-To nie jest moje zdanie o tobie! Wiesz co, może ty po prostu powinnaś się przejść i ochłonąć!-zawołałem.
~*~
-Świetny pomysł! Przynajmniej od ciebie odpocznę!-zawołałam, po czym wyszłam z kuchni, trzaskając przy tym drzwiami. Sama nie miałam właściwie pojęcia, czemu się tak zdenerwowałam, ale nic nie mogłam na to poradzić. Chciałam jak najszybciej znaleźć się poza tym wszystkim. Moja nieuwaga sprawiła, że wpadłam na Jane.
-O, to ty! Czego chciał od was Slenderman?-zapytała dziewczyna.
-Chciał, żebyśmy poszli na misję-odparłam zgodnie z prawdą. Jane spojrzała na mnie zaskoczona, ale jednocześnie zatroskana.
-A tobie co? Nie chcesz iść? Bo wyglądasz i brzmisz jak nieźle wkurzona-powiedziała dziewczyna.
-Bo jestem nieźle wkurzona! Na Jack'a, który nie chce się na to zgodzić! A raczej zgodził się, ale chce wszystko odwołać!-zawołałam.
-W sumie trochę mu się nie dziwię, zwłaszcza po tym, co się stało ostatnio. Ale to był przecież wypadek przy pracy. Jesteśmy mordercami i musimy się liczyć z tym, że w każdej chwili ktoś nas może zabić-powiedziała Jane.
-Właśnie! A on najwyraźniej ma problemy ze zrozumieniem tego! W ogóle mam już go dość!
-To może powinnaś pozwolić sobie na trochę rozrywki bez niego? Ostatnio niemal cały czas was razem widzę-zasugerowała dziewczyna.
-Co masz na myśli?-zapytałam zaintrygowana.
-Jack, znaczy Eyeless Jack powiedział mi, że w okolicy rozbiła namioty jakaś grupa turystów. Wiesz, takich, którzy lubią sobie łazić po górach, lasach i nocować pod gołym niebem. Jack zabił już i trochę nadgryzł jednego z nich, ale tamci jeszcze nie znaleźli ciała. I podobno nadal jeszcze go szukają, więc nigdzie nie odchodzą. Możemy się przejść i ich załatwić-powiedziała Jane.
-Wszystko, byleby zapomnieć o tym, że jestem obecnie niesamowicie wkurzona na tego klowna-powiedziałam. Jane uśmiechnęła się.
-I o to chodzi! Nie pozwól, żeby przez jakieś idiotę miała ci przejść koło nosa dobra zabawa! Chodź, idziemy!-zawołała dziewczyna, a chwilę później wyszłyśmy już z domu.
~*~
Byłem niesamowicie wkurzony na Jill o to, że nawet nie stara się mnie zrozumieć. Ja naprawdę bałem się wtedy, że coś jej się stanie. Wiedziałem jednak, że faktycznie lepiej nie odmawiać Slenderowi w tej kwestii. Dlatego więc zasugerowałem dziewczynie, żeby poszła się przejść. A kiedy przez okno w kuchni zobaczyłem ją, oddalającą się w stronę lasu razem z Jane, jeszcze bardziej się ucieszyłem. Od razu poszedłem do gabinetu Slendera.
-Jill z nami nie pójdzie, ale ja chętnie-powiedziałem, kiedy wszedłem do środka. Slender odwrócił się w moją stronę. Wiedział jak zakończyła się jej ostatnia wyprawa i może dlatego nie kwestionował tej decyzji.
-Dobrze. Wtajemniczę cię w nasze plany-powiedział Slenderman. Ku mojej radości okazało się, że chciał wyruszyć jak najszybciej, najlepiej od razu. Ben musiał po prostu dostać się niepostrzeżenie do ich głównej kwatery, a my mieliśmy robić za jego ochronę. Po jakichś dwudziestu minutach Slenderman, błazny, Ben i ja spotkaliśmy się pod drzwiami jego gabinetu, a nasz szef bez twarzy przeniósł nas prosto do centrum tego ich całego kompleksu. Tak przynajmniej wtedy myślałem. Było tam kilku naukowców, ale Slenderman niemal natychmiast sprawił, że wszyscy zostali otumanieni i wpatrywali się przed siebie z tępym wyrazem oczu.
-To tutaj?-zapytałem. Pomieszczenie było wypełnione komputerami, ale nie robiło na mnie aż takiego wrażenia, jakiego się spodziewałem. Tym bardziej, że wszystkie na raz zaczęły się zacinać i wydawać dziwne dźwięki, ale to akurat była wina Slendermana.
-Nie mają tu jakichś kamer?-zapytał Candy.
-Ben zajął się już kamerami. I nie, to nie do końca tutaj. To nie jest główne centrum bazy danych. Jednakże te komputery podłączone są do tej samej sieci, co komputery tego centrum. Ben wniknie do sieci i z łatwością się wszystkiego dowie-wyjaśnił nam Slenderman.
-Aha, a my mamy po prostu wszystkiego pilnować?- zapytał Candy. Mężczyzna potwierdził to. Potem kazał nam zająć się naukowcami. Musieliśmy w miarę szybko i bezgłośnie ich zabić, podczas gdy Ben starał się już dostać do sieci. Przynajmniej nasze ofiary nie krzyczały w niebogłosy, bo kontrolował je Slenderman. Musieliśmy ich zabić, bo Slender nie mógł z nami zostać. Wszyscy wiedzą, jak jego obecność wpływa na urządzenia elektroniczne. A gdyby ot tak zniknął, nie mógłby z kolei kontrolować umysłów naukowców, dlatego też się nimi zajęliśmy. Zaraz po tym Slender zniknął i została tylko nasza czwórka.
~~~~****~~~~
Wstawiam rozdział dziś, bo udało mi się znaleźć czas, żeby go napisać, za to w sobotę może być kiepsko. I nie najlepiej się dziś czułam, ale mam nadzieję, że rozdział wyszedł w miarę. Plus takie pytanie z innej beczki, ale ciekawi mnie, czy może ktoś kto czyta to moje biedne ff, wybiera się na Pyrkon? Tak z ciekawości pytam XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro