Rozdział 49
-Widziałeś gdzieś Jack'a?-spytałam Candy'ego, którego odnalazłam w salonie.
-Nie. Ale zawsze możesz sprawdzić, czy nie schował się w swoim pudełku-odparł błazen, z głupim uśmiechem na twarzy.
-To nie jest zabawne! Ja naprawdę nie mam pojęcia, gdzie on jest!-zawołałam, popychając lekko chłopaka do tyłu.
-Już dobrze, dobrze. Nie tak agresywnie-powiedział błazen. Posłałam mu wkurzone spojrzenie.
-Jeśli go znajdziesz, odeślij go do mnie-odparłam, po czym ruszyłam dalej. Każdą napotkaną po drodze osobę wypytywałam o Jack'a, ale nikt go nie widział. W końcu poszłam do Slendermana, który nie był zadowolony z faktu, że zawracam mu głowę "takimi błahymi sprawami", po czym stwierdził, że nawet on nie ma pojęcia, gdzie jest Jack, i że on nie jest jego niańką, poza tym "ten klown" niemal zawsze nie słucha się jego poleceń itd. itp. Świetnie Jack, ty debilu. Polazłeś nie wiadomo gdzie, a mi się jeszcze przez ciebie dostaje! Mógłbyś chociaż powiedzieć, gdzie znikasz!-pomyślałam wkurzona. Cała reszta dnia minęła mi właściwie na szukaniu klowna. Kiedy upewniłam się, że nie ma go nigdzie w Rezydencji, poszłam do lasu, razem z Jasonem i Candym, którzy zdecydowali się pomóc mi poszukać Jack'a. Nasze poszukiwania jednak nic nie dały. Najchętniej szukałabym go dalej, ale moi towarzysze zagrozili, że jak nie wrócę z nimi dobrowolnie, to użyją siły.
-Widać Jack nie chce być znaleziony. Co oznacza, że choćbyś stanęła na głowie, to go nie znajdziesz. Zaszył się gdzieś i będzie tam tkwił, umartwiając się i robiąc z siebie wiecznego męczennika-powiedział Candy.
-Ale dlaczego?-spytałam. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego Jack tak nagle zniknął. Candy wzruszył ramionami.
-A kto zrozumie tego idiotę? Myślałem, że może chociaż ty, ale, jak widać, nawet ty nie potrafisz go ogarnąć-odparł błazen.
-A jeśli coś mu się stało?-zapytałam. Candy roześmiał się, a ja posłałam mu oburzone spojrzenie.
-Niby co cię tak śmieszy?!-zawołałam.
-No bo jemu przecież nic nie może zaszkodzić!-odparł Candy.
-Tak? A jakoś jak walczył z tamtym gościem, to nie skończyło się to dobrze. A i podczas naszej wizyty w tym wesołym miasteczku też nie. Mam ci przypomnieć, co się tam stało?-spytałam. Candy natychmiast spochmurniał.
-Jill, on ma trochę racji. Bądź co bądź, Jack z tego wszystkiego wyszedł cało. A skoro chwilę przed jego zniknięciem się z nim widziałaś, to znaczy, że raczej nikt go podstępem nie uprowadził z Willi Slendermana-odparł Jason. Przynajmniej on brzmiał, jakby na serio choć trochę się tym przejął.
-No właśnie! On zniknął tak zupełnie nagle! Nie wydaje wam się to dziwne?-zapytałam. Jason i Candy zaczęli mnie oczywiście dalej przekonywać, że nic się na pewno nie stało. W końcu dotarliśmy z powrotem do Rezydencji, ja jednak nadal wahałam się, czy powinnam tak po prostu tam wrócić, czy jednak dalej szukać Jack'a. Weszliśmy do środka.
-To co? Porobimy coś ciekawego, w oczekiwaniu na powrót klowna marnotrawnego?-zaśmiał sie Candy. Posłałam mu kolejne już wkurzone spojrzenie.
-Miło wam się spacerowało?-usłyszałam za sobą czyjś głos. Odwróciłam się i w mroku korytarza dostrzegłem postać mojego klowna.
-Jack?! Jesteś wreszcie! A ja cały dzień cię szukałam! Gdzie ty byłeś?!-zawołałam, podchodząc do niego.
-Trochę tu, trochę tam-odparł jakby od niechcenia.
-Czyli gdzie? Masz w ogóle pojęcie, jak ja się o ciebie martwiłam?!-zawołałam.
-Nie. Wydawało mi się, że aż tak się mną nie przejmiesz-powiedział Jack. Zbaraniałam. W tamtym momencie zupełnie nie wiedziałam, co się właściwie stało, co mam powiedzieć i jak w ogóle zareagować.
-J-jak to? Jack, co ci się stało?!-zdziwiłam się. Usłyszałam jeszcze, jak Candy i Jason coś do siebie szepczą, po czym oboje się ulotnili, za co byłam im poniekąd wdzięczna.
-Jack, dlaczego tak nagle zniknąłeś?-zapytałam, starając się brzmieć jak najspokojniej.
-A dlaczego nie? Nie muszę ci tego tłumaczyć-odparłem.
~*~
-Właśnie o to chodzi, że wypadałoby, żebyś to robił! Chciałabym wiedzieć, co robisz, kiedy i z kim, a przynajmniej chciałabym wiedzieć, że zamierzasz sobie gdzieś nagle zniknąć!-odparła Jill. Widziałem, że z chwili na chwilę coraz mniej nad sobą panuję. I wyglądała, jakby naprawdę była zdenerwowana tym, że zniknąłem. Część mnie bardzo chciała w to wszystko uwierzyć, chwycić ją, przyciągnąć do siebie, przytulić i cieszyć się tym, że Jill tak bardzo na mnie zależy. Ale druga część mnie nadal miała wątpliwości. Przez chwilę mogłem poczuć się naprawdę szczęśliwy. Uwierzyłem, że z nią nie grozi mi to, co z pozostałymi. Ale teraz ten strach powrócił. Strach o to, że Jill zrani mnie i zostawi, tak jak cała reszta. Tak jak Isaac. Starałem się przekonać samego siebie tym faktem, że jednak ona wie, jak bardzo boli porzucenie, ale jednak nadal pozostawałem wewnętrznie rozdarty. Nie mogłem jednak wściekać się na Jill z byle powodu i wyciągać pochopnych wniosków. Jednocześnie jednak musiałem pozostać czujny.
-Byłem w swoim lunaparku-odparłem, uspokoiwszy się nieco. Jill na chwilę zaniemówiła.
-Co? Ale co ty tam właściwie robiłeś?-spytała. Wzruszyłem ramionami.
-Potrzebowałem chwili samotności-powiedziałem.
-Chwila to dla ciebie pół dnia?
-Czas to pojęcie względne-odparłem.
-Nie żartuj sobie ze mnie, Jack!-zawołała dziewczyna.
-Nie żartuję!-odparłem, rozkładając ręce w obronnym geście.
-Małżeńska kłótnia?-spytał Jeff, pojawiając się nagle na korytarzu. Posłałem mu wściekłe spojrzenie, będące zapowiedzią jego przyszłej, bolesnej śmierci. Jakim cudem ten debil wkurwia wszystkich i jeszcze żyje?-pomyślałem mimochodem.
-Świetnie, pewnie jeszcze połowa Rezydencji nas słyszała!-zawołała Jill, po czym ruszyła w stronę schodów. Niewiele myśląc, poszedłem za nią. Dziewczyna poszła prosto do pokoju, a ja, po chwili zastanowienia, zdecydowałem się jednak zostawić ją w spokoju. Sam nie wiedziałem, co się ze mną dzieje i bałem się, że znowu zrobię albo powiem coś nieodpowiedniego, niepotrzebnego, głupiego. Ogółem, że po prostu pogorszę sytuację.
~*~
-Albo ja czegoś nie rozumiem, albo ta gra jest niesamowicie, supe rdziwna-powiedziała Jill.
-Potwierdzam. To znaczy, może nie dziwna, ale niektórych zasad nie ogarniam-poparła ją Jane. Ben westchnął zniecierpliwiony. Nudne dni w Rezydencji przeciągały się, przez co każdy chwytał się wszelkiego sposobu, aby to wszystko jakoś urozmaicić. Tak oto razem z Jane postanowiłyśmy spróbować swoich sił w graniu w gry komputerowe. Podziwiałam wysiłki Bena, który starał się nam cokolwiek wytłumaczyć, ale jednocześnie wiedziałam, że od samego początku chłopak był skazany na porażkę w tej kwestii. Nie żeby coś, ale odkryłam po prostu, że jakoś niespecjalnie cieszy mnie sterowanie jakimiś postaciami, które biegają po ekranie i zbierają jakieś dziwne rzeczy albo robią jakieś dziwne rzeczy, a w ogóle to same są dziwne. Jane chyba podzielała moje zdanie. Ben jednak nie poddał się i spróbował jeszcze raz. Tym razem pokazał nam jakąś grę, w której trzeba było wcielić się w postać, najprawdopodobniej porwaną przez jakiegoś psychopatę. Głównym zadaniem była ucieczka z jego domu będącego prawdziwą pułapko-fortecą. Oczywiście wszędzie wokół było pełno komputerowej krwi, ludzkich ciał (lub ich części) i jakichś ostrych narzędzi tortur. Ta gra o wiele bardziej zaciekawiła Jane i mnie.
-Szkoda tylko, że nie można się wcielić w psychopatę. To by było ciekawsze-powiedziałam, podczas gdy moja postać wędrowała po komputerowych korytarzach. Nagle wyskoczył na nią jakiś stwór w worku na głowie i siekierą w jednej ręce. Omal nie dostałam zawału.
-Co mam zrobić?! Co mam zrobić?!-zaczęłam powtarzać to jedno zdanie, wciskając na oślep guziki na konsoli. Jak się można domyślić, chwilę potem moja postać umarła.
-To nie było zabawne. Nawet nie waż się zaśmiać-powiedziałam przez zaciśnięte zęby do Bena, który przyglądał mi się z rozbawioną miną. Nagle za plecami usłyszałam śmiech.
-To nie było zabawne!-zawołałam. Potem odwróciłam się i już chciałam rzucić w Jack'a konsolą, ale przypomniałam sobie, że należy ona do Bena. Spojrzałam na niego zawstydzona, podczas gdy on wyglądał, jakby w myślach już mnie kilka razy zabił.
-To była całkiem fajna gra-powiedziałam, oddając mu konsolę. Chłopak nic nie odpowiedział.
-A jaka ekscytująca! Co mam zrobić?! Co mam zrobić?!-Jack zaczął mnie przedrzeźniać. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Odkąd pokłóciliśmy się i pogodziliśmy kilka dni temu, była między nami względnie ok, ale osobiście wyczuwałam, że coś się jednak zmieniło. Nie wiedziałam "co", ale jednak było jakoś tak inaczej.
-Wcale nie mam tak piskliwego głosu!-zawołałam. Potem usłyszałam kolejny śmiech.
-Po czyjej ty jesteś stronie?!-spytałam, odwracając się do Jane.
-Zasadniczo to po twojej, bo lubię cię bardziej od Jack'a, ale twoja reakcja była naprawdę przezabawna-odparła dziewczyna.
-Ok, trafiasz na moją czarną listę zaraz obok Jack'a. A tak serio, to co was tak śmieszy?! Po prostu nie wiedziałam, co mam zrobić!-zawołałam.
-No dobrze, dobrze, już się tak nie denerwuj. Złość piękności szkodzi-powiedział Jack, po czym przeszedł przez pokój, objął mnie i pocałował w policzek.
-Niedobrze mi-powiedział Ben, ale zamilkł po tym, jak klown posłał mu mordercze spojrzenie. Może i był duchem i nie dało mu się już nic właściwie zrobić, ale morderczych spojrzeń Jack'a nie należy ignorować.
-Aha, czyli naprawdę liczy się dla ciebie tylko mój wygląd?-zapytałam. Klown spojrzał na mnie zdezorientowany.
-No lepiej od razu mi powiedz, że jak ci się kiedyś przestanę podobać w sensie fizycznym, to od razu mnie rzucisz!-zawołałam.
~*~
Byłem zaskoczony, bo jeszcze nigdy Jill się tak nie zachowywała.
-Nie to miałem na myśli. To był tylko żart. I nie ma takiej możliwości, żebyś mi się kiedyś przestała podobać-odparłem. Na szczęście to wystarczyło, żeby ją udobruchać. Postanowiliśmy pójść do kuchni i spróbować razem coś upiec. Tam jednak natrafiliśmy na totalny chaos, chaos, i jeszcze raz chaos.
-Candy i Cane-powiedzieliśmy niemal jednocześnie. Następnie spojrzeliśmy na siebie i roześmialiśmy się. Na to, że to właśnie ta dwójka jest odpowiedzialna za cały ten bałagan, wskazywały między innymi walające się wszędzie lizaki i inne słodycze, jakiś porzucony dzwoneczek na stole, który wyglądał dokładnie jak te przy ubraniu Popa oraz porzucony w kącie młot błazna. Zwłaszcza ten ostatni widok był ciekawy, bo wokół było jeszcze pełno potłuczonych talerzy. Nim się zorientowałem, Jill zaczęła to wszystko sprzątać.
-Ej, co ty robisz? Zostaw to, to nie twój bałagan-powiedziałem.
-Ale trzeba to posprzątać. Co jak na przykład wejdzie tu ta mała...Sally?-odparła z wahaniem Jill. Już wcześniej zauważyłem, że ma z Sally jakiś problem. Zazwyczaj kiedy ją widziała stawała się nerwowa, spięta i jak najszybciej znikała.
-Sally jest duchem, więc myślę, że potłuczone talerze jej niestraszne-odparłem.
-No ale nie możemy tu tak tego zostawić!-zawołała Jill.
-Bo...?
-Bo w takich warunkach nie da się pracować!
-To nie pracujmy. Chodźmy się przejść-odparłem.
-Znowu? Znam już na pamięć okolice tego miejsca!-zawołała Jill.
-Może na kogoś wpadniemy i będziemy mogli się zabawić?
-Wątpię. I tak rzadko można tu spotkać jakiegoś człowieka, a co dopiero po tym, jak zaczęliśmy zabijać każdą osobę, która się tu zapuści!
-Nie narzekaj. Ze mną nigdy nie jest nudno-odparłem. Jill westchnęła. Ponieważ wszędzie po kuchni walały się kawałki słodyczy, rozbitych talerzy i opakowań po różnych rzeczach, sprzątanie tego naprawdę nie wydawało się ciekawym zajęciem. Do tego w jednym z kątów podłoga była pokryta czymś, co przypominało niedogotowany ryż. Jill miała do wyboru to albo kolejny nudny spacer. Przynajmniej jak już znaleźliśmy się na zewnątrz, mogliśmy przedyskutować swoje teorie dotyczące tego, co stało się w kuchni, ale żadnemu z nas nie przychodziło do głowy nic sensownego.
~*~
Tym razem nam się poszczęściło. Poszliśmy nieco dalej niż zazwyczaj, w stronę drogi, i trafiliśmy na grupę nastolatków, którzy złapali gumę. Dwaj nastolatkowie skupiali się na wymianie koła, podczas gdy dwie dziewczyny wygramoliły się z samochodu i weszły głębiej w las. Śmiały się przy tym jeszcze bardziej niż Jack albo ja przy zabijaniu i cały czas robiły sobie masę zdjęć.
-Jest ich czterech, więc moglibyśmy podzielić się po dwóch, ale...kto zabije więcej, ten ma jeszcze więcej zabawy!-zawołałam, po czym przeteleportowałam się przed te dziewczyny. W moich dłoniach pojawiła się piła mechaniczna, którą pierwszą z nich cięłam w brzuch, a drugiej po krótkiej chwili udało mi się odciąć głowę. Jasne, szamotała się przy tym na początku, ale potknęła się i przewróciła, a ja wykorzystałam to, aby bardzo głęboko wbić jej moją piłę w szyję. Pierwsza z nich krwawiła okropnie, ale nadal żyła. Jack pojawił się obok mnie, pochylił nad nią i przebił jej głowę swoimi pazurami. Trwało to wszystko dość krótko, ale jednak obaj nastolatkowie zdążyli nas zauważyć. Niestety ich samochód nadal nie był sprawny, a to oznaczało, że Jack i ja będziemy się mogli jeszcze trochę z nimi pobawić. Ruszyliśmy niespiesznie w ich stronę, bo gdzie nam mogli uciec, skoro droga nie była zbyt uczęszczana, a wokół był tylko las, las i jeszcze więcej lasu? Nagle jeden z nich zniknął na chwilę w samochodzie, a potem wyszedł z niego z jakimś śmiesznie małym pistoletem w ręku. Od razu oddał w naszą stronę kilka chybionych strzałów. Jack i ja spojrzeliśmy po sobie.
-Wypadałoby na chwilę zniknąć. Dajmy im trochę błędnego poczucia bezpieczeństwa-powiedział klown. Kiwnęłam głową, a już po chwili oboje staliśmy się niewidzialni. Już wcześniej odkryliśmy, że jesteśmy w stanie nawzajem się widzieć, kiedy używamy tej mocy, co było bardzo pożyteczne. Jack zbliżył się bezszelestnie do chłopaka trzymającego broń, który cały się trząsł ze strachu i rozglądał z niepokojem dookoła. Jego kolega po prostu stał obok, patrzył wszędzie wokoło dzikim wzrokiem i wyglądał, jakby w jednej chwili postradał zmysły. W końcu Jack pojawił się ponownie przed chłopakiem trzymającym broń, chwycił jego rękę i podniósł tak, że teraz pistolet skierowany był w górę. Zaskoczony i wystraszony chłopak nacisnął spust. Broń wypaliła po raz kolejny. Jack zaczął się śmiać i zacisnął rękę na dłoni chłopaka tak, że przebił ją swoimi pazurami. Nastolatek wrzasnął głośno i upuścił broń. W tej samej chwili krzyknął jego kolega i zaczął uciekać, ale nie pobiegł daleko. Już po chwili teleportowałam się przed niego, przez co na mnie wpadł.
-A dokąd to? Jeszcze nie skończyliśmy się bawić!-zawołałam. Chłopak spróbował mi uciec, ale złapałam go i cisnęłam nim o ziemię. Zanim się podniósł, pochyliłam się nad nim i wycięłam mu na twarzy pazurami uśmiech podobny do tego, jaki ma Jeff. Potem chłopak podniósł się trochę i zaczął ode mnie odsuwać. Patrzył na mnie spanikowany i przerażony, podczas gdy mi chciało się śmiać. Nastolatek spróbował wstać, ale wystarczyło, że zrobiłam dwa kroki, a ponownie znalazłam się tuż przy nim i pchnęłam go na ziemię. Wyglądał naprawdę przezabawnie, kiedy krew spływała mu po brodzie i szyi, brudząc przy tym ubranie.
-Wyglądasz jak wampir!-zawołałam, po czym pochyliłam się nad nim. W tej samej chwili chłopak złapał mnie za ramię i pociągnął w dół. Straciłam równowagę i upadłam obok niego. Nastolatek wykorzystał to, aby wyjąć coś z kieszeni. Jak się okazało, był to niewielkich rozmiarów składany scyzoryk, który wbił mi w oko! Wrzasnęłam z bólu. Na chwilę widok przysłoniła mi moja czarna krew. Po chwili jednak starłam ją z twarzy. Chciałam zemścić się na chłopaku. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie, ale w tej samej chwili zobaczyłam, jak unosi się w powietrzu. Po chwili okazało się, że to za sprawą Jack'a, który po prostu chwycił go i podniósł.
-Nikt nie będzie przebijał oczu mojej dziewczynie!-zawołał klown.
-Ej! Nikt nie będzie mi zabierał zabawek!-krzyknęłam, wstając z ziemi. Oczywiście była to ironia.
-Teraz to jest moja zabawka-odparł z uśmiechem Jack.
-Moja!-zawołałam, po czym chwyciłam chłopaka za rękę i szarpnęłam. Jack trzymał go za bluzkę, która w tej sytuacji podarła się i klown został z niczym, nie licząc strzępów ubrania.
-Moja!-krzyknął i chwycił nastolatka za drugą rękę, ciągnąc go w swoją stronę. Posłałam mu łobuzerskie spojrzenie, które Jack odwzajemnił. Nastolatek wrzeszczał, jęczał i płakał z bólu, podczas gdy mi próbowaliśmy go sobie nawzajem wyrwać. Niestety rozszarpanie kogoś nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Udało nam się doprowadzić jedynie do tego, że wyrwaliśmy obie ręce chłopaka ze stawów.
-Spróbujmy inaczej-zaproponował Jack. Kazał mi trzymać chłopaka, podczas gdy on zaczął ciągnąć go z całej siły za rękę. W końcu udało nam się mu ją wyrwać. Chłopak wrzasnął tak, że prawie ogłuchłam. Puściłam go i upadł, a wokół niego zaczęła się tworzyć kałuża krwi. Jack i ja zaczęliśmy się obłąkańczo śmiać, patrząc na siebie. Trwało to sporo czasu, zanim się uspokoiliśmy, a wtedy chłopak już nie żył. Z ciekawości wróciliśmy do samochodu, żeby go przejrzeć. Przed drzwiami od strony kierowcy leżało ciało drugiego chłopaka, z potwornie okaleczoną twarzą i wnętrznościami wypływającymi z dziury w brzuchu. Widok ten ponownie mnie na krótko rozśmieszył. W samochodzie nie znaleźliśmy nic ciekawego. Chcieliśmy już pójść dalej, ale kiedy przechodziliśmy obok ciał dziewczyn, wpadłam na świetny pomysł, który spodobał się także Jack'owi. Wzięliśmy ich telefony i zrobiliśmy mnóstwo zdjęć tego, czego dokonaliśmy. Nie było to łatwe, bo połączenie dotykowego telefonu z pazurami raczej nie było dobre, ale wspólnymi siłami jakoś to ogarnęliśmy Jedno ze zdjęć wysłaliśmy nawet do osoby zapisanej w kontaktach jako "Mama".
-No to mama będzie miała niespodziankę!-zawołałam.
-I to jaką!-dodał Jack. Upuściłam telefon z powrotem na ziemię, a potem oboje odwróciliśmy się i ruszyliśmy z powrotem w stronę lasu, śmiejąc się, jak byśmy byli opętani.
~~~~****~~~~
Jack i Jill mają kłopoty w związku... XD Strajk=więcej czasu=pisanie opowiadań. Nie zdziwćie się, jeśli będę teraz nadaktywna xd
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro