Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47

Nigdy nie miałam domu. Nie licząc domu Mary, ale to miejsce źle mi się kojarzyło. Powrót do niego, kiedy chciałam zemścić się na jej matce, był jak powrót do zniszczonej, starej i brudnej toalety typu toitoi. Zbiera ci się na mdłości, jesteś wściekły, że musiałeś tam wrócić i chcesz jak najszybciej odejść. I tak właśnie było ze mną. Mimo że cieszyłam się na myśl, iż zabiję matkę Mary, którą obwiniałam o śmierć przyjaciółki, po części nienawidziłam tego, że muszę tam wrócić. Toteż nie wiedziałam dotąd, jakie to uczucie, kiedy po dłuższej nieobecności wracasz do ukochanego domu. Myślę, że to coś podobnego do tego, co poczułam, kiedy znaleźliśmy się z powrotem w lunaparku Jack'a. Tyle znajomych miejsc! Kiedy szliśmy główną drogą, cały czas rozglądałam się na boki, przypominając sobie wszystkie spędzone tu chwile. Nie myślałam, że po tak stosunkowo niedługiej nieobecności powrót tutaj będzie dla mnie takim przeżyciem. Jednak to właśnie tutaj poznałam Jack'a, mieliśmy swoje zawody, pierwszy raz kogoś z nim zabiłam... Mimo krótkiego pobytu, miałam dość dużo wspomnień. Zaczynałam rozumieć, czemu Jack woli mieszkać tutaj, a nie w Rezydencji. Lubiłam wszystkich jej mieszkańców, niektórych bardziej, innych mniej, ale jednak...tutaj czułam się o wiele bardziej na miejscu.

-Szkoda, że nie możemy tutaj zostać. To znaczy, lubię wszystkich w Rezydencji i w ogóle, ale jednak tutaj jest najlepiej-powiedziałam.

-Zgadzam się. Między innymi wolę swoje wesołe miasteczko niż tamten dom wariatów-odparł Jack. Najpierw poszliśmy do jego namiotu, skąd Jack wziął swoje pudełko, a potem udaliśmy się do jednego z magazynów, gdzie ukryłam moje. Stanowczym spojrzeniem powstrzymałam Jack'a przed komentarzami na temat tego, jak bardzo to miejsce nie nadawało się na ukrycie pudełka. A byłam pewna, że gdyby nie to, usłyszałabym właśnie takie słowa. A może i nawet całe kazanie.

-Szkoda tylko, że musimy stąd tak szybko iść-powiedziałam.

-Nie musimy-odparł po chwili Jack. Spojrzałam na niego zainteresowana.

-Zostańmy jeszcze chwilę i trochę pospacerujmy-zaproponował. Mój zdrowy rozsądek krzyczał głośne NIE, ale mój mózg powiedział mu, że ma się zamknąć, po czym udzieliłam odpowiedzi.

-Zostańmy i pospacerujmy-powiedziałam i uśmiechnęłam się. Ruszyliśmy ponownie główną drogą, ale już po chwili z niej zboczyliśmy. Minęliśmy kilka cyrkowych namiotów, natknęliśmy się na stare stoiska, w których kiedyś zapewne sprzedawano popcorn i watę cukrową. Odwiedziliśmy strzelnicę, salon gier i inne miejsca, gdzie odbyły się nasze zawody. A także jeszcze inne miejsca, które po prostu mieliśmy ochotę zobaczyć.

-I jak ci się podobała wycieczka?-spytał Jack, kiedy zatrzymaliśmy się przed wyjściem.

-Było strasznie. Strasznie fajnie-odparłam z uśmiechem.

-To świetnie, ale to jeszcze nie wszystko-powiedział klown.

-Co? Jak to? Ale...zaczyna się już ściemniać i to chyba nie najlepszy pomysł, żebyśmy dłużej tutaj zostawali.

-Ale właśnie musimy poczekać, aż całkowicie się ściemni, żeby to zobaczyć-odparł Jack.

-Co takiego?

-Coś niesamowitego. Jak poczekamy, sama się przekonasz-powiedział Jack, po czym chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Nie miałam jak widać za wiele do powiedzenia, więc po prostu dałam mu się zaprowadzić na jakieś wzgórze.

-I co teraz?-zapytałam, rozglądając się dookoła.

-Cierpliwości. Mówiłem ci, że musimy poczekać, aż się ściemni-odparł klown.

-To nadal nie brzmi jak dobry pomysł-powiedziałam.

-To brzmi jak bardzo dobry pomysł. Sama się przekonasz, jak już to zobaczysz.

Westchnęłam zrezygnowana. Pogodziłam się już z tym, że Jack nie wyjawi mi po co mnie tu ściągnął, dopóki nie poczekam "aż się ściemni". Słońce zaczęło się coraz bardziej zbliżać do ziemi, podczas gdy ja i Jack znaleźliśmy sobie miejsce pod jakimś drzewem. Spróbowałam raz jeszcze dowiedzieć się, co też on znowu wymyślił, ale znowu mi się nie udało. Zaczęliśmy więc rozmawiać, głównie o wesołym miasteczku i tym, jak spędziliśmy tam wspólny czas. W tym czasie słońce zbliżało i zbliżało się do ziemi, aż w końcu zdawało się, że znikło pod jej powierzchnią. Zapanowała całkowita ciemność, a wtedy Jack kazał mi spojrzeć na lunapark. Odwróciłam głowę i...aż zaniemówiłam z zachwytu! W dali widziałam kolorowe światełka, słyszałam nawet cichą, wesołą muzykę.

-Ty to zrobiłeś?-zapytałam, kiedy nagle zdało mi się, że widzę jakiś ruch. Po chwili jednak doszłam do wniosku, że nie mogło mi się zdawać. Naprawdę widziałam w oddali tłumy ludzi, oblegające wesołe miasteczko Jack'a.

-Czy mi się wydaje, czy masz tam teraz całą masę intruzów? Jaki cudem oni wszyscy znaleźli tutaj drogę i nie boją się tam chodzić nocą? Przecież tam nie ma nawet nikogo z obsługi, nie powinno ich to dziwić?!-zawołałam.

-Wiesz, sęk w tym, że to nie są intruzi-odparł klown. Jego ton brzmiał tajemniczo, więc natychmiast kazałam mu wszystko mi wyjaśnić.

-To dusze zabitych przeze mnie ludzi. Głównie dzieci, czasem ich rodziców. Po śmierci trafiają do takiego jakby...wymiaru, który mogę kontrolować. To znaczy, nie tak zupełnie. Mogę z nim nawiązać łączność, wiem, co się tam dzieje. Czasem pokazuje to miejsce swoim ofiarom, żeby je jeszcze podręczyć przed śmiercią, zanim same tam trafią. Ale czasem ich dusze wracają na krótko do tego świata, do mojego wesołego miasteczka. Nie wiem, od czego to zależy, ale zazwyczaj wiem, kiedy to się dzieje-wyjaśnił Jack.

-Naprawdę?-tylko tyle byłam w stanie powiedzieć, po czym odwróciłam z powrotem głowę i spojrzałam na wesołe miasteczko.

-Niesamowite!-dodałam.

-Warto było poczekać?-spytał klown.

-Warto!-zawołałam, kiwając przy tym głową. Widok naprawdę był niesamowity. Lunapark wyglądał, jakby znowu działał, wszędzie kręcili się ludzie, a ponieważ była noc, wyglądało to naprawdę niezwykle. Nawet z tej odległości widziałam niektóre ruszające się karuzele.

-Możemy przyjrzeć się temu z bliska-powiedział Jack. Natychmiast się zgodziłam i wróciliśmy do wesołego miasteczka, po którym kręciły się dzieci i dorośli...pocięci, poparzeni, spaleni, z nożami lub inną bronią wystającą z ciała. Niektórzy mieli wydłubane oczy, innym brakowało ręki, palców albo zębów. Większość dzieci korzystała z atrakcji i wyglądała, jakby się dobrze bawiły. Jedynie dorośli sprawiali wrażenie bardziej osowiałych, a właściwie załamanych.

-Możesz mi wyjaśnić, czemu jedni są szczęśliwi, a inni przybici?-zapytałam.

-Najczęściej szczęśliwe są dzieciaki, bo one zapominają o tym, że nie żyją. Naprawdę traktują to, jakby nadal żyły i przyjechały tu na wycieczkę, żeby się pobawić. A dorośli zdają sobie sprawę, że nie żyją. I że ich dzieci też zostały zabite. Czasem przez nich samych-Jack uśmiechnął się. Poprosiłam go, żeby opowiedział mi coś więcej i tak dowiedziałam się między innymi, że klown kiedyś prawie zabił jakieś dziecko. Jego matka chciała je ocalić i go zaatakowała. Jack stał pomiędzy nią, a jej synem przybitym do ściany, więc kiedy się na niego rzuciła, po prostu zniknął, a ona trafiła nożem we własnego syna i go zabiła.

-To było nawet ciekawe posunięcie. Musiało być zabawnie-powiedziałam z uśmiechem.

-I było. Zwłaszcza, jak potem jeszcze trochę ją podręczyłem. Zabrali ją do psychiatryka, a potem popełniła samobójstwo. Mogłem się do tego trochę przyczynić tym, że cały czas dręczyłem ją różnymi wizjami, parę razy nawet ją odwiedziłem-powiedział Jack. Na jego twarzy także pojawił się uśmiech.

-Jesteś złym klownem i za to cię kocham!-zawołałam, po czym popatrzyłam na Jack'a. Już drugi raz mu to powiedziałam, ale chyba dopiero teraz to usłyszał. Klown spojrzał na mnie z wdzięcznością i radością.

-Ja ciebie też, Jill. I też uważam, że jesteś zła, ale w dobrym sensie. Bo tak całkowicie dobre klowny nie zabijają ludzi-odparł z uśmiechem Jack, po czym mnie przytulił. Spędziliśmy jeszcze trochę czasu w lunaparku, po czym postanowiliśmy w końcu wrócić. W drodze powrotnej nie robiliśmy sobie żadnych przerw, nie zaatakował nas też wściekły lis ani żadne inne zwierzę. Po dotarciu do Rezydencji okazało się, że niewiele osób jakoś przejęło się tym, że nas tak długo nie było. Można ująć to tak, że każdy teraz dbał najbardziej o siebie i swoich znajomych, toteż nami przejęli się jedynie Jason, Puppeteer, Pop i Cane. Z czego dwie pierwsze osoby gdzieś zniknęły, więc jedynie błazny były zainteresowane tym, co i gdzie robiliśmy. Postanowiliśmy z Jack'iem, że spędzimy trochę czasu z resztą, jak odstawimy swoje pudełka. Na razie schowaliśmy je na najwyższej półce w szafie i przykryliśmy stertą koców. Potem wróciliśmy na dół. Jack i ja poszliśmy do kuchni, gdzie właśnie szykowana była kolacja. Postanowiłam, że nieco przy tym pomogę. Jack'owi chyba zrobiło się głupio, że tylko ja mam coś robić i także zgłosił się do pomocy. Tyle że ja musiałam rozstawiać talerze i znosić jedzenie, podczas gdy on jedynie stał i wyczarowywał słodycze. Chwila! Przecież ja też umiem czarować, a wyczarowanie lizaka, trzech czy stu lizaków nie może być takie trudne!-pomyślałam. Odstawiłam na bok talerz z jakąś sałatką, po czym wyobraziłam sobie masę przeróżnych słodyczy, które po chwili pojawiły się na ladzie tuż przede mną.

-Ćwiczysz swoje umiejętności czarodziejki?-usłyszałam za sobą znajomy głos. Z lekką obawą odwróciłam się i ujrzałam Cane.

-Można tak powiedzieć-odparłam z uśmiechem.

-A więc, skoro Jack zabawia się tutaj, w kuchni, to ty możesz to olać i porozmawiać trochę ze swoją przyjaciółką, prawda?-spytała dziewczyna. Nim zdążyłam odpowiedzieć (chciałam zaprzeczyć) spojrzenie dziewczyny zmieniło się na władcze, mówiące "chodź za mną teraz albo zginiesz marnie", po czym ona sama wyszła z kuchni. Chcąc nie chcąc poszłam za nią. Po chwili znalazłyśmy się w jej pokoju.

-Ok, to o czym chcesz pogadać?-zapytałam.

-No na sam początek możesz mi powiedzieć, od kiedy jesteście razem i jak to się stało-powiedziała Cane.

-Od dzisiejszej nocy. Albo jeszcze wczorajszej, nie wiem, która była godzina, kiedy Jack po raz pierwszy nazwał mnie "swoją dziewczyną". Swoją drogą, to było niesamowite uczucie-powiedziałam. Cane cały czas kiwała głową i najwidoczniej czekała na więcej.

-A od kiedy wiedziałaś, że Jack ci się podoba?-spytała.

-Pff, sama nie wiem! Jakoś tak...się stało!-zawołałam, po czym zaśmiałam się.

-Czyli teraz już tak oficjalnie będziecie razem? Będziecie się razem ostro kłócić, wyzywać, próbować zabić i to tylko po to, aby potem się namiętnie godzić?!-zawołała Cane i też się zaśmiała.

-No cóż, tego jeszcze nie wiem-odparłam z uśmiechem.

-Ale być może tak właśnie będzie-dodałam.

-Ale w sumie to fajnie, że jesteście razem. Namówimy chłopaków na podwójną randkę!-zawołała Cane.

-Już widzę, jak Jack się zgadza! Jeśli będę go kiedyś chciała za coś ukarać, na pewno wykorzystam ten pomysł-odparłam.

-Candy za to nie będzie miał nic przeciwko-powiedziała z uśmiechem Cane.

-Już mu się pytałaś?

-Nie, po prostu my zawsze myślimy tak samo. A jeśli myślimy inaczej, to idziemy na kompromis i robimy to, co ja chcę-powiedziała dziewczyna, po czym znowu się zaśmiałyśmy.

-Biedny Candy!-zawołałam.

-Oj nie taki biedny, on się tylko na początku wydaje taki miły i idealny, a tak naprawdę to ja mam z nim skaranie boskie-odparła Cane. Nie mogłam się powstrzymać i znowu się zaśmiałam. Trochę jeszcze pogadałyśmy, po czym wróciłyśmy na kolację.

-Gdzie byłaś?-zapytał Jack, jak tylko się tam zjawiłyśmy.

-Gadałam z Cane-odparłam.

-Miałaś pomagać przy kolacji.

-Sam chyba pomogłeś za nas oboje-powiedziałam, widząc mnóstwo słodyczy na nakrytym stole. Jack usiadł obok mnie, po jednej stronie, a po drugiej Cane. Po kolacji wróciliśmy do swojego pokoju.

~~~~****~~~~
Już myślałam, że nie dam rady dziś tego opublikować. Miałam dziś zająć się formularzami postaci na pewnym blogu i wszystko poszło ok, tylko zapomniałam, jak dodać osobne tło do tekstu przy zdjęciu! Do teraz jestem o to wkurzona, bo formularze powinny być dodane już wczoraj, w internecie nic na ten temat nie mogę znaleźć i nie mogę się też skontaktować z osobą, która to ogarnia. I ogólnie byłam przez to tak strasznie zła, ale w końcu stwierdziłam, że muszę się jakoś odprężyć i najlepiej będzie napisać jakis3prxyjny rozdział. Polecam pisanie jako sposób na odreagowanie:D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro