Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 46

-To okropne! Nie chcę nawet myśleć, co nas czeka, jak ich wszystkich nie pozabijamy!-zawołała Cane. Większość creepypast po jakże pocieszającej przemowie Slendermana się już rozeszła. W salonie pozostało niewiele z nich.

-Zgadzam się-powiedział Jack, po czym ruszył w stronę kanapy, trzymając mnie za rękę. Do tej pory siedzieli na niej tylko Jason i Cane. Pop stał z tyłu, za swoją dziewczyną. Jack usiadł z boku, przez co między nim, a Cane, było jeszcze jedno wolne miejsce. Zajęłam je. Poczułam przez chwilę, że klown mocniej ściska moją rękę. Spojrzałam na niego, a on posłał mi lekki uśmiech, który odwzajemniłam. Wcześniej Jack chciał jak najszybciej się stąd zmyć, ale namówiłam go, żebyśmy jeszcze trochę zostali z resztą. Byłam ciekawa, co oni o tym wszystkim myślą. Klown, choć niechętnie, zgodził się na to.

-Ja tym bardziej nie mogę się doczekać zabicia ich, bo jeszcze nigdy z nimi nie walczyłam, nie licząc tej wczorajszej misji. Do teraz nawet nie wiedziałam, skąd wziął się ten skrót AJP-odparłam, odwracając się do Cane.

-A skoro już mówimy o fajnych i ciekawych rzeczach, to czy mi się wydaje, czy między wami coś się zmieniło?-zapytał nagle Candy. Cane i Jason spojrzeli na nas z zainteresowaniem, trochę tak, jakby dopiero teraz dostrzegli naszą obecność.

-Od dziś Jill oficjalnie jest moją dziewczyną, więc zamierzam zabić każdego, kto będzie się do niej przystawiał lub jej groził. Słyszałeś, Jason?-odparł Jack, podczas gdy moje serce wywinęło chyba ze szczęście kilka fikołków w klatce piersiowej. Naprawdę nie myślałam, że tak zareaguje na zwykły fakt, że Jack po raz pierwsze nazwał mnie publicznie swoją dziewczyną.

-Nie martw się, nie zamierzam ci jej zabierać, chociaż zastanawiam się, co ty w nim widzisz, Jill-powiedział lalkarz.

-Właściwie to też się nad tym zastanawiam-odparłam, po czym uśmiechnęłam się złośliwie do Jack'a.

-Jesteś po prostu pod ogromnym wrażeniem mojej urody, pięknego i idealnego charakteru oraz niezwykłych zdolności i talentów w wielu dziedzinach-odparł Jack. Spojrzałam na niego, udając zaskoczenie, a po chwili niemal wszyscy zaczęli się śmiać. Klown uśmiechnął się, podczas gdy ja odwróciłam się do Cane. Ona się nie śmiała, a jej wzrok mówił "kiedy cię dopadnę, będę chciała, abyś opowiedziała mi wszystko ze szczegółami" i miałam wrażenie, że to prawie groźba i że powinnam zacząć się bać. Najpierw jednak spędziłam jeszcze trochę czasu z przyjaciółmi, po czym zjawił się Smiley i zasugerował zmianę opatrunku. Poszłam z nim do jednego z pokoi, w którym zazwyczaj leczył kogoś. Towarzyszył mi oczywiście Jack. Jak okazało się w trakcie zmiany opatrunku, nie był mi on już potrzebny, bo po moich ranach nie było śladu. Smiley zostawił nas samych, a Jack popatrzył się na mnie, jakby chciał o coś zapytać.

-No więc? O co chodzi?-ponagliłam go.

-O pudełko-odparł klown. Spojrzałam na niego zdziwiona.

-Możesz mówić jaśniej?

-Kiedy Slenderman z tobą, ledwo żyjącą, wrócił, a Smiley starał się ogarnąć jakąś pomoc, chcieliśmy...znaczy każdy z nas uważał, że dobrze byłoby mieć przy sobie twoje pudełko. Ale nie miałem pojęcia, gdzie ono jest, a spytać ciebie za bardzo nie mogliśmy. Zapomniałem o tym aż do teraz. Więc gdzie ono jest?-spytał Jack. Nie udzieliłam mu odpowiedzi od razu, bo najpierw musiałam wziąć głęboki wdech, przełknąć ślinę i przygotować się mentalnie na ochrzan, którego się spodziewałam.

-W twoim wesołym miasteczku-odparłam.

-Co?!

-No ukryłam je tam jakiś czas temu i pewnie nadal tam jest-odparłam.

-I przez cały ten czas byłaś tutaj bez niego?! Przecież wiesz, że od tego zależy twoje życie!-zawołał Jack.

-Wiem, ale jak tutaj szliśmy, to nie myślałam o tym, że będę zmuszona zostać tutaj jedną noc, a potem kolejną i że teraz będę musiała być tu cały czas! Poza tym, póki nie było mi potrzebne, nie myślałam o nim!-ponieważ Jack krzyczał, ja także podniosłam głos.

-Nie myślałaś o nim?! Powtarzam ci, że od tego zależy twoje życie! Jak ty przeżyłaś do tej pory z takim podejściem?!

-A gdzie w takim razie jest twoje pudełko?-zapytałam zirytowana.

-W moim lunaparku, ale bardzo dobrze ukryte-odparł Jack.

-Moje też jest dobrze ukryte-powiedziałam.

-Za to powtarzam, że moje jest bardzo dobrze ukryte! I to nie ja ostatnio prawie zginąłem!-zawołał Jack.

-Skąd miałam wiedzieć, że tak się stanie?-spytałam.

-Nie mogłaś, ale powinnaś być przygotowana na coś takiego.

-A ty byś był?

-Cóż, gdybym nie miał przy sobie na wszelki wypadek pudełka, nie szedłbym na tak niebezpieczną misję. A skoro już o tym mowa, to może jednak spróbujesz sobie przypomnieć, kim był albo raczej jest Damian Moliere, bo, jak widać, to twój stary znajomy i ma z tobą jakieś problemy!

-Jeśli istnieje jakiś bóg, to niech da mi cierpliwość, bo jak da siłę, to jak jebnę to zabiję!-zawołałam, wznosząc oczy do nieba.

-Przecież ci mówię, że nie mam zielonego pojęcia, kto to!-dodałam, patrząc już na Jack'a, który z kolei nadal spoglądał na mnie. Był wściekły, a ja sama już nie wiedziałam o co. Otworzył usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale przerwałam mu.

-Jeśli chcesz wiedzieć, to tak, denerwuje mnie fakt, że ktoś mnie tak nienawidzi, odgraża się i nazywa suką, a ja nawet nie wiem za co. Chociaż pewnie mu kogoś zabiłam i o to to całe halo. Tylko że ja naprawdę nie czuję się z tym za miło i, szczerze mówiąc, zaczynam się już tego wszystkiego bać-zawołałam. Nagle między nami zapanowała cisza i przez chwilę tylko się na siebie patrzyliśmy. Moje spojrzenie musiało być wściekłe, tak samo jak Jack'a. Jego wzrok zaczął jednak łagodnieć.

-Przepraszam. Powinienem cię wspierać, a zamiast tego denerwuję cię i na ciebie krzyczę, ale to dlatego, że się o ciebie martwię. Tylko najwidoczniej nie umiem okazać tego inaczej jak przez złość i krzyki-powiedział Jack. Momentalnie posmutniał, a ja poczułam, jak opuszcza mnie cała złość na niego, a wręcz zrobiło mi się go żal.

-Nie musisz tego okazywać inaczej. Kocham cię takiego, jaki jesteś. A nasza mała kłótnia przynajmniej była ciekawa-powiedziałam, po czym przytuliłam się do Jack'a, który po chwili wahania mnie objął.

-Jesteś niesamowita-odparł, nie kryjąc nawet zdziwienia.

~*~

Przekonałam Jack'a, że lepiej mimo wszystko poinformować Slendermana, że zamierzamy sobie pójść. Tak więc zjawiliśmy się w jego gabinecie.

-Jill! Doskonale, że tu jesteś, bo właśnie chciałem z tobą porozmawiać-powiedział Slenderman. Oprócz niego w jego gabinecie był jeszcze Toby, któremu mężczyzna kazał odejść.

-O co chodzi? Chcieliśmy tylko poinformować, że idziemy do wesołego miasteczka Jack'a po nasze pudełka-powiedziałam, po czym spojrzałam na Jack'a. Moje spojrzenie miało odwzorować zdziwienie. Klown spojrzał na mnie w ten sam sposób i wzruszył ramionami.

-Chciałem zapytać, czy znasz Damiana Moliere? Odniosłem wrażenie, że on z jakiegoś powodu ma do ciebie szczególny uraz-wyjaśnił Slenderman.

-O matko, tylko nie to! Nie, nie znam go! Wybacz, że tak zareagowałam, ale Jack pytał mi się o to chyba już z milion razy!-zawołałam.

-Tylko dwa razy-dodał klown.

-Czyli nie masz pojęcia, kto to może być?

-Dokładnie! Jeśli chcesz, możesz nawet przejrzeć moje wspomnienia...! Znaczy...-zawahałam się. Jedno spojrzenie Jack'a w moją stronę wystarczyło, żebym zrozumiała, że myśli o tym samym. A mianowicie o tym, że to chyba nie najlepszy pomysł, aby Slenderman przeglądał moje wspomnienia i natrafił na to, co działa się ostatniej nocy.

-To nie będzie konieczne. Wiem, że nie kłamiesz. Idźcie zatem po swoje pudełka. Możecie wziąć jeszcze kogoś, jeśli chcecie-odparł Slenderman. Wyszliśmy z jego gabinetu i od razu poszliśmy prosto do lunaparku. Żadne z nas nie czuło potrzeby, aby ktoś nam towarzyszył.

-Gdzie je ukryjemy w Rezydencji? W moim...naszym pokoju?-zapytałam.

-To teraz to jest nasz pokój?-spytał Jack.

-Po pierwsze, to odpowiedz na moje pytanie. A po drugie, to jeszcze się zastanawiam, czy pozwolić ci w nim zamieszkać-odparłam.

-Nie masz się co zastanawiać, bo nawet gdybyś chciała, nie pozbędziesz się mnie-powiedział Jack, po czym przyszpilił mnie do pnia drzewa. Stanął naprzeciw mnie, bardzo blisko, a ręce miał po obu stronach mojej głowy. Do tego uśmiechał się z satysfakcją.

-Zaczynasz się zachowywać bardzo niegrzecznie-powiedziałam, uśmiechając się złośliwie.

-Ja dopiero zacznę zachowywać się bardzo niegrzecznie!-odparł klown, po czym musnął lekko moje usta swoimi. Po chwili takich delikatnych pieszczot zaczęliśmy się całować. Parę razy Jack ukuł mnie swoim nosem, parę razy to ja ukułam jego, ale nie przejmowaliśmy się tym. Ręce zarzuciłam Jack'owi na szyję, ale w trakcie pocałunku jedną z nich przesunęłam powoli na jego klatkę piersiową. W końcu po kilku minutach odsunęłam się od Jack'a, bo zaniepokoił mnie jakiś hałas.

-Słyszałeś to?-zapytałam.

-Niby co takiego?-zdziwił się Jack, rozglądając się na boki.

-No ten hałas. Jakby pękająca gałązka-odparłam.

-Nic takiego nie słyszałem-powiedział klown. Nagle jednak dźwięk się powtórzył i tym razem nawet on go słyszał. Zaczęliśmy się z niepokojem rozglądać, aż nagle coś wyskoczyło z zarośli. Coś stosunkowo niewielkiego, rudego i dość brudnego. Na początku myślałam, że to jedno z tych stworzeń, ale szybko zrozumiałam, że ta opcja raczej odpada. Do tego jeszcze z ust zwierzęcia skapywała piana.

-Świetnie, przeszkodził nam wściekły lis-powiedział Jack. Zwierzę zaczęło się nagle zbliżać w naszą stronę.

-Lepiej stąd chodźmy-odparłam.

-Czemu? Boisz się? Nie możesz zachorować na wściekliznę-powiedział klown.

-A skąd wiesz? Zachorowałeś? Przeżyłeś to? Bo ja nie mam ochoty być pierwszym demonicznym klownem, który umrze na wściekliznę i dzięki temu okaże się, że jednak możemy na to zachorować. Lepiej chodźmy po to, po co mieliśmy pójść.

Jack posłał mi niezadowolone spojrzenie.

-No chodź, nadrobimy to później-powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się, a potem chwyciłam klowna za rękę i pociągnęłam go za sobą. To wystarczyło, żeby go przekonać. Przez resztę drogi do lunaparku rozmawialiśmy o różnych rzeczach, o atakach i eksperymentach, trochę o naszych znajomych i o nas samych.

-Nie myślałam nawet, że tak się to wszystko potoczy-przyznałam szczerze.

-Ja też. Na początku uważałem cię za najbardziej irytującą istotę na świecie, która w dodatku śmie uważać się za podobną do mnie...

-Umiesz prawić komplementy, nie ma co-odrzekłam z sarkazmem.

-Ale potem zdałem sobie sprawę, że nawet cię polubiłem. Wiesz, mam dziwne wrażenie, że jesteś zupełnie inna niż ja, ale jednocześnie taka sama-dokończył Jack, po czym spojrzał na mnie z uśmiechem.

-A co we mnie najbardziej lubisz?-zapytałam, po czym zawisłam na ramieniu klowna, zmuszając go w ten sposób, żeby się zatrzymał. Jack spojrzał na mnie zaskoczony.

-Pewnie nie powinienem powiedzieć, że wygląd...

-Nie, nie powinieneś. Próbuj dalej-odparłam z uśmiechem.

-Ani że to, że wszyscy cię lubią i będę mógł się chwalić, że to właśnie moją dziewczyną jesteś...

-Masz rację, to też nie to-poparłam go.

-Dobra, żarty na bok. Odpowiadaj-ponagliłam Jack'a po chwili.

-Lubię w tobie wiele rzeczy.

-Ale co najbardziej?

-To, że jesteś sobą-odparł klown.

-Jesteś mistrzem w udzielaniu wymijających odpowiedzi-powiedziałam.

-Wymijające odpowiedzi są najlepsze, bo nie można nimi nikogo wkurzyć-wyjaśnił Jack.

-Można. Zademonstrować, jak bardzo?-zapytałam, nadal z uśmiechem na twarzy.

-Nie trzeba. Jeśli już musisz wiedzieć, to lubię w tobie to, że rozumiesz mnie jak nikt inny i akceptujesz. No i lubisz zabijać, masz poczucie humoru, a do tego rozmowy z tobą nigdy nie są nudne. Teraz twoja kolej, co najbardziej we mnie lubisz?

-Lubię w tobie to, że jesteś  takim szalonym psychopatą i jakoś ze mną do tej pory wytrzymałeś-odparłam. Jack uśmiechnął się.

-Należy mi się za to jakaś nagroda-powiedział.

-Na nagrodę zasłużymy, jeśli jeszcze dziś uda nam się dojść na miejsce i wrócić do Rezydencji. Bo jak do tej pory to co chwila się zatrzymujemy, a to nam może przeszkodzić-powiedziałam. Następnie oderwałam się od klowna i ruszyłam dalej.

-Tym razem to ty nas zatrzymałaś, nie ja-powiedział niewinnym tonem Jack.

-Wiem, nic przecież nie mówię. Przyspieszmy lepiej, chcę to już mieć za sobą-odparłam.

****~~~~****
To opowiadanie robi się teraz trochę takie family friendly... Ale spokojnie, niż niedługo to się zmieni. Na razie jednak niech Jack i Jill mają chwilę spokoju:D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro