Rozdział 45
Byliśmy sami, w ciemnym pokoju, w środku nocy, toteż nie musieliśmy się praktycznie hamować. Jill przekręciła się na bok, co nie odbyło się bez serii bolesnych stęknięć, jednak nie przeszkodziło nam to w kontynuowaniu naszej zabawy. Teraz już leżeliśmy naprzeciw siebie, całując się, a do tego najzwyczajniej w świecie obściskując. Przez chwilę zastanawiało mnie, jakim cudem łóżko jest w stanie wytrzymać ciężar dwójki przerośniętych klownów, ale potem straciłem zainteresowanie tą kwestią. O wiele bardziej interesowała mnie Jill. Jakimś cudem zdołałem oderwać się od jej ust i zacząłem ją całować po całej twarzy, a potem po szyi. Poczułem, że jej ciało zaczyna się trząść, a chwilę później usłyszałem jej dźwięczny śmiech.
-To łaskocze-powiedziała.
-Mam przestać?-zapytałem, spoglądając na chwilę prosto w jej czarne, roziskrzone oczy.
-Nie, tego nie powiedziałam. To jest przyjemnie-odparła Jill z figlarnym uśmieszkiem, po czym dała mi szybkiego całusa. Chwilę później wróciłem więc do przerwanej czynności. Z jednej strony na wspólne amory mieliśmy całą noc, ale z drugiej spieszyliśmy się tak, jakby zaraz ktoś albo coś miało nam przeszkodzić. Sam przed sobą musiałem przyznać, że zaczynałem trochę rozumieć nastolatków, którzy przychodzili do mojego wesołego miasteczka ze swoimi drugimi połówkami, a kiedy mnie spotykali, udawali bohaterów, choć potem i tak wszyscy tak samo łatwo dawali się zabić. Zawsze uważałem, że nie ma nic gorszego i bardziej denerwującego, niż taka szczeniacka, nieposkromiona "miłość", a teraz sam nie zachowywałem się lepiej. Ale nie zamierzałem się tym przejmować. W obecnej sytuacji wolałem skupić się na dotykaniu Jill, jej szyi, ramion, pleców i talii. Wolałem mimo wszystko omijać zabandażowane miejsca, choć jeśli dziewczyna odczuwała jakiś ból, zupełnie nie było tego po niej widać. Przy tym nasz pierwszy pocałunek był niczym. Przekręciłem się na plecy i pociągnąłem za sobą Jill, przez co znalazła się nade mną. Ręce miała po obu stronach mojej głowy i się na nich opierała. Po chwili jednak ugięły się pod jej ciężarem, a dziewczyna wylądowała na mnie z cichym jękiem.
-Nic ci nie jest?-zapytałem. Jill wyprostowała się, a ja po chwili uczyniłem to samo.
-Nie, to tylko rany dały mi o sobie trochę znać. Co mi się właściwie stało?-zapytała dziewczyna.
-Zostałaś zraniona jakimiś super specjalnymi nabojami, których supermoc polegała na tym, że nie byłaś w stanie sama poradzić sobie z regeneracją. Znaczy, najpierw trzeba było usunąć z ciebie te kule-wyjaśniłem.
-I kto się tym zajął?-spytała Jill, przyglądając się swoim opatrunkom.
-Smiley i Ann, chociaż był przy tym jeszcze Slenderman i ja. Jak właściwie do tego doszło?-zapytałem.
-Właściwie to...właściwie to chyba był tam taki facet, który...-Jill przerwała i popatrzyła na mnie niepewnie.
-To był chyba ten sam koleś, który zaatakował cię w twoim wesołym miasteczku-dodała po chwili.
-Ten, który ci się odgrażał?-spytałem
-No...i właściwie to faktycznie nie był zbyt miło do mnie usposobiony-powiedziała Jill.
-Wpakował w ciebie kilka dziwacznych nabojów. Też uważam, że to nie jest raczej oznaka sympatii-odparłem.
-Ale ja naprawdę nie wiem, kto to może być!-zawołała.
-A mnie to nie obchodzi. Jeśli ma coś do mojej dziewczyny i ją z premedytacją ją skrzywdziłby, to może sobie nawet być królem całego świata, a ja i tak go znajdę i wypatroszę.
-Jakiej "twojej" dziewczyny?-zapytała Jill, uśmiechając się chytrze.
-Znam ją? Będzie miała do ciebie pretensje o to, co teraz robimy?-dodała po chwili.
-Sam nie wiem, spytam ją. Jill, masz do mnie pretensje o to, że właśnie rozmawiamy, a przed chwilą się całowaliśmy?-zapytałem, unosząc przy tym lekko brwi.
-Od kiedy jestem twoją dziewczyną? Ja się na nic nie zgadzałam!-zaśmiała się Jill.
-A ja ci powiedziałem, że chcę ciebie. Więc jesteś moją dziewczyną. Moją przyjaciółką. Jill, ty mnie nie opuścisz, prawda?-spytałem, w jednej chwili poważniejąc.
-Nigdy przenigdy. Będziesz musiał męczyć się ze mną przez całą wieczność-odparła, również z powagą, Jill. Wkrótce jednak uśmiechnęła się do mnie lekko, a po chwili zarzuciła mi ręce na szyję i ponownie mnie pocałowała. Sam byłem zaskoczony tym, w jakim kierunku poszła ta rozmowa. Jeszcze przed chwilą moją głowę przynajmniej w niewielkim stopniu zajmowała myśl, co tak naprawdę jest między mną a Jill i jak mamy się później zachowywać. Miałem wrażenie, że przez chwilę kontrolę nad moim ciałem przejęła ta część mnie, o której nie miałem pojęcia i pozbawiła wszystkich zmartwień trapiących mnie w tamtej chwili. Puff i już! Jill jest moją dziewczyną i to tylko dlatego, że wyłączyłem na chwilę myślenie i zacząłem mówić to, co ślina mi na język przyniosła. Pewnie gdyby nie to, nie odważyłbym się sprawy postawić tak jasno-pomyślałem. Ponadto...po tym, jak potraktował mnie Isaac, zawsze czułem, że ryzykuję, ufając komuś innemu. A przy niej tego nie było. Chciałem jej zaufać, intuicja podpowiadała mi, że mogę, a rozsądek...z jednej strony nie chciałem znowu zostać opuszczonym, ale z drugiej...Jill też straciła kiedyś przyjaciółkę, może w inny sposób, ale wie, jak to boli. Więc komu mam zaufać, jeśli nie jej?-pomyślałem. Chwilę później Jill popchnęła mnie z powrotem na łóżko i wróciła do poprzedniej pozycji, z rękami po bokach mojej głowy. Zamiast więc rozmyślać na temat tego co i dlaczego powiedziałem i jak bardzo mnie to cieszyło, przyciągnąłem ją bliżej siebie i wróciłem do kontynuowania swojej nowej ulubionej zabawy, którą było całowanie Jill.
~*~
Hopkins szybko doszedł do siebie i już wieczorem był w pełni sił. Lekarze odradzali mu jednak opuszczenie szpitala, toteż zażądał, aby wezwano do niego Damiana Moliere, po czym obaj zamknęli się w sali szpitalnej naukowca. Nikt pod żadnym wypadkiem nie miał im przeszkadzać.
-Proszę mi powiedzieć, co się stało. I jakie kroki pan już uczynił-powiedział Hopkins. Siedział na swoim szpitalnym łóżku, podczas gdy Damian stał do niego tyłem, a przodem do okna.
-Cóż...wiemy, co potrafi postać znana powszechnie jako Slenderman-zaczął Damian. Odwrócił się powoli od okna i spojrzał z powagą na Hopkinsa.
-Skoro pana zaatakował, dla bezpieczeństwa powinniśmy założyć najgorszy możliwy scenariusz. Że creepypasty dowiedziały się o naszych planach, wszystkich. Wiedzą, że chcemy je wykończyć między innymi z pomocą tych creepy-mutantów, które mają takie same moce jak oni. Skoro tak, to najpewniej będą nam chcieli jakoś przeszkodzić. Pozwoliłem sobie zatem nieco zadziałać. Wysłałem paru naszych najlepszych agentów do Tempat ibadat.
Słysząc to, Hopkins wytrzeszczył oczy na swojego rozmówcę i otworzył lekko usta. Był zaskoczony takim postępkiem, ale też zaintrygowany tym, co wymyślił ten mężczyzna.
-Uznałem, że czas sięgnąć po coś więcej. Oczywiście odpowiednio ich wyposażyłem. Mają do dyspozycji broń, a nawet nasze creepy-mutanty. Swoją drogą, ta nazwa naprawdę źle brzmi i powinno się ją zmienić, ale nie o tym teraz. Niech schwytają jednego z wyznawców, może w ten sposób uda nam się dowiedzieć czegoś więcej i schwytać demona, a wtedy...
-Wtedy to nawet sam Slenderman będzie srał w gacie ze strachu!-zawołał podekscytowany Hopkins.
-Dokładnie-odparł Moliere, po czym uśmiechnął się z satysfakcją.
-Doskonale! Trzeba więc dołożyć wszelkich starań, aby nam się to udało!-krzyknął naukowiec.
~*~
Jakoś tak nad ranem poczułam się niesamowicie zmęczona, a do tego odezwały się moje rany. Widocznie jednak nie zagoiły się jeszcze tak do końca. Następnych kilka godzin ja i Jack spędziliśmy więc po prostu leżąc obok siebie, dopóki w naszych głowach nie rozległ się stanowczy głos.
-Wszyscy do salonu!-zawołał Slenderman. Usiadłam, po czym chciałam wstać z łóżka, ale powstrzymał mnie Jack.
-Nie musimy iść tam i wysłuchiwać co ma nam do powiedzenia ten zgred. Tym bardziej, że powinnaś odpoczywać-powiedział klown, chwytając mnie za ramię.
-Musimy. Slenderman ma nam na pewno do przekazania po ostatniej misji coś bardzo ważnego. Poza tym nic mi nie jest-odparłam, wyrywając się z uścisku Jack'a. Wstałam i posłałam mu promienny uśmiech. Klown jedynie westchnął, ale po chwili oboje zeszliśmy na dół. W salonie zdążyło się już zgromadzić mnóstwo creepypast, nawet takich, które widziałam tylko raz w życiu...albo w ogóle, bo oprócz Slendermana byli też jego bracia, nie tylko Offenderman. Salon był naprawdę duży i zwykle nawet jeśli większość mieszkańców się w nim znajdowała, pozostawało mnóstwo miejsca, ale teraz każdy skrawek powierzchni był zajęty przez jakąś mniej lub bardziej ponadnaturalną istotę lub czasami człowieka. W końcu na środku pojawił się Slenderman i uciszył całą tą próbującą się nawzajem przekrzyczeć bandę.
-CISZA! Mam wam do przekazania niezwykle ważne informacje. Nie bez powodu wraz z moimi braćmi spędziliśmy kilka godzin na szukaniu was wszystkich. Otóż mamy pewien ogromny problem. Ostatnio, jak wiadomo, agenci Antycreepypastowej Jednostki Policyjnej znowu stali się bardzo aktywni. Większość z was zna moją teorię, jakoby ludzie stworzyli stworzenia z mocami podobnymi do naszych. Prawda jest jednak o wiele gorsza. Udało im się wejść w posiadanie krwi niektórych z nas, przez co byli w stanie stworzyć istoty posiadające moce części z nas, ale to nie wszystko. Hybrydy te nazywają creepy-mutantami i zamierzają użyć ich przeciwko nam samym. W planach mają nawet stworzenie jakiegoś sposobu, dzięki któremu ludzie także uzyskaliby nasze moce. Na razie wiadomo jednak, że dokonał tego jeden człowiek, niejaki Damian Moliere. Udało mi się dowiedzieć, iż nabył on w bliżej nieznany sposób niektóre moce, a inne "uzupełnia" specjalnymi miksturami. Znaczy to tyle, że należy na niego szczególnie uważać. Ponieważ zaś ludzie są tak blisko odkrycia sposobu, jak wejść w posiadanie naszych mocy, musimy ich powstrzymać. Ich obiektem zainteresowań są już nawet demony, gdyż zbierają informacje na temat różnych kultów. Dlatego musimy zwiększyć swoją czujność. Nie możemy pozwolić, aby ludzie weszli w posiadanie krwi kolejnych osób. Jak udało mi się ustalić, na razie zdobyli krew Laughing i Eyeless Jack'a, Clockwork, Jane, Jeffa, Candy Cane, Jasona, Puppeteer'a, Rake'a i KageKao-dalej Slenderman wymieniał osoby, których w ogóle nie znałam i, jak się domyśliłam, były spoza Rezydencji. Byłam także zaskoczona tym, że ci agenci zdobyli także krew tego KageKao. Jednak Slenderman musiał oczywiście odpowiedzieć jeszcze na masę pytań, w tym opowiedzieć wszystkim najpierw przygodę moją i Jack'a, atak na Rake'a, a potem jeszcze wspomniał o naszej wyprawie do wesołego miasteczka i cyrku. Dowiedziałam się też, że o ataku na KageKao wcześniej nie wiedział nawet Slenderman, bo wspomniana istota mu o tym nie powiedziała, co wszystko wyjaśniało. Jak na razie mieliśmy się przede wszystkim mieć na baczności i nie oddalać. Drugim najważniejszym zadaniem miało być zdobycie informacji na temat planu agentów. To znaczy, Slenderman już wiedział, co chcą zrobić, potrzebował jednak wiedzy jak zbudowany jest kompleks naukowy, gdzie są jego najsłabsze punkty, ilu jest obecnie agentów, gdzie przechowywane są wszelkie informacje itd. Ponieważ spraw do załatwienia było tak dużo, wszyscy mieli w tym pomóc, bo proxy sami nie daliby rady. Poza tym były to niebezpieczne zadania, a działać należało szybko. Plan, który przedstawił wszystkim Slenderman, i na który wszyscy się zgodzili, zakładał unicestwienie tego wszystkiego. Musieliśmy zniszczyć doszczętnie agentów, a oprócz tego ich plany. To brzmiało naprawdę groźnie i niebezpiecznie. Nikt nie chciał uwierzyć w to, czego udało im się dokonać i że teraz także i my zostaliśmy zmuszeni do życia w strachu. Przywykliśmy do tego, że budzimy postrach wśród ludzi, a nie oni wśród nas, dlatego wiele osób było naprawdę przerażonych. Mimo to każdy zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i każdy zgodził się na współpracę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro