Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44

Kiedy otworzyłam oczy, od razu tego pożałowałam. Tam gdzie byłam wcześniej, czyli w totalnej nicości, przynajmniej nie czułam bólu. A teraz była to pierwsza rzecz, jaką poczułam aż za dobrze. Z sykiem wciągnęłam powietrze do płuc, licząc, że pomoże mi to w jakiś sposób. Myliłam się, klatka piersiowa zaczęła mnie piec żywym ogniem.

-Jill?!

Tuż obok siebie usłyszałam czyjś głos. Na początku mój umysł w ogóle nie potrafił przypasować go do żadnej znajomej twarzy. Pff! Na początku to ja nawet nie mogłam sobie przypomnieć niczego! Po chwili jednak byłam pewna, że był to Jack. A tej pewności dodał mi fakt, że ujrzałam pochylającego się nade mną klowna. W pokoju panował co prawda lekki półmrok, bo jedynie przez okna wpadały resztki dziennego światła, ale nie pomagał fakt, iż ściany w pomieszczeniu były czarne. Na jego widok najpierw poczułam ulgę, potem złość, żal i smutek, strach, a na koniec znowu ulgę. I to wszystko w przeciągu kilku sekund.

-Jak się czujesz? Wszystko dobrze?-zapytał. Otworzyłam usta, że coś powiedzieć, ale sama nie wiedziałam właściwie co chcę mu przekazać.

-B-boli. Znaczy, trochę boli mnie...-podniosłam rękę i dotknęłam swojej klatki piersiowej. Poczułam jakiś dziwny materiał, a po chwili okazało się, że to bandaże.

-Trzeba było cię trochę...naprawić. Poczekaj, zaraz pójdę po Smile'a, żeby dał ci coś przeciwbólowego-powiedział Jack, po czym spróbował wstać. Uniemożliwiłam mu to jednak, chwytając go za rękę.

-Wolałabym, żebyś ze mną został. Nie możesz na przykład wyczarować mi jakiegoś cukierka ze środkiem przeciwbólowym? Morfina byłaby mile widziana-powiedziałam.

-Nie mogę. Masz nic nie jeść do końca dnia. Ale nie martw się, załatwię to bardzo szybko-odparł klown, po czym zniknął, ale po chwili pojawił się ponownie obok mojego łóżka.

-Smile już do ciebie idzie-powiedział.

-Nie chcę, żeby on do mnie przyszedł-odparłam.

-Nie wygłupiaj się, skoro cię boli, to potrzebujesz czegoś, żeby przestało-powiedział klown. Nic mu na to nie odpowiedziałam, ale nadal nie miałam ochoty na wizytę tego doktora. Wszystko mnie bolało i czułam się okropnie. Obecność Jack'a mnie nawet cieszyła, ale nie chciałam, żeby przychodził do mnie teraz jeszcze ktoś inny. Po chwili jednak drzwi się otworzyły i stanął w nich Smile. Podszedł do mojego łóżka i zadał mi kilka pytań, dotyczących tego, jak się czuję. Potem dał mi jakiś zastrzyk i wyjaśnił, że po nim najprawdopodobniej znowu zasnę, co wcale aż tak bardzo mnie nie ucieszyło. Jasne, ból był okropny i nie chciałam go czuć, ale jednocześnie nie chciałam też znowu zasypiać na nie wiadomo ile. Nie przywykłam do tego, że śpię. Ludzie albo inne istoty sypiają, ale nie ja i Jack.

~*~

Tak jak przewidział Smiley, Jill znowu zasnęła, a ja ponownie spędziłem przy niej kilka godzin, czekając, aż się wybudzi. W końcu mogło to nastąpić w każdej chwili i w każdej chwili mogłaby czegoś potrzebować. Zapadła już noc i wszędzie w Rezydencji panowała cisza, kiedy dziewczyna ponownie otworzyła oczy.

-Jill! Potrzebujesz czegoś? Nadal cię boli?-zapytałem, pochylając się nieco w jej stronę.

-Nie. Prawdę mówiąc, czuję się już dość dobrze-odparła.

-Aha...-powiedziałem niepewnie. Nie wiedziałem, jak powinienem był zareagować. Cieszyłem się jednak, że nic jej nie jest.

-Dlaczego?-zapytała nagle dziewczyna. Spojrzałem na nią zaskoczony, ale ona miała minę, jakby wyczekiwała ode mnie jakiejś niezwykle ważnej odpowiedzi.

-Dlaczego co?

-Dlaczego traktujesz mnie, jakbym nie miała dla ciebie absolutnie żadnego znaczenia, a teraz nagle się tak o mnie troszczysz?-zapytała Jill.

-To nie najlepszy moment...

-To bardzo dobry moment. Dlaczego?

Westchnąłem, widząc, że nie uda mi się jej zniechęcić.

-Martwiłem się o ciebie-powiedziałem.

-Ale wcześniej jakoś nie sprawiałeś takiego wrażenia-odparła Jill, po czym spróbowała usiąść. Rzuciłem się, żeby jej pomóc, ale ona wcale nie potrzebowała mojej pomocy. Najwidoczniej było już z nią całkiem dobrze.

-To prawda. Bo widzisz...-w mojej głowie zaczęło na raz przebiegać kilka różnych procesów myślowych. Co mam jej powiedzieć? Prawdę? A jaka właściwie jest prawda? Poza tym, jeśli powiem jej prawdę, to nie będzie już odwrotu. Tylko że obiecałem jej, że nie zrobię tego, co chciałem zrobić wcześniej. A to oznacza, że jednak muszę jej powiedzieć prawdę. I chcę to zrobić.

-Bałem się-powiedziałem.

-Bałeś się? Ale czego?-zdziwiła się Jill.

-Tego, że zacznie mi na tobie zależeć. Jak widać niepotrzebnie się tego bałem, bo już mi na tobie zależy-odparłem.

-Dlaczego się tego bałeś? To przez Isaac'a?-spytała dziewczyna.

-Poniekąd, ale nie tylko-odparłem.

-A przez co jeszcze?

-Między innymi jeszcze przez Kitty i przez Alice-odparłem. Zdziwiło mnie, z jaką łatwością o nich sobie przypomniałem, bo "przygody" z nimi przeżyłem całkiem niedawno w stosunku do tej sprawy z Isaac'iem.

-Kitty i Alice? Możesz mi coś więcej opowiedzieć?-zapytała Jill. Ton jej głos był spokojny, ale jednocześnie wyczuwałem jej zdenerwowanie. Musiała się tym wszystkim strasznie przejmować, zwłaszcza po tym, jak ją potraktowałem. No i jeszcze nadal była ciężko ranna. Na jej miejscu pewnie już dawno byłbym tak przerażony i niczego niepewny, że już dawno zacząłbym się na wszystkich wściekać bez powodu.

-Najpierw była Alice. Całkiem fajna i miła dziewczyna. Kiedy ją spotkałem, miała sześć lat. To było krótko po tym, jak kogoś zabiłem i spacerowałem po swoim wesołym miasteczku cały we krwi. Wtedy ją zauważyłem, a ona mnie. Jednak na mój widok nie zachowała się jak większość dzieciaków i nie uciekła z krzykiem, tylko się mną zainteresowała. Myślała, że to mi coś się stało i nawet chciała mi pomóc. Wydała mi się jakaś taka...inna niż wszyscy, więc postanowiłem jej nie zabijać. A ona zaczęła częściej przychodzić do mojego lunaparku. Polubiłem ją nawet i wiele się o niej dowiedziałem. Na przykład że mieszka tylko z tatą, bo jej mama nie żyje. Jednak potem po prostu przestała przychodzić. Myślałem, że to chwilowe, a później nawet zacząłem jej trochę szukać w pobliskich miastach, ale wszystko na nic. Zniknęła, a ja znowu poczułem się porzucony. Kitty zjawiła się wiele lat później. Przyszła do mojego lunaparku z grupką znajomych, którzy lubili zwiedzać takie opuszczone miejsca. Postanowiłem ich więc zabić. Uwięziłem wszystkich w jednym z magazynów. Musiałem się oczywiście trochę wspomóc cukierkami ze środkami usypiającymi, ale jakoś dałem radę. Kiedy się ocknęli, byli przerażeni. Błagali mnie, żebym ich wypuścił. Wszyscy, oprócz niej. Ona poprosiła mnie, żebym pozwolił jej samej zabić przyjaciół. Byłem tak zaskoczony tą prośbą, że się zgodziłem i nawet dałem jej broń w postaci noża. Liczyłem na niezłe widowisko i się nie przeliczyłem. Kitty jakimś cudem zabiła całą czwórkę swoich przyjaciół, po czym wyznała mi, że od zawsze ich nienawidziła i chciała to zrobić. Powiedziała, iż wszyscy w szkole się z niej wyśmiewali i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że tamta czwórka "przyjaźniła" się z nią tylko dlatego, żeby potem móc z niej po kryjomy żartować. Nie powinienem był wierzyć w jakąś historyjkę niepopartą żadnymi dowodami, ale uwierzyłem. Poza tym dziewczyna mnie zaciekawiła. Wydawała się zafascynowana zabijaniem i kilka razy zrobiliśmy to wspólnie. Dobrze nam się ze sobą gadało i w ogóle, pozwoliłem jej nawet zamieszkać w moim wesołym miasteczku, bo po tym, jak jako jedyna z paczki swoich przyjaciół wróciłaby do domu, policja zaczęłaby się nią interesować. Ponadto Kitty twierdziła, że woli wieść żywot morderczyni. I tak zaczęliśmy się tak jakby przyjaźnić, a przynajmniej ja tak wtedy myślałem. Potem okazało się, że kiedyś zabiłem siostrę tej dziewczyny, o czym ona sama doskonale wiedziała. Chciała mnie odnaleźć i zdobyć moje zaufanie tylko po to, aby mogła się zemścić. Odnalazła moje pudełko i omal go nie zniszczyła. Pomógł mi Slender, w dodatku przez przypadek. Jedna z jego ofiar, kiedy przed nim uciekała, dotarła do wesołego miasteczka. Sledner znalazł się tam za nią i powstrzymał Kitty. Ja nawet nie miałem o tym wszystkim pojęcia, bo sam byłem zajęty zabijaniem kogoś. Usłyszałem odgłosy walki, a jak zjawiłem się na miejscu, dziewczyna była już cała poprzebijana mackami Slendera. Przed śmiercią jednak zdążyła się jeszcze do wszystkiego przyznać i wykrzyczeć, jak bardzo mnie nienawidzi.

~*~

Jack urwał, a ja odczekałam chwilę, na wypadek gdyby chciał coś jeszcze dodać. Wyglądało jednak na to, że powiedział wszystko, co miał do powiedzenia.

-Ja o tym wszystkim nie miałam pojęcia.

-Wiem. Przez anioła wiedziałaś tylko o Isaac'u-powiedział klown.

-No tak, ale powinnam się domyślić, że przez tych 200 lat przeżyłeś jeszcze wiele innych rzeczy-odparłam.

-Przestań. Wcale nie, na twoim miejscu pewnie zachowałbym się dokładnie tak jak ty, a pewnie nawet gorzej.

-To dlatego nie chciałeś, żebyśmy się stali sobie zbyt bliscy? Bałeś się, że ja też cię zranię i odejdę?-zapytałam. Jack powoli pokiwał głową.

-To było bardzo samolubne z mojej strony, przepraszam. Chyba po prostu wyszedłem z założenia, że do trzech razy sztuka i nie ma co dalej ryzykować-powiedział klown.

-Rozumiem. Teraz już wszystko dla mnie jasne. I nie będę miała problemu z tym, że chcesz, żebyśmy o wszystkim zapomnieli...

-Ale ja wcale tego nie chcę! Mówisz, że rozumiesz, ale nie rozumiesz! Bałem się, że zacznie mi na tobie zależeć, ale mi już na tobie zależy Jill. I nie mam najmniejszej ochoty o niczym zapominać-powiedziałem. Nie mogłem dłużej się powstrzymywać i usiadłem obok niej na łóżku. Tym razem było podobnie, ale jednocześnie zupełnie inaczej. Ja i Jill byliśmy do siebie podobni, obojgu nas porzucili najlepsi przyjaciele. Może nie do końca w ten sam sposób, ale zostaliśmy sami. Poza tym czułem, że między nami jest lub będzie coś innego niż przyjaźń.

-Więc powiedz mi, czego właściwie chcesz?-spytała dziewczyna. Obróciła twarz w moją stronę. Znowu byliśmy niewiarygodnie blisko siebie, tak samo blisko, jak wtedy gdy się pocałowaliśmy. Na początku nie miałem pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie. Odpowiedź jednak spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba, właśnie wtedy, kiedy wróciłem myślami do naszego pocałunku.

-Chcę ciebie, Jill-powiedziałem, po czym zbliżyłem swoje usta do jej ust. Na początku tylko lekko muskaliśmy się wargami, po chwili jednak zaczęliśmy się całować z o wiele większą pasją, ponownie uważając, aby nie wydłubać sobie nawzajem oczu naszymi szpiczastymi nosami. Przynajmniej tym razem wychodziło nam to wszystko mniej niezgrabnie. Gdzieś z tyłu głowy odezwały się jakieś ciche głosy sprzeciwu i wątpliwości, ale obecnie nie przejmowałem się nimi. Zagłuszała je radość. Radość wynikają z faktu, że ma się kogoś bliskiego, kto doskonale cię rozumie. Była ona tym większa dlatego że myślałem, iż nigdy już czegoś takiego nie poczuję. Ta mroczna, ale jednocześnie przerażona i zraniona część mnie przynajmniej chwilowo gdzieś zniknęła. Przez chwilę mogłem znowu być szczęśliwym, dobrym klownem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro