Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

Było coś koło czwartej w nocy, kiedy wyszłam z pokoju Candy Cane. Spędziłam tam jakieś dwie godziny, po tym jak Jane, Clockwork i Zero poszły spać. Ale nawet Cane w końcu poczuła się zmęczona. Większość osób już spała, więc postanowiłam pójść do swojego pokoju. I tu niespodzianka! Przed nim stał Jack! Zauważyłam go już kiedy znalazłam się na końcu korytarza. Jak wspomniałam, stał przed drzwiami do mojego pokoju. Najpierw miał skrzyżowane ręce, potem jedną z nich zaczął się drapać po głowie, a następnie szurać nogami po dywanie. Ja z kolei szłam w stronę swojego pokoju, zachowując się dość cicho. Nagle Jack odwrócił się i chciał odejść od drzwi, ale wtedy wpadł na mnie. Mimowolnie uśmiechnęłam się.

-No co tam?-spytałam, jak byśmy wcale nie rozmawiali ze sobą na serio po raz pierwszy od tego, jak blisko dobę wcześniej się pocałowaliśmy.

-Ja...eee...Myślałem, że jesteś w swoim pokoju-powiedział Jack.

-Jak widać, nie jestem. Ale dzięki, skoro ty tak mówisz, to znaczy, że to nadal mój pokój. Bo nie byłam pewna, czy to był mój pokój tylko na jedną noc, czy tak trochę na dłużej-odparłam.

-Nie musisz dziękować-odparł Jack, uśmiechając się niepewnie.

-Ej! Zaraz, to co ty robiłeś pod moimi drzwiami! Chciałeś mnie podsłuchiwać?! Podglądać?!-zawołała, uświadamiając sobie z opóźnieniem dziwaczność całej sytuacji.

-Nie, nie, nie! Ja chciałem tylko...porozmawiać-odparł Jack.

-To dlaczego nie zapukałeś?-spytałam.

-Bo, prawdę mówiąc, trochę mnie strach obleciał.

-Ciebie? Niby przed czym? Przede mną?-zdziwiłam się. Teraz już mówiłam o wiele cichszym i przyjaźniejszym głosem.

-Nie, po prostu...

-Uff, całe szczęście. Już się zaczęłam martwić, że się mnie boisz-odparłam, po czym uśmiechnęłam się.

-Niby dlaczego?

-No sama nie wiem, chociażby po tym, co zrobiłam w cyrku.

-Daj spokój, ta akcja była super!-zawołał.

-Naprawdę tak uważasz?

-Pewnie, tym bardziej, że mnie uratowałaś-odparł Jack.

-To...może jednak wejdziemy do tego mojego pokoju i porozmawiamy tam, a nie na korytarzu?-zasugerowałam. Jack zgodził się na moją propozycję i po chwili byliśmy już w środku.

-Wygląda na to, że będziemy skazani na to miejsce przez jakiś czas-powiedział.

-A konkretnie to masz na myśli ten pokój, czy całą Rezydencję?

-Rezydencję. Brakuje mi przestrzeni-odparł Jack.

-W sumie ja też wolałabym być w lunaparku-odparłam.

-Czyli jednak masz już wszystkich dość?-spytał klown.

-Nie, po prostu...tam było lepiej, mieliśmy tyle ciekawych miejsc, no i byliśmy sami!-zawołałam, po czym zdałam sobie sprawę, że to nie do końca dobrze zabrzmiało.

-W tym pokoju też jesteśmy sami-powiedział z uśmiechem Jack. Usiadł na moim łóżku i zaczął mi się przyglądać z rozbawieniem i zainteresowaniem jednocześnie. Czułam, że dłużej nie zniosę całej tej niepewności.

-Jack, musimy porozmawiać-powiedziałam, siadając obok klowna.

-Rozmawiamy-odparł.

-Nie tak! Musimy porozmawiać o wczoraj i ogólnie o tym, co między nami zaszło-wyjaśniłam.

-A co wczoraj między nami zaszło?-zapytał klown.

-Nie udawaj, że nie wiesz!-zawołałam.

-Nie no, właściwie to sam chciałem o tym porozmawiać-przyznał Jack.

-Naprawdę? Znaczy, no to...

-Uważam, że powinniśmy o tym zapomnieć i może nawet na trochę przestać w ogóle spędzać ze sobą czas, żebyśmy nabrali dystansu-powiedział Jack.

~*~

Jill nic nie powiedziała, tylko popatrzyła na mnie oczami, rozszerzonymi ze zdziwienia. Jej twarz nie miała żadnego wyrazu.

-C-co? Jak to? O czym ty mówisz?-spytała cicho. Westchnąłem. Starałem się jakoś przygotować do tej rozmowy, ale nic to nie dało. Prawda była taka, że z przerażeniem zdałem sobie sprawę, iż Jill naprawdę zaczyna dla mnie znaczyć coraz więcej, a ja tego nie chciałem. Bałem się tego. Bałem się, że jeśli się do niej przywiążę, to ona odejdzie, tak jak Isaac i inni.

-Nie pasujemy do siebie, a to była tylko chwila słabości...

Jill spuściła głowę i przez chwilę milczała.

-Chwila słabości? Chwila słabości? Tak nazywasz nasz pocałunek, który nam obojgu się podobał?! I nie kłam, że tak nie było! Co się stało?! Dlaczego tak nagle stwierdzasz, że cię nie obchodzę?!-zawołała drżącym głosem.

-Nie mówię, że mnie nie obchodzisz, tylko że...

-Tylko że jestem dla ciebie chwilą słabości, co?!-zawołała Jill.

-Nie, mówię przecież, że to nie tak! Oboje nas poniosło i, no, to nie jest wina żadnego z nas. Po prostu postarajmy się o tym zapomnieć, ok?-spytałem.

-Zapomnieć?! Zapomnieć o tym, że świetnie się ze sobą dogadujemy?! Mam zapomnieć o tym, że prawie wyskoczyłam z siebie jak usłyszałam dzisiaj twój krzyk, a potem zobaczyłam, jak cię atakują te stwory?!-wołała Jill.

-Tak, masz o tym zapomnieć! Chyba rozumiesz, co do ciebie mówię? Przecież nie mówię tego po japońsku, jak KageKao!-zawołałem. Teraz i ja się zdenerwowałem, głównie przez jej reakcję. Spodziewałem się, że nie będzie łatwo, ale nie myślałem, że Jill aż tak się tym wszystkim przejmie.

-Jack, to co mówisz, nie ma sensu-powiedziała dziewczyna, podczas gdy ja wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi. Jill także po chwili wstała i zbliżyła się do mnie.

-Jack...-zaczęła, ale ja jej przerwałem.

-Nie. Cokolwiek chcesz powiedzieć, nie chcę tego słuchać. Swoje już powiedziałem i nic więcej dodawać nie zamierzam! Zmieniać zdania też nie, a tobie radzę się z tym pogodzić!-zawołałem.

~*~

Słowa Jack'a naprawdę mnie raniły, ale i tak za wszelką cenę chciałam go zatrzymać. Przecież on nie może tego mówić naprawdę? Nie może chcieć, żebyśmy o sobie nawzajem niemal zapomnieli? Żebyśmy się zaczęli ignorować? Nie może tego chcieć, prawda?-myślałam gorączkowo. Klown otworzył drzwi.

-Ale Jack, ja cię...kocham-powiedziałam. W tym samym czasie usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i zostałam sama w swoim pokoju. Nie byłam nawet pewna, czy klown usłyszał moje ostatnie słowa. Wiedziałam za to, jak bardzo źle się czułam. Jak skończona idiotka! Myślałam sobie nie wiadomo co, liczyłam na nie wiadomo co i oto co dostałam! Będę miała nauczkę na przyszłość! Nikomu nie ufać! Najpierw Mary, a teraz Jack! Nienawidzę ich wszystkich! WSZYSTKICH!-myślałam. Jednocześnie wróciłam do łóżka, rzuciłam się na nie i zaczęłam płakać, po raz pierwszy od śmierci Mary.

~*~

Resztę nocy spędziłem, snując się po Rezydencji i po okolicach. W końcu nastał wschód słońca, po nim przyszedł dzień i wszyscy wstali. Starałem się ukryć swój zły humor, ale nie udało mi się to za bardzo. Byłem przekonany, że podjąłem najlepszą z możliwych decyzji. Jill może i trochę pocierpi, ale przejdzie jej. A ja będę miał to, czego zawsze chciałem, czyli święty spokój. Nie chciałem niczego więcej, ale zamiast świętego spokoju otrzymałem na razie szurniętych znajomych, a na dokładkę szurniętą dziewczynę! Miałem tak podły humor, że kiedy Candy zaproponował ponowne zabijanie, od razu się zgodziłem. Miałem nadzieję, że uda nam się znaleźć jakichś ludzi w pobliżu Rezydencji. Ktoś mógłby pomyśleć, że wczoraj dość już się zabawiliśmy, ale, po pierwsze, zabójstw nigdy dojść, a po drugie, chciałem za wszelką cenę jakoś poprawić sobie ten humor. Byłem wdzięczny Popowi, że mi to zasugerował. Teraz szliśmy obok siebie, w zupełnej ciszy, wypatrując jedynie jakichkolwiek oznak ludzkiej obecności.

-A tak swoją drogą, powinienem pytać, co się stało?-zapytał nagle Candy.

-Nie. Zdenerwujesz mnie w ten sposób, a odpowiedzi i tak nie uzyskasz-odparłem.

-Aha-powiedział Candy. Na tym nasza rozmowa właściwie się zakończyła.

~*~

Przepłakałam całą noc. Rankiem czułam się tak samo pozbawiona jakichkolwiek emocji, jak po śmierci Mary. Przejrzałam się w lustrze, poprawiłam włosy, umyłam twarz i zdecydowałam się zejść na dół. Liczyłam na to, że spotkam kogoś, byle nie Jack'a. Jakaś część mnie chciała być sama, ale druga pragnęła przynajmniej popatrzeć na radość innych. Większość osób znajdowała się w kuchni, gdzie jedli śniadanie. Przysiadłam się do nich. Usiadłam obok Candy Cane i Jane.

-Gdzie reszta?-zapytałam. Widziałam, że brakowała Slendermana, proxy, Popa, paru innych osób i tego nieszczęsnego idioty.

-Niektórzy jeszcze śpią, inny gdzieś wybyli-odparła Cane.

-A czy my nie mieliśmy trzymać się Rezydencji?-zapytałam.

-Część nie słucha rozkazów Slendera. Poza tym to, że nie ma ich z nami, nie znaczy, że poszli gdzieś daleko-odparła dziewczyna.

-Właśnie, może poszli na grzyby do pobliskiego lasu-dodała Jane. Wzruszyłam ramionami.

-Powrót niektórych nie musi wcale następować szybko-sama nie wiedziałam, czemu to powiedziałam.

-Co? Możesz wyjaśnić?-zdziwiła się Cane.

-Mogę, ale wolałabym tego nie robić-odparłam.

-Ej, co się stało?-zapytała dziewczyna. Ona i Jane jednocześnie przerwały jedzenie i spojrzały na mnie z troską.

-Nic. Nie chcę o tym mówić-odparłam.

-Na pewno?-spytała Jane.

-Tak, na pewno-powiedziałam, a raczej warknęłam z irytacją. Z jednej strony  ta ich troska denerwowała mnie, ale z drugiej strony to było całkiem miłe. No i przynajmniej jakoś tak w ich towarzystwie zapominałam o tym, że jestem załamana, czuję się jak idiotka i nigdy w życiu nie chcę już widzieć Jack'a. Zastanawiałam się, czy nie powinnam kogoś zabić dla poprawienia humoru, ale obawiałam się, że tym razem to może nie wystarczyć. Myśl o morderstwie nie ekscytowała mnie tak, jak jeszcze wczoraj. Po śniadaniu część osób się rozeszła, ale większość pozostała w Willi, a większość z tej większości poszła do salonu, w tym ja.

-Niech wszyscy obecni przyjdą natychmiast do salonu!-usłyszałam nagle w swojej głowie. Domyśliłam się, że podobny komunikat słyszeli wszyscy. Po chwili faktycznie niemal cała nasza creepypastowa rodzinka zebrała się we wspomnianym pomieszczeniu, na środku którego pojawił się wkrótce Slenderman ze swoimi proxy.

-Otóż mam dla was doskonałą wiadomość! Benowi udało się złamać zabezpieczenia w jednej z baz agentów i wiemy już, gdzie kierowane są wszystkie informacje. Zamierzam tam wysłać proxy, jednak może to być niebezpieczna misja, dlatego przychodzę do was z pytaniem, czy ktoś jeszcze jest gotów do niej dołączyć? Nie będę ukrywał, wszystko może pójść jak po maśle, ale może też stać się zupełnie inaczej. Mimo to liczę na to, że niektórzy z was będą gotowi pomóc moim proxy w zdobyciu informacji, czym tak naprawdę zajmuje się owy ośrodek. Czy są jacyś chętni?-powiedział Slenderman. Niemal od razu zgłosił się na ochotnika Eyeless Jack, a chwilę po nim Clockwork. Po namyśle dołączyła się też Jane.

-To wszyscy, czy ktoś jeszcze?-spytał Slenderman. Poczułam, że nie bez powodu jeszcze raz zadaje to pytanie. Miałam do wyboru zostać w Rezydencji i zamęczać się swoimi depresyjnymi myślami albo udać się z nimi na tę misję, która zapewne byłaby ciekawa. W dodatku istniało ryzyko, że zaraz zjawi się tu Jack.

-Ja! Ja też idę z wami!-zawołałam. Candy Cane spojrzała na mnie zaskoczona, ale nic nie powiedziała.

-A co z Jack'iem?-zapytał Toby.

-A co ma być? Czy ja za niego odpowiadam? Chyba że ja nie jestem dość dobra i wolicie jego?!-warknęłam.

-Nie. Ty jesteś nawet lepsza, bardziej chętna do współpracy-odparł Slenderman. Nikt więcej się nie zgłosił, toteż mężczyzna przeniósł nas wszystkich do jakiegoś miejsca w lesie. Byłam zaskoczona, że to stało się tak szybko. Myślałam, że najpierw coś jeszcze nam powie... A i sama teleportacja była dziwna. Nie wiem jak to opisać, ale to było inne wrażenie niż kiedy przenoszę się gdzieś sama. Wtedy niemal czuję, jak moje ciało zmienia się w dym, a pot teleportuje. A teraz to było takie bardziej zwyczajne, jak pstryknięcie palcami.

-Gdzie my jesteśmy?-zapytała Jane.

-Blisko kompleksu naukowego, który jest centrum tego wszystkiego. Proxy z moją pomocą się tam zakradną, a wy zaczekacie tutaj. Wkroczycie do akcji tylko, jeśli coś się nie powiedzie-wyjaśnił Slenderman.

-Ok, ale gdzie to wszystko jest?-zapytała Clockwork. Mężczyzna poprowadził nas na skraj lasu, który kończył się tuż przy dość stromym zboczu. Pod nami, jakieś kilkadziesiąt metrów niżej, znajdowała się dolina, w której wybudowano coś na kształt ogromnego miasta! Najbardziej rzucały się w oczy wysokie, białe budynki, ale były też inne budowle, a nawet drogi! Cały kompleks naukowy, jak to Slenderman nazywał, był tak duży, że ludzie najwidoczniej musieli się po nim poruszać pojazdami!

-O cholera-powiedziałam na ten widok.

-Lepiej nie mógłbym tego skomentować-poparł mnie Jack. Eyeless Jack.

~~~~****~~~~
Za błędy przepraszam, musiałam to pisać na telefonie, gdyż mój laptop nadal się buntuje. Możliwe po prostu, że czegoś nie zauważyłam więc przy poprawianiu. Szczerze mówiąc, chciałam na początku, aby to opowiadanie było bardziej na serio i żeby nie był to aż taki rak. Z chęcią poznam wasze opinie na ten temat, uważacie, że powinnam pisać trochę bardziej poważnie? Mniej? Czy ma zostać tak, jak jest? Będę wdzięczna, jeśli napiszecie sekhe zdanie np. w komentarzu:D

P. S. Kocham to zdjęcie z mediów, jak je pierwszy raz zobaczyłam, to od razu zachciało mi się śmiać XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro