Rozdział 39
Razem z Jill dotarliśmy wkrótce przed namiot, w którym miało się odbywać przedstawienie. Wszędzie wokół pełno było martwych ciał, co jakiś czas trafialiśmy na jedno z tych stworzeń lub na jakiegoś jeszcze żywego człowieka. Raz z kolei wydawało mi się, że kątem oka widzę coś albo kogoś w czarnym płaszczu, ale kiedy spojrzałem w tamtą stronę, nikogo nie zobaczyłem. Przed namiotem czekała już na nas cała reszta. Wielu z nich było rannych, a ich rany nie goiły się tak jak powinny. Candy Pop był cały w swojej fioletowej, świecącej się krwi, podobnie jak Cane. Puppeteera pokrywała z kolei żółta ciecz.
-Czy ktoś wie, co tu się stało?-spytała Jill, kiedy do nich dotarliśmy. Jason pokręcił głową.
-Nikt nie ma pojęcia, co to za stworzenia i skąd się wzięły-powiedział. Nagle coś przeleciało obok nas, a potem usłyszeliśmy krzyk Candy Cane. W jej ręce tkwiła strzykawka, wypełniająca się jej fioletową krwią. Chwilę później coś podobnego trafiło Puppeteera i Jasona. Patrzyliśmy na to wszystko zaskoczeni, podczas gdy Candy Pop doskoczył do swojej dziewczyny.
-Co to jest?-zawołał, nim jednak zdołał chwycić strzykawkę i ją wyjąć, przed Cane pojawiła się jakaś postać. A ja rozpoznałem w niej tego frajera, z którym już kiedyś walczyłem. Wyrwał z ręki Cane strzykawkę wypełnioną jej krwią. Następnie w ułamku sekundy pojawił się przed Jasonem i Puppeteerem i zrobił to samo. Nikt z nas nawet nie zdążył zareagować, podczas gdy on po prostu rozpłynął się w powietrzu.
-Kto to był? Co to w ogóle było?!-zawołała przerażona Cane. Nikt jej nie odpowiedział, bo nikt nie znał odpowiedzi na te pytania.
-Musimy jak najszybciej wrócić do Rezydencji. Jill, ty jesteś najmniej ranna. Możesz w miarę szybko tam dotrzeć i poprosić Slendera, żeby nas ściągnął z powrotem. A my odszukamy tego dziwaka! Chcę wiedzieć, kto to był i co on odjebał!-zawołał Candy. Teraz już wszyscy byli na serio zdezorientowani, a nawet wystraszeni.
-Nie! A co, jak coś się jej stanie?!-zawołałem, stając między nim, a Jill.
-Nic jej nie będzie, poza tym i tak jest najmniej ranna z nas wszystkich. I nikt jej nie zaatakował strzykawką!-odparł błazen.
-Skąd wiesz, może ma jakieś rany wewnętrzne? I nie było tu żadnego ataku strzykawką! On pewnie tylko pobrał waszą krew!-odparłem.
-Tia, jasne. A po co mu nasza krew?-wtrącił się Jason.
-Mi się pytasz? Może lepiej zapytaj się jemu-odparłem.
-Doskonały pomysł, Jill wróci do Slendera, który nas ściągnie z powrotem, a my odszukamy tego gościa-powiedział lalkarz.
-Zgadzam się-powiedziała stojąca za mną Jill.
-Ty się nie odzywaj!-zawołałem, nawet się do niej nie odwracając. Chwilę później poczułem, jak dziewczyna chwyta mnie za ramię i odwraca w swoją stronę.
-Tak będzie najlepiej. Szybko tam wrócę i wszystko załatwię, a wy poszukacie tego człowieka-powiedziała dziewczyna.
-Ale ja się nie zgadzam!-odparłem.
-Ty za nią nie pójdziesz, jesteś ranny. Poza tym, tu jest znacznie niebezpieczniej!-wtrącił się Candy.
-Właśnie. Zaufaj mi-powiedziała Jill, uśmiechając się.
-Tobie ufam, ale niekoniecznie tym stworzeniem. A zwłaszcza temu dziwakowi-odparłem. Wiedziałem jednak, że jej nie przekonam. Poza tym Candy miał rację, tutaj było znacznie gorzej. Tak naprawdę po prostu nie podobała mi się myśl, że znowu mielibyśmy się rozdzielić.
-Pójdziemy razem-dodałem po chwili. Zdawałem sobie sprawę, że, w przeciwieństwie do Jill, dość mocno oberwałem i moje rany znowu strasznie wolno się goiły (jak zresztą wszystkich, co już zdążyłem zauważyć), ale nie chciałem słyszeć o tym, że miałbym tutaj spokojnie czekać, podczas gdy Jill załatwiałaby wszystko sama. Reszta nie wydała się przekonana.
-Jakoś sobie beze mnie poradzicie-powiedziałem. Candy chyba chciał jakoś zaprotestować, ale spojrzałem na niego tak, że gdyby mój wzrok mógł zabijać, błazen w tamtej chwili już by nie żył. Nagle Puppeteer, który do tej pory tylko przysłuchiwał się naszej rozmowie, odwrócił się i wykonał jakiś dziwny ruch rękami. Jak się okazało, w naszą stronę skoczyło jedno z tych stworzeń, a marionetkarz oplótł wokół niego swoje sznurki i zaczął go dusić.-Pospieszcie się lepiej!-warknął Candy, spoglądając na nas z powrotem. Jill i ja spojrzeliśmy na siebie, kiwnęliśmy głowami, po czym każde z nas zamieniło się w chmurę czarnego dymu.
~*~
Nasza moc teleportacji różniła się od tej, którą posiadał Slender. On mógł teleportować też rzeczy i innych ludzi, a do tego mógł się przenieść w dowolnie wybranie miejsce. My zaś mogliśmy się teleportować tylko w zasięgu swojego wzroku. Na szczęście jednak na płaskim terenie widzieliśmy wszystko dość dokładnie w dużej odległości. Toteż nasz powrót do Rezydencji wyglądał tak, że kilka razy teleportowaliśmy się w różne miejsce, zbliżając się coraz bardziej do Willi, aż w końcu tam dotarliśmy. Jill oczywiście nie znała drogi, więc to ja musiałem jej mówić, gdzie najlepiej się teraz teleportować. A oni chcieli wysłać ją samą, też coś! Zgubiłaby się w tym lesie! Jej samej coś by się stało, nie mówiąc już o nas!-pomyślałem. Kiedy wbiliśmy do Willi, od razu chcieliśmy iść do Slendera, którego...nie było!
-To jakiś żart? Czemu akurat teraz go nie ma!-zawołała Jill.
-Rety, a co się takiego stało, że musicie z nim tak pilnie pogadać?-zdziwiła się Jane, którą przed gabinet Slendera zwabiły nasze walenie do drzwi i zdenerwowane głosy.
-Nie czas teraz na tłumaczenie! Musimy coś wymyślić!-zawołała Jill.
-Spokojnie, ja mam pomysł. Jane, jest gdzieś któryś z proxy?-spytałem, zwracając się do dziewczyny.
-Noo...Toby i Masky gdzieś poszli, ale został Hoodie-odparła Jane.
-Świetnie! Gdzie on jest?-zapytałem.
-U mnie-powiedziała dziewczyna.
-Co on robi u ciebie?-zdziwiłem się.
-Jack! Może lepiej wyjaśnisz nam swój plan?-spytała Jill.
-Jasne, jasne. Jane, możesz go zawołać?
-A po co?
-Potem ci wyjaśnię, tylko go tu sprowadź.
-Ok, ok-odparła dziewczyna, po czym ruszyła schodami w górę.
-Co to za wspaniały pomysł?-spytała nieprzekonana Jill.
-Wkrótce się dowiesz, nie chce mi się dwa razy powtarzać tego samego-odparłem. Po chwili wróciła Jane, a razem z nią Hoodie.
-Słuchaj, musisz wezwać Slendermana-powiedziałem, podchodząc do niego.
-N-niby jak? I-i p-po co?-zdziwił się chłopak.
-Nie wygłupiaj się, na pewno potraficie się z nim jakoś porozumieć. Powiedz, że zostaliśmy zaatakowani-odparłem.
-A zostaliśmy? Przez kogo? Kiedy? Gdzie?-zdziwiła się Jane.
-Nie my!-odparłem.
-Ale powiedziałeś...
-Pozostali! W sensie, kilka innych osób! Dlatego Slender musi się tu zjawić i ich z powrotem ściągnąć!-zawołałem.
-T-to nie b-b-brzmi specjalnie p-przekonująco. S-skąd mam w-wiedzieć, że m-m-mówisz prawdę?-spytał Hoodie.
-A czy ty widzisz, jak ja wyglądam? Myślisz, że sam się tak poraniłem dla przyjemności?-spytałem, wskazując na swoją krew na moich rękach i brzuchu.
-Jesteś ranny?!-zawołała Jane.
-Tak, dość szybko to zauważyłaś-odparłem z sarkazmem.
-Po prostu twoja krew nie wygląda jak ludzka i dlatego nie zwróciłam na to uwagi! Jill, tobie też coś się stało?!-zawołała Jane.
-Nie, mi nie. Tylko innym może się stać, jak Slenderman zaraz nie wróci i ich nie ściągnie z powrotem-odparła dziewczyna.
~*~
-Jak to "pojawiły się znikąd"?-spytał Slenderman. Obecnie znajdowaliśmy się w jego gabinecie. Candy Cane i Candy Pop, Jason, Puppeteer, Jack i ja. Jak się okazało, klown miał rację i proxy faktyczni byli w stanie wezwać Slendermane w myślach. Nie wiem, czemu tak jest, ale nie inetersuje mnie to, jeśli dzięki temu udało nam się pomóc reszcie. Mężczyzna ściągnął ich wszystkich z powrotem, a potem doktor Smile i Nurse Ann mieli pełne ręce roboty przy bandażowaniu ich ran. Każdy z nas, choć byliśmy innymi istotami, miał zdolność szybkiej regeneracji, jednak w tym wypadku działała strasznie wolno. Już szczególnie najgorzej wyglądał Jack, bo nie dość, że na co dzień ma bandaże na dłoniach i brzuchu, to teraz miał ich jeszcze więcej. Slenderman poczekał, aż każdy zostanie opatrzony, bo chciał porozmawiać z nami wszystkimi.
-Normalnie. W jednej chwili każdy z nas skupiał się na zabijaniu. Pewnie wszyscy zgodzą się z tym, że nie wiedzieliśmy, gdzie są pozostali i mało to kogokolwiek obchodziło. Każdy skupiał się na swojej zabawie, a potem nagle pojawiły się te stworzenia i zaczęła nas atakować-powiedział Candy.
-Jak wyglądały?
-Jak wilki. Miały też czarną albo białą sierść. I...tak jakby moce-odezwałam się.
-Moce? Jakie moce?-zainteresował się Slenderman.
-Tak! Tak!-wszyscy zaczęli potwierdzać moje słowa.
-Potrafiły się teleportować-powiedziała Cane.
-I nie dało się ich zabić. Ich rany się goiły!-zawołał Pop.
-Widziałam nawet, jak jeden używa swoich pazurów, żeby wspiąć się po drzewie!-dodałam.
-A, no i było jeszcze coś-powiedział Puppeteer, po czym opowiedział akcję z tamtym facetem. Jack przez cały czas milczał, a ja od jakiegoś czasu miałam dziwne wrażenie, że coś ukrywa. Kiedy Puppeteer skończył mówić, Slenderman spojrzał w stronę Jack'a. Tylko ja patrzyłam na klowna, więc tylko ja zauważyłam, jak ten kiwa powoli głową. Co jest?-pomyślałam zdziwiona, bo coś mi tu nie pasowało.
-Czy to był te same stworzenia, które już kiedyś zaatakowały ciebie i Jack'a?-tym razem Slenderman zwrócił się do mnie.
-Tak-odparłam.
-No właśnie! Jill już kiedyś o nich mówiła!-zawołała Cane.
-To prawda. Ją i Jack'a już kiedyś zaatakowały te stwory-powiedział Slenderman.
-Więc dlaczego my nic o tym nie wiedzieliśmy?-spytał Jason.
-Chciałem najpierw zbadać dokładniej tę sprawę. Zainteresowałem się oczywiście agentami AJP, w końcu zawsze dobrze ich sprawdzić. Udało mi się ustalić, że ostatnio zmieniła się ich taktyka. Dużymi grupami napadają postacie z creepypast, ale wygląda na to, że większości nawet nie próbują zabić. Wiem to, bo skontaktowałem się w tej sprawie już z kilkoma innymi istotami spoza Rezydencji-powiedział Slenderman.
-Super, ludzie spoza Rezydencji wiedzą o tym wszystkim więcej niż my-powiedział Jason.
-Ale co to wszystko znaczy?-zapytał Puppeteer.
-Masky, Toby i ja dotarliśmy dziś do jednej z ich baz. Zanim zostałem tutaj z powrotem wezwany, udało nam się ustalić, że większość jakichkolwiek informacji jest stamtąd gdzieś dalej przesyłana.
-Niby gdzie? I jakie informacje? O co w tym wszystkich chodzi? Co oni znowu wymyślili?-spytał Candy.
-Pewności nie mam, ale po tym, jak opisaliście mi sytuację z tamtym człowiekiem, mam pewną teorię-powiedział Slenderman.-
Jaką teorię?-spytałam.
-Te stworzenia mają moce podobne do niektórych postaci z creepypast. Do tego tamten człowiek nie próbował was zabić, tylko zadowolił się waszą krwią. To nie może być przypadkiem. To tylko teoria, jeszcze nie podparta żadnymi dowodami, ale możliwe, że ludziom udało się stworzyć jakieś hybrydy, które mają moce podobne do naszych. To by się nawet zgadzało, bo inne istoty także wspominały tylko o tym, że agenci zaprzestawali ataku, kiedy udało się im zdobyć czyjąś krew. Możliwe, że znaleźli jakiś sposób na wykorzystanie naszych własnych mocy do swoich celów-powiedział Slenderman.
-Jak to? To niemożliwe!-zawołała Cane. Chyba każdy z nas był poruszony i zaskoczony tymi słowami.
-Jak już wspomniałem, to tylko teoria, w dodatku niepoparta żadnymi dowodami. Jednak na wszelki wypadek dobrze będzie, jeśli od teraz do czasu wyjaśnienia tej sprawy wszyscy zachowają szczególną uwagę i ostrożność. I dobrze byłoby też nie opuszczać Rezydencji-powiedział Slenderman, po czym spojrzał w stronę Jack'a, a potem moją. Doskonale rozumiałam, co miał na myśli.
-Czyli to tyle? Mamy na siebie uważać?!-zawołała Cane.
-Jestem otwarty na wasze, jak mniemam, lepsze propozycje-odparł Slenderman. Na chwilę zapanowała cisza, którą ponownie przerwał mężczyzna.
-Świetnie. Zatem ogłoszę to reszcie-powiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro