Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36


-Chyba wam przeszkadzam-powiedział Jack, takim tonem, jakbym co najmniej wbiła mu nóż.

-Nie, no co ty! Jason tylko próbował mi coś wyciągnąć z oka!-zawołałam, odskakując jak oparzona od lalkarza.

-Aha, więc tak się teraz nazywa flirtowanie? Zresztą, ja nic do was nie mam-odparł klown, po czym odwrócił się w drzwiach i już chciał wyjść.

-Debilu słyszysz mnie czy nie?! Mi po prostu coś wpadło do oka, bo jestem tak zajebiście zwinna, że potknęłam się o nic i prawie zabiłam!-zawołałam, teleportując się obok Jack'a. Następnie chwyciłam go za rękę, co uniemożliwiło mu wyjście i potarłam swoje oko, które nadal mnie bolało.

-Ale zaraz, a tobie co jest? To twoja krew?!-spytałam. Dopiero teraz zauważyłam, że klown był pokryty czymś czarnym.

-Tak-odparł Jack i spojrzał na swoją rękę, na której znajdowała się ciecz czarna i gęsta niemal jak smoła.

-Kto ci to zrobił? Jesteś ranny? Potrzebujesz pomocy?-zaczęłam go wypytywać.

-Czuję się świetnie, ty i Jason nie musicie sobie przerywać-odparł Jack.

-Do cholery, Jack, nie wyskakuj mi teraz z tekstami, które brzmią, jak byś był zazdrosny! Teraz się liczy to kto i co ci zrobił! Zabiję sukinsyna, który jest za to odpowiedzialny albo dziwkę, która to zrobiła!-zawołałam wściekła, unosząc rękę Jack'a, na której nadal znajdowała się rana wyglądająca jakby ktoś zranił go nożem.

-Co ci się stało?-zapytał Jason, który dopiero teraz do nas podszedł. Na jego miejscu w tej chwili jak najdłużej trzymałabym się jednak od naszej dwójki z dala.

-Jill, musimy porozmawiać-powiedział nagle Jack, chwytając mnie za rękę. Zupełnie zignorował przy tym Jasona.

-Rozmawiamy-odparłam nieco zbita z tropu.

-Musimy porozmawiać o czymś ważnym. Najlepiej sam na sam-odparł, spoglądając znacząco na Jasona.

-Ok, ok, zostawiam was samych-powiedział lalkarz, po czym oddalił się w stronę salonu.

-Wracamy do lunaparku?-zapytałam niepewnie.

-Lepiej nie-odparł Jack.

-Dlaczego?-zdziwiłam się.

-Najpierw ja cię o coś zapytam. Między tobą i Jasonem naprawdę nic nie zaszło?-spytał klown.

-Jack, bo jak jeszcze raz w takiej chwili, kiedy ja się o ciebie martwię, wyskoczysz mi z takim pytaniem, to cię chyba strzelę-odparłam.

-Zaszło coś czy nie?-klown nie dawał za wygraną.

-Oczywiście, że nie! A teraz ty odpowiedz mi na wszystkie moje pytania!-zawołałam.

-Czy ty masz jakichś wrogów?-zapytał nagle Jack, co sprawiło, że popatrzyłam na niego zaskoczona.

-Nie rozumie do końca tego pytania, ale myślę, że parę osób mnie nie lubi po tym, jak im na przykład kogoś zabiłam...-odparłam po namyśle.

-Nie rozumiesz, o co chodzi-zauważył Jack.

-No to mnie oświeć-odparłam. No i mnie oświecił, opowiadając mi, jak został zaatakowany w swoim lunaparku. Opowiedział mi, jak przebiegała walka i że ten dziwny mężczyzna znał jeszcze dziwniejsze sztuczki. Powiedział mi też, że tuż przed zniknięciem mi groził.

-Dlatego tutaj przyszedłem, żeby wszystko z tobą wyjaśnić. Wiesz, kto to mógł być?-zapytał Jack.

-Nie mam pojęcia-odparłam zgodnie z prawdą.

-Ale co teraz? Chyba musimy komuś o tym powiedzieć, co nie? No bo nie możemy tak po prostu wrócić do lunaparku?-spytałam.

~*~

-Porozmawiajmy ze Slendermanem-nie wierzyłem, że mówię to sam, z własnej woli, ale tak właśnie było. Może i mój los nie obchodził mnie tak bardzo, ale nie chciałem, by cokolwiek lub ktokolwiek groził Jill. Nie na mojej warcie. Dziewczyna pokiwała głową i razem poszliśmy do gabinetu Slendera, niestety go tam nie było.

-Cholera! Gdzie on polazł! Miał szukać czegoś w książkach, no nie!-zawołałem wkurzony.

-Spokojnie, złością niczego nie zmienimy. Musimy na niego zaczekać. A teraz lepiej zajmijmy się tobą-odparła Jill, po czym odwróciła się w moją stronę.

-W jakim sensie mamy się zająć mną?-zapytałem, spoglądając na nią z lekką podejrzliwością.

-Widziałeś się w lustrze? Wyglądasz jak półtora nieszczęścia! Musisz zmyć z ciebie twoją krew, w ogóle trzeba ci zrobić jakieś opatrunki i....

-Daj spokój, nic mi nie jest. Rany się jak zwykle zagoją, tyle że wolniej-odparł Jack.

-Jasne, jasne, jakby ci ktoś urwał rękę albo nogę też byś tak pewnie powiedział?-spytała Jill.

-Tak-odparłem, uśmiechając się.

-Jaki ty potrafisz być irytujący!-zawołała dziewczyna.

-Za to mnie lubisz-powiedziałem.

-Ja ciebie lubię? A kto ci to powiedział?-spytała Jill, po czym także się uśmiechnęła.

-Dobra, koniec, znowu mnie wciągasz w jakąś rozmowo-kłótnię, a teraz nie czas na to. Na pewno wszystko z tobą dobrze?-zapytała po chwili, poważniejąc.

-Tak, na pewno. Co ty się tak o mnie bardzo troszczysz?-zapytałem. Jill spojrzała na mnie zaskoczona, po czym odwróciła nagle swoją głowę w bok, także nie widziałem już jej twarzy.

-To nie tak, po prostu...normalnie się o ciebie martwię, no bo przecież mi pomagasz i w ogóle-powiedziała tak szybko, że ledwo ją zrozumiałem. Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo nagle zjawił się Candy Pop.

-Jack! Mam dwa ważne pytania! Po pierwsze, czy nasze wyjście na małe mordy w wesołym miasteczku jest nadal aktualne? I czy może iść z nami Cane, bo tylko pod tym pretekstem udało mi się ją jakoś uspokoić. A ty co taka czerwona na twarzy? Ale się zarumieniłaś!-dwa ostatnie zdania błazen wypowiedział, patrząc na Jill. Zaśmiał się, ale po chwili zamilkł, widząc zapewne mordercze spojrzenie dziewczyny. Z takim samym zabójczym wzrokiem Jill odwróciła się w moją stronę, ale na szczęście to spojrzenie meduzy nie było przeznaczone dla mnie.

-O jakie wesołe miasteczko chodzi?-zapytała dziewczyna. Po tonie jej głosu poznałem, że ledwo powstrzymuje się przed wybuchem złości.

-No mieliśmy iść do wesołego miasteczka, który przyjeżdża jutro do miasta, się trochę zabawić-wyjaśnił cicho Candy.

-To już jutro?-zdziwiłem się.

-Tak. Mam pomysł! Ja wezmę Cane, a ty Jill! W końcu ty jeszcze nigdy z nami nie zabijałaś, trzeba to zmienić!-zawołał nagle z entuzjazmem Candy.

-Może lepiej nie...-odparła cicho Jill. Albo mi się wydawało, albo była lekko zawstydzona, co w sumie było nawet słodkie.

-Dobry pomysł-powiedziałem. Candy i Jill spojrzeli na mnie w tym samym momencie. Błazen z radością, a dziewczyna z zaskoczeniem i lekkim zdenerwowaniem.

-Nie...-zaczęła, ale Candy ją skutecznie zagłuszył.

-Świetnie! To idę powiedzieć o wszystkim Cane!-zawołał i zniknął, zanim Jill zdołała go zatrzymać.

-I co to niby miało być?! Ja do żadnego wesołego miasteczka z wami nie idę!-krzyknęła dziewczyna, podchodząc do mnie.

-Dlaczego? Przecież jesteś taka zachwycona wszystkimi creepypastami, więc powinnaś się z nimi jeszcze lepiej poznać, na przykład kogoś razem zabijając!-zawołałem. Jill posłała mi wściekłe spojrzenie, a ja zacząłem się śmiać.

-Solidnie bym ci przywaliła, ale twoje rany dopiero co się zagoiły. Właśnie! Już nie jesteś podziurawiony jak ser szwajcarski!-zawołała Jill, patrząc na mnie zaskoczona.

-Dziwi cię to? Nie powinno, nasze rany zawsze się goją-odparłem.

-No tak, ale tym razem to było coś innego...-powiedziała dziewczyna.

-Na szczęście jeszcze nie wybieram się na tamten świat.

Uśmiechnąłem się do Jill, a ona po chwili odwzajemniła uśmiech.

~*~

-Czy tutaj nigdy nie gasną światła?-zapytała Jill, kiedy zbliżaliśmy się do Rezydencji. Było coś koło drugiej w nocy. Wcześniej spędziliśmy wieczór z resztą creepypast, potem rozmawialiśmy ze Slendermanem. Bardzo się zaniepokoił tym, co mnie spotkało, jak i tym, co powiedział tamten facet, zwłaszcza o Jill. Jego proxy na razie nie wpadli na żaden ślad, teraz zaś Slender wysłał ich w pobliże mojego lunaparku. Ponieważ jednak mężczyzna, z którym walczyłem, zdawał się mieć wiele zaskakujących mocy, nasz "szef" uznał, że najlepiej będzie, jeśli ja i Jill przynajmniej dziś zostaniemy w Willi. Nie miałem z tym problemu, bo sam nawet nie chciałem sobie wyobrażać, że mamy się z tym gostkiem zmagać tylko we dwóch. Ja to ja, ale nie chciałem, żeby ten facet zrobił coś Jill. A najwidoczniej coś do niej miał. Po rozmowie ze Slenderem poszliśmy na mały spacer po lesie, ale nie odchodziliśmy za daleko od Rezydencji. A teraz do niej wracaliśmy.

-Wiesz, mamy tutaj sporo osób, a raczej istot, które nie śpią lub po prostu są bardziej aktywne nocą niż za dnia, więc niemal zawsze znajduje się tutaj ktoś, kto nie śpi i czuwa-odparłem. Kiedy weszliśmy do środka, mieliśmy "przyjemność" już na samym początku natknąć się na Rake'a, który zaskoczona na nas syknął.

-SSssSszaaAsrhshhhksSsss-wysyczał, kryjąc się przed światłem gwiazd, które do ciemnego korytarza wpadło przez otwarte przez nas drzwi.

-Sam się SsssssahrkhssSS-"odsyczałem" mu. Rake pobiegł gdzieś w głąb domu.

-Widziałaś, jak się mnie wystraszył?-zapytałem, odwracając się w stronę Jill, która zaczęła się śmiać. Bez słowa przeszła obok mnie i poszła prosto do salonu, w którym paliło się światło. Poszedłem za nią i w ten sposób przekonałem się, że jest tam tylko KageKao, popijający wino i Ben nawalający w jakąś grę.

-A ty czemu nie u siebie?-zapytałem Bena. Z KageKao nawet nie usiłowałem się witać, i tak nawzajem byśmy się nie zrozumieli. Jedynie Jill coś do niego powiedziała, ale odpowiedź, jaką otrzymała, była tak niezrozumiała, że od razu dała sobie spokój i podeszła do nas.

-W moim pokoju zasnął pijany Jeff i za nic nie mogę go stamtąd wydostać-wyjaśnił skrzat.

-Jak to?

-No tak to. Chyba pomylił drogę, wbił do mojego pokoju i zasnął na łóżku. Nie da się go obudzić, a do tego jego chrapanie przeszkadza mi w graniu!-zawołał Ben.

-Heh, cały Jeff-powiedziałem. Następnie odwróciłem się w stronę Jill.

-Chodź, pokaże ci twój pokój.

-Mój pokój?-spytała zaskoczona.

-No tak, twój pokój, tak właśnie powiedziałem.

-Ale po co?

-Nie chcesz gdzieś chwilę odpocząć? Albo chociaż ogarnąć się przed naszym jutrzejszym wyjściem?-spytałem.

-Aha, czyli teraz jestem według ciebie nieogarniętym szogunem z dżungli, tak?-zapytała Jill.

-Wtopa-zaśmiał się Ben, spoglądając na mnie z rozbawieniem.

-Cicho bądź, krasnoludku!-zawołałem.

-Tylko nie "krasnoludku" głupi klownie!-odkrzyknął Ben, wstając. Oczywiście mimo to różnica wzrostu między nami była ogromna.

-Obaj bądźcie cicho, tutaj chyba inni śpią, nie?-wtrąciła się Jill. Ja i Ben popatrzyliśmy na siebie wkurzeni, ale żaden z nas nic już nie powiedział. Nagle ciszę przerwał dziwny dźwięk, brzmiący trochę jak: "ke, ke, ke" tylko powtarzane wiele razy. Niemal jednocześnie cała nasza trójka odwróciła się w stronę KageKao.

-Albo mi się wydaje, albo nawet on się z nas śmieje...a raczej z was-powiedziała Jill.

-A z ciebie to nie?-spytał Ben. Tym razem to ona posłała mu wściekłe spojrzenie.

-Jill, nie o to mi chodziło. Nie miałem niczego złego na myśli-powiedziałem, ignorując skrzata.

-No ja myślę, ale możesz mi już pokazać ten pokój-odparła dziewczyna. Uśmiechnęła się i przewróciła oczami, a potem poszła za mną na górę. Tym razem jednak poszliśmy na wyższe piętro, gdzie znajdowały się tylko pokoje do spania. Minęliśmy całą masę drzwi prowadzących do zajętych już sypialni, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed jednymi z ostatnich.

-Skąd wiesz, że to nie jest pokój kogoś innego?-zapytała Jill.

-Klucz jest w zamku, a tak jest tylko w przypadku jeszcze niezajętych pokoi. Każdy tutaj wie, że klucz w zamku=niezajęty pokój, można spać-wyjaśniłem. Następnie przekręciłem klucz w zamku i otworzyłem drzwi. Pomieszczenie miało czarne ściany, sufit i podłogę. Po lewej znajdowało się duże, czarne łóżko z baldachimem, a po prawej biurko z krzesłem. Obok łóżka znajdowała się komoda. Oprócz tego w pokoju był też niewielki regał, kilka półek i duża szafa. Wszystko miało czarny kolor, nie licząc białego, puchatego dywanu na środku pomieszczenia. Jedynym źródłem światła było kilka niezasłoniętych okien.

-Ale tu ładnie-powiedziała Jill, wchodząc do pokoju. Niemal od razu podeszła do okna i popatrzyła przez nie. Wszedłem do pokoju i stanąłem za nią.

-Widok też niezły-zauważyłem. Z okna widać było ciemną ścianę lasu i gwiaździste niebo.

-Zgadzam się-odparła Jill, odwracając głowę nieco w bok, tak żeby mogła na mnie popatrzeć. Spojrzałem na nią i mimowolnie uśmiechnąłem się. Staliśmy bardzo blisko siebie, a nasze twarze dzieliły centymetry. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, uśmiechając się. Miałem wrażenie, że czas stanął w tamtej chwili w miejscu. I wtedy właśnie pocałowaliśmy się.


~~~~****~~~~


Jeśli ktoś jeszcze pamięta wątek tego wesołego miasteczka z rozdziału 18 to pozdrawiam:D. A tak poza tym, to trochę tego nie przemyślałam, bo niestety napisałam tam, że wybiorą się do niego za tydzień. Czyli wychodzi na to, że Jack i Jill chyba trochę za szybko się do siebie zbliżyli, przynajmniej ja tak uważam, ale nie chcę teraz na siłę wszystkiego przerabiać, wpychać jakieś niepotrzebne sceny i zmieniać już zaplanowaną fabułę. Za bardzo by to namieszało, więc szczerze przepraszam za to niedopatrzenie


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro