Rozdział 33
Przez całą noc głównie gadaliśmy, ale tak nam się dobrze rozmawiało, że nawet nie zauważyłam, kiedy wzeszło słońce. Jack chyba zresztą też nie. W końcu jednak dotarło do nas, że jest dzień, a ja wręcz wymusiłam na nim ponowną wizytę u Slendermana i reszty creepypast. Nie wiedzieć czemu klown nie za bardzo palił się do tego, aby powiedzieć im o tym, co nas spotkało. Ja jednak czułam, że musimy to zrobić. Droga do Rezydencji minęła nam dość szybko. Przed wejściem natknęłyśmy się na Jane i Cane, które siedziały na schodach i żywo o czymś rozmawiały. Wyglądało to trochę tak, jakby obie zostały wyrzucone z tego domu.
-Hej dziewczyny!-zawołałam, po czym podeszłam do nich. One oczywiście przywitały się ze mną, a potem z Jack'iem.
-Co się stało? Dlaczego siedzicie na schodach na zewnątrz?-zapytałam.
-Mogłybyśmy ci odpowiedzieć, że po prostu mamy taką ochotę, ale wtedy to nie byłaby do końca prawda-odparła Cane.
-Więc jaka jest prawda?-spytałam.
-Prawda jest taka, że wrócił Jeff, Liu i Nina, a to jak zwykle oznacza, że musi mieć miejsce jakaś akcja. No więc Jeff stwierdził, że Jack i Offenderman prawie go zabili i że to wszystko wina Liu. Ten zaś wygarnął mu, że zabił ich rodziców. Zaczęli się ze sobą kłócić, a właściwie bić i oczywiście do tego wszystkiego musiała się włączyć Nina, bo ktoś chce zrobić krzywdę jej Jeffusiowi. Ja zaś poświęciłam się i siłą wyciągnęłam stamtąd Jane, dzięki czemu przynajmniej ona nie siedzi teraz u Slendermana i nie musi się tłumaczyć-wyjaśniła Cane.
-Jeff to pojeb, który zabił moich rodziców i który mi za to jeszcze zapłaci. A teraz to właściwie siedzimy tutaj, bo musiałam nieco ochłonąć-odparła Jane.
-A Liu to jego brat?-zapytałam.
-Tak. Jeff zabił swoich rodziców, rodziców Jane i brata też chciał zabić, ale coś mu nie wyszło. A Liu mu widocznie wybaczył i sam polubił zabijanie. Zaś Nina to psychofanka Jeffa, który kocha go nad życie, ale on jej nie-dodała Cane.
-Nie chcę wam przerywać tych miłych ploteczek, ale po coś tu przyszliśmy-powiedział Jack, spoglądając na mnie wyczekująco.
-Właśnie! Czy możemy pogadać ze Slendermanem?-zapytałam.
-Jak już mówiłam, pewnie daje teraz całej trójce Killerów jakiś umoralniający wykład, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście tam do niego wpadli-odparła Cane. Ruszyłam więc w stronę drzwi i je otworzyłam.
-Zabiję cię!-usłyszałam głos Eyeless Jack'a.
-Co się tutaj dzieje?-zdziwiłam się.
-Sam najpierw musisz przeżyć starcie z moją siekierą!-wrzasnął Toby. Po chwili zaś brązowowłosy chłopak wypadł na korytarz, po czym tuż za nim pojawił się Eyeless Jack. Rzucił się on na Tobiego i w konsekwencji oboje wylądowali na podłodze.
-Lepiej się przyzwyczaj, tutaj bardzo często padają podobne groźby-powiedział "mój" Jack, po czym pociągnął mnie za sobą. Ominęliśmy dwójkę tarzających się po podłodze chłopaków.
-O, cześć Jill! Cześć Jack!-zawołała Toby, przenosząc na nas na chwilę wzrok.
-Co? Ktoś nas odwiedził?-zainteresował się Eyeless Jack.
-Laughingowie-odparł Toby, starając się dosięgnąć swojej siekiery, którą upuścił podczas upadku, a ta w konsekwencji poleciała kilka metrów dalej. W tym samym czasie Eyeless Jack starał się zadać mu cios skalpelem.
-Cześć wam!-zawołał chłopak, nawet nie odwracając się w naszą stronę.
-Cześć, cześć-odparłam zmieszana i przede wszystkim zaskoczona niecodzienną sceną. Nie miałam jednak czasu na przypatrywanie się jej, bo klown ciągnął mnie dalej za sobą aż do schodów. W ogóle nie zwrócił uwagi na dwójkę próbujących się zabić w korytarzu morderców. Jack musiał zaprowadzić mnie do gabinetu Slendermana, bo wcześniej on sam mnie tam teleportował, więc nie miałam pojęcia, w której części domu się znajduje. Kiedy tam dotarliśmy, drzwi się otworzyły i na zewnątrz wyszła trójka ludzi. Dwóch chłopaków i jedna dziewczyna. Jeden z nich miał białą skórę, czarne włosy i wycięty uśmiech, a drugi posiadał brązowe włosy i mnóstwo blizna na twarzy. Dziewczyna wyglądała podobnie jak pierwszy chłopak. Jako pierwsza nas zauważyła. Aż podskoczyła, gdy nas ujrzała.
-A ty to pewnie Laughing Jill?-zawołała na mój widok. Słysząc to, obaj jej towarzysze spojrzeli w naszą stronę.
-To twoja siostra czy dziewczyna?-zapytał czarnowłosy.
-Zamknij się, Jeff-odparł Jack, po czym ponownie pociągnął mnie za sobą. Minęliśmy całą trójkę, po czym klown otworzył drzwi od gabinetu Slendermana i, w skrócie, wbił tam jak do siebie.
~*~
Zaskoczony Slender "spojrzał" w naszą stronę.
-Wybacz, że tak wbijamy bez zapowiedzi, ale mamy ważną sprawę, a ja nie chciałem czekać w obecności tamtej trójki-wyjaśniłem, puszczając przy okazji rękę Jill.
-Dobrze, usiądźcie zatem i wyjaśnijcie mi, cóż takiego ważnego się stało?-zapytał Slender. Zbliżyliśmy się do jego biurka i usiedliśmy na krzesłach. Zastanawiało mnie to, jak właściwie Slenderman sprawił, że meble w tym pokoju potrafią się dostosować do każdego. To znaczy właściwie tyle, że kiedy byłem tutaj ja, Candy Pop albo chociaż Jeff, dla każdego z nas nawet same krzesła przybierały odpowiednią wielkość. Nie czas było jednak teraz na rozmowę o krzesłach.
-No to opowiadaj, to ty tak bardzo chciałaś się pochwalić swoją przygodą-powiedziałem, patrząc na Jill. Ona posłała mi nieodgadnione spojrzenie, po czym zaczęła mówić:
-Wczoraj, kiedy wracaliśmy, zaatakowały nas dziwne istoty. Wyglądały jak wilki albo psy. Potrafiły się przenosić z miejsca na miejsce, tak jak ja albo Jack i ich rany bardzo szybko się goiły. Do tego były dość silne-zaczęła Jill.
-Możecie mi je opisać nieco dokładniej? Dlaczego was zaatakowały? Ile ich było? Był tam ktoś jeszcze?-Slender najwyraźniej bardzo się tym wszystkim przejął.
-Nie wiem, czemu się na nas rzuciły. I nie, nikogo innego tam nie było. Tak jak mówiłam, wyglądały jak psy albo wilki. Były czarne, miały ostre zęby i pazury-dodała Jill.
-I miały na szyi jakieś metalowe obroże czy coś takiego-powiedziałem, chcąc uzupełnić to, co opowiedziała dziewczyna.
-To wszystko jest naprawdę ciekawe. I niepokojące. Wyślę swoich proxy, żeby spróbowali odnaleźć te zwierzęta i dowiedzieć się czegoś więcej. A wy tymczasem sprawdźcie, czy inni nie mieli przypadkiem podobnych przygód. Jak na razie dowiedziałem si e jedynie, że coś podobnego napadło Rake'a-powiedział Slenderman.
-Tak, Rake'a też spotkaliśmy w nocy w wesołym miasteczku Jack'a, prawda Jack?-zapytała Jill i spojrzała na mnie, a ja jedynie posłałem jej wkurzone spojrzenie.
-W wesołym miasteczku Jack'a?-zapytał zdziwiony Slender.
-Tylko nie myśl sobie, że go tam zapraszałem. Przylazło to to całe we krwi, a ja go od razu przepędziłem. Nie jestem za to zwierzę odpowiedzialny-powiedziałem. Slender nic już nie odrzekł, za to ja miałem coś jeszcze do powiedzenia.
-A dlaczego ty nie możesz tego zrobić?-spytałem.
-Bo to nie ja zostałem zaatakowany przez te stwory. Poza tym, ja spróbuję poszukać o nich czegoś w swoich księgach-odparł Slenderman.
-Jasne, zajmiemy się tym-powiedziała Jill. Ja nic nie odpowiedziałem, tylko prychnąłem lekceważąco. Dziewczyna posłała mi spojrzenie typu "nie wydziwiaj". Chwilę później wyszliśmy z gabinetu. W milczeniu zeszliśmy na dół, po czym skierowałem się do drzwi.
-Co ty robisz?-zapytała Jill.
-Jak to "co"? Wracam do siebie-odparłem.
-Przecież mamy porozmawiać z resztą-powiedziała dziewczyna.
-Ty tak powiedziałaś, a tak się składa, że nic nie daje ci prawa decydować za mnie. Ja się zgadzałem tylko na rozmowę ze Slenderem-odparłem.
-Jack, wyjaśnij mi coś. Czemu tak strasznie nie chcesz nikomu pomóc i cały czas tylko ograniczasz kontakty z resztą creepypast?-zapytała Jill.
-Wcale nie ograniczam z nikim kontaktów-powiedziałem.
-Ograniczasz. Ciągle tylko pokazujesz, jak bardzo ci na nikim ani niczym nie zależy. A właściwie to już zaczyna wyglądać, jak byś chciał pokazać jak bardzo ich wszystkich nie lubisz. No po prostu...czemu taki jesteś?-zapytała Jill.
-Taki, czyli jaki?!-spytałem, przystając nagle. Oparłem przy tym rękę o ścianę tuż obok jej głowy, tak że teraz staliśmy naprzeciw siebie i to dość blisko. Ponadto Jill była poniekąd uwięziona między ścianą, a mną. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, po czym odwróciłem się i po prostu wyszedłem. Głupia! A ja myślałem, że ona może mnie zrozumieć!-pomyślałem, wychodząc.
~*~
A już było tak dobrze! Tak świetnie się ze sobą dogadywaliśmy, a temu kretynowi jak zwykle musiało coś odbić! A najgorsze, że ja nawet nie wiem co! O co mu, tak naprawdę, cały czas chodzi?! Ale nie mogę teraz się tym zamartwiać, muszę zrobić to, co obiecałam Slendermanowi-pomyślałam, kiedy Jack wyszedł z Rezydencji. Chwilę później do środka weszły Cane i Jane.
-Co tu się stało? Jack wyglądał, jakby właśnie zamierzał zabić pierwszą osobę, na którą trafi-powiedziała Jane.
-Albo pierwszych sto osób, na które trafi-dodała Cane, po czym obie spojrzały na mnie wyczekująco.
-On po prostu jest...! Niemożliwy! No po prostu niemożliwy!-zawołałam.
-Ale co go tak wkurzyło?-zapytała Jane.
-Byłam tylko trochę szczera-odparłam.
-Szczerość to rzecz, która łatwo może zdenerwować-powiedziała Cane.
-Zwłaszcza, jeśli się jest klownem, który sam nie rozumie co i dlaczego robi. A przynajmniej nie potrafi się do tego przyznać albo cokolwiek wyjaśnić-odparłam.
-W każdym razie, tak na przyszłość, uważaj na bycie szczerym przy Jasonie. Jego na pewno nie chcesz zdenerwować-powiedziała Cane, po czym uśmiechnęła się lekko. Dopiero teraz zastanowiłam się, dlaczego ja właściwie mówię im to wszystko? Jednak ze zdziwieniem odkryłam, że wcale mi to nie przeszkadzało. Podobało mi się, że ktoś się mną interesuje. A nawet daje mi rady.
-Ok, będę to miała na uwadze. Ale właściwie dlaczego?-zapytałam zaciekawiona.
-Powiedzmy, że on niezbyt dobrze radzi sobie z emocjami. A tak serio, to jak się wkurza, to między innymi oczy mu zielenieją, dłonie czernieję i...no, nie jest wtedy za fajnie. Więc lepiej go nie denerwować-wyjaśniła Cane.
-Jasne, zakodowane. A teraz mam do was prośbę-powiedziałam.
-Jaką?-zapytała Jane.
-Wczoraj mnie i Jack'a zaatakowały takie dziwne stworzenia. Jak wracaliśmy do lunaparku, to wyskoczyły na nas istoty podobne do wilków. Miały czarne futra, ostre zęby, pazury, a do tego były niezwykle silne, potrafiły się nawet teleportować i ich rany błyskawicznie się goiły! Na szczęście udało nam się im uciec. Muszę się dowiedzieć, czy ktoś inny przypadkiem nie przeżył czegoś podobnego-wyjaśniłam.
-To brzmi naprawdę niepokojąco. Ale nie, ja żadnych podobnych przygód nie miałam-odparła Cane.
-Ja też nie-zapewniła mnie Jane.
-Ale pomożemy ci z resztą-dodała Cane. Razem dość szybko dowiedziałyśmy się, że nikt z obecnych w Rezydencji osób nie miał podobnych doświadczeń. Wystarczyło więc tylko przekazać to Slenderowi. Jak się okazało, on też niestety nie znalazł nic w swoich księgach, ale Toby, Hoodie i Masky poszli już, aby spróbować trafić na jakiś ślad. Ja zaś, nie mając nic więcej do zrobienia, poszłam z dziewczynami do salonu. Ben i Jeff razem w coś grali, kilka innych osób oglądało telewizję, a Zero właśnie podlewała kwiaty, które i tak wyglądały na nienadające się do uratowania. Pod jednym z okien, przy stole, siedział Candy, Puppeteer i Clockwork. Dziewczyny się do nich dosiadły, więc ja zrobiłam to samo.
-A gdzie Jack?-zapytał Candy.
-Nie mam pojęcia. Gdzieś sobie poszedł-odparłam, po czym wzruszyłam ramionami.
-Że też mnie to nie dziwi-odparł chłopak. Zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach, aż w końcu zgłodnieliśmy. Jane i ja poszłyśmy po coś do jedzenie do kuchni. Udało nam się znaleźć jakieś ciastka, lizaki, cukierki i żelki. Następnie wzięłyśmy to wszystko i skierowałyśmy się w stronę salonu. Oczywiście jako magnes przyciągający wszelkie nieszczęścia musiałam po drodze na kogoś wpaść, przez co ten ktoś został obdarowany masą jedzenia na swoim ubraniu.
-Przepraszam!-zawołałam, po czym podniosłam wzrok i ujrzałam Jasona. Wyglądał zupełnie inaczej niż kiedy go poznałam. Jego wcześniej złote oczy faktycznie były teraz zielone i wyglądały, jakby lekko się świeciły. Odruchowo spojrzałam na jego ręce, które rzeczywiście były teraz całe zczerniałe, a dodatkowo zakończone pazurami, których wcześniej u niego nie widziałam.
-Typowo! Może byś uważała, jak chodzisz!-krzyknął, po czym wyminął mnie, potrącając barkiem. Przez chwilę aż mnie wmurowało, bo do tej pory przyzwyczaiłam się tylko do wybuchów złości Jack'a, poza tym jego znałam lepiej i nie bałam się mu zwracać uwagi.
-Nie przejmuj się nim. Wracajmy do reszty-powiedziała Jane, podchodząc do mnie.
-Jasne-odparłam niepewnie i poszłam za nią.
~*~
Dopiero po przejściu jakichś kilkuset metrów zdałem sobie sprawę, że nie mam właściwie pojęcia, dokąd powinienem się udać. Na początku chciałem wrócić do lunaparku, ale uznałem, że jednak niespecjalnie interesuje mnie ta opcja. Nie miałbym tam co robić. Musiałem przyznać, że najchętniej wróciłbym do Jill i reszty, ale przecież nie mogłem teraz tam wrócić jak pies z podkulonym ogonem. Zresztą, skoro ona ma jakieś problemy ze mną, to po co mam się jej narzucać?-pomyślałem. Po namyśle zdecydowałem się jednak wrócić do wesołego miasteczka.
~*~
-Test zakończony pomyślnie. Nawet bardzo pomyślnie-powiedział mężczyzna w białym kitlu. Miał dość długie, mocno już zsiwiałe włosy, ale mimo wieku nadal pozostawał młody duchem. Miał w sobie mnóstwo energii i chęci do działania.
-Dobrze to słyszeć-odparł jego towarzysz. Był to mężczyzna, po jego wyglądzie można by uznać, że miał około trzydziestu lat. Miał kruczoczarne włosy i oczy niezwykłego koloru, bo, o dziwo, pomarańczowego. Jak płonący ogień.
-Myślę, że już niedługo będzie je można wykorzystać na szerszą skalę-odezwał się stary naukowiec.
-Nie tak szybko. Trzeba mieć 100% pewności, że nie zbuntują się, nie zaatakują agentów ani że naszym przeciwnikom nie uda im się przejąć nad nimi kontroli-odparł mężczyzna.
-Decyzja należy do władz-zauważył naukowiec. Na twarzy towarzyszącego mu mężczyzny pojawił się grymas niezadowolenia, ale po chwili zniknął.
-Taa. Niestety. Myślę jednak, że oni też nie będą chcieli za wcześnie zaczynać-odparł.
-Panie Hopkins, mamy problem-do gabinetu wszedł nagle, bez pukania, młody chłopak w okularach.
-Jaki?-zdziwił się naukowiec.
-Próbka C289 została uszkodzona-wyjaśnił przybysz.
-Co?! Jak?!-zawołał naukowiec, waląc pięścią w stół.
-Podczas wykonywania testu nieopatrznie wlano do niej część próbki C293-odparł chłopak.
-Idioci! Wiecie, jak ciężko je zdobyć?! Jak wielu ludzi poświęciło swoje życie w tym celu?!-zawołał naukowiec.
-Próbka nie została zniszczona-odezwał się milczący do tej pory mężczyzna. Pozostali dwaj spojrzeli na niego zdziwieni.
-Po zmieszaniu może po prostu przejść parę zmian, a taka sytuacja mogłaby okazać się korzystna. Mieszankę trzeba potraktować jako nową próbkę. Ale warto jest mieć także czystą wersję krwi demonicznego klowna-powiedział mężczyzna.
-Uważasz, że powinniśmy zdobyć nową próbkę C289?-zapytał pan Hopkins, marszcząc brwi.
-Na początek dobrze byłoby spróbować wyizolować przydatną substancję z krwi naszych podopiecznych. Jeśli to się nie uda, trzeba wysłać ludzi, aby zdobyli ją tak jak poprzednio. Mogę nawet sam się tym zająć, jeśli mają dać plamę tak jak ostatnio-powiedział mężczyzna.
-Pan Moliere ma rację. Spróbujcie wyizolować w miarę czystą próbkę od naszych stworzeń. Poza tym jeszcze dziś chcę mieć raport o postępach badań genetycznych i z zakresu robotyki-powiedział naukowiec.
-Jasne, bierzemy się do pracy-odparł chłopak, po czym wyszedł z gabinetu.
-Zupełnie nie traktują tego na poważnie-powiedział naukowiec po jego wyjściu.
-Myślę, że wręcz przeciwnie. Traktują to aż za poważnie. Wiedzą, z czym igrają. To miejsce, gdzie nauka zmienia się w Naukę. Ludzie zachwycali się pierwszym lotem w kosmos czy wynalezieniem szczepionek. Ale my robimy coś, czego nikt nigdy nie zrobił. Moc, którą możemy posiąść, którą musimy posiąść, aby zniszczyć te kreatury... Przy wejściu do tego budynku powinien znajdować się napis "Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate"-powiedział pan Moliere.
-Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie? Cytat z Dantego? Cóż, dość ciekawa propozycja-zauważył naukowiec.
-Nie przyszliśmy jednak tutaj rozmawiać o literaturze. Osobiście uważam, że nie należy poprzestawać na naszym małym sukcesie. Potrzeba nam więcej testów, które zakończą się takim samym sukcesem. Nadal możemy tez gromadzić próbki, choć mamy ich już dość wiele. Jednak niektórych mniej, innych więcej, co również należałoby zmienić. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Izolacja odpowiedniego składnika czasami trwa zbyt długo, a czasami nie jest nawet możliwa. Nie wszystkie te stwory mają krew, nie wszystkie nawet posiadają materialną postać. Jeśli jednak rozpoczęliśmy testy, musimy się pospieszyć, zanim zaczną coś podejrzewać. Po naszej stronie dość już jest strat. Teraz czas na nasze, ostateczne zwycięstwo-powiedział pan Moliere.
-Zgadzam się z panem, panie Damianie.
-Cieszę się, że się rozumiemy-odparł mężczyzna, po czym wstał. Naukowiec uczynił to samo. Oboje uścisnęli sobie dłonie.
-Czy mógłbym jeszcze zapytać, jaki jest pański plan na najbliższych kilka tygodni? Chyba nie zamierza pan jedynie czekać na rozwój wypadków?-spytał pan Hopkins.
-Oczywiście, że nie. Zamierzam czytać wasze raporty, eksperymentować i zdobywać nowe próbki. Innymi słowy, postaram się być jak najbardziej przydatny-odparł mężczyzna.
-Pan już stał się najbardziej przydatnym człowiekiem. Szkoda, że rząd wcześniej nie zainteresował się pańskim projektem. Wtedy może już dawno uwolnilibyśmy świat od tych potworów-powiedział naukowiec.
-O niczym innym nie marzę. Nienawidzę ich-odparł Damian.
-Ja również, niech pani mi wierzy-powiedział pan Hopkins.
-Wierzę-odezwał się po chwili Moliere, po czym wyszedł z gabinetu głównego szefa projektu o jakże dźwięcznej nazwie "APOKALIPSA". Nazwa te miała nawiązywać do końca, który czekał wszystkie istoty z creepypast. A Damian Moliere miał nadzieję, że nastąpi to już niebawem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro