Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32


-Może użyjemy teleportacji?-zapytałam po kilku krokach. Jack, nic nie mówiąc, zatrzymał się, co skutkowało tym, że wpadłam na niego i lekko popchnęłam do przodu.

-Świetny pomysł-powiedział klown, odwracając się w moją stronę.

-Powiedz mi, czy ty masz w zwyczaju wykorzystywać swoje moce?-zapytałam.

-Mimo że przed chwilą stoczyłaś dość poważną walkę, to na sarkastyczne komentarze, jak widzę, zawsze znajdziesz siłę-odparł.

-Moje rany już prawie się zagoiły. Nic mi nie jest-odparłam.

-Cieszę się. A teraz skończ gadać, wracamy do domu-powiedział klown.

-Domu?-spytałam zdziwiona. W duchu jednak poczułam lekką radość. Wracamy do domu. To zabrzmiało, jakby powiedział wracaMY do naszego domu-pomyślałam, ale niemal natychmiast zganiłam się w myślach za swoją naiwność. Miałam tylko nadzieję, że na zewnątrz udało mi się zachować kamienną twarz i Jack niczego nie zauważył.

-Lunaparku. Wiesz, o co chodzi. Teleportujemy się razem najdalej jak możemy. Na początek tamto miejsce byłoby dobre-powiedział klown, wskazując kilka oddalonych od nas o jakieś kilkaset metrów drzew. To było chyba najdalej znajdujące się miejsce, które byłam w stanie jeszcze w tym mroku zauważyć.

-Ok-odparłam. Jack spojrzał na mnie i uśmiechnął się na chwilę lekko (a przynajmniej miałam takie wrażenie), po czym zmienił się w chmurę czarnego dymu. Nie czekając, zrobiłam to samo.

~*~

-Naprawdę nie wiesz, co to mogło być?-zapytała Jill. Siedziała na moim drewnianym stole, którego zazwyczaj używałem do torturowania ludzi. Albo ich do niego przywiązywałem, albo chociaż kładłem na nim broń. Teraz jednak wszystko było zsunięte w kąt. Zrobiła to Jill, żeby mieć miejsce do siedzenia. Krzesło? Kto słyszał o tym dziwacznym wynalazku?-pomyślałem, patrząc na nią. Jak za pierwszym razem usadowiła się na tym stole, to myślałem, że mnie szlag jasny na miejscu strzeli. Nie wiedzieć czemu, strasznie mnie to zdenerwowało, ale jej najwidoczniej było tak najlepiej. Tak samo jak mi najlepiej było na moim ulubionym, kościanym krześle.

-Po raz chyba piętnasty powtarzam ci, że nie. A jak zapytasz o to jeszcze raz, to zrobię z tego stołu i broni odpowiedni użytek. Bolesny. Dla ciebie-odparłem, po czym oparłem głowę na ręce spoczywającej do tej pory na jednym z podłokietników. Popatrzyłem przez chwilę ze znudzeniem w ziemię, po czym przeniosłem wzrok na Jill. Akurat nie patrzyła na mnie, więc ja mogłem się na nią trochę pogapić. Tuż za nią zwisała z sufitu żarówka, z której z kolei sączyło się dość nikłe światło. Była ona jednak jedynym źródłem światła w moim namiocie, przez co wokół głowy dziewczyny utworzyło się coś na kształt świetlistej aureoli.

-A tutaj na pewno jesteśmy bezpieczni?-zapytała Jill, spoglądając z powrotem na mnie.

-Tak. Mam kontrolę nad tym miejscem, dzięki czemu wiem, jeśli coś się tutaj zmienia. A myślisz, że dlaczego zabawiam się z każdym człowiekiem, który trafi do tego miejsca? Bo wiem, kiedy ktoś się tutaj pojawia-odparłem, odwracając wzrok.

-Ale jak?-spytała dziewczyna. Westchnąłem, po czym zacząłem jej wszystko tłumaczyć.

-A jak ty potrafisz się teleportować? Albo tworzyć różne przedmioty? Po prostu mam tak silną więź z tym miejscem. Ono znajduje się w pełni pod moją mocą-wyjaśniłem.

-Ale tamte stworzenia...były naprawdę dziwne. Co, jeśli nie byłbyś w stanie ich wyczuć?-zapytała dziewczyna.

-Nie wierzę, że to byłoby możliwe. Ale nawet jeśli, to i tak jesteśmy w końcu demonicznymi klownami, które w dodatku nie muszą spać. Więc nic nam nie grozi-odparłem.

-Nic nam nie grozi? Ciekawe stwierdzenie po tym, jak zaatakowała nas zgraja dziwacznych istot, z którymi ledwo sobie poradziliśmy-odparła Jill.

-Może ty sobie ledwo poradziłaś. Ja nie miałem żadnego kłopotu-powiedziałem, z powrotem na nią spoglądając.

-Akurat. Trochę inaczej to wyglądało z mojej perspektywy-powiedziała, uśmiechając się przy tym wyzywająco.

-Coś sugerujesz?

-Że nie umiesz walczyć?

-Sama nie umiesz!

-W porównaniu do ciebie, jestem mistrzynią starożytnej sztuki walki Feo shung, którą zresztą wyszkolił człowiek potrafiący złamać komuś kark jednym małym palcem-odparła, po czym podniosła dłoń, zgięła wszystkie palce prócz ostatniego i zabawnie nim poruszyła. Oboje zaczęliśmy się śmiać.

~*~

-Hahahahhaha, no weź przestań!-zawołałam. Jack właśnie wszedł do namiotu, niosąc masę pluszaków.

-Skąd ty je wszystkie wziąłeś?-spytałam, jak już mogłam cokolwiek powiedzieć. Wcześniej za bardzo rozśmieszył mnie jego widok w otoczeniu mnóstwa różowych króliczków, kolorowych misiów i innych zabawek.

-Tutaj jest pełno nie wykorzystanych nigdy nagród-odparł, upuszczając je wszystkie na ziemię.

-Ok, dobra, przyznaję się. Nie wierzyłam ci, jak powiedziałeś, że idziesz po swoją pluszową armię, ale zmieniłam zdanie. Naprawdę chcesz się bawić misiami?-zapytałam.

-Powiedziałaś, że się nudzisz. Rozwal kilka pluszaków i będzie po całej nudzie. Wyobraź sobie, że to ludzie-odparł Jack, po czym rzucił we mnie białym misiem.

-Ej! Tak się nie bawię!-zawołałam, po czym odrzuciłam w stronę chłopaka zabawkę. Ten zaś odpowiedział otwartym ogniem. Co tu dużo ukrywać, miał więcej amunicji niż ja. Mogłam jedynie odrzucać mu pluszaki, którymi on rzucał we mnie. Tak właśnie rozpoczęła się nasza wojna na pluszowe misie. Nie została jednak rozstrzygnięta, bo po jakichś dziesięciu minutach oboje nie mogliśmy wytrzymać ze śmiechu. Jak już Jack zdołał się uspokoić, podszedł do mnie. Ze stołu, na którym siedziałam, zgarnął kilka pluszaków i odrzucił je na bok. Potem odwrócił się z powrotem w moją stronę i przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. I nie wydarzyło się nic innego. Tylko tak patrzyliśmy sobie w oczy, z uśmiechami na twarzach. Czułam się szczęśliwa i wiedziałam, że klown czuje się tak samo. Po prostu było to widać w jego spojrzeniu, uśmiechu, cała jego sylwetka emanowała szczęściem. Po chwili jednak odwróciłam lekko głowę i mój wzrok spoczął na stosie zabawek. I wtedy zamarłam. Wśród nich znajdował się miś. Ale nie byle jaki, tylko mój miś. Rzuciłam się w jego stronę i podniosłam go, po czym wyprostowałam się i odwróciłam. To skutkowało tym, że znalazłam się twarzą w twarz z Jack'iem i to dość blisko. Nawet nie usłyszałam, jak do mnie podszedł.

-Ta ci się szczególnie spodobała?-zapytał z uśmiechem.

-Nie, ta jest moja. To mój miś. Mam go przy sobie od...od zawsze-wyjaśniłam.

-Aha. Jest dla ciebie szczególnie ważny?-spytał Jack, przyglądając się zabawce.

-Można powiedzieć, że to taki mój kościany fotel-odparłam.

-Naprawdę? To ciekawe. Niby znamy się tyle czasu, a ty mi właściwie nic o sobie nie opowiedziałaś-powiedział Jack. Przeniósł wzrok z zabawki na mnie.

-Ty też nie jesteś jakoś szczególnie rozmowny w kwestii swojej przeszłości-odparłam. Myślałam, że w ten sposób tylko go wkurzę, ale on nie zdawał się być ani trochę zły.

-Naprawdę chcesz to usłyszeć? Wiesz, mi nie sprawi to różnicy. I tak każdy zna moją historię-odparł klown. W tonie jego głosu dało się wyczuć coś, czego do tej pory nigdy u niego nie słyszałam. Smutek.

-Opowiesz mi o sobie, a ja tobie o mnie, co ty na to?-zapytałam, po czym uśmiechnęłam się niepewnie. Jack przez długi czas nic nie mówił. Następnie westchnął i kazał mi usiąść, bo jego opowieść trochę potrwa. Zrobiłam to, o co mnie prosił, a potem z uwagą zaczęłam się przysłuchiwać temu, co mówił. O tym, jak bardzo pokochał Isaac'a od pierwszych chwil swojego istnienia, jak bardzo zależało mu na jego szczęściu, o tym, jak wyglądało życie tego chłopaka. Potem zaczął opowiadać, jak to zabił kota na polecenie chłopaka, przez co ten został wysłany do szkoły pokładowej. Potem zaczęła się najsmutniejsza część. Jack mówił, z jak wielką tęsknotą i niecierpliwością wyczekiwał powrotu Isaac'a, jak spędzał całe dni, miesiące i lata w odosobnieniu. Jak chłopak wrócił do domu, ale nie był już tą samą osobą, co kiedyś. Nie uwolnił Jack'a z pudełka, a właściwie to w ogóle o nim zapomniał, bo kiedyś omal nie przeleciał na jego oczach jakiejś laski. To mogłoby zabrzmieć śmiesznie, ale klown mówił takim tonem, że nawet przez myśl nie przeszło mi, aby się zaśmiać. Potem Jack opowiadał o morderczym szale, jaki ogarnął Isaac'a. A na sam koniec opowiedział o tym, jak sam go zabił. Musze przyznać, że choć jesteśmy podobni, w tym jednym się różnimy. Ja nie zabiłam swojej przyjaciółki, ale on swojego przyjaciela już tak. Chociaż nie oceniałam tego czynu, sama nie wiedziałam, jak zachowałabym się na jego miejscu. Jack nie za wiele wspominał o tym, jak się czuł gdy został porzucony i kiedy Isaac wrócił, jednak z tonu jego głosu doskonale dało się wyczytać, jak bardzo go to wszystko nadal smuci i boli. I jak bardzo wszystkie te wydarzenia są nadal żywe w jego pamięci. Jak skończył, zapadła między nami cisza. Ja nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Ponadto Jack sprawiał wrażenie, jakby właściwie nie zwracał już na mnie większej uwagi. Wpatrywał się w swoje dłonie i sprawiał wrażenie zupełnie odciętego od świata.

-Moja przyjaciółka miała na imię Mary. Jej matka była bardzo wymagająca, nieufna. Ponadto uważała, że niektórzy nie są dość dobrzy, aby przyjaźnić się z jej córką. I nie chciała, aby ktoś ją kiedyś skrzywdził-w końcu zdecydowałam się zacząć opowiadać swoją historią. Jack wyglądał, jakby właśnie wyrwał się z transu. Spojrzał na mnie smutnym i pustym wzrokiem, w którym jednak można było dostrzec trochę zainteresowania.

-Kiedy do niej trafiłam, używałam swojej niewidzialności, aby mogła mnie widzieć tylko ona, a nie obecnie w jej otoczeniu dorośli, czyli głównie jej matka. Nie przeszkadzało jej na początku to, że Mary się ze mną przyjaźni. Ale po kilku latach...zaczęło, i to bardzo. Wzięła ją do wielu lekarzy, a oni przepisali jej masę leków, bardzo niebezpiecznych. Matka Mary nie wierzyła, że istnieję. Kiedy minęło kilka lat, uważała, że to nienormalne, że jej córka nadal gada ze swoją wymyśloną przyjaciółką. Starałam się wspierać Mary. Pocieszałam ją i mówiłam jej, że to minie i wszystko będzie dobrze. Najłatwiej byłoby, gdybym pokazała się Katherine, matce Mary, ale sam wiesz, że to było niedozwolone. Potem ten potwór sprawił, że zabrali ją do szpitala dla nienormalnych. Właśnie za kogoś takiego ja uznali. Mary była silna, cały czas z nimi walczyła. Namawiała mnie, żebym się pokazała, ale to było niemożliwe. Nadal wierzyłam, że wszystko dobrze się skończy. Któregoś dnia, jak przylazła matka Mary, ona dostała szału. Zaczęła krzyczeć, że ja tam jestem, stoję w rogu pokoju. Nikt z nich mnie oczywiście nie wiedział. I może...może...może...to był błąd. Że się w porę nie pokazałam. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale ja tego nie zrobiłam, a jeden z lekarzy po prostu wyjął pistolet i ją zastrzelił! Moją Mary!-urwałam, bo z powodu płaczu nie byłam w stanie mówić dalej. Nawet nie sądziłam, że opowiedzenie tej historii wzbudzi we mnie tyle emocji. Poza tym było mi głupio w stosunku do Jack'a, w końcu on nie płakał.

-Nie płacz. To ci nic nie da. Jeszcze ci oczy wypłyną razem z łzami-powiedział klown. Ze zdziwieniem zauważyłam, że pojawił się tuż przede mną i wyciągnął w moją stronę swoją rękę. Nie miałam pojęcia, co on chce zrobić, ale na pewno nie spodziewałam się, że zacznie mi ocierać łzy! I to naprawdę delikatnie jak niego. Widać było, że nie chce mnie przypadkiem zadrapać swoimi pazurami. Przestałam płakać, tak jak powiedział Jack. On jednak nie zabrał dłoni z mojej twarzy jeszcze przez jakiś ułamek sekundy. Potem jego ręka znalazła się pod moją brodą. Jack uniósł lekko moją twarz, sprawiając w ten sposób, że spojrzałam wprost na niego.

-Jesteś Laughing Jill, a nie Crying Jill. Nie powinnaś płakać, tylko się śmiać-powiedział Jack, po czym uśmiechnął się lekko.

~*~

Jednocześnie chciałem, ale i nie chciałem opowiedzieć Jill swojej historii. W końcu jednak, choć sam nie wiedziałem czemu, postanowiłem to zrobić. Wspomnienia sprawiły jednak, że wszystko na nowo we mnie odżyło. Zupełnie zapomniałem o jej obecności, dopóki nie zaczęła swojej opowieści. A gdy się rozpłakała, byłem co najmniej zaskoczona. Znałem historie innych creepypast i większość z nich też nie była za wesoła, na przykład Bena, Eyeless Jack'a, Helena, Judge, mógłbym tak jeszcze długo wymieniać. Tyle że nikt z nich nie przyznawał się do swojego cierpienia otwarcie, ja zresztą też wolałem o tym po prostu nie mówić. I chyba dlatego uważałem, że tylko ja wiem, co to znaczy naprawdę cierpieć. Tylko że teraz zdałem sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Może i mnie osobiście nie interesowała historia Jill, ale ją to wszystko musiało boleć tak bardzo, jak mnie porzucenie przez Isaac'a. Właściwie sam nie wiedziałem jak i czemu znalazłem się naprzeciwko niej, zacząłem jej ocierać łzy i ją pocieszać! Co ty kurwa robisz?!-pomyślałem po dłuższej chwili, kiedy uniosłem głowę Jill, a ona spojrzała na mnie tymi oczami pełnymi bólu i smutku.

-I potem zaczęłaś zabijać?-zapytałem, opuszczając swoją rękę.

-No, można tak powiedzieć. Chciałam się zemścić, a potem odkryłam, że to nawet zabawne-odparła Jill, po czym uśmiechnęła się lekko.

-Najgorsze jest to, że sama nie wiem, co o tym myśleć. Czasem nienawidzę Mary za to, że dała się zabić, a innym razem straszliwie za nią tęsknie-powiedziała.

-Ja też czasami tęsknie za Isaac'iem-odparłem, nim zdążyłem przemyśleć swoją odpowiedź.

-Chyba naprawdę jesteśmy tacy sami-zauważyła Jill.

-Chyba tak-powiedziałem. W tej samej chwili z zewnątrz dotarły do nas jakieś dziwne wrzaski, a właściwie coś pomiędzy wrzaskiem i warczeniem. Znałem tylko jedno stworzenie, które wydawało takie dźwięki.

-Co to? Te potwory?-zapytała zaniepokojona Jill.

-Wątpię. Obawiam się, że to nieco inny potwór-powiedziałem, odwracając się w stronę wyjścia.

-Co robisz?-spytała dziewczyna.

-Idę mu delikatnie powiedzieć, że ma stąd wypierdalać albo przestanę być miły-odparłem.

-Już nie jesteś miły. Jesteś wściekły-zauważyła Jill.

-Ale będę jeszcze bardziej, jeśli on się zaraz stąd nie wyniesie. Nie zamierzam go tutaj tolerować choćby przez sekundę!-zawołałem, po czym ruszyłem w stronę wyjścia.

-Co ty robisz?-spytałem, kiedy dziewczyna pojawiła się tuż obok mnie.

-No chyba nie myślisz, że pozwolę ci iść samemu. A jak to jednak te bestie, a nie ten twój znajomy? Poza tym jestem ciekawa, co to za stworzenie, które tak bardzo polubiłeś-odparła, po czym uśmiechnęła się radośnie, ale, jak zwykle zresztą, w tym uśmiechu kryło się coś zdradzającego jej obłęd. Na szczęście po jej dawnym załamaniu, przynajmniej powierzchownie, nie było śladu. Zastanowiłem się przez chwilę, czy wyglądam podobnie, kiedy liczę, że stanie się coś ciekawego.

-Jak tam chcesz, mnie to nie obchodzi-odparłem, po czym ruszyłem przed siebie. Jill oczywiście poszła za mną. Podczas naszego marszu spojrzałem na nią kilka razy ukradkiem. Cały czas rozglądała się zaciekawiona dookoła. Ja tutaj spędziłem wiele czasu, ale dla niej to miejsce chyba nadal było czymś nowym. Choć muszę przyznać, że i ja uwielbiałem jego wygląd nocą, kiedy wszystkie atrakcje były ledwo widoczne na tle księżyca i gwiazd. Nie było jednak czasu na podziwianie widoków, bo po chwili natknęliśmy się na intruza. A właściwie to on natknął się na nas, kiedy wyskoczył zakrwawiony zza jednego z budynków. Jill krzyknęła z zaskoczenia, ale zaraz jej twarz przybrała zaciekawiony wyraz.

-Kto to jest? Też jakaś creepypasta? Jak się nazywasz?-dwa pierwsze pytanie skierowała do mnie, ale trzecie do Rake.

-Daruj sobie, nic ci nie powie. On umie tylko warczeć, ryczeć, drapać pazurami i ewentualnie wrzeszczeć-odparłem. Jakby na potwierdzenie moich słów stwór zawarczał, choć przypominało to trochę jęk bólu. On i Jill przypatrywali się sobie z zainteresowaniem.

-Jest ranny-zauważyła dziewczyna, po czym wskazała na krew, którą był cały pokryty.

-Żywi się ludźmi, więc zazwyczaj jest brudny od ich krwi. Ale zgadzam się, tym razem to chyba z powodu ran-odparłem.

-Może zaatakowały go te same stwory co nas?-zapytała Jill. W tym samym momencie on zaczął iść w naszą stronę, a konkretniej to w jej.

-Nie! Nawet się nie waż podchodzić! Wynoś się stąd, bo cię wypatroszę, twoje wnętrzności zawieszę sobie jako ozdoby w moim namiocie, a skóry naprawdę użyje do wytapicerowania swojego fotela!-zawołałem. Słysząc to, stwór się cofnął, po czym, na szczęście, odwrócił się i pobiegł na czterech kończynach w stronę lasu.

-Może zechcesz mi wyjaśnić, co tu się właśnie stało?-zapytała.

-Obroniłem swoje terytorium-odparłem.

-Właśnie widzę, niesamowity, wszechpotężny i supersilny samcze alfa. Tylko przed kim i dlaczego?- pytała dalej Jill.

-To jest Rake. Żywi się ludźmi, mieszka w Willi, a raczej gdzieś w lesie w okolicy Willi Slendera. Ma swoją creepypastę, a ja go wręcz nienawidzę i nie chcę, żeby mi się tu pałętał. Bez względu na to, co mu się stało-wyjaśniłem.

-Dlaczego go tak nie lubisz?-zapytała Jill.

-Chciałem go kiedyś oskalpować, ale mi nie do końca wyszło. Walczyliśmy ze sobą i...

-I przegrałeś?-spytała z uśmiechem dziewczyna.

-Skąd taki wniosek?

-Jak byś nie przegrał, to on by raczej już nie żył-wyjaśniła, po czym zaśmiała się.

-To wcale nie jest śmieszne! On mnie prawie rozerwał na strzępy!-zawołałem, ale Jill nie przestawała się śmiać.

-Wybacz, ale to zabawnie wygląda, jak sobie wyobraziłam twoją walkę z tym stworzeniem. Ale tak właściwie, to jeśli zaatakowały go te stworzenia...

-A ty znowu o tym? Daj już spokój, przynajmniej do jutra-odparłem.

-Ale co jeśli one są gdzieś w pobliżu?-zapytała Jill.

-Jeśli tutaj trafią, to im współczuję-powiedziałem, po czym zacząłem iść w stronę swojego namiotu. Dziewczyna po chwili dołączyła do mnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro