Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29


-Jane, spokojnie. Tylko spokojnie. Tylko spokój może cię uratować-powtarzałam, starając się przytrzymać wyrywającą się dziewczynę.

-Nie mam zamiaru być spokojna! Tym razem go rozszarpię!-zawołała, machając na oślep nożem. Na szczęście uniknęłam zbyt bliskiego kontaktu z nim.

-Nie możesz się tak wściekać o coś takiego! W końcu on też miał prawo tam być-powiedziałam.

-Nie w takim dniu, Cane. Nie dzisiaj!-odparła Jane.

-Co tu się dzieje?-zapytała Zero, pojawiając się w drzwiach pokoju.

-Wiesz, jaki dzisiaj dzień?-zapytałam.

-Eee...wtorek?-odparła po chwili, po czym weszła do mojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

-Nie o to chodzi. Dzisiaj rocznica śmierci moich rodziców. I rodziców Jeffa oraz Liu-odparła Jane, uspokajając się nieco.

-Aha i z tego powodu postanowiłaś uczcić ich pamięć wyśpiewując jakąś dziwną pieśń żałobną i drąc się przy tym na cały dom?-zapytała Zero.

-Nie. Slender pomógł mi się dostać na cmentarz, na którym są pochowani. W końcu to daleko stąd, a on mnie tam teleportował. Tylko że Liu też tam był i poprosił o towarzyszenie Jeffa! Rozumiesz to?! Idę sobie na ten cholerny cmentarz, uczcić cholerną pamięć moich cholernych rodziców i kogo widzę?! Osobę, która mi ich zabrała!-zawołała Jane, po czym wyrwała się z mojego uścisku. Od razu spróbowałam ją złapać, ale nie było to potrzebne, bo na szczęście nie zamierzała uciekać, aby zabić Jeffa. Przynajmniej na razie.

-Wkurzyłam się i rzuciłam się na niego ze zniczem, ale frajer uciekł. A kiedy wróciłam i przyszłam do Cane, on, z tym swoim wiecznym, bezczelnym uśmieszkiem wparował tu z pytaniem, czy Candy nie widziała gdzieś Liu-dodała Jane.

-No teraz to wszystko zaczynam rozumieć. Pewnie dlatego Jeff znowu poszedł do...

-Wiesz, gdzie on jest?-zapytała Jane.

-Stop. Skończ z tą obsesją, bo ona cię wykańcza. Stajesz się tak samo nienormalna jak on, a tego chyba nie chcesz, prawda?-zapytałam.

-Ale...ty tego nie zrozumiesz. Nie miałaś rodziców i nie wiesz, jak to jest, kiedy ktoś ci ich zabije, a potem musisz jeszcze znosić obecność tej osoby w twoim najbliższym otoczeniu-odparła Jane. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Toby.

-Nie uwierzycie!-zawołał.

-Puka się!-odparłyśmy wszystkie trzy równocześnie.

-Kto się puka? Ale nieważne, chodźcie lepiej na dół, zobaczyć co albo raczej kogo poznał Jack!-zawołał chłopak, nie kryjąc ekscytacji.

~*~

Jasone, Puppeteer i Candy całą drogę opowiadali mi o innych mieszkańcach Rezydencji, w tym także o Slendermanie, który był jej "szefem", żebym mu przypadkiem nie podpadła. Jack zaś był dziwnie cichy, choć może to i lepiej, bo nadal byłam na niego zła za to, że zrobił ze mnie skończoną idiotkę. Kiedy dotarliśmy do Willi, Jason otworzył z rozmachem drzwi i niemal wepchnął mnie przed sobą do środka.

-Mamy gościa!-zawołał. W konsekwencji do holu w krótkim czasie zbiegło się mnóstwo co najmniej dziwnych postaci. By tam jakiś elf, kilka osób w różnych maskach, blondynka z czarnymi oczami i druga dziewczyna, z zegarkiem zamiast jednego oka. Nie wiedziałam, co powiedzieć ani jak się zachować. Byłam zaskoczona taką ilością osób!

-Kto to jest?-zapytał chłopak-elf.

-Jestem Laughing Jill-powiedziałam niepewnie. Wśród zebranych dało się słyszeć kilka cichych szmerów.

-Naprawdę? Ta z telewizji, która rozprawiła się z całym komisariatem? Zaszalałaś wtedy, dziewczyno. Jestem Clockwork-powiedziała dziewczyna z zegarkiem zamiast oka, po czym wyciągnęła w moją stronę rękę. Przywitałam się z nią, a potem odpowiedziałam na pytanie:

-Zgadza się-powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się nieśmiało.

-Wyglądasz jak Jack! Skąd się wzięłaś? A może ten klown poszedł w ślady Jeffa i zdecydował się przerobić jakąś dziewczynę na swoją damska wersję? Mam tylko nadzieję, że nie zabił ci rodziców-powiedział Ben, czyli elf. Wszyscy oprócz mnie i Jack'a zaśmiali się.

-Jestem z Francji, chociaż nie tam się...powstałam. Stworzył mnie anioł, tak jak Jack'a-odparłam, kiedy wszyscy się już w miarę uspokoili.

-Wow, nieźle! We Francji na pewno było cudownie!-zawołała blondynka.

-Czy ja wiem, większość czasu i tak spędziłam zabijając ludzi-powiedziałam z uśmiechem, wzruszając lekko ramionami.

-I to się rozumie-powiedziała Clockowork, także się uśmiechając.

-A właściwie to kim jest Jeff?-zapytałam.

-On też tutaj mieszka. Nie ma co o nim gadać, jak go poznasz, to będziesz wiedzieć, kim jest-powiedział (chyba) Masky.

-Jest bardzo wkurzającym typem. Ale chodźmy lepiej do salonu, nie będziemy tak wszyscy stać w holu-powiedziała Judge. W tej samej chwili wrócił jakiś chłopak (zapomniałam chwilowo jego imienia), a za nim przyszły jeszcze trzy dziewczyny, z którymi również się przywitałam. Jak się okazało, były to Zero, Jane the Killer i Candy Cane, dziewczyna Popa. Potem wszyscy jak jedna fala ruszyli do salonu. Chciałam iść za nimi, ale poczułam, że ktoś chwyta mnie za ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam Jack'a.

-Na twoim miejscu zastanowiłbym się jeszcze raz, czy na pewno chcesz od razu spędzić z nimi tyle czasu. Oni tylko na początku wydają się tacy "fajni"-powiedział klown. Ton jego głosu brzmiał zaś, jakby był jednocześnie zdenerwowany, urażony, lekko pretensjonalny, a nawet smutny. To było dziwne, ale naprawdę dało się w nim wyczuć wszystkie te odczucia.

-Czy ty możesz mi powiedzieć, o co ci tak naprawdę chodzi?!-zapytałam, po czym spróbowałam mu się wyszarpnąć. Niestety Jack dość mocno mnie trzymał.

-Po prostu znam ich lepiej, niż ty-odparł Jack.

-Ładne mówisz o swoich przyjaciołach, nie ma co!-powiedziałam.

-To...nie są moi przyjaciele-Jack zabrzmiał, jakby był jednocześnie niebywale smutny, ale też jak gdyby ledwo hamował złość.

-Ah tak? Ja odniosłam na początku trochę inne wrażenie, ale faktycznie masz rację. Jeśli kogoś olewasz przez kilka dni i mówisz o nim, że nie powinno mu się ufać to faktycznie nie jest on raczej twoim przyjacielem-powiedziałam. Rzuciłam przy tym Jack'owi wściekłe, znaczące spojrzenie, bo chciałam, żeby mnie już puścił. Jednak jego uścisk zamiast zelżeć, przybrał na sile, a ja poczułam, jak w moją skórę zaczynają się wbijać jego pazury.

-Ja miałem w życiu tylko jednego przyjaciela-wysyczał Jack przez zaciśnięte ze złości zęby.

-Ok, ale ja nadal nie rozumiem, o co ci chodzi!-zawołałam.

-A może po prostu nie chciałem się dzielić tobą z nimi!-zawołał nagle klown. Chwilę później jego wściekłe spojrzenie zmieniło się. Teraz oboje staliśmy i wpatrywaliśmy się w siebie ze zdziwieniem. Nie mam pojęcia, kto był bardziej zaskoczony słowami Jack'a. Widziałam jednak, że wypowiedzenie ich raczej nie było pierwotnym zamiarem chłopaka, ale mimo to wiele go to musiało kosztować.

-Jeśli to dla ciebie aż taki problem, to możemy wrócić-powiedziałam. Ok, byłam na niego zła, że potraktował mnie właściwie jak swoją własność, a do tego nie ma prawa tak się denerwować, tym bardziej, że to ja powinnam być wkurzona. On za to powinien mi się tłumaczyć, a nie na mnie krzyczeć. W każdym razie, wszystkie te negatywne emocje zagłuszyła jedna głupia myśl, że Jack'owi, przynajmniej trochę, na mnie zależy, skoro jest tak jakby...zazdrosny? Wiedziałam, że to głupie i nie powinnam się była z tego cieszyć, ale nic nie mogłam poradzić na to, że część mnie ekscytowała się tym faktem niemal tak bardzo jak pierwszym morderstwem. W tej samej chwili z pokoju wychylił się Helen.

-Idziecie?-zapytał.

-Śmiało, idź, poznaj nowych przyjaciół. Ja sobie poradzę-odparł Jack, po czym wyszedł z Rezydencji. Spojrzałam w stronę, gdzie zniknęły wszystkie creepypasty. Chciałam je bliżej poznać, ale jednocześnie chciałam też towarzyszyć Jack'owi. Choć i tak przewidywałam, że już dawno gdzieś zniknął. Moje wewnętrzne rozterki znikły jednak, kiedy tuż przede mną pojawiła się wyższa ode mnie postać. Miała ludzką sylwetkę, ale brakowała jej dość istotnej części ciała, którą jest twarz. Slenderman-pomyślałam, bo tylko on pasował do opisu, który usłyszałam podczas drogi do tego miejsca od chłopaków.

-Zgadza się. A ty jesteś Laughing Jill-usłyszałam w swojej głowie jego głos.

-Zgadza się-powiedziałam.

-Pozwolisz ze mną?-zapytał.

-Ale ja właśnie miałam...-zaczęłam.

-Później będziesz miała mnóstwo czasu, żeby się z nimi zapoznać-powiedział Slenderman.

-Chociaż...wcale nie to chciałaś zrobić. Chciałaś iść za Jack'iem. Nie martw się, na to też jeszcze będziesz miała czas. Poza tym, kiedy on się wścieka, to najlepiej jest po prostu wszystko przeczekać. W końcu sam wróci-dodał po chwili mój rozmówca.

-Mimo to wolałabym iść z nim od razu pogadać, ale pewnie jak zwykle gdzieś zniknął i nie da się go znaleźć-powiedziałam, wzdychając.

-Więc rozumiem, że zgadzasz się poświęcić mi chwilkę?-zapytał Slenderman.

-Mam inne wyjście?-zapytałam, uśmiechając się lekko. Mężczyzna teleportował nas do miejsca, które było jego gabinetem. Ściany, podłoga i sufit były czarne. Nie licząc biurka, dwóch krzeseł i regałów z książkami, nie było tu żadnych mebli. Nawet okna albo jakiejś lampy, ale mimo to w pomieszczeniu nie było całkowicie ciemno. Panował tam lekki półmrok. Slenderman zajął miejsce za biurkiem, a mi kazał usiąść naprzeciw siebie.

-Jak poznałaś się z Jack'iem?-spytał mężczyzna.

-Znalazł mnie po tym, jak wycięłam w pień wszystkich na pewnym komisariacie. Chociaż wy chyba o tym wiecie, tylko nie mam pojęcia skąd-odparłam.

-To proste. Widzieliśmy skutki twoich działań w telewizji-odparł Slenderman.

-Byłam w telewizji?-zdziwiłam się.

-Nie wiedziałaś o tym?-spytał mężczyzna.

-Nie. Dość mocno oberwałam i wróciłam do pudełka. Odzyskałam świadomość dopiero w lunaparku Jack'a. Mogłam się wydostać, bo wcześniej zakręcił korbką. A kiedy ktoś raz mnie uwolni z pudełka, ale tego nie wykorzystam, mogę potem z niego wyskoczyć, kiedy będę chciała. Innymi słowy, mogę to potem wykorzystać w odpowiednim momencie. Kiedy się uwolniłam, Jack'a nie było, ale potem wrócił-wyjaśniłam.

-Sprawa z tym uwalnianiem się, kiedy chcesz, jest nawet ciekawa. Nie wiedziałem o tym, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Możliwe nawet, że Jack także nie zdaje sobie z tego sprawy. Ale dzięki twojej odpowiedzi wiem też, że jest dokładnie tak, jak myślałem-odparł Slenderman.

-A co pan myślał?-zapytałam.

-Możesz mi mówić po prostu "Slenderman", a nie "pan". Kazałem Jack'owi ciebie odnaleźć, a on mi powiedział, że mu się to nie udało-wyjaśnił.

-Czy teraz Jack będzie miał przeze mnie kłopoty?-zaniepokoiłam się.

-Szczerze powiedziawszy to od dawna prosi się o jakieś problemy, niemal całkowicie ignorując moje prośby, groźby i rozkazy. Zupełnie jakby zapomniał o sytuacji z Kitty. Ale nawet gdybym chciał, nie mógłbym go w żaden sposób ukarać. Jack nie mieszka w Rezydencji, a przynajmniej nie na stałe. A robienie sobie z niego wroga lub w najlepszym wypadku zrywanie z nim w miarę "przyjaznych" kontaktów nie byłoby mądre. W końcu jest on jedną z potężniejszych istot. Ty zapewne także, sądząc po tym, że stworzył was ten sam anioł i jesteście do siebie bardzo podobni-powiedział Slenderman..

-Wow, wow, wow, po kolei. Kim jest Kitty? I o jaką sytuację chodzi? I skąd wiesz, że stworzył nas ten sam anioł?-nie kryłam swojego zdziwienia.

-Myśli można podzielić na dwie grupy. "Świadome i głośne" to te, które głównie zajmują twój umysł. Ale czasem pojawiają się też myśli, którym nie poświęcasz wiele uwagi. Tylko że one są i dzięki temu ja mogę je poznać. Kiedy zaczęliśmy naszą rozmowę, prawdopodobnie nawet nieświadomie sama o tym wszystkim pomyślałaś i tym samym mi to zdradziłaś-wyjaśnił mężczyzna.

-Chyba nie podoba mi się to, że możesz prześwietlić cały mój umysł i poznać go dokładniej niż ja-powiedziałam.

-Myślę, że nie tylko tobie się to nie podoba. Ale nie myśl, że robię to dlatego, że jestem zbyt ciekawski. Gromadzenie informacji zawsze było dla mnie ważne lecz przeżyłbym bez tak dokładniego poznawania czyichś myśli. Tylko że czytanie w umyśle to mój jedyny sposób na porozumiewanie się, a niestety nie mogę sobie wybrać, które myśli będę słyszeć, a które nie. To znaczy mogę w ogóle nie słyszeć czyichś myśli, ale jeśli już kogoś słucham, to słyszę wszystko, co ta osoba sobie pomyśli-powiedział Slenderman.

-Ahaa. Ale dlaczego właściwie kazałeś mnie znaleźć Jack'owi?-zapytałam.

-Pojawiłaś się właściwie na naszym terenie, więc musiałem się po prostu przekonać, jakie są twoje zamiary-wyjaśnił Slenderman. Czyli powiedział mi to samo, co wcześniej Candy. Nasza rozmowa krótko po tym się skończyła. Mężczyzna teleportował mnie do salonu i wyjaśnił wszystkim, że musiał ze mną porozmawiać. Jak do tej pory, mimo że tak bardzo chcieli mnie poznać, nie sprawiali wrażenia, jakby moja nieobecność jakoś szczególnie ich obeszła. W międzyczasie dołączyła do nich jednak mała dziewczynka. Przedstawiła mi się jako Sally, a ja na początku nie mogłam nawet wyrzec słowa. Była taka drobna i niewinna...zupełnie jak Mary!

-Jill? Wszystko w porządku?-Jason. Jak chyba wszyscy był zdziwiony moją reakcją.

-Tak, tak, jasne-powiedziałam, po czym przywitałam się z dziewczynką. Ta zaproponowała mi wspólną zabawę, ale musiałam odmówić. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym spędzać z nią czas, za bardzo mi ją przypominała! Sally na szczęście namówiła na zabawę Clockwork, razem z którą udała się do swojego pokoju. Odetchnęłam z ulgą, że już nie musiałam znosić jej widoku. Skupiłam się za to na lepszym poznaniu pozostałych osób.

~*~~

Nie mam pojęcia, co mi odbiło, że jej to powiedziałem. A najgorsze, że to było prawdą. Nie chciałem, żeby inni ją poznali, bo czułem się trochę wyróżniony, że tylko ja ją znam. A teraz musiałem znosić to, jak wszyscy świetnie się z nią dogadują i jacy są zachwyceni jej poznaniem. I jak ona już zdążyła ich polubić. Nie wiem właściwie czemu, ale strasznie mnie to denerwowało. Było dobrze tak, jak było, dopóki nie pojawili się Candy, Jason i Puppet. Lubię ich, naprawdę, ale teraz to mógłbym ich zabić. Nie mogli trochę poczekać? Aż tak się za mną stęsknili? A ona musiała się aż tak wściekać? I jeszcze ta jej nagła zmiana...Pff! Nie potrzebuję jej łaski, sam sobie mogę wrócić do swojego wesołego miasteczka. Nie potrzebuję Jill. Nie potrzebuję nikogo. Już nie-myślałem, idąc lasem.


~~~~****~~~~


Mam wrzucać rozdziały w sobotę, ale jak kończę je w piątek, to nie chce mi się czekać. I tak oto chyba więcej rozdziałów pododawałam w piątki, niż w soboty. Ale to nic nie zmienia, bo Jack i tak jak na razie tylko strzela fochy XD


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro