Rozdział 25
W tym samym czasie, kiedy Jack i Jill po raz pierwszy kogoś razem zabijali, na zewnątrz zaczął zapadać już zmierzch. W miejscu, gdzie niedawno rozegrała się krwawa walka, znajdowały się już tylko pozostałości po agentach tajnej służby, której celem było zwalczanie seryjnych morderców znanych z creepypast. W skrócie jej nazwa brzmiała AJP. Teraz jednak, kiedyś wesoły i pełen życia, a dziś już opuszczony przez ludzi lunapark miał kolejnego gościa, który pojawił się dokładnie w tym miejscu. W jednej chwili go nie było, a w drugiej nagle się tam zjawił, dokładnie pośrodku kawałka ziemi, po którym porozrzucane były obdarte ze skóry ciała w różnym stopniu rozkładu. Widok ten jednak nie specjalnie wzruszył mężczyznę. Miał na sobie długi, ciemny płaszcz z wysokim kołnierzem, czarny kapelusz i tego samego koloru okulary. Na jego policzku widniała dziwnie zawinięta blizna. Postać schyliła się i podniosła z ziemi strzykawkę wypełnioną czarną cieczą.
-Normalna krew dawno byłaby już niezdatna do użytku...na szczęście krew tych kreatur ma inne właściwości-powiedział mężczyzna, po czym uśmiechnął się zadowolony. Następnie wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza pudełko, w którym schował strzykawkę. Potem odłożył je z powrotem w to samo miejsce, a chwilę później, tak samo jak wcześniej nagle się pojawił, tak teraz nagle zniknął.
~*~
-Już myślałem, że zrozumieli to po tym, jak pokonaliśmy ich tyle razy, ale ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać pod względem swojej głupoty i oślego uporu-usłyszeliśmy głos Slendermana. Kazał nam przyjść do swojego gabinetu, ale nie wyjaśnił jeszcze po co.
-Czego od nas tym razem wymagasz?-zapytałem.
-Ostatnio agenci AJP złapali Jeff'a, a wcześniej Eyeless Jack ledwo im się wywinął. Ponadto wielu z nich pojawiło się w lunaparku naszego klowna, o czym jednak on sam nie pofatygował się mnie poinformować. Z nim też są tylko same problemy, ale tym już będę musiał zająć się sam. Od was wymagam, abyście wyśledzili ich nową kwaterę-powiedział Slenderman. Wszystko to było prawdą i każdy z nas o tym wiedział. Agenci AJP faktycznie przez długi czas nie dawali znaku życia, po tym jak zabiliśmy ich całą masę jakiś rok temu. Ale teraz znowu zaczynali działać. No i rozumiem zdenerwowanie Slendermena. Nie dość, że ma na głowie ten problem z agentami, to jeszcze połowa creepypast, na czele z Laughing Jack'iem, nie widzi potrzeby donoszenia mu o takich sytuacjach. Zwłaszcza ten klown, który uważa, że skoro mieszka w tym swoim głupim lunaparku, a nie w Rezydencji, to nie musi się przejmować problemami Slendermana. Nosz kur... tak to my do niczego nie dojdziemy-pomyślałem wkurzony.
-Zgadzam się z tobą w stu procentach, Masky. Teraz jednak nie czas na gadanię. Im szybciej to załatwicie, tym lepiej. Może tym razem nie będzie ofiar po naszej stronie-usłyszałem w głowie głos Slendermana, po czym ten odwrócił swoją "twarz" w moją stronę. Skoro mieliśmy już wydany jasny rozkaz, musieliśmy go wykonać. Jednak słowa Slendermana, które prawdopodobnie usłyszałem tylko ja, przywołały niemiłe wspomnienia, które do tej pory były uwięzione w zakamarkach mojego umysłu. Nie raz i nie dwa walczyliśmy już z agentami, ale rok temu miała miejsce prawdziwa wojna. To znaczy, rok temu ją zakończyliśmy, ale wcześniej trwała przez jakieś pół roku. My zabijaliśmy ludzi i agentów, a oni starali się zabić lub porwać niektórych z nas, aby prowadzić na nich eksperymenty. Wtedy Slenderman przyprowadził nową proxy. Nikt nie wie jak się naprawdę nazywała, może oprócz Slendermana i Tobiego. Mówiliśmy na nią tak jak się przedstawiła, czyli Deadly Girl. Jak się w niedługim czasie okazało, była córką jednej z agentek AJP, która całe życie się nad nią znęcała (a nam miała za złe, że krzywdzimy niewinnych ludzi? Halo? Logika?). Ojca nigdy nie znała i pewnego dnia wzięła po prostu jedną z broni matki, którą planowała się zastrzelić. Wtedy zjawił się Slenderman i "przekonał" ją do zabicia swojej rodziecielki. Kiedy więc kobieta wróciła do domu, czekała ją niespodzianka. Niestety nie była sama, a Deadly Girl nie wiedziała jeszcze, jak dobrze posługiwać się bronią, więc zdołała jedynie trafić matkę w brzuch, a towarzyszącego jej agenta w głowę, po czym uciekła. Potem Slenderman przyprowadził ją do nas. Wszyscy szybko ją polubili, a Toby nawet szczególnie. Po jakimś czasie wyszło nawet na jaw, że zostali parą. Dziewczyna przekazała nam wiele przydatnych informacji o organizacja AJP. Kiedy zaś przyszła kolej na ostateczną walkę, walczyła oczywiście po naszej stronie. Wtedy też okazało się, że jej matka przeżyła. I że nie miała żadnych skrupułów przed tym, aby zastrzelić własną córkę, bo, jak twierdziła, "stała się potworem takim jak oni". Dokładnie to pamiętam, bo przy tym byłem. Każdy z nas zajęty był wtedy sobą i tym, żeby zabić jak najwięcej agentów. Usłyszałem strzał dość blisko mnie i prawdopodobnie dlatego zwróciłem na to uwagę, bo inaczej pewnie walczyłbym dalej. I wtedy najpierw zobaczyłem, jak Deadly Girl pada na ziemię, a chwilę potem ujrzałem Tobiego dopadającego do jej matki i rozwalającego siekierą jej głowę na pół. Domyśliłem się, że chciał jej uniemożliwić strzał do dziewczyny, ale nie zdążył. Deadly Girl nie dało się już uratować, bo kula trafiła prosto w serce. Toby sam wtedy omal nie zginął, kiedy rzucił się na oślep, szukając Slendermana, aby ten pomógł jakoś jego dziewczynie. Sam musiałem go uspokoić. Właśnie wtedy stwierdził, że zabije każdego agenta AJP, którego spotka. I jak dotąd tego się trzymał.
-No dalej, pospieszcie się-powiedział Toby, który był już jakieś dziesięć metrów przed nami.
-Ta robota wymaga dokładności. I uwagi. Musimy być cicho. Szybkość nam niepotrzebna-odparłem, licząc na to, że uda mi się utemperować jego zapał.
-Ale ja chcę już teraz zatopić swój topór w ciałach tych agentów!-zawołał.
-Chyba-a p-p-powinieneś odpuścić, T-toby-odezwał się Hoodie.
-Odpuścić? Po moim trupie! A właściwie to nawet po śmierci zamierzam ich nawiedzać i zabijać-odparł chłopak, machając swoją bronią.
-Toby. Po pierwsze, przestań wymachiwać siekierą. Po drugie, twoja śmierć może nam tylko przysporzyć kłopotu. Potem się ich jeszcze nazabijasz za wszystkie czasy-powiedziałem. W ten sposób udało mi się go trochę uspokoić. Tylko by mi tego brakowało, żeby rzucił się a pierwszego napotkanego agenta. W końcu mamy misję do wykonania.
~*~
-Narobiliśmy trochę bałaganu-powiedziałam, kiedy już z dziewczyny zostały...nieciekawie wyglądające resztki.
-Kto by się tym przejmował-odparł Jack. Postanowiłam więc, że ja też nie będę się tym martwić. W końcu to nie mój lunapark.
-To...co teraz robimy?-zapytałam.
-Nie wiem. A co byś chciała?-odparł klown.
-Sama nie wiem. Nie znam tego miejsca, więc ty coś zaproponuj-odparłam.
-Nie wierzę. Czuję się, jakbym miał pod opieką dziecko-powiedział klown.
-Czy ty mnie właśnie obrażasz?-zapytałam, nie będąc pewną, czy to żart, czy kolejny złośliwy komentarz.
-Chyba sama powinnaś to ocenić. A teraz lepiej chodź-powiedział, po czym ruszył przed siebie.
-Dokąd?-zdziwiłam się.
-Najpierw chcesz, żebym coś wymyślił, a teraz masz jakieś zastrzeżenia?
-Nie mam, tylko...
-Żadnego "tylko". No chodź. Pokażę ci...fajne miejsce-przerwał mi klown.
-No ok, niech ci będzie-odparłam, po czym ruszyłam za chłopakiem. Opuściliśmy lunapark i weszliśmy do lasu.
-Ale powiedz mi, dokąd idziemy?-zapytałam, bo teraz naprawdę zaczęło mnie to ciekawić.
-W fajne miejsce, już ci mówiłem-odparł Jack.
-Ale powiedz coś więcej!
-Jak tam dojdziemy, to wszystko zobaczysz-odparł chłopak.
-Nie chcesz mówić, to nie. Ale właściwie to chyba powinnam ci podziękować-powiedziałam, zmieniając temat.
-Za co?-zdziwił się klown.
-No w końcu pozwoliłeś mi zabić swoją ofiarę-wyjaśniłam.
-I tak chciałem się przekonać, jak sobie radzisz z zabijaniem. No i...w jaki sposób to robisz. To było nawet ciekawe-odparł klown.
-"Nawet ciekawe"? Miło podsumowałeś mój...jak to ująłeś? Sposób zabijania-odparłam.
-Ja zawsze jestem miły-odparł Jack, uśmiechając się przy tym.
-I skromny-dodałam z sarkazmem.
-Oczywiście, że tak!-zawołał Jack.
~*~
Nasza wymiana zdań na różne tematy trwała do momentu, aż skończył się las, a naszym oczom ukazały się najpierw setki połamanych drzew i gruzów.
-Co to za miejsce?-zdziwiła się Jill.
-Zaraz zobaczysz-odparłem. Po kolejnych paru krokach natrafiliśmy na pierwsze pozostałości ludzkich budowli.
-No to chyba teraz możesz powiedzieć, co to za miejsce?-odezwała się dziewczyna.
-Zrujnowana wioska-odparłem.
Tyle to sama zauważyłam-powiedziała Jill.
-To po co się pytałaś?
-Wiesz, o co mi chodzi! Czemu na przykład wszystko tutaj wygląda jak po apokalipsie? To twoja sprawka?-spytała dziewczyna.
-Tym razem muszę przyznać, że nie. Kiedyś normalnie żyli tutaj ludzie, choć niewielu. Wtedy jeszcze nie było wielu creepy...-na szczęście w porę się zatrzymałem. Chciałem powiedzieć "wielu creepypast, które teraz mieszkają w Rezydencji Slendera", ale Jill pewnie od razu zaczęłaby mnie o wszystkie wypytywać i chciałaby je poznać.
-Wielu creepy...? Creepy czego?-zapytała Jill.
-Niczego. Po prostu było tutaj mało ludzi-odparłem.
-A teraz to faktycznie są całe tłumy-powiedziała Jill, wskazując ręką na kilka rozwalonych domów.
-I mają całkiem fajne domu, nie uważasz?-dodała z sarkazmem.
-Nie o to mi chodziło. Po prostu kiedyś nie było tutaj niemal żadnych innych miast i rzadko można było kogoś spotkać-wyjaśniłem, licząc na to, że uda mi się jakoś udobruchać Jill i sprawić, żeby przestała się tym interesować. Niestety ona nie chciała dać za wygraną.
-Czegoś mi nie mówisz. Wcześniej chciałeś powiedzieć coś innego-odparła dziewczyna.
-Pomyliłem się. Myślałem o czymś innym. Zresztą, nie muszę ci się z niczego tłumaczyć-powiedziałem.
-Jesteś wkurzający. Ale może chociaż powiesz, po co właściwie mnie tutaj zabrałeś?-odparła Jill.
-To jest w gruncie rzeczy ciekawe miejsce. Ludzie co prawda już tutaj nie mieszają, bo kiedyś przeszedł tędy potężny huragan-wyjaśniłem. Pominąłem to, że po tym wydarzeniu wróciło tutaj jeszcze parę osób, ale kiedy już w Rezydencji Slendermena pojawiły się inne creepypasty...no cóż na przykład Eyeless Jack nie musiał daleko szukać, jeśli chciał coś przekąsić. To ostatecznie sprawiło, że prawie niemożliwym jest spotkanie tutaj kogokolwiek.
-Niech ci będzie. No to pokaż teraz, co tu jest takiego ciekawego-odparła Jill. Ton jej głosu mówił jednak, że jest lekko wkurzona. Doszliśmy już jednak do "centrum" wioski, gdzie kiedyś znajdowała się sporej wielkości fontanna. Teraz jednak była pęknięta na pół, a między jej częściami znajdowała się gigantyczna dziura, w której zaczęły już wyrastać różne rośliny. To, jak się spodziewałem, zrobiło na Jill wrażenie. Podeszliśmy razem do brzegu dziury, uważając na różne odłamki pochodzące z fontanny, które można było znaleźć dosłownie wszędzie. W dole zdążyło już na dobre zadomowić się życie, bo rosły tam jakieś krzaki, kwiaty, a nawet pojedyncze, młode drzewa, przez co wszystko to wyglądało, jakby tworzyła się tam jakaś podziemna łąka. Jill przypatrywała się temu z zachwytem, wychylając się jeszcze trochę do przodu, a ja w tym samym czasie podniosłem wzrok. Wtedy zobaczyłem w oddali najpierw odcinające się na zielono-szarym tle pomarańczową bluzę i żółtą kurtkę, a potem rozpoznałem proxy Slendermana. Niewiele myśląc, popchnąłem Jill, przez co wpadła ona do tej dziury.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro