Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24


Pokręciłam się jeszcze tu i ówdzie, przyglądając się różnym atrakcjom. Najwięcej było tutaj wszelkich karuzel, od tych małych po naprawdę duże. I widziałam też kolejkę górską oraz między innymi dmuchany zamek. Zdziwiło mnie to, że nadal się tam znajdował, bo przez tych co najmniej kilkanaście lat dawno już powinien się zepsuć. No ale cóż, ja potrafię się teleportować, znikać i wyczarowywać różne przedmioty, więc czy istniejący tak długo dmuchany zamek nie powinien wydawać się w moim przypadku aż taki dziwny. Następnie postanowiłam wrócić do namiotu, w którym miałam okazję wyskoczyć z pudełka i poznać Jack'a. Stanęłam w wejściu i trochę się rozejrzałam, ale oczywiście przez ten czas nic się nie zmieniło. Chyba że liczyć coś leżącego na podłodze nieopodal kościanego fotela. Kiedy tam podeszłam, okazało się, że to...miś. Pluszowy miś. I to nie byle jaki, bo dokładnie ten, który wzięłam wiele lat temu z pokoju Mary. Musiał mi wypaść, a ja przez ten czas w ogóle o nim nie pomyślałam, choć lubiłam czasem się mu przyglądać i wspominać stare czasy...zazwyczaj kończyło się to tym, że popadałam w ogromnego, emocjonalnego doła i musiałam kogoś zabić. A najlepiej zrobić od razu jakąś małą masakrę. Zabawa z kilkoma osobami zawsze była najlepsza, bo mogłam się śmiać nie tylko z cierpienia moich ofiar, ale i z przerażenia osób "czekających w kolejce". Podniosłam zabawkę i trochę ją otrzepałam, a potem schowałam. Następnie postanowiłam wyjść i jeszcze się rozejrzeć. Niestety nigdzie nie udało mi się znaleźć Jack'a, ale kiedyś musiał wrócić. Po jakimś czasie znalazłam się przy starym budynku. Niby nie wyróżniał się za bardzo spośród innych, ale kiedy nacisnęłam klamkę od drzwi, okazał się być zamknięty. Zdziwiło mnie to, bo zapewne to miejsce należało do Jack'a już od dawna, skoro czuł się tutaj tak swobodnie, więc po co miałby cokolwiek zamykać? Przyjrzałam się bliżej drzwiom. Jeszcze raz spróbowałam je ruszyć, ale, jak się można spodziewać, magicznie się przede mną nie otworzyły. No właśnie! Magia! Zazwyczaj nie miałam problemów z dostaniem się gdzieś, bo w końcu od czegoś mam te pazury i moc teleportacji, ale...może jest jeszcze jakiś inny sposób? Magiczny?-pomyślałam. Byłam ciekawa, czy może uda mi się wyczarować klucz albo coś podobnego. Nie wiedziałam jednak, jak się do tego zabrać. Zwykle wystarczało, żebym pomyślała o jakimś przedmiocie i ewentualnie skąd ma się pojawić. Mogłam na przykład wyobrazić sobie, że wyjmuję nóż z gardła ofiary i on faktycznie by się tam znalazł, żebym mogła go wziąć. Tym razem jednak to nie podziałało. Po chwili wpadłam na pewien pomysł. Spróbowałam sprawdzić kształt dziurki od klucza, żeby móc wyobrazić sobie jego kształt i wtedy z łatwością go wyczarować. W tym calu musiałam kucnąć i włożyć tam swoje palce, zakończone pazurami, które akurat wtedy okazały się bardzo nieprzydatne, a wręcz mi przeszkadzały.

-Mogę wiedzieć, co ty robisz?-usłyszałam głos za swoimi plecami. Z zaskoczenia od razu się wyprostowałam i odwróciłam.

-Jack! Jesteś wreszcie! A ja cały czas zastanawiałam się, gdzie się podziałeś i cię szukałam-powiedziałam.

-W dziurce od klucza?-zapytał chłopak. Przez chwilę myślałam, że znowu się zdenerwuje, ale uśmiechnął się, przez co w myślach odetchnęłam z ulgą.

-Nie...ja...po prostu...-nie wiedziałam za bardzo, jak się wytłumaczyć. Przecież mu nie powiem wprost, że chciałam sprawdzić, co tam jest, bo wyjdę na strasznie wścibską!

-Wiesz, nie wiem, czy bardziej dziwi mnie, czemu i co ty tutaj robisz z tymi drzwiami, czy fakt, że otwierasz je w jakiś dziwny sposób. Nie lepiej od razu zrobić "z buta wjeżdżam"? No wiesz, pazury, te sprawy...? No bo chyba, skoro je masz, to wiesz, jak ich używać?-odparł Jack. Dopiero wtedy mimowolnie spojrzałam na jego pazury, które były całe we krwi. Właściwie to nie tylko one, ale i jego ręce. Jak mogłam tego nie zauważyć?

-Zabiłeś kogoś?-spytałam.

-Nie, gotowałem dla nas barszcz i mieszałem go rękami-odparł klown, przewracając oczami.

-To miło, że już się na mnie nie wściekasz, ale nie musisz być stale taki sarkastyczny-powiedziałam.

-Po pierwsze: wcale nie powiedziałem, że nie jestem nadal wściekły. Owszem, po morderstwie zawsze mam dobry humor, ale to jeszcze nic nie znaczy. Po drugie: nie mów mi, jaki mam być-odparł Jack.

-A tak właściwie, to powiesz w końcu, co tutaj robiłaś?-dodał po chwili.

-Zbierałam kwiaty-postanowiłam niejako przejąć jego taktykę.

-To chyba ci się miejsca pomyliły-odparł klown, uśmiechając się.

-Nie może być! Kwiaty nie rosną w dziurkach od kluczy?!-zawołałam z sarkazmem.

-Chyba ktoś zamiast na zabijanie, powinien poświęcić czas na naukę paru podstawowych rzeczy. Ale, jeśli cię to tak bardzo interesuje, mogę ci pokazać, co tam jest-odparł.

~*~

Nie mam pojęcia, czemu to zasugerowałem. Może dlatego, że znowu miałem naprawdę dobry humor. Niestety nie da się cofnąć tego, co już się powiedziało.

-Naprawdę?-zdziwiła się Jill.

-Tak-odparłem.

-Ot tak, bezinteresownie?-spytała.

-Mogę zaraz zmienić zdanie, jeśli przeszkadza ci moja bezinteresowność. Ostrzegam tylko, że tam są same stare graty-odparłem.

-Nic nie szkodzi, jestem ciekawa, co tam takiego jest, że musiałeś to zamknąć na klucz-odparła Jill.

-Szczerze mówiąc sam tego nie wiem-powiedziałem, po czym podszedłem do drzwi. W mojej dłoni po chwili pojawił się klucz, którego użyłem, aby je otworzyć.

-Panie przodem-powiedziałem, otwierając drzwi i przepuszczając Jill. Dziewczyna weszła do trochę ciemnego pomieszczenia. Ja nie zdążyłem zrobić nawet kroku, kiedy usłyszałem silny łomot, a potem dźwięk jakby coś, a raczej ktoś, się przewrócił. Kiedy wpadłem do środka, ujrzałem Jill, która właśnie leżała nad ziemi i stojącą nad nią dziewczynę. W ręce miała łom, który po chwili jej wypadł, a ona sama przewróciła się, nie mogąc dłużej utrzymać się na nogach. Skąd się tutaj wziął łom? Chociaż...pewnie go tu kiedyś zostawiłem-była to pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy. Dopiero cichy jęk Jill sprawił, że znowu zwróciłem na nią uwagę.

-Nic ci nie jest?-spytałem, kucając obok niej. Dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej, obejmując się przy tym za klatkę piersiową.

-Nie licząc tego, że ktoś właśnie przywalił mi w żebra łomem i czuję się, jakby mi wszystkie popękały, to nic mi nie jest-odparła.

-Nie masz żeber. Pomóc ci?-zapytałem, wyciągając w jej stronę swoją dłoń.

-Dzięki, sama dam radę. Poza tym skąd wiesz, że nie mam żeber?-odparła.

-Bo ja ich nie mam. Jesteśmy zbudowani inaczej niż ludzie, a skoro jesteśmy PODOBNO tacy sami...-nie dodałem nic więcej, bo Jill posłała mi spojrzenie z serii "jeszcze jedno słowo, a zginiesz marnie". Bardziej mnie to rozśmieszyło niż przestraszyło, ale nie chciałem jej więcej dręczyć. Złapałem jej rękę i przełożyłem ją przez swoją szyję, jednocześnie delikatnie obejmując ją w talii, poniżej miejsca, w które została uderzona.

-Mówiłam, że nie chcę pomocy-powiedziała Jill, ale jeszcze przez chwilę się na mnie opierała, a dopiero potem spróbowała mnie od siebie odepchnąć.

-I tak się odwdzięczasz za moją bezinteresowną pomoc?

-Powtarzam po raz kolejny, nie chciałam pomocy. Poza tym twoja bezinteresowność skończyła się tym, że dostałam łomem. A teraz może mi wyjaśnisz, o co tutaj chodzi? Jeśli miałeś mnie już dość, wystarczyło powiedzieć-powiedziała Jill, krzyżując ręce i posyłając mi wyzywające spojrzenie.

-Po pierwsze...poczekaj chwilę-odparłem.

-Nie mam zamiaru czekać-odpowiedziała. Ja zaś w tym czasie minąłem ją i złapałem za szyję dziewczynę, która próbowała się podnieść, po czym odrzuciłem ją od nas kawałek. Uderzyła o ziemię, powodując powstanie głuchego dźwięku.

-Ok, już możemy rozmawiać-powiedziałem, po czym odwróciłem się do Jill.

-Chyba jednak warto było chwilę poczekać?-dodałem po chwili. Widząc, że dziewczyna milczy, postanowiłem jej wszystko wyjaśnić:

-Złapałem kilkoro dzieciaków. Wszyscy oprócz tej jednej już nie żyją Zostawiłem ją sobie na potem, ale o niej zapomniałem. Swoją drogą dziwię się, że miała jeszcze siłę w ogóle wstać i  zamachnąć się na ciebie tym łomem.

-Szkoda, że nie miałeś szansy się przekonać, jak wiele tej siły jej zostało. Czy ona jeszcze żyje?-zapytała Jill, po czym odwróciła głowę w stronę, gdzie ciało dziewczyny uderzyło o ziemię.

-Podejrzewam, że jeszcze trochę dycha...a co?-spytałem, nie rozumiejąc, do czego zmierza Jill.

-Nie mogę tak tego zostawić! Przed chwilę zostałam znokautowana łomem!-zawołała oburzona, po czym podeszła do dziewczyny. W tej samej chwili, o dziwo, zaczęła się ona znowu podnosić. Spojrzała na Jill, a potem przeniosła wzrok na mnie.

-Jest was...więcej?-spytała, a na jej twarzy pojawiła się dziwna mieszanka zdziwienia i strachu.

-Teraz nie czas na twoje pytania. Teraz czas na karę-syknęła w odpowiedzi Jill, po czym szybo podeszła do dziewczyny, złapała ją za ramię i jednym szybkim pociągnięciem podniosła ją do pozycji stojącej.

-Mam rozumieć, że chcesz zabić MOJĄ ciężko zdobytą i uwięzioną ofiarę?-zapytałem, podchodząc do tej dwójki.

-Jeśli ci to przeszkadza, spróbuj mnie powstrzymać-odparła Jill, jednak wzrok, pełen nienawiści, nadal miała utkwiony w dziewczynie.

-Ani trochę, jeśli pozwolisz mi się przyłączyć-powiedziałem. To była dobra okazja, żeby przekonać się, jak Jill zabija. No i oczywiście morderstw dla poprawy humoru nigdy za wiele.

-Nawet gdybym się nie zgodziła, i tak byś coś od siebie dodał, prawda?-spytała Jill, przenosząc na mnie wzrok.

-Dokładnie tak-odparłem. W odpowiedzi dziewczyna posłała mi lekki uśmiech, ale zniknął on z jej twarzy, jak tylko odwróciła się z powrotem do naszej ofiary. Do tej pory była ona całkowicie zdezorientowana i tylko przenosiła wzrok z Jill na mnie i z powrotem, starając się rozkminić, w jak bardzo zjebanej sytuacji się znalazła.

-Ale...ale...przecież...istnieje tylko Laughing Jack! Tylko o nim wiadomo! Ty nie możesz...istnieć-powiedziała w końcu, patrząc z przerażeniem na Jill.

-Taak? Czyli jakieś pięć minut temu zamachnęłaś się łomem i uderzyłaś powietrze?-spytała moja towarzyszka.

-Energię kosmiczną-powiedziałem, po czym ponownie uśmiechnąłem się.

-Ten fakt się akurat teraz nie liczy-odparła Jill, spoglądając na mnie przez chwilę.

-Nie możecie mnie zabić! Błagam! Ja już tyle wycierpiałam! Mój ojciec zmarł, jak byłam mała, potem mama znalazła sobie jakiegoś faceta, który mnie molestował, a odkąd zmarł, matka ma mnie jeszcze totalnie w dupie! A później jeszcze on mnie tutaj uwięził na tak strasznie długo, i zabił moich przyjaciół!-dziewczyna nie wytrzymała i zaczęła płakać.

-Wiesz, nie obchodzi mnie to. Możesz być nieudacznicą. Możesz być mistrzynią świata w śpiewie operowym. Możesz być nawet, kurwa, nawet angielską księżniczką, ale i tak cię zabijemy!-zawołała Jill. Chwilę później dziewczyna uniosła rękę i przejechała pazurami po twarzy naszej ofiary, powodując powstanie licznych płytkich ran. Zauważyłem przy okazji, że jej pazury są dłuższe niż wcześniej, ale w końcu "jesteśmy tacy sami", więc nie powinno mnie to dziwić. Nie mogłem jednak dać jej się zabawić samej. Kiedy dziewczyna upadła, schyliłem się i za pomocą wyczarowanego noża odciąłem jej uszy i nos. Trochę walczyła, ale Jill ją przytrzymała. Poza tym nie miała za wiele siły, bo spędziła tu już trochę czasu i to być może jedząc moje cukierki z niespodzianką. Następnie moja towarzyszka zabawy zaczęła za pomocą obcążek wyrywać jej paznokcie z lewej dłoni. Ja uczyniłem to samo z prawą. Naszym kolejnym działaniem było odcięcie jej dłoni. Można powiedzieć, że działaliśmy wręcz w niemym porozumieniu, bo nawet nie musieliśmy do siebie nic nawzajem mówić. Następnie wyrwałem naszej ofierze sporą część włosów i wpakowałem jej do gardła razem z garścią moich cukierków tak głęboko, że zaczęła się dusić. W tym samym momencie Jill podniosła się, a po chwili zza moich pleców dobiegł mnie dźwięk, jakby ktoś uruchamiał piłę łańcuchową. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Jill stojącą nade mną i nad dziewczyną właśnie z tym narzędziem w rękach.

-Nie wiedziałem, że chcesz ją jeszcze przerobić na mielone-powiedziałem, odsuwając się, aby umożliwić dziewczynie działanie.

~~~~****~~~~

Obecnie moją głowę zaprząta tylko jedna myśl: 1000 wyświetleń! Jej!^^ Nie macie pojęcia, jak bardzo się z tego powodu cieszę. Dziękuję Wam z całego serca, bo to tylko i wyłącznie Wasza zasługa. No i... po prostu nie jestem w stanie wyrazić tego, jak bardzo mnie to cieszy. Uwielbiam pisać, a jak już wiem, że chociaż ktoś to czyta i mu się to choć trochę podoba, to jestem najszczęśliwsza! Prawdopodobnie w kolejnym rozdziale zacznie się dziać trochę więcej, a w następnych (w końcu) nastąpi trochę szybszy rozwój akcji, więc liczę na Waszą cierpliwość:D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro