Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23


-Nieźle, ale teraz się odsuń i podziwiaj mistrza-powiedział klown i wziął ode mnie strzelbę. Sprawiał wrażenie, jakby od niechcenia trafił dwa razy w środek tarczy, a raz obok. Starałam się nie dać po sobie poznać, jak mi tym zaimponował, ale jednocześnie i zdenerwował. W końcu to ja muszę wygrać! Następną konkurencją było rzucanie lotkami. Tym razem na szczęście to mi poszło lepiej. Jack jednak nawet tego nie skomentował i pokazał mi kolejną grę, która polegała po prostu na rzucaniu piłką do kosza. I tym razem to ja wygrałam. Mieliśmy trzy szansę. Ja trafiłam za każdym razem, ale Jack raz spudłował. Choć nie odezwał się do mnie słowem, to czułam, że jest niesamowicie zdenerwowany. Mimo to uśmiechnął się do mnie i powiedział, że teraz spróbujemy czegoś całkiem nowego. Czułam, że to jakiś podstęp i oczywiście miałam rację. Klown zaprowadził mnie do salonu gier. Pewnie myślał, że tutaj pójdzie mi gorzej. Zresztą, ja sama byłam tego pewna, ale ku naszemu zdziwieniu, wcale nie byłam taka zła. Wygrałam w jednej strzelance i w wyścigach, ale Jack pokonał mnie w trzech innych grach, które wymagały większego refleksu. Tak oto doczekaliśmy się remisu.

-Co teraz? Gramy dalej? A może porzucamy sobie do puszek i to będzie nasza konkurencja finałowa?-zapytałam. Przyznaję, że byłam nieco złośliwa, ale po prostu cieszyłam się wygraną i chciałam pokazać Jack'owi, że wcale nie jestem od niego gorsza. Jako ostatnią konkurencję Jack zaproponował jednak...żonglowanie. Tym zaskoczył mnie niesamowicie. Miałam mały problem, bo co prawda kiedyś, kiedy przyjaźniłam się z Mary, miałam tego typu sztuczki w małym palcu, ale teraz obawiałam się, czy nadal to umiałam... W końcu minęło już trochę czasu, a ja od dawna nie ćwiczyłam tego. A tak właściwie to ciekawe, czy skoro jestem magiczna i kiedyś umiałam doskonale żonglować i robić wiele innych rzeczy, to będę miała te umiejętności już na zawsze? Może dzięki temu poszło mi tak dobrze? Oby, bo w końcu, jakby nie patrzeć, ja też jestem klownem...klownicą? I wypadałoby mi znać się na takich sztuczkach-martwiłam się, idąc za Jackiem do kolejnego namiotu. Cóż jednak miałam zrobić? Wycofanie się z gry nie wchodziło byłoby dla mnie jak przegrana, a nie chciałam przegrać, więc nie pozostało nic innego, jak zaryzykować. Po chwili znaleźliśmy się w namiocie z różnymi ozdobami, strojami i innymi rzeczami używanymi w czasie wszelkich przedstawień. Domyśliłam się więc, że było to miejsce, gdzie ludzie przygotowywali się na występy. Ustaliliśmy, że żonglujemy czterema piłkami i przegrywa ten, komu pierwszemu jedna z nich spadnie. Szło mi, o dziwo, całkiem dobrze. A właściwie to rewelacyjnie, biorąc pod uwagę fakt, że po około dziesięciu minutach, kiedy nic się nie działo, zdecydowałam się zacząć podskakiwać na jednej nodze, żeby pokazać Jackowi, że tak łatwo ze mną nie wygra. Oczywiście klown zdenerwował się, a w konsekwencji trochę pogubił i dwie z jego piłek upadły.

-Wygrałam!-zaśmiałam się, nadal żonglując.

-Gratulacje-powiedział z obojętną miną Jack, po czym zaklaskał dwa razy bez entuzjazmu.

-Ktoś tu chyba stracił humor-powiedziałam, po czym złapałam wszystkie piłki.

-Nie, dlaczego? Po prostu okazałaś się lepsza-odparł Jack, nadal obojętnym tonem.

-Naprawdę? Tylko tyle masz do powiedzenia?-zdziwiłam się.

-Jeśli chcesz, to możesz chwilę zaczekać, skoczę po jakieś głośniki i puszczę ci z nich fanfary na cześć zwycięzcy-powiedział klown.

-Nie o to mi chodziło. Myślałam po prostu, że będziesz się wściekać albo coś-wyjaśniłam.

-Nie mam o co-odparł.

-Więc idziemy dalej zwiedzać?-spytałam z nadzieją.

-Nie mam teraz czasu-powiedział Jack. Nim zdążyłam coś dodać, wyszedł z namiotu, a kiedy poszłam za nim, jego już nie było. Świetnie, czyli jak przystało na dojrzałego mężczyznę, zapewne się obraził-pomyślałam wkurzona. Postanowiłam więc sama obejść cały ten lunapark i zobaczyć, jakie jeszcze atrakcje ma do zaoferowania. Skierowałam się w stronę górującego nad wszystkim koła diabelskiego, bo skoro mój przewodnik mnie olał, to stwierdziłam, że teraz sama ustalam kierunek wycieczki. Kiedy do niego dotarłam, z ciekawością zaczęłam mu się przyglądać. Było naprawdę wielkie, ale jednocześnie dawno nieużywane (jak wszystko inne) i dość zniszczone. Brakowało kilku wagoników, a ogólny wygląd raczej nie zachęcał do przejażdżki. Mimo to zdecydowałam się jeszcze trochę rozejrzeć.

~*~

Przeteleportowałem się na drugą stronę lunaparku, a potem po prostu poszedłem w las, licząc na to, że Jill mnie nie zauważyła. Byłem wkurzony tym, że przegrałem z nią w swoim własnym wesołym miasteczku i to w gry, w których ZAWSZE byłem najlepszy. Szedłem przez las nie mając nawet obranego żadnego konkretnego celu. Po dłuższym czasie do moich uszu dotarł dźwięk ludzkiej rozmowy. Z ciekawości, ale i z nadzieją skierowałem się w stronę, z której dochodził. W końcu zauważyłem parę siedzącą na kocu nad brzegiem strumienia. Oboje byli skierowani w przeciwną do mnie stronę. Wokół nich biegało zaś sobie kilkuletnie dziecko, które w pewnym momencie skierowało się w stronę lasu. Z radością wyszedłem mu naprzeciw. Na mój widok dzieciak otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

-No cześć, mały-powiedziałem, uśmiechając się do niego.

-Dzień dobry. Kim pan jest?-zapytało dziecko. Cały czas stało w miejscu, przypatrując mi się, ale nie ze strachem, tylko z dziecięcą ciekawością.

-Tylko nie odchodź za daleko, Jack!-zawołała nagle kobieta, jednak nawet nie odwróciła się w tę stronę. Dalej była pogrążona w rozmowie z mężczyzną.

-A więc masz na imię Jack?-zapytałem chłopca, na co on pokiwał twierdząco głową.

-To tak jak ja-dodałem.

-Naprawdę?

-Tak. Jestem Laughing Jack. Chcesz się pobawić?-spytałem.

-No pewnie! Ale...muszę chyba najpierw zapytać rodziców-powiedział chłopiec.

-Nie ma takiej potrzeby. Nie pójdziemy nigdzie daleko, więc po co miałbyś im przeszkadzać? W co lubisz się bawić? W chowanego? W berka?-odparłem.

-W piratów!-zawołał chłopiec.

-W piratów?-powtórzyłem po nim lekko zbity z tropu. Ta gra kojarzyła mi się z czymś albo raczej z kimś, o kim wolałbym zapomnieć już dawno temu, jak on o mnie.

-Tak, to najlepsza zabawa!-zawołał chłopiec.

-Jack, do kogo ty tam mówisz?-zapytała kobieta. Odwróciła się przy tym w naszą stronę, więc musiałem na chwilę zniknąć.

-Do tego klowna-odparł chłopiec.

-Jakiego klowna?-zdziwiła się kobieta.

-Kochanie, daj mu spokój. Pewnie nudzi mu się samemu, więc wymyślił sobie przyjaciela. Lepiej pomóż mi w szukaniu kluczy do domu, bo gdzieś je odłożyłem i nie wiem gdzie-odezwał się mężczyzna.

-A po co ci teraz one?-zdziwiła się kobieta, odwracając się od nas.

-Po nic, po prostu nie wiem, czy je wziąłem-odparł mężczyzna. W ten oto sposób oboje skupili się na szukaniu kluczy, a ja mogłem kontynuować rozmowę z dzieckiem.

-No to możemy pobawić się w piratów. Widziałem tutaj nieopodal fajne połamane drzewo, które wygląda jak piracki statek-powiedziałem, starając odpędzić zalewającą mnie falę wspomnieć, których bardzo, ale to bardzo wspominać NIE chciałem.

-Wow, super! A powiesz mi jeszcze, gdzie przed chwilą zniknąłeś?-zapytał chłopiec.

-Jasne, po drodze opowiem na każde twoje pytanie. Chcesz trochę słodyczy?-odparłem. Po chwili wahania dziecko wzięło ode mnie kilka cukierków. Kiedy oddaliliśmy się od jego rodziców, cukierki zaczęły działać i chłopiec padł sparaliżowany na ziemię. Zachował przy tym przytomność, dzięki czemu był świadomy i czuł ból. Najpierw  udało mi się oderwać jego rękę, a potem drugą, czego chłopiec już nie przeżył. Rozciąłem jego brzuch i wyjąłem jelita. Wykorzystałem je, aby za ich pomocą przywiązać obie ręce do drzewa, dzięki czemu teraz zwisały z jego gałęzi jak wyjątkowo makabryczne bombki. Następnie wyczarowałem sobie wstążkę, której użyłem do zawieszenia w podobny sposób reszty jego wnętrzności. Głowę udało mi się oddzielić od reszty ciała.  Zostawiłem ją opartą o to samo drzewo, które zdążyłem już przyozdobić. Resztę ciała po prostu zawiesiłem na jakichś gałęziach. Następnie zniknąłem, aby móc w spokoju obserwować bieg wydarzeń. Rodzice dziecka zauważyli jego zniknięcie po około półgodzinie (bardzo odpowiedzialni rodzice) i zaczęli go szukać, głośno przy tym nawołując. W końcu dotarli i tutaj. Na widok mojego arcydzieła, kobieta padła na kolana i zaczęła drzeć się w niebogłosy, a mężczyzna zbladł na twarzy, ale w żaden sposób nie zareagował. Tylko stał i patrzył. W końcu nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać, a oni panicznie rozglądać dookoła.  Nie widzieli mnie, więc nie wiedzieli, kto zabił ich dziecko i teraz z nich się śmieje. Ujawniłem się stojąc dokładnie przed nimi.

-Tęsknicie za synkiem? Spokojnie, zaraz do niego dołączycie!-zawołałem, po czym znowu zacząłem się śmiać. Oni oczywiście jak zazwyczaj w takich sytuacjach się dzieje, zaczęli głośno przeklinać, pytać się czym jestem i czemu zabiłem ich dziecko. Rozpacz widoczna na ich twarzach była taka zabawna...W pewnym momencie kobieta spróbowała rzucić się na mnie, co naprawdę mnie zaskoczyło, bo nie przywykłem do takich bezpośrednich ataków. Zamachnąłem się jednak ręką, robiąc jej przy tym trzy długie i głębokie cięcia pazurami na twarzy. Padła ponownie na kolana, zasłaniając się rękami.

-Przestań, potworze!-zawołał mężczyzna, robiąc kilka kroków naprzód.

-Bo co mi zrobisz?-zapytałem z uśmiechem, pochylając się nad nim. Następnie wbiłem mu pazury w brzuch, ale niezbyt głęboko. Mężczyzna zgiął się w pół, obejmując rękami, a potem upadł na ziemię tak samo jak kobieta. Następnie wróciłem do niej. Chwyciłem ją za włosy i uniosłem, czemu towarzyszył jej dziki wrzask.

-Kobieto, chcesz żebyśmy wszyscy ogłuchli? Zwłaszcza ja?-spytałem, podcinając jej gardło. Następnie upuściłem ją z powrotem na ziemię.

-Ups-powiedziałem, patrząc jak wokół jej ciała rośnie coraz większa plama krwi. Mężczyzna spojrzał na nieżyjącą kobietę, ale nie zdołał nic powiedzieć. Za to z jego oczu można było wyczytać jak bardzo jest przerażony.

-Ty nie będziesz miał tak łatwo-powiedziałem, pochylając się nad nim, po czym zacząłem się śmiać. Chwilę później wyczarowałem sobie nóż, którego użyłem, aby wyciąć mężczyźnie usta i odciąć nos. Oczywiście próbował się stawiać, ale nie miał ze mną szans. Następnie odciąłem mu jedną dłoń, a drugą rękę całą zmiażdżyłem, używając do tego młotka. Candy byłby ze mnie dumny, chociaż on zazwyczaj używa swojego młotu, a nie takiego zwykłego młotka-pomyślałem nagle. Następnie zrobiłem mężczyźnie długie rozcięcie biegnące od szyi aż do jego brzucha. Krew zaczęła wylewać się z niego jeszcze obficiej.

-Skończ już ze mną-mężczyzna jakimś cudem był jeszcze w stanie mówić.

-Mówiłem ci, że nie będzie tak łatwo-odparłem, po czym zaśmiałem się. Następnie odciąłem mężczyźnie drugą, zmiażdżoną dłoń. Potem jeszcze zadałem mu kilkanaście ran pazurami, a na sam koniec przebiłem jego serce i je wyrwałem. Po tym wszystkim stwierdziłem, że humor od razu mi się polepszył i mogę wrócić z powrotem do Jill. Wolałem nie zostawiać jej na długo samej, bo jeszcze mogłaby coś zniszczyć albo gdzieś zniknąć. Czemu właściwie się tym przejmuje? Co by się stało, gdyby po prostu sobie polazła?-pomyślałem, dziwiąc się, że w ogóle się tak mnie ona obchodzi. No ale jednak Slender mógłby potem mieć jakieś problemy, że mamy koniecznie odszukać osobę, która załatwiła tych policjantów. A czemu by po prostu nie pójść teraz i nie wyjaśnić mu wszystkiego?-pomyślałem nagle. Nie miałem jednak za bardzo ochoty mówić mu o Jill. Tak jakoś...uważałem, że skoro ona jest prawie taka jak ja, to cała ta sprawa dotyczy tylko mnie. I ewentualnie jej. A na pewno nie Slendera. Poza tym nadal mnie ciekawiła i jednak mimo wszystko nie chciałem, żeby teraz znikła, dopóki nie dowiem się o niej czegoś więcej. I nie podobała mi się też wizja, że gdyby poznała ich wszystkich, to mogłaby o mnie zapomnieć. A JA NIE CHCĘ, BY KTOKOLWIEK JESZCZE RAZ O MNIE ZAPOMNIAŁ. NIE POZWOLĘ NA TO JUŻ WIĘCEJ-pomyślałem lekko wkurzony, ale zaraz postarałem się opanować.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro