Rozdział 22
Pytanie Jill naprawdę mnie zdziwiło.
-A...naprawdę tego chcesz?-spytałem. Po chwili zdałem sobie sprawę, że to bardzo głupie pytanie. Gdyby nie chciała, to by o to nie pytała.
-Jasne!-powiedziała Jill, po czym uśmiechnęła się.
-W sumie to czemu nie-odparłem, bo doszedłem do wniosku, że mogę jej co nieco pokazać, skoro tego chce. A przy okazji może mi coś więcej o sobie powie, bo na razie nie wiedziałem za wiele. Czy była dokładnie taka jak ja? Miała te same moce? Naprawdę stworzył ją ten sam anioł? Miała kiedyś kolory? Też kiedyś się z kimś przyjaźniła? Zabija ludzi?-do głowy cisnęła mi się mnóstw pytań. Na początku chciałem jak najszybciej się jej pozbyć i byłoby po problemie, ale teraz dopiero zaczęła mnie interesować.
-Super-powiedziała Jill.
-No dobra, to chodź za mną-powiedziałem, po czym wyszedłem z namiotu.
~*~
Czym prędzej ruszyłam za Jackiem. Na zewnątrz namiotu przystanął, więc zrobiłam to samo.
-Co jest?-spytałam. Zmartwiłam się, że może się rozmyślił. W końcu od samego początku zachowywał się dość dziwnie i opryskliwie w stosunku do mnie. Szkoda, bo zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nasze spotkanie. Znaczy, nie wiedziałam, jak ono będzie wyglądać, ale liczyłam, że nieco lepiej.
-Najpierw zasady-powiedział klown, odwracając się do mnie.
-Jakie zasady?-zdziwiłam się.
-Moje zasady. Po pierwsze: nie łaź nigdzie sama. Po drugie: nie dotykaj niczego bez mojego pozwolenia. Po trzecie: masz mnie słuchać i nie łamać tych zasad. Zrozumiano?-spytał Jack.
-Tak jest! Swoją drogą, jesteś bardzo terytorialnym klownem-odparłam.
-Cenię sobie swoją prywatność i to, żeby mi się nikt bez pozwolenia nie pałętał po moim wesołym miasteczku, bo zabiję-powiedział.
-Śmiem twierdzić, że ze mną nie poszłoby ci tak łatwo-odparłam, po czym uśmiechnęłam się radośnie.
-Niby czemu?-spytał.
-Ja też mam swoje moce-wyjaśniłam.
-Jakie? Takie jak ja?-zapytał klown.
-Może tak, a może nie. No to jak, idziemy, czy zapuszczamy tutaj korzenie?-spytałam. Laughing Jack po raz pierwszy uśmiechnął się.
-Chodź-powiedział, po czym ruszył, a ja po chwili szłam obok niego. Byłam ciekawa, co klown pokaże mi najpierw. Zdążyłam już zauważyć górujące nad całym terenem koło diabelskie, mijaliśmy też mnóstwo budynków i namiotów. W końcu doszliśmy do...wyjścia.
-Po co pokazujesz mi to miejsce?-spytałam, bo nie przykuwało ono za bardzo uwagi.
-Zwiedzanie trzeba zacząć od początku. Właśnie stoimy przed głównym wejściem. Na tych dwóch prętach powinien wiesieć szyld z nazwą wesołego miasteczka-powiedział Jack, wskazując na dwie sterczące z ziemi, metalowe rurki. A więc to jednak wejście, nie wyjście-pomyślałam.
-A co się z nim stało?-spytałam.
-Nigdy go nie było-odparł Jack.
-Dlaczego? Przecież mówiłeś, że powinien tam wisieć-zdziwiłam się.
-Bo to jest tylko moje miejsce. Wesołe Miasteczko Laughnig Jack'a. Ja je stworzyłem i nie ma żadnej głupiej, niepotrzebnej nazwy typu "Roześmiane słoneczka" albo jeszcze gorszej-odparł Jack, imitując odruch wymiotny. W jego głosie słyszałam dumę, której nawet nie starał się ukrywać.
-"Roześmiane słoneczka Roześmianego Jack'a" brzmi nawet całkiem zabawnie-odparłam.
-Ale to nie jest miejsce do zabawy. To znaczy, zależy czyjej. Bo ja mimo wszystko zawsze bawię się tu doskonale-powiedział klown.
-Wierzę ci jak najbardziej-odparłam z lekkim uśmiechem.
-Ok. Pokażesz mi teraz coś jeszcze?-spytałam. Jack zaśmiał się cicho.
-Co ciebie śmieszy?-zapytałam lekko zdenerwowana.
-Jestem Laughing Jack, więc uwielbiam się śmiać praktycznie z byle powodu. A ty nie, Laughing Jill?-zapytał, unosząc brwi.
-Śmieję się, gdy coś jest zabawne-odparłam.
-Co według ciebie "jest zabawne"?-spytał Jack, po czym dość szybko ruszył przed siebie. Musiałam więc najpierw do niego dobiec. Coraz bardziej denerwowało mnie jego zachowanie i zaczęłam się obawiać, czy w ogóle uda nam się dogadać. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Jack raz zachowuje się, jakbym go w ogóle nie obchodziła, a nawet mu przeszkadzała, potem normalnie ze mną rozmawia, a jeszcze później znowu mnie ignoruje. Wolałam jednak na razie nie zwracać na to uwagi. Może Jack potrzebuje czasu, żeby oswoić się z myślą, że w ogóle istnieję? W końcu nie co dzień poznaje się swoją...damską wersję-pomyślałam. Kiedy zrównałam się z Jackiem, postanowiłam mimo wszystko odpowiedzieć na jego pytanie.
-Wiele rzeczy jest zabawnych. Żarty, psikusy, a zwłaszcza patrzenie na czyjąś śmierć-powiedziałam, po czym spojrzałam ukradkiem na Jack'a. Byłam ciekawa, czy moje słowa wywołają u niego jakąś reakcję.
~*~
A więc jednak ona też lubi zabijać-pomyślałem. Fakt, że Jill, tak jak ja, uważa morderstwa za coś zabawnego, nie wiedzieć czemu ucieszył mnie i sprawił, że chciałem z nią jak najszybciej o tym porozmawiać. Jak lubi zabijać? Co ją najbardziej śmieszy? Albo czy ma jakiś...rodzaj ludzi, których najchętniej pozbawia życia? Opanowałem się jednak, bo nie chciałem, aby Jill pomyślała, że w jakikolwiek sposób się nią interesuję. Wolałem załatwić to na spokojnie.
-Czyli oprócz wyglądu, mocy i stwórcy, mamy też wspólną pasję?-spytałem. Jill zaśmiała się, co mnie zdziwiło, bo teraz akurat nie starałem się nawet być zabawny.
-Można chyba tak powiedzieć-odparła.
-To ciekawe. Chociaż można się było tego domyśleć po masakrze, jaką zrobiłaś na tamtym komisariacie. Bo to twoja sprawka?-spytałem, uśmiechając się. Naprawdę uważałem to za dobrze wykonaną pracę.
-No cóż, nie chwaląc się, to tak, ja załatwiłam tych wszystkich policjantów-odparła Jill.
-Ich miny, kiedy to robiłaś, musiały być bardzo zabawne-powiedziałem. Wyobraziłem je sobie i nie mogłem już powstrzymać śmiechu.
-Jeszcze jak!-zawołała Jill i też zaczęła się śmiać.
-No dobra, ale teraz pokaż mi resztę tego swojego królestwa-powiedziała, gdy już oboje trochę się uspokoiliśmy. Zaprowadziłem ją więc do stoiska, gdzie kiedyś grywano w różne gry, aby wygrać jakieś zabawki.
-Mogę spróbować?-zapytała, wskazując na kilka metalowych, porozrzucanych puszek.
-Jasne, ale ostrzegam, że to nie takie łatwe-powiedziałem, po czym wydłużyłem swoje ręce, aby poukładać wszystkie puszki w piramidkę.
-A może jestem jeszcze nieodkrytym talentem, któremu zrzucanie puszek idzie doskonale?-zapytała, biorąc do ręki jedną z piłek.
-Możesz być co najwyżej wicemistrzem. Mistrzem jestem ja-odparłem, po czym uśmiechnąłem się z wyższością.
-Ach tak? Zaraz ci zetrę ten głupi uśmieszek-powiedziała Jill. Wydawało mi się, że słyszałem w jej głosie trochę urazy, ale uśmiechała się, więc uznałem, że jednak się pomyliłem. Dziewczyna rzcuiła trzema pułkami i zbiła trzy puszki, ale jednak do końca nie spadła, więc wyjaśniłem jej, że ta się nie liczy. Ku mojemu zdziwieniu, Jill ostro zaprotestowała i tak wywiązała się między nami mała kłótnia.
-Ale czemu niby ta miałaby się nie liczyć?-zapytała.
-Bo liczy się tylko te, które spadną całkowicie na dół-wyjaśniłem.
-Nie mówiłeś o tym wcześniej.
-Bo wie to każdy-odparłem.
-Ja nie. Mogłeś mi powiedzieć. Nie możesz mówić o zasadach dopiero w trakcie gry-powiedziała Jill, krzyżując ręce.
-Po pierwsze, jakoś o tym, że gra polega na zrzuceniu puszek za pomocą piłki jakoś nie musiałem ci mówić, więc uznałem, że znasz wszystkie zasady. Po drugie, nie próbuj ustalać swoich zasad w MOIM wesołym miasteczku, jasne?-odparłem, po czym także skrzyżowałem ręce.
-Nie próbuję! Ja tylko informuję cię, że to nie fair!-zawołała Jill.
-Skoro to MOJE wesołe miasteczko, to ja decyduję, co jest fair, a co nie!-odparłem.
-To, że jest to TWOJE wesołe miasteczko, dotarło do mnie za pierwszym razem, nie musisz się stale powtarzać. Nie jestem głupia-syknęła Jill.
-Widocznie jesteś, skoro nie znasz zasad tak prostej gry-powiedziałem, nie zastanawiając się nawet nad tym, co mówię.
-Ach tak? A ty się uważasz za mądrzejszego i ogólnie lepszego? Może powinnam ci dziękować, że marnujesz swój cenny czas na mnie-powiedziała dziewczyna.
-Szczerze to pewnie jestem od ciebie lepszy we wszystkim, skoro ty nawet w to nie potrafisz grać-odparłem.
-Skoro jesteś tego taki pewny, to przekonajmy się! Na pewno jest tutaj więcej gier, w których możemy się sprawdzić-powiedziała Jill. Zaskoczyła mnie tym, że zdecydowała się rzucić mi wyzwanie.
-Niech będzie-odparłem, uśmiechając się. Byłem pewny swojej wygranej, bo choć dawno nie grałem w żadną z tych gier, nie było mowy, żeby ktokolwiek mnie pokonał.
~*~
Tym razem już nie wytrzymałam (bo w końcu moja cierpliwość też ma granicę) i powiedziałam wszystko co chciałam. Jack także nie przebierał w słowach, więc nim zdążyłam pomyśleć, rzuciłam mu wyzwanie. Teraz prowadził mnie w jakieś inne miejsce, gdzie mieliśmy zagrać w kolejną grę. Zaczęłam się niepokoić, bo klown wyglądał na pewnego swojej wygranej, a ja przecież nie miałam zbyt dużego doświadczenia. Pozostało mi tylko liczyć na szczęście albo na to, że mam jakiś nieukryty talent, bo inaczej wyszłabym na idiotkę, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Dość traktowania mnie jak jakiegoś natręta! Tak bardzo chciałam go poznać, tyle myślałam o naszym spotkaniu i o tym, jaki on się okaże, a tu proszę, Jack jest zwykłym chamem. Pewnie gdyby chodziło o kogoś innego już dawno dałabym sobie spokój (a raczej zabiła tę osobę) tyle że coś podpowiadało mi, że nie powinnam jeszcze dawać za wygraną. Chyba po cichu liczyłam, że jeśli będę naprawdę cierpliwa, to uda mi się odkryć drugą naturę Jack'a? Albo po prostu nie byłam w stanie zrezygnować z jego towarzystwa, bo debilny anioł, który mnie stworzył, ubzdurał sobie, że koniecznie moim pragnieniem musi być odnalezienie tego klowna. W konsekwencji skończy się to tym, że Jack będzie dla mnie wredny, będzie mnie obrażał i poniżał, a ja nie będę w stanie go opuścić przez to moje głupie przywiązanie. Paranoja! Jednak coś podpowiada mi, że to nie o to tutaj chodzi. Rozumiem, że on też przeżył stratę najlepszego przyjaciela i mimo że u niego wyglądało to inaczej, to chyba przez to Jack nagle nie stałby się taki opryskliwy dla każdej, nawet nieznanej osoby, prawda? W końcu ja taka nie jestem! Wydaje mi się, że za tym jego zachowaniem może kryć się coś więcej. Może naprawdę taki nie jest-myślałam, próbując wyłowić jakąś sensowną myśl z chaosu panującego w mojej głowie. Sama siebie przestawałam rozumieć, a to już zły znak. W końcu zatrzymaliśmy się przed kolejnym stoiskiem. Było tam wiele różnych rzeczy. Przede wszystkim zabawki, które miały być nagodami. Nie zdążyłam się jednak dobrze rozejrzeć, kiedy przed moimi oczami pojawiła się strzelba. Spojrzałam na nią, potem na trzymającą ją rękę, a w końcu i na Jack'a.
-Na początek strzelanie. Mam nadzieję, że ci pasuje. ZASADY gry są takie, że musisz nią trafić w środek tarczy. Masz trzy strzały. Będziesz strzelać pierwsza, bo panie mają pierwszeństwo. Umiesz to robić?-zapytał.
-Oczywiście-odparłam, po czym wzięłam od niego strzelbę. Oczywiście nie była to do końca prawdziwa broń. Posiadała zabezpieczenia, dzięki którym mogła być używana w takich miejscach jak to. Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji i wystrzeliłam kolejno trzy pociski. Jeden trafił prawie w środek, drugi utkwił gdzieś na obrzeżu tarczy, a trzeci w ogóle w nią nie trafił.
~~~~****~~~~
Kill me now please...żeby ogarnąć, co mam pisać, chciałam jeszcze raz ogarnąć rozdział 21. I jakoś tak dziwnie się stało, że pokazało mi, jakby składał się on tylko z ostatniej perspektywy Jane. Myślę sobie: nosz kur...de nie mówcie mi, że nie opublikowało mi tego, co miało być wcześniej! Na szczęście okazało się, że to po prostu ja jestem jakaś ułomna i nie widziałam tej poprzedniej części 21 rozdziału. A tak poza tym, to mam nadzieję, że fajnie spędziliście Mikołajki. Moja klasa w prezencie dostała sprawdzian z biologii i niezapowiedzianą kartkówkę z chemii...XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro